poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 5 RYCERZ KTÓRY STARA SIĘ PRZESTRZEGAĆ KODEKSU)

ROZDZIAŁ 5 
RYCERZ KTÓRY STARA SIĘ PRZESTRZEGAĆ KODEKSU

            [ Tyle bólu i cierpienia. Miasto płonęło, wiele osób płomienie trawiły żywcem, a ich krzyk było słychać z oddali. Płacz dzieci był taki głośny. I pomyśleć, że to wszystko było dziełem chrześcijan, którzy Roku Pańskiego 1202 wyruszyli do Ziemi Świętej na wyprawę krzyżową. Niestety siły piekielne i chciwość ludzka sprawiły, że europejscy rycerze zamiast pogan na Bliskim Wschodzie zaatakowali Konstantynopol. Po oblężeniu nastąpiła rzeź mieszkańców miasta. Jak do tego doszło? Dlaczego europejscy rycerze zabijali chrześcijańskich mieszkańców Konstantynopola? Czy ich serca i umysły opanowały siły piekielne? Nikt tego nie wiedział. Faktem jest jednak to, że mord na mieszkańcach miasta w 1204 roku był straszny. Z czasem wydarzenia z lat 1202-1204 nazwano czwartą wyprawą krzyżową. ]

            Ścibor obudził się zlany potem. Znowu ten sam sen o rzezi mieszkańców Konstantynopola. Te wydarzenia zmieniły go na zawsze, prześladowały każdej nocy w snach, krwawych, okrutnych, pokazujących, do czego z powodu żądzy władzy i bogactwa mogą posunąć się ludzie. Był wówczas giermkiem, usługującym swojemu panu, marzącym o przygodach, walce z potworami i dostąpieniu godności rycerskiej. Myślał, że na wyprawie krzyżowej zyska chwałę, że dzięki posługiwaniu swojemu panu sam zostanie pasowany na rycerza. Co też nastąpiło, ponieważ zabił łucznika, który wbrew zasadom honoru chciał zastrzelić jego pana, rycerza. Wszyscy wiedzieli, że honorowa walka rycerzy to walka jeden na jednego. Do walki takiej osoby trzecie nie miały prawa się wtrącać. Rycerze brzydzili się walki bronią dystansową i wierzyli, że tylko starcie jeden na jednego, konno na kopie lub pieszo na miecze jest honorowe. A przynajmniej powinni się brzydzić. Niestety wśród nich wielu było takich, którzy walczyli tylko dla łupów, nie zważając na honor i kodeks. Ścibor po pasowaniu na rycerza i opuszczeniu swojego pana postanowił, że będzie inny, przyrzekł, że zawsze będzie żył zgodnie z zasadami rycerskiego kodeksu.
            Podszedł do okna i otworzył drewnianą okiennicę. Na zewnątrz cały czas królowała noc, jednak dzięki jasnym promieniom księżyca było widać brukowaną ulicę ciągnącą się przy karczmie. Była to jedna z wielu karczm stojących w Płocku, w którym cały czas nie odbudowano wszystkich budynków po ataku pogańskich Prusów. Kiedy wieści o najeździe na Michałowo i Płock, o uprowadzeniu w niewolę wielu mieszkańców oraz o licznych ofiarach dotarły do jego uszu postanowił, że stawi czoło ohydnym poganom, którzy trwają przy wierze w swoje bóstwa i odrzucają zbawienie, które oferuje im Chrystus. Okazja nadarzyła się szybko, ponieważ Chrystian, biskup, który nawrócił wielu pogan mając poparcie papieża po raz kolejny wzywał wszystkich chrześcijańskich rycerzy, aby wkroczyli do wielkiej puszczy na Północ od Płocka i walczyli z poganami - oczywiście z tymi, którzy dalej trwają przy swoich bogach. Podobno biskupowi udało się nawrócić potężnego pruskiego władcę o imieniu Surwabuno, który był tak bogaty i wpływowy, że dostąpił zaszczytu audiencji u samego Ojca Świętego Innocentego III.
            Jego rozmyślania o biskupie i poganach nagle przerwał dźwięk dochodzący z sąsiedniej uliczki. Jakby odgłosy kroków i brzęk metalu. Zdziwił się, ponieważ nocą, po zamknięciu bram miejskich do pilnowania porządku i sprawdzania, czy ktoś nie łamie ciszy nocnej wyznaczano żołnierzy - tzw. straż lub milicję miejską. Ludzie tacy byli w każdym mieście, zawsze za dnia i po zmroku, kiedy zamknięto bramy miejskie, podniesiono mosty zwodzone pilnowali oni porządku. Dodatkowo w nocy patrolowali ulice i sprawdzali, czy nikt nie zapala ognia, ponieważ w mieście, w którym większość budynków była drewniana ogień mógł wywołać pożar.
            Ścibor postanowił, że sprawdzi skąd dochodzą te tajemnicze odgłosy. Natychmiast założył gruby, wykonany z lnianego płótna pikowany kaftan nazywany przeszywanicą, spodnie z tego samego wzmacnianego materiału, pikowany kaptur i rękawice. Następnie przez głowę narzucił na siebie kolczugę. Przewiązał się pasem rycerskim, założył na nogi skurzane buty, a potem ostrogi. Herbu swego nie posiadał. Mając już na sobie wszystkie atrybuty rycerza chwycił za miecz umieszczony w pochwie, którą przywiązał do pasa, zrobił znak krzyża i zszedł schodami na dół. Następnie wyszedł z karczmy na brukowaną kamieniami ulicę. Zdziwił się, że nigdzie nie było widać żadnych miejskich strażników. Przeszedł dookoła karczmy i nie natrafił nawet na jeden patrol. Wiedział, że w Płocku jest wielu rycerzy. Na wezwanie do walki z poganami ogłoszone przez biskupa Chrystiana do miasta zjechały się liczne hufce rycerskie. Każdemu z nich przewodził książę pochodzący z jednej z wielu gałęzi piastowskich. Na czele tutejszych Płockich zbrojnych oraz rycerzy stał Konrad mazowiecki zaliczający się do gałęzi mazowieckich Piastów. Można go było rozpoznać po herbie z białym orłem na czerwonej tarczy i ubraniu zakładanym na kolczugę. Mazowieccy Piastowie razem ze swoim księciem stanowili największą grupę rycerzy i zwykłych zbrojnych nie pasowanych, która w liczbie ok. sześciuset planowała wyruszyć do Lubawy, aby wspomóc biskupa Chrystiana. Kolejną, ale już nie tak liczną, bo zaledwie czterystuosobową grupę tworzyli Piastowie śląscy, którym przewodził książę Henryk Brodaty tytułujący się herbem z czarnym orłem na złotej tarczy. Orzeł ten miał charakterystyczny znak w postaci srebrnej przepaski sierpowej biegnącej przez jego pierś i skrzydła. Przepaska ta była zwieńczona krzyżem. Kolejną osobistością, która zdecydowała się na wyprawę krzyżową do Prus był Władysław Odonic z linii wielkopolskich Piastów. Nazywano ich również Piastami z Wielkiej Polski lub Starszej Polski. Ich herb był taki sam jak Piastów mazowieckich i małopolskich czyli biały orzeł na czerwonej tarczy [ należy mieć na uwadze, że syn Władysława Odonica Przemysł I, który urodził się w roku 1220 był zafascynowany legendami arturiańskimi i wprowadził używanie herbu Lanselota, czyli wspiętego – stojącego na dwóch łapach – lwa oraz trzech lilii ]. Niestety na wezwanie biskupa nie odpowiedział Leszek Biały książę krakowski z małopolskich Piastów nazywanych Piastami z Małej Polski. Nie stawili się również do walki z pogaństwem przedstawiciele dynastii Gryfitów ale ich postawa jest w pełni usprawiedliwiona. Gryfici byli w trudnej sytuacji ich władca książę szczeciński i pomorski Bogusław II zmarł niespełna rok temu [w 1221 r.], a jego syn Barnim I ma dopiero dwanaście lat [urodził się w 1210 r.]. Jest więc za młody aby podjąć się walki w pruskiej puszczy. Poza tym jego księstwo szczecińskie musi być czujne, aby nie dać się zaskoczyć wrogim rycerzom niemieckim z Marchii Brandenburskiej. Poza nimi w Płocku stawiły się hufce rycerskie z wielu niemieckich krain. Najbardziej liczny przybył właśnie z Brandenburgii.
Jedyny problem dla śmiałków pragnących zapewnić sobie zbawienie walką z poganami stanowiła przeprawa przez puszczę, która bez przewodników była praktycznie niemożliwa. Dlatego rycerstwo czekało na przewodników, których biskup przebywający obecnie w Grudziądzu obiecał przysłać do Płocka i innych miejscowości, w których zbierało się rycerstwo chcące odkupić swoje grzechy podczas walki z Prusami, wrogami wiary w Chrystusa.


[


Godło Piastów śląskich oraz portret Henryka I Brodatego.




Mniej więcej tak wyglądał rycerz w XIII wieku. Zwróćcie uwagę na to, że w tym okresie nie było jeszcze zbroi płytowych, które pojawiły się dopiero w późnym średniowieczu. Największą ochronę u rycerzy z XIII w. stanowiła wystająca spod stroju kolczuga. Pod kolczugą znajdował się gruby materiał zwany przeszywanicą. Poza tym rycerz nosił dwa pasy. Pierwszy był tzw. pasem rycerskim, który każdy książę/giermek otrzymywał podczas pasowania na rycerza. Natomiast do drugiego pasa podczepiano sakiewki i pochwę miecza. Jeśli zaś chodzi o ostrogi to są to te małe „kółeczka wystające za piętą”. Widać je na załączonym obrazku. ]

   Ścibor tymczasem szedł ulicą i dziwił się coraz bardziej.
            - Gdzie się podziali strażnicy miejscy? Pytał sam siebie. Przecież co najmniej dwa patrole powinny tędy przechodzić. Po chwili jego rozmyślania przerwał dźwięk dochodzący z małej uliczki za budynkiem miejskiego browaru. Położył rękę na rękojeści miecza, który cały czas znajdował się w pochwie przymocowanej do jego pasa i ostrożnie zaczął iść w tamtą stronę.
            W wąskiej uliczce zdążył zauważyć ciała czterech żołnierzy, którzy mieli za zadanie strzec Płocka podczas nocy, po czym do jego uszu dobiegł ostrzegawczy krzyk: Uważajcie Panie on strzela z łuku! W tym momencie akcja zaczęła toczyć się bardzo szybko. Łucznik, choć niewątpliwie wytrawny, ponieważ dał radę bez obudzenia mieszkańców miasta zastrzelić czterech strażników, tym razem nie trafił. Wypuścił w stronę Ścibora jedną strzałę, a potem następną ten jednak zręcznie poruszał się w ciemnościach i schował za stojącymi w pobliżu pustymi beczkami po piwie. Zamachowiec był niewidoczny w wąskiej uliczce, Ścibor wiedział, że jeden błąd może pozbawić go życia. Musiał myśleć szybko. Czas działał na jego korzyść, ponieważ ostrzegawczy krzyk chłopca, którego nigdzie nie mógł teraz dostrzec obudziły kilku mieszkańców. Niektóre okiennice zaczęły się otwierać, kilku mieszkańców zapaliło nawet pochodnie, którymi oświetlali ulice wypatrując, co się dzieje. Ścibor nagle usłyszał dobiegający znad jego głowy odgłos skrzypiącego drewna, wiedział, co to oznacza, dlatego natychmiast wypuścił z ręki miecz i chwycił za sztylet znajdujący się w małej pochwie przymocowanej do jego rycerskiego pasa. Po czym odwrócił się najszybciej jak potrafi i rzucił nim w stronę celującego do niego z dachu browaru łucznika.
            Łucznik zasłonił się łukiem, dzięki czemu ostrze sztyletu nie było w stanie wbić się w jego ciało. Uderzenie było jednak na tyle silne, że stracił równowagę i spadł ze szpiczastego dachu. Upadek z małej wysokości nie zrobił mu krzywdy, mimo tego Ścibora zaskoczyła szybkość jego reakcji ledwo, co dotknął ziemi, a już stał na nogach i ze swoim mieczem nacierał na rycerza.
            - Ki czort? To jakieś licho, czy co? Może to demon, który z puszczy zapuścił się aż tu?
            - Najpierw łuk, a teraz miecz? Kim on jest? Myśli takie narodziły się w tym momencie w głowie rycerza. Mimo zaskoczenia obcy nie był w stanie zadać mu żadnej rany. Umiejętności prawdziwego rycerza, który siekał już niejednego poganina były nieporównywalnie wyższe od umiejętności zwykłych wojów strzegących Płocka. Łucznik musiał już sobie zdawać z tego sprawę, ponieważ jego mina była niezwykle skupiona. Każdy cios, który zadawał mieczem wydawał się być przemyślany. Nagle jednak szczęście go opuściło, ponieważ Ścibor sparował cios, który miał rozpłatać mu czaszkę i swoim kontruderzeniem prawie odciął głowę tajemniczego łucznika. Nie miał zbyt wiele czasu na przyjrzenie się jego zwłokom, podobnie z rozglądaniem się za właścicielem głosu, który go ostrzegł. Hałas w mieście robił się coraz większy, ludzie zaczynali wychodzić z domów, a Ścibor nie chciał żeby go znaleziono samego przy zwłokach miejskich żołnierzy i ich zabójcy, dlatego wrócił do swojego pokoju w karczmie.
            Już nie zasnął tej nocy. Nad ranem cały Płock żył opowieściami o zwłokach, które odnaleziono nie tylko przy budynku miejskiego browaru. Okazało się, że tej nocy widziano zakapturzone, tajemnicze postacie w kilku miejscach. Podczas snu zabito kilkunastu rycerzy z Brandenburgii oraz wielu strażników miejskich. Kim byli zakapturzeni mordercy pozostawało tajemnicą. Wszyscy szemrali, że to byli pruscy szpiedzy.
- Jeśli wszyscy Prusowie – zastanawiał się - posiadają takie umiejętności to walka z nimi nie będzie łatwa. Ścibor był pod wrażeniem spustoszenia jakiego byli w stanie dokonać podczas jednej nocy.
Całe miasto żyło plotkami i różnymi wersjami wydarzeń. Jedni opowiadali o tym, że wartownicy i rycerze zginęli walcząc z demonami, które zesłali na miasto pogańscy kapłani. Jeszcze inni twierdzili, że prawdziwym celem był niemiecki książę przebywający w grodzie w obronie, którego stanęli rycerze z Brandenburgii. Inni ich wyśmiewali i przekonywali, że to pruscy szpiedzy, którzy wkradli się do miasta i zostali zauważeni przez strażników. Jeszcze inni twierdzili, że byli to najemnicy niezwiązani z poganami mieszkającymi w puszczy. Jak to ludzie w mieście każdy uważał się za nieomylnego, każdy był przekonany, że jego wersja jest prawdziwa, wszyscy wyśmiewali tych, którzy mieli inne zdanie niż oni.
            Ścibor spacerował po mieście okryty płaszczem i nadstawiał ucha. Ucieszył go fakt, że w żadna z plotek nie wspomina o samotnym rycerzu, który zabił zakapturzoną postać i oddalił się z miejsca zbrodni. Wydaje się, że nikt go nie zauważył.

            W Kościele katolickim w średniowiecznej Polsce przedtrydencka Msza święta była niezwykłym przeżyciem. Życie ludzi w tamtych czasach było kompatybilne z kościelnym rokiem liturgicznym. Dzwony kościelne o poranku spełniały rolę zegara oznaczając początek dnia. Podobnie dzwony wzywające na Msze wieczorną świadczyły o tym, że dzień chyli się ku końcowi. Ścibor właśnie wchodził do pięknej płockiej katedry na Wzgórzu Tumskim. Najpierw przystąpił do spowiedzi, wiedział, że zakapturzony człek, którego zabił był wrogiem, ale mimo wszystko należało się z tego czynu wyspowiadać przed przyjęciem Komunii świętej. Ksiądz potwierdził, że najwspanialszą pokutą dla Jezusa będzie wzięcie udziału w krucjacie do Prus. Po przyjęciu sakramentu pokuty usiadł w jednej ze środkowych ławek w nawie głównej i podziwiał gotyckie wnętrze świątyni. Po chwili zadumy rozpoczęła się Msza, najpierw śpiew w języku łacińskim, a potem formuła „In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti” (W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego). W średniowieczu Credo śpiewano po łacinie zaraz po ewangelii. Dopiero potem kapłan mówił kazanie. Cała Biblia była oczywiście napisana w tym języku, fragmenty Starego Testamentu, listów apostolskich i Ewangelii również były odczytywane po łacinie. Biblię mogli czytać tylko duchowni. Księga ta była trudno dostępna dla zwykłych ludzi. Ci, którzy nie znali języka łacińskiego oraz ci, którzy uczyli się na pamięć Ojcze Nasz i Wierzę w Boga nie rozumiejąc, co te modlitwy oznaczają w języku polskim nie byli w stanie pojąć znaczenia fragmentów Biblii czytanych podczas Mszy. Dopiero kazanie mówione w języku polskim było zrozumiałe dla wszystkich wiernych. Oczywiście kapłan odprawiał Mszę świętą tyłem do ludzi, a przodem do Ołtarza (przodem do Boga).
            Po wyjściu z katedry poczuł się lepiej. Kazanie o odpuszczeniu grzechów dla tych, którzy podejmą się walki z poganami utwierdziło go w tym, że warto udać się do pruskiej puszczy. Przechadzał się uliczkami Płocka i oglądał towary oferowane przez kupców w kramach oraz przez przekupki. Po kliku godzinach zgłodniał i postanowił wstąpić do pierwszej napotkanej karczmy. Na szyldzie wiszącym nad drzwiami wejściowymi widniała jej nazwa „Pod rozbrykanym kucykiem”. W środku było wielu zbrojnych oraz rycerzy, którzy pili piwo i byli pochłonięci rozmową o nadchodzącej wyprawie krzyżowej do Prus. Ścibor usiadł przy pustym stoliku, zamówił kufel piwa oraz porcję baraniny z warzywami. Do tego podpłomyki. Pił jadł i nasłuchiwał. Wiedział z doświadczenia, że w miejscach tego typu można zdobyć wiele ciekawych informacji, ludzie, którzy za dużo wypili potrafią powiedzieć więcej niż powinni.
            Czterej zbrojni siedzący przy stoliku po jego prawej stronie wyraźnie nie mogło się doczekać, kiedy ich książę Konrad mazowiecki wyda rozkaz wymarszu do puszczy. Pan Mazowsza słynął ze swego zaangażowania w walkę z poganami, co było oczywiste biorąc pod uwagę, że ci poganie bezpośrednio z nim graniczyli i stanowili zagrożenie dla Płocka i Ziemi Chełmińskiej, którą w tym roku książę przekazał biskupowi Chrystianowi. Rycerze nie ukrywali swego podniecenia, śmiali się z pogan, którzy nie znają wiary w prawdziwego Boga i modlą się do drzew. Podkreślali ich prymitywizm i zacofanie. Poza tym byli żądni zemsty za spalenie ich miasta i grodu w Michałowie.
            W innej części karczmy było słychać rozmowę po niemiecku, był to język, którego Ścibor nie lubił. Jakoś instynktownie nie trawił Niemców, mieszkańców krain na zachód od rzeki Odry. Uważał ich za ludzi podstępnych, wyniosłych i niegodnych zaufania.
            - Biskup Chrystian od tych dzikusów kupuje dziewczynki. Zasłyszane w języku polskim słowa wyraźnie zainteresowały Ścibora, który pił piwo i dalej nasłuchiwał.
            - Ci poganie, jak ich tam zowią, Prusowie podczas wojen i w trudnym okresie zabijają dziewczynki wierząc, ze te odrodzą się w lepszym świecie.
            - Dasz wiarę?
            - I biskup poświęca swój majątek, żeby te biedactwa ratować, ochrzcić i uczyć w Lubawie i Grudziądzu o prawdziwej wierze.
            - Tak wspaniały i miłosierny jest to człowiek.
            - Poza tym papież zdecydował, że biskup, jako jedyny będzie miał władzę nad tym, co się dzieje w Prusach. Nikt uzbrojony nie może bez pozwolenia biskupa wejść do Prus.
            - Ścibor z ciekawością nadstawiał uszu. Jednak nie dowiedział się niczego nowego, nic nie wzbudziło w nim większego zainteresowania. Kiedy postanowił zapłacić i wyjść z karczmy spojrzał na niebo. Położenie słońca wskazywało, że jest wczesne popołudnie. Po przejściu kilkudziesięciu metrów zdał sobie sprawę, że ktoś go śledzi, dlatego natychmiast się odwrócił.
            - Może mi się zdawało? - Pomyślał. Patrzył uważnie jednak nie dostrzegł niczego dziwnego. Kilku starych Żydów przechadzało się po brukowanych uliczkach, żebracy też już siedzieli na swoich miejscach i wyczekiwali aż ktoś im da jałmużnę, dyby stały puste, kupcy stali przy swoich kramach z towarami, zamtuz z prostytutkami był cały czas zamknięty, co zrozumiałe, ponieważ te kobiety pracują do późna, a do południa śpią.
            - Chyba faktycznie mam jakieś przywidzenia. To pewnie, dlatego, że tak mało sypiam. Pomyślał jeszcze chwilę i ruszył dalej przed siebie. Po kilku minutach dziwne uczucie, że jest śledzony powróciło, dlatego postanowił przyspieszyć swój marsz. Po chwili skręcił w pierwszą boczną uliczkę, która się pojawiła na jego drodze.
            W tym momencie tajemnicza postać, która kryła się za jednym z kupieckich wozów zauważyła, że rycerz skręca w boczną uliczkę.
            - Zgubię go - pomyślał i pobiegł w tamtą stronę. Na pierwszy rzut oka uliczka była pusta. Z lewej strony stały jakieś skrzynie jedna na drugiej, kilka metrów dalej do bocznej ściany budynku przylegały schody, które prowadziły do wejściowych drzwi.
            - Poszedł prosto, czy wszedł do budynku? Nieznajomy wypowiedział te słowa cicho zastanawiając się nad odpowiedzią.
            - Ani jedno, ani drugie chłopcze - słowa, które usłyszał za swoimi plecami bardzo go wystraszyły. Odwrócił się gwałtownie i zaczął cofać przed podchodzącym coraz bliżej rycerzem.
            Chłopczyk tak się wystraszył, że zaczął uciekać jak szalony w głąb uliczki. Po chwili dobiegł do końca i wyłonił się na jednej z większych ulic Płocka. Wystraszony uciekał dalej, nie zauważył kobiety niosącej dzban z wodą, na którą przez przypadek wpadł. Miał pecha, ponieważ woda wylała się na jednego z trzech przechodzących obok mężczyzn. Cała trójka była uzbrojona w miecze i tarcze. Nosili stroje bojowe typowe dla biednych zbrojnych, których nie stać na kolczugę. Gruby pikowany kaftan zwany przeszywanicą oraz spodnie stanowiły dla nich jedyną ochronę przed ciosami. Tylko zamożne osoby było stać na dodatkowe elementy uzbrojenia takie jak m.in. kolczuga i np. kolczy kaptur. Jeden z mężczyzn uderzył przepraszającą za wylanie na niego wody kobietę, a drugi podszedł do chłopca.
            - Żebraku ja cię nauczę pokory powiedział ze złością, po czym uderzył go kolanem z całej siły w brzuch. Chłopiec upadł na ziemię.
            - Takich żebraków jak ty powinno się zabijać na miejscu. Mieszczanie z nich jest jeszcze jakiś pożytek, ale wy żebracy jesteście bezużyteczni. Towarzyszący mu dwaj mężczyźni zaczęli się śmiać i przytakiwać z aprobatą słysząc te słowa. Ten, który kopnął chłopca wyjął z pochwy swój miecz i powiedział: o jednego żebraka będzie mniej. Już szykował się do zadania chłopcu śmiertelnego ciosu, kiedy nagle jego i licznych gapiów uwagę zwrócił mężczyzna w płaszczu.
            - Dlaczego znęcasz się nad chłopcem i pozwalasz na bicie kobiet? Kimże ty jesteś żeby odbierać żebrakom prawo do życia? - Pytania Ścibora wyraźnie rozzłościły trzech mężczyzn.
            - A kim ty jesteś, że nas pouczasz? Kolejny żebrak. Cała trójka ponownie wybuchnęła śmiechem. Po chwili jeden z nich odpowiedział: odejdź żebraku, bo zabijemy ciebie razem z chłopcem, kobietę też zabijemy. Jesteśmy rycerzami, więc stoimy ponad żebrakami i mieszczanami.
            - Rzekłeś, że jesteście rycerzami - odrzekł spokojnie Ścibor. A gdzie są wasze pasy i ostrogi? Nie wiedzę ich.
            - Pasy i ostrogi? - Zapytał jeden z mężczyzn.
            - Uważacie się za rycerzy, a nie wiecie, że każdy, kto dostąpi zaszczytu pasowania na rycerza otrzymuje pas i ostrogi? Nie znacie kodeksu, który zakazuje atakowania kobiet i dzieci? Nie wiecie, że rycerz powinien szanować wszystkich chrześcijan? I co najważniejsze nie pojmujecie, że rycerz ma obowiązek pomagać słabszym i być dobrym dla dam oraz sierot?! Wy nie jesteście rycerzami, stoicie niżej niż ten chłopiec. Jesteście ludźmi, którzy budzą we mnie współczucie i smutek, wstręt i odrazę. Widziałem wielu łajdaków takich jak wy podszywających się pod rycerzy.
            Całą trójkę ogarnął szał po jego słowach. Wyjęli z pochew swoje miecze i okrążyli Ścibora, który cały czas stał nieruchomo, a jego ciało dokładnie zakrywał płaszcz z kapturem. Nagle jeden z mężczyzn zamachnął się mieczem w stronę jego głowy jednak nie dosięgnął celu, ponieważ rycerz zrobił unik.
            - Odejdźcie, nie musicie tu ginąć. Jeszcze macie szansę na odkupienie swoich grzechów. Ostrzegł ich spokojnie. Jego miecz dalej spoczywał w pochwie zakryty płaszczem. W tym samym czasie liczni gapie rozmawiali między sobą, kim jest ten szaleniec, który wyzwał do walki trzech mężczyzn. Ktoś innych już plotkował, że cała trójka to rycerze, jeszcze inni twierdzili, że ci trzej są demonami, a nieznajomy w płaszczu jest aniołem. Masy plotkowały, a mężczyźni nie posłuchali ostrzeżenia i ponownie ruszyli do ataku. Wszystko działo się niezwykle szybko. Gapie nawet nie potrafili dokładnie powiedzieć, kiedy mężczyzna dobył miecza z pochwy pod płaszczem, jak on to zrobił, że jeden z napastników leżał martwy z rozpłataną klatką piersiową, a dwaj pozostali jęczeli z bólu na kamiennym bruku. Wyższy miał odcięty nadgarstek, a u niższego po lewej ręce, w której trzymał miecz pozostał tylko sterczący kikut. 
            Oszołomiony chłopiec, kobieta i liczni gapie patrzyli z osłupieniem na utalentowanego wojownika, który właśnie chował miecz do pochwy i zrobił znak krzyża dziękując Bogu za zwycięstwo. Doprawdy na prostych ludziach, żebrakach, kilku chłopach, którzy przywędrowali ze wsi - zapewne na miejski targ - oraz na mieszczanach widok ten musiał robić ogromne wrażenie. Wielu nie odróżniało rycerza od zwykłego woja, nieliczni wiedzieli, że rycerza można poznać po noszonym ubiorze. Rycerze byli niegdyś zwykłymi wojownikami, giermkami, których pasowano, wyniesiono do godności rycerskiej. Nie każdy mógł zostać rycerzem. Tylko ci, którzy opanowali dobrze sztukę walki, byli pobożni, wyróżniali się odwagą na polach bitw mogli zostać pasowani na rycerzy przez biskupa albo monarchę. Nie wiadomo ilu gapiów obserwujących całą sytuację miało na ten temat jakieś pojęcie.

            Kiedy na miejsce przybyła straż miejska Ścibor zdążył już się oddalić. Udał się do jednej z płockich stajen, w której zostawił swego rumaka. Następnie przez miejską bramę ruszył w stronę Michałowa, grodu, za którym rozciągała się pruska puszcza, w której biskup Chrystian nawracał pogan na wiarę w Chrystusa.
            Kiedy już znalazł się poza Płockiem odetchnął z ulgą. Cieszył się, że szczęśliwie może kontynuować swoją podróż na ziemie pogan. Nagle jego spokój zagłuszyło wołanie dobiegające zza pleców. Chudy, mały wyrostek, który najpierw go śledził i którego potem uratował teraz biegł za jego koniem. Ścibor przez chwilę patrzył na niego z podziwem, ponieważ był w stanie biec za nim niezmordowanie aż z Płocka. Postanowił się zatrzymać.
            - Zdyszany chłopiec... po chwili rzekł: Panie wybacz mi moją śmiałość. Panie, czy Ty jesteś rycerzem?
            - Pytanie oraz śmiałość żebraka wyraźnie zaskoczyły Ścibora postanowił jednak odpowiedzieć: tak jestem rycerzem.
            - Panie będę harował jak woły ciągnące pługi w polu, przyodziewku mi nie trzeba, mogę cały czas biec za Twoim koniem. Panie proszę weź Ty mnie na giermka. Słyszałem, że rycerze biorą młodych chłopców na giermków, którzy po wielu latach ciężkiej pracy mogą stać się rycerzami. Panie proszę! Pozwól mi kroczyć u Twego boku!
             -Więc chcesz zostać moim sługą? Nie brak ci odwagi. Jak cię zwą chłopcze?
            - Izbor, Panie.
            - Izbor powiadasz. To dobre słowiańskie imię, które pasuje do osoby walczącej, pasuje do rycerza. Ale ty chłopcze jesteś żebrakiem, dlaczego chcesz zostać rycerzem? Dla sławy? Dla pieniędzy? Pragniesz żeby cię wszyscy otaczali szacunkiem, pragniesz opanować sztukę władania bronią, aby krzywdzić innych? Dlaczego chłopcze powinienem cię zabrać ze sobą?
            - Panie pókim Cię nie spotkał żyłem kradnąc jedzenie albo żebrząc. Nigdym nie doświadczył dobroci, jaką Ty mi Panie okazałeś. Uratowałeś mnie Panie, gdyby nie Ty Panie to ten człek by mnie mieczem posiekał i tamtą kobietę również. Panie dzięki Tobie zrozumiałem, że można żyć inaczej, że nie muszę kraść i żebrać. Proszę Panie naucz mnie walczyć.
            - A kiedy już cię nauczę walczyć to, co uczynisz?
            - Będę potrafił się bronić przed takimi ludźmi jak tamci w Płocku.
            - Chłopcze lepiej wróć do Płocka, ja udaję się za wielką puszczę do kraju pogańskich Prusów. Tam mam zamiar z nimi walczyć w imię Boże. Zginiesz jadąc ze mną.
            - Chłopiec po namyśle powiedział: Panie skoro jedziesz do Prusów to zapewne udasz się po drodze do Michałowa. Żyje tam pewien kupiec, który udawał się za pruską puszczę na targi i powracał stamtąd cały i zdrowy. Zabierz mnie panie ze sobą, a pokażę ci, który to jest. Wiele razy, kiedy był w Płocku, dawał mi jałmużnę i pozwalał oglądać swoje towary. On Panie wie jak szczęśliwie przejechać przez niebezpieczne ziemie Prusów, wie jak ustrzec się przed ich bogami i demonami strzegącymi puszczy.
            - Ścibor po namyśle wyciągnął rękę do małego chudzielca. Chodź chłopcze, nie pozwolę ci całą drogę biec za koniem. Może faktycznie nasze spotkanie nie było przypadkowe.

            Im bliżej grodu w Michałowie tym mniej domów mijali. Wiele wsi było opuszczonych po ostatnich atakach, po innych pozostały tylko zgliszcza. W jeszcze innych mieszkańcy pozostali i starali się odbudować spalone budynki. Atak, do którego doszło latem [1222 roku] nie był jedyny. Po nim nadeszły kolejne fale, których twierdza w Michałowie nie była w stanie zatrzymać. Puszcza była zbyt rozległa, a ataki mogły nastąpić praktycznie z każdej strony. Okoliczna ludność żyła, więc w ciągłym strachu. Wielu tutejszych nawoływało do zbrojnej wyprawy przeciwko pogańskim Prusom. Ścibor jechał konno i obserwował niedolę chłopów w przygranicznych wsiach. Wiedział, że mieszkanie blisko pogan, którzy zamordowali św. Wojciecha wiąże się z ciągłym zagrożeniem. Prusowie podobnie jak na innych terenach Jaćwięgowie albo Litwini, potrafili dokonać łupieżczego najazdu każdego dnia. Byli tak samo groźni dla chrześcijańskiej Polski jak muzułmanie zwani Saracenami dla Italii i Konstantynopola. Walki na terenie Mazowsza i Ziemi Chełmińskiej stały się bardzo zaciekłe, dochodziło do nich coraz częściej. Było to zapewne spowodowane działalnością biskupa Chrystiana, który udał się do pogańskiej puszczy, na ziemie plemienia Sasinów i nawrócił wielu Prusów, sprawił, że zaczęli oni walczyć między sobą. Ci, którzy przyjęli chrzest nie stanowili już zagrożenia dla mieszkańców kraju Polan. Problem stanowili ci, którzy kuszeni przez diabła uparcie dalej wyznawali wiarę w starych bogów.

            Izbor jechał na koniu za plecami rycerza. Chłopiec był podekscytowany tym, że opuszcza Płock. Był zafascynowany jeźdźcem, który wziął go ze sobą. Nigdy dotąd nie widział kogoś takiego. Jego zbroja i miecz wyglądały na bardzo drogie, zapewne warte tyle, co cała wieś, a może i dwie wsie. Jeden z płockich kupców opowiadał mu kiedyś, że uzbrojenie rycerza jest bardzo kosztowne, często droższe niż kilka wsi. 
            Ścibor wśród rycerzy faktycznie zaliczał się do elity. Jego zachowanie było godne pochwały, a wygląd jednoznacznie pokazywał, do jakiego stanu się zalicza. W średniowieczu rycerza można było poznać po wyglądzie. Oczywiście Ścibor nie był tu wyjątkiem. O tym, że jest rycerzem świadczyły przyczepione do pięt ostrogi oraz pas. Sama nazwa pasowanie na rycerza oznacza nic innego jak właśnie wręczenie rycerskiego pasa. Ścibor nosił pas rycerski, z przytwierdzonymi metalowymi płytkami, wykonany ze zwierzęcej skóry. Poza tym jego pas był ozdobiony srebrną klamrą, która pełniła rolę sprzączki. Do drugiego, zwykłego pasa była przymocowana skórzana pochwa, w której znajdował się solidnie wykonany miecz. Ubranie Ścibora również wskazywało na jego zamożność. Nogawice oraz kaftan wykonane z drogiej skóry i oczywiście kolczuga stalowa, z siatki dokładnie wiązanej. Przy kolczudze zwisał czepiec - kaptur - który założony na głowę ciasno obejmował skronie i podbródek zostawiając odsłonięte tylko oczy, nos i policzki.


[ Wiele osób słysząc hasło „wyprawy krzyżowe” zawsze opowiada o walce z Saracenami na Bliskim Wschodzie. Niewielu wie, że papieże ogłaszali również krucjaty do Prus, między innymi na tereny Ziemi Chełmińskiej i Ziemi Lubawskiej. Pisał o tym Wojciech Kętrzyński w książce pt.: ”O ludności polskiej w Prusiech niegdyś krzyżackich” (Olsztyn 2009; s. 73-75). Na Ziemi Sasinów, terenie misyjnym biskupa Chrystiana Ojciec Święty zwoływał wyprawy krzyżowe w latach 1217, 1218, 1220 i 1221. Poza tym w latach 1222 i 1223 na wezwanie biskupa Chrystiana, który miał od papieża uprawnienia do zwoływania krucjaty w Prusach, przybyło wiele hufców rycerskich z chrześcijańskiej Europy. Każdy kto zdecydował się na walkę z poganami w pruskiej puszczy zyskiwał odpuszczenie grzechów tak samo jak podczas wypraw krzyżowych do Ziemi Świętej. Przypominam, że akcja naszej powieści cały czas toczy się w roku 1222, w którym latem Prusowie spalili Płock i uprowadzili Mojmirę do Pikowej Góry, gdzie przebywała przez kilka tygodni. Później nastąpiło siedmiodniowe oblężenie grodu. ]

[ Oto mapa, którą znalazłem w Internecie. Na potrzeby powieści muszę wyjaśnić kilka kwestii. Po pierwsze Ziemię Chełmińską w formie kasztelanii majątkowej biskup Chrystian otrzymał od Konrada mazowieckiego w roku 1222. Na mapie znajduje się Toruń miasto, które zostało założone przez Krzyżaków dopiero w 1231 roku, a prawa miejskie uzyskało w roku 1233 (w mojej powieści póki co o Krzyżakach ani widu, ani słychu). Prędzej w miejscu Torunia znajdował się pruski lub słowiański gród strzegący przeprawy przez Wisłę. Podobnie było z Chełmnem, które było zwykłym grodem i dopiero w latach 1228-1230 zostało rozbudowane i wybrane na stolicę Ziemi Chełmińskiej przez Zakon krzyżacki. Prawa miejskie Chełmno tak samo jak Toruń uzyskało w roku 1233. Warto dodać, że sama nazwa "gród Chełmno" pojawia się już w traktacie łowickim z roku 1222, w którym książę Konrad mazowiecki przekazał Ziemię Chełmińską biskupowi Chrystianowi. Natomiast Grudziądz już w 1218 r. został przekazany biskupowi Chrystianowi przez księcia Konrada mazowieckiego. Jeśli zaś chodzi o widoczny na mapie Zantyr to wiedzcie, że założył owe miasto (gród?) biskup Chrystian już w roku 1210. Jego lokalizacja nie jest ustalona. Możliwe, że naprawdę znajdował się w Lanzanii, czyli tam gdzie był lauks Warpody (okolice Elbląga, Pogezania). W 1233 roku Grudziądz stał się centralnym ośrodkiem misyjnym biskupa Chrystiana. Poza tym zwróćcie uwagę, że na mapie widać rozgraniczenie chrześcijańskiej Ziemi Lubawskiej od zapewne jeszcze pogańskiej „Sasna” (Ziemi Sasinów). Prędzej przed misją Chrystiana istniała tylko jedna, duża, wyznająca pruską religię Ziemia Sasinów. Ładnie to ukazuje poniższa mapa. ]



[    Warto wiedzieć, że w średniowieczu ludzie byli przyzwyczajeni do bólu i śmierci. W tamtej epoce ciężko było znaleźć osobę dwudziestoletnią, która by nigdy nie widziała czyjejś śmierci bądź sama kogoś nie zabiła. Niebezpieczeństw czyhających na ludzi było wówczas wiele. Na szlakach kupieckich grasowali bandyci, wsie były palone i plądrowane przez przechodzące wojska. Występowała wysoka śmiertelność podczas porodów. Średniowieczne chłopki i mieszczanki często rodziły nawet dziesięcioro dzieci, z czego zawsze kilkoro umierało podczas porodu albo w pierwszych miesiącach życia. Wypadki, w których ginęły dzieci i osoby dorosłe również były częste. Wystarczyło drobne przestępstwo, aby zostać ukaranym karą zakucia w dyby lub gąsior na jednej z miejskich ulic albo przykucia do pręgierza, czyli wysokiego słupa stojącego na rynkach większości średniowiecznych miast. Za kradzież obcinano rękę, a za grzech cudzołóstwa jedna z kar polegała na tym, że brano delikwenta na most, przybijano jego jądra do poręczy mostu i dawano nóż, aby obciął sobie „interes” lub spadł z poręczy mostu. Żonę, która zdradziła mąż mógł ukamienować albo ukarać łagodniej, czyli wziąć szczenięta suki i przyłożyć jej do piersi. Szczenięta ssały piersi kobiety, którą od tej pory nazywano „suką”. Z drugiej strony w średniowieczu żyło wielu wspaniałych świętych i mistyków, ludzi, którzy potrafili się zdecydować na wiele wyrzeczeń i poświęceń, aby dostąpić zbawienia. Taka to była epoka, w której sacrum i profanum codziennie ścierały się ze sobą. Można dodać, że nie było w średniowieczu środków znieczulających, więc wyrywanie zęba, nastawianie złamanej nogi/ręki, leczenie otwartego złamania itp. czynności wykonywano „na żywca”. Ludzie na pewno byli silniejsi fizycznie i bardziej odporni na ból on osób żyjących w naszych czasach. Niezwykle ważna w tamtej epoce była wiara. Nauka Kościoła katolickiego była dla ludzi w całej Europie zachodniej fundamentem. Wierzono w dosłowne przesłanie Biblii, dla ludzi było oczywiste, że po śmierci zostaną osądzeni przez Boga i pójdą do Piekła lub do Nieba. Trzecią możliwość dla duszy po śmierci, czyli czyściec wprowadził dopiero Sobór Florencki, którego obrady odbywały się w latach 1439 – 1442. Ich wiara była inna niż ludzi w XXI wieku. W średniowieczu wierzono, że zbawienie jest możliwe tylko dla osób ochrzczonych przez Kościół katolicki. Wyznawcy innych religii (np. muzułmanie, Prusowie) byli uznawani za pomioty szatana, a walkę z nimi uznawano za czyn chwalebny. Poniższe fragmenty pochodzą z niesamowicie fajnej książki Erica Christiansena pt.: „Krucjaty północne” i pokazują jak w średniowieczu niektórzy chrześcijanie traktowali pogan:

Str. 114: Eric Christiansen pisze: „(…) cel uświęca środki; bój w obronie Ziemi Świętej może przynieść nagrodę duchową; muzułmanie są tylko bezwolnym narzędziem w rękach szatana. Tego typu przekonania były podówczas nie tylko popularne, ale i uważane za szczytne – szczególnie wśród samych krzyżowców. Autor Pieśni o Rolandzie podsumował je, każąć arcybiskupowi Karola Wielkiego pobłogosławić armię przed bitwą z Saracenami, „a za pokutę zadać im natarcie”. „Jeśli polegniecie staniecie się świętymi męczennikami w raju zasiądziecie”.
W dalszej części książki Christiansen pisze: „Taka postawa nie miała wyraźnie określonego fundamentu teologicznego. Od czasów Grzegorza Wielkiego wielu teologów opowiadało się za łagodnym, racjonalnym i tolerancyjnym podejściem do niewiernych. Sam Bernard  - z Clairvaux – miał później dowodzić, że skoro przeznaczeniem Kościoła jest doprowadzić cały świat do Chrystusa przez nawracanie, lepiej pogan przekonywać niż się z nimi bić”.

Str. 94: Eric Christiansen cytuje fragment opisu misji Ottona z Bambergu w Szczecinie (w 1127 r.), który jest doskonałym przykładem metody pracy ówczesnych krzewicieli chrześcijaństwa: Oto ten fragment:

            Pewnego dnia Otton napotkał bawiących się na ulicy chłopców, których pozdrowiwszy w ich barbarzyńskiej mowie i pobłogosławiwszy w imię Pańskie znakiem krzyża, okiem łaskawym przypatrywał się ich rozrywkom. Oni zaś wkrótce porzucili grę i otoczyli go kręgiem, po pacholęcemu dziwując się jego cudzoziemskiej szacie i postawie. Sługa Boży zatrzymał się i przemówił do nich łagodnie, pytając, czy są wśród nich ochrzczeni. Popatrzywszy po sobie, malcy wskazali tych, którzy chrzest przyjęli. Biskup wziął ich na stronę i spytał, czy chcą trwać przy wierze, na którą się nawrócili; gdy zaś wolę taką potwierdzili, rzekł: „Jeśli chcecie być chrześcijanami i wiary swojej dotrzymać, nie powinniście pozwalać tym niewiernym poganom przyłączać się do waszej zabawy”. Podzielili się tedy zaraz, stająć z podobnymi sobie i ci, co do Kościoła należeli odtrącili tych drugich, do zabawy ich nie dopuszczając. Zaiste piękny był to widok, jak owi chłopcy radowali się swym przywiązaniem do imienia Chrystusowego, ochoczo słuchając nauczyciela nawet przy swawoli, podczas gdy inni trzymali się z dala jakoby skonfundowani i wystraszeni niewiernością swoją”. ]