sobota, 26 lutego 2011

Refleksja nad śladami przeszłości w Nowym Mieście Lubawskim


Cofnijcie się w przeszłość o kilkaset lat i wyobraźcie sobie osadę położoną w pięknej dolinie rzeki Drwęcy. Stoicie i widzicie jak rzeka płynie swoim prawowitym korytem oraz wpływa do sztucznie wykopanego rowu, okrąża osadę i wraca za nią do swojego koryta. Dzięki temu woda krąży dookoła miasta, tworząc fosę. Mieszkańcom to jednak nie wystarczyło dlatego wykopali kolejną fosę przy samych murach. Tym sposobem Nowe Miasto Lubawskie było fortecą z dwiema fosami.

Ale nawet one nie pozwoliły spać spokojnie mieszkańcom, osada była bowiem położona na terenach pogranicza świata chrześcijańskiego i pogańskiego. Prusowie często zapuszczali się tu, porywali kobiety i dzieci i mordowali ale to nie jest tak do końca, że tylko poganie byli źli. Chrześcijanie zajmowali ich terytorium i narzucali swój światopogląd. Misjonarze nawracali w sposób pokojowy ale Zakon Krzyżacki nawracał mieczem. Krzyżacy z jednej strony przynieśli na te tereny wyższy poziom Kultury, bogactwo oraz rozwój (m.in. dzięki nim na tych terenach pojawiły się miasta na prawie niemieckim oraz piękne gotyckie kościoły), a z drugiej byli okrutni dla innowierców.

Zbudowana na przełomie XIII i XIV wieku gotycka Brama Brodnicka w Nowym Mieście Lubawskim oraz fragmenty murów obronnych. W środku znajduje się Muzeum Ziemi Lubawskiej



No ale wróćmy do naszej fosy jesteśmy w XIII wieku i obserwujemy ciągłe walki mieszkańców Nowego Miasta Lubawskiego z pogańskimi Prusami, podwójna fosa okazuje się niewystarczająca więc w drugiej połowie XIII wieku mieszkańcy zaczynają wznosić potężny kamienny mur, budują kilkanaście baszt, trzy masywne bramy oraz most zwodzony. W XIV wieku miasto staje się fortecą nie do zdobycia - nawet armia szwedzka w 1629 roku była bezsilna widząc potężne mury oraz podwójną fosę. Najstarsze podania okolicznych mieszkańców głoszą, że w 1629 roku szwedzki król Gustaw Adolf został ranny w ucho.

W 1860 roku decyzją rady miejskiej zasypano sztucznie wykopane fosy i pozostawiono samą rzekę z jej naturalnym korytem, rozebrano mury, z wyjątkiem kilku fragmentów i dwóch bram. Rozpoczęła się epoka przemysłowa, miasta się rozrastały, a fortyfikacje obronne tego typu stały się reliktem przeszłości. W XIX wieku w imię postępu wiele osób z uśmiechem niszczyło stare mury obronne, a dziś w XXI wieku wiele osób twierdzi, że nie była to dobra decyzja ponieważ takie zabytki przyciągają wielu turystów – czego dobrym przykładem jest Toruń. Zastanawiam się ilu okolicznych mieszkańców zdaje sobie sprawę co widziały te gotyckie pozostałości? Czy wszyscy zdajemy sobie sprawę jak ważna jest przeszłość, wiedza - jednym słowem HISTORIA?


 Podobne artykuły:

Średniowieczne fortyfikacje obronne Nowego Miasta Lubawskiego

Archeolodzy odkryli średniowieczny bastion w Nowym Mieście Lubawskim

Kolejne odkrycia archeologiczne w Nowym Mieście Lubawskim



Autor: Tomek

Kontakt: 
ziemialubawska@protonmail.com






Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

piątek, 25 lutego 2011

Sowiecki terror na Ziemi Lubawskiej

Siedziba Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) na ul. Grunwaldzkiej w Nowym Mieście Lubawskim (obecnie PZU). W tym miejscu w sposób bestialski po II wojnie światowej torturowano polskich żołnierzy z Ruchu Oporu Armii Krajowej (ROAK)




Okupacja hitlerowska Ziemi Lubawskiej zakończyła się 20 stycznia 1945 roku, wraz z wkroczeniem wojsk sowieckich, a dokładnie żołnierzy z II Frontu Białoruskiego do Lidzbarka Welskiego, a później w godzinach przedpołudniowych do Lubawy i Nowego Miasta Lubawskiego. Rosjanie zachowywali się tak jakby Polska była krajem przez nich podbitym, a nie wyzwolonym. Od pierwszego dnia pobytu na Ziemi Lubawskiej sowieci strzelali na oślep pociskami zapalającymi, wzniecając w ten sposób liczne pożary. W Lidzbarku Welskim okradli większość mieszkańców, dla zabawy podpalili wiele domów oraz zastrzelili kilkanaście osób. Wśród ofiar znaleźli się Ci którzy próbowali się buntować widząc poczynania „wyzwolicieli”. Najmniejszy ślad niezadowolenia najczęściej powodował wywleczenie na ulicę i rozstrzelanie na oczach mieszkańców. W taki sposób Rosjanie zamordowali rodzinę szewca, który mieszkał na lidzbarskim rynku. Ciała szewca, jego żony, córki i synka przez kilka dni leżały na podwórku za domem. Wszystkim zabrano buty, które Rosjanie traktowali jako najcenniejszą wojenną zdobycz. Tak wyglądało "wyswobodzenie" Lidzbarka Welskiego przez Armię Czerwoną.

Do równie tragicznych wydarzeń doszło w Nowym Mieście Lubawskim, gdzie w wyniku działań „wyzwolicieli” spłonęło 56 domów, co stanowiło 20% ówczesnych zabudowań. Żołnierze rosyjscy grabili prywatne i społeczne mienie oraz okradali ludzi ze wszystkiego, czego nie zdążyli zabrać im uciekający Niemcy. Pod koniec stycznia NKWD rozpoczęło aresztowania i wywózki w głąb Rosji osób zdolnych do pracy. Większość z 319 mieszkańców wywiezionych z terenów Ziemi Lubawskiej trafiła do łagrów w Donbasie i na Uralu. Rosjanie tak samo jak Niemcy dopuszczali się mordów na okolicznych mieszkańcach. Dnia 21 stycznia 1945 roku z zimną krwią zamordowali we własnym gospodarstwie Bernarda i Walerię Bartkowskich z Marzęcic oraz nieznaną z nazwiska dziewczynę z Łąk Bratiańskich, która przebywała w tym czasie w Marzęcicach. Do jednego z najbardziej wstrząsających mordów doszło w wigilię Bożego Narodzenia, 24 grudnia 1945 roku. Dwóch rosyjskich żołnierzy napadło wówczas na dom rolnika Stanisława Ciołka ze wsi Szwarcenowo, którego zastrzelili na oczach dzieci ozdabiających choinkę.

W dniu 23 stycznia 1945 roku przybył do Lubawy dowódca II Frontu Białoruskiego, gen. Konstanty Rokossowski, który mianował Stanisława Borynę cywilnym komendantem miasta. Stolica Ziemi Lubawskiej była najbardziej zniszczonym miastem na tych terenach. Większości zniszczeń dokonali żołnierze Armii Czerwonej, którzy w 1945 roku za pomocą miotaczy ognia spalili 80% miejskich zabudowań, wśród nich znalazł się okazały budynek Banku Ludowego, Gamach Progimnazjum, poczta oraz liczne zabytkowe kamienice. Statystyka wojenna jest dla Lubawy bezlitosna, z 4977 zabudowań mieszkalnych jakie istniały w 1939 roku po "wyzwoleniu" w 1945 roku pozostało zaledwie 1244. W okresie PRL-u odpowiedzialność za zniszczenia władza ludowa zwalała na Niemców ale prawda jest taka, że w okresie niemieckiej okupacji zabudowania na obszarze Ziemi Lubawskiej zbytnio nie ucierpiały (z wyjątkiem synagog, które Niemcy wyburzyli), a winę za większość zniszczeń ponoszą żołnierze z Armii Czerwonej (ZSRR; obecnie Rosja).



Podobne artykuły:

7 grudnia 1939. Pamiętamy. (artykuł, ze zdjęciami opisujący mordy na Polakach).

Obóz dla dzieci w Lubawie. (zobacz jaki los zgotowali Niemcy polskim dzieciom)


Hitlerowskie obozy dla żydowskich kobiet 




Autor: Tomasz Chełkowski

Kontakt: 
ziemialubawska@protonmail.com






Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

czwartek, 24 lutego 2011

Jak Niemcy mordowali Polaków na Ziemi Lubawskiej (1939 – 1945)

Tablice pamiątkowe w kościele, Nowe Miasto Lubawskie.

W 1939 roku mieszkańcy Ziemi Lubawskiej, krainy historycznej w granicach której znajduje się Lubawa, Nowe Miasto Lubawskie oraz Lidzbark Welski, spodziewając się ataku Niemiec na Polskę robili wszystko, aby przygotować się do odparcia agresora. W tamtych czasach tereny te bezpośrednio graniczyły z państwem Hitlera, co oznaczało, że w razie ataku ucierpią jako pierwsze. Dlatego w sierpniu 1939 roku doszło do narady władz powiatu lubawskiego, na której przyjęto strategię obrony i zdecydowano o wybudowaniu betonowych bunkrów we wnętrzu, których mieściło się po kilku, wyposażonych w karabin maszynowy i granaty wojskowych. Ich zadaniem było spowolnienie pierwszej wrogiej „nawały”. W budowie umocnień pomagali żołnierze, którzy w sierpniu przybyli w okolice Lidzbarka Welskiego i Lubawy w celu rozpoznania regionu. Dodatkowo do tego pierwszego miasta przysłano Nowogrodzką Brygadę Kawalerii, na czele której stał gen. Władysław Anders. Betonowe bunkry dzięki ofiarności mieszkańców i wysiłkowi polskich wojaków wybudowano w następujących miejscowościach: Krzemieniewo, Karaś, Grzmięca, Ciche, Ryte Błota oraz Zbiczno. Wszyscy spodziewali się ataku Niemiec od strony leżącego nad Osą Biskupca na Brodnicę, dlatego właśnie na tamtych terenach pojawiły się fortyfikacje. Niestety pierwszego września 1939 roku okazało się, że główne siły wroga zaatakowały od strony Jabłonowa, przez co opisywane bunkry nie spełniły zakładanej roli.



Bunkier zbudowali Niemcy z Iławy. Jego zadaniem była ochrona niemieckich granic.
 
Ten sam bunkier od środka. Widzimy zamurowane okienko w którym znajdował się ciężki karabin maszynowy wycelowany w stronę Radomna. W 1939 roku między Radomnem i Iławą przebiegała polsko-niemiecka granica.



Wejście do betonowego bunkra, który znajduje się między wsią Radomno (Ziemia Lubawska), a Iławą. Przed II Wojną światową wieś Radomno należała do Polski (II RP), a Iława była miastem niemieckim. 


Omawiane tereny bardzo szybko uległy agresorom. Największy opór Niemcom stawiły wojska gen. Władysława Andersa, które 1 września wyruszyły z Lidzbarka Welskiego w kierunku Dąbrówna i Nowego Miasta Lubawskiego walcząc po drodze z wojskami nieprzyjaciela. Armia niemiecka była lepiej uzbrojona i bardziej liczna co spowodowało, że polscy obrońcy nie mieli większych szans. Coraz silniejsze wrogie ataki, kapitulacja Lubawy (1 września) i Nowego Miasta Lubawskiego (3 września) oraz załamanie się polskiej obrony w okolicach Działdowa i Mławy, 4 września 1939 roku zmusiły oddziały Andersa do wycofania się w kierunku Płocka, a potem Modlina i Warszawy.

Kiedy agresorzy opanowali Ziemię Lubawską natychmiast rozpoczęli realizację swojego planu, który polegał na utworzeniu niemieckiej administracji i eksterminacji polskiej inteligencji. W Nowym Mieście Lubawskim i Lubawie bardzo szybko dali o sobie znać okoliczni mieszkańcy należący do mniejszości niemieckiej. W chwili przejęcia kontroli przez Wehrmacht nad ich domami zawisły flagi ze swastyką i obudziła się skrywana głęboko w sercu nienawiść do Polaków. Nienawiść, która zaowocowała mordami i prześladowaniami na niespotykaną dotąd skalę. Największych mordów na opisywanych terenach dokonała mniejszość niemiecka należąca do Selbstschutzu, czyli lokalnych oddziałów samoobrony.


Siedziba Selbstschutzu w Nowym Mieście Lubawskim (na ul. Działyńskich)


Począwszy od września 1939 roku Niemcy wprowadzili na okupowanych terenach całkowity zakaz używania języka polskiego, a za każde polskie słowo wypowiedziane publicznie bili zarówno dorosłych jak i dzieci i starców. Każdy obawiał się łapanek i egzekucji, wszyscy żyli w strachu niepewni, czy dożyją jutra. Hitlerowcy zlikwidowali polskie szkoły, a w ich miejsce utworzyli przymusowe szkoły niemieckie. Niszczono krzyże oraz przydrożne kapliczki, z powodu umieszczonych na nich polskich napisów. Na terenie Lubawy Niemcy zniszczyli figurę kultu religijnego, która stała na masowym grobie uczestników powstania listopadowego. Mieszkańcy Ziemi Lubawskiej, szczególnie Ci zaliczani do inteligencji byli masowo mordowani lub wywożeni na roboty do Niemiec, a ich majątki zajmowane przez agresorów i mniejszość niemiecką. W połowie października 1939 roku zarządzono masowe aresztowania nauczycieli, których zaczęto rozstrzeliwać pod koniec miesiąca. Dzięki naocznym świadkom z Nowego Miasta Lubawskiego wiemy, że każdego dnia w godzinach wieczornych rozstrzeliwano 2 – 3 nauczycieli. Hitlerowcy okradali ich ze wszystkich kosztowności, a następnie wywozili do lasku w Bratianie, gdzie sami musieli kopać sobie grób.

Bardzo duże straty poniósł Kościół katolicki. Polscy duchowni, podobnie jak nauczyciele i politycy byli zaliczani przez Niemców do grona inteligencji, co w praktyce oznacza, że również zostali poddani prześladowaniom, byli torturowani, rozstrzeliwani oraz wysyłani do obozów koncentracyjnych. Dnia 5 września 1939 roku Selbschutz aresztował ks. Leona Prybę, proboszcza parafii pw św. Tomasza Apostoła w Nowym Mieście Lubawskim, który w okresie międzywojennym jako prefekt szkół średnich angażował się w patriotyczne wychowywanie polskiej młodzieży. W latach 1926 – 1930 był wykładowcą języka greckiego i niemieckiego w Seminarium Biskupim w Płocku, a od września 1930 roku wykładał w Collegium Marianum w Pelplinie. Ks. Pryba w latach 1931 – 1933 był prefektem w gimnazjum nowomiejskim, a od lipca do września 1939 roku tutejszym proboszczem. Niemcy wywieźli go do więzienia utworzonego we wsi Tannenberg (Grunwald), w którym panowały bardzo surowe warunki.

Ks. Pryba został zwolniony z więzienia 5 października 1939 roku. Niestety nie cieszył się zbyt długo wolnością ponieważ 5 listopada został ponownie aresztowany i uwięziony najpierw w Nowym Mieście Lubawskim, a następnie w Brodnicy, Rypinie i Oborach. Od 22 lutego 1940 roku nieszczęśnika przetrzymywano w Grudziądzu, a później w od końca marca w Stutthofie. Proboszcz nowomiejskiej parafii ostatecznie skończył w Dachau, gdzie przewieziono go 14 grudnia 1940 roku, z numerem 22588. Dnia 16 sierpnia 1942 roku ks. Pryba został zamordowany w wieku 42 lat. Na wieść o jego śmierci administrator parafii w Nowym Mieście lubawskim, ks. Jan Manthey rozkazał bić w dzwony kościelne, przez co naraził się Selbstschutzowi i gestapo. Do dnia dzisiejszego w Kaplicy Działyńskich w nowomiejskiej bazylice znajduje się tablica pamiątkowa poświęcona m.in. ks. Leonowi Prybie.

Innym duchownym, który zakończył swój żywot w Dachau był ks. wikariusz Aleksander Wilamowski, z tej samej parafii. Dużo więcej szczęścia miał inny nowomiejski wikariusz ks. Tadeusz Jasiński, który również trafił do Dachau z numerem 22767 i został wyzwolony przez armię amerykańską 29 kwietnia 1945 roku. Wielu duchownych z parafii rozsianych na terenie całej Polski i Ziemi Lubawskiej musiało się ukrywać przed Niemcami ze świadomością, że schwytanie oznacza automatyczne zesłanie do obozu. Jednym z takich duchownych był lokalny patriota ks. Józef Dembieński, prefekt wielu szkół średnich, redaktor naczelny endeckiej gazety Drwęca oraz kapelan domu zakonnego Zgromadzenia Sióstr miłosierdzia św. Wincentego a Paulo (szarytek) w Nowym Mieście Lubawskim, założyciel Towarzystwa Czytelni Ludowych w Łążynie i Towarzystwa Ludowego w Mostkach koło Chyloni. Duchowny przed wkroczeniem niemieckich wojsk do miasta wyjechał do rodziny mieszkającej na południu Polski. Następnie po kampanii wrześniowej w 1939 roku wrócił na Pomorze, gdzie ukrywał się, często zmieniając miejsca pobytu. 6 listopada 1939 roku został nawet aresztowany ale dzięki fałszywym dokumentom zwolniono go po kilku dniach. Później ukrywał się na południu kraju min. w Zebrzydowicach oraz w miejscowości Zarzyce Wielkie (powiat Wadowice), gdzie doczekał końca okupacji.

Wielu duchownych z Ziemi Lubawskiej ucierpiało w okresie okupacji. Nie sposób wszystkich wymienić. Chciałbym jednak wspomnieć o jeszcze kilku z nich. Jednym z księży, który nie przeżył zawieruchy wojennej był ks. Józef Szydzik, delegat biskupi na okręg Lubawa i zarazem tamtejszy proboszcz. W okresie międzywojennym przysłużył się swojej Ojczyźnie poprzez liczne akcje o oddźwięku patriotycznym. W 1926 roku założył, przy parafii chełmżyńskiej Katolickie Stowarzyszenie Robotników, a w roku 1928 wydał: „Kalendarz Kościelny dla Parafii Chełmżyńskiej na rok 1928. Posłaniec Błogosławionej Juty”. Został aresztowany przez gestapo we wrześniu 1939 roku. Przewieziono go do obozu w Bydgoszczy, gdzie między 20 a 29 września został zamordowany śmiertelnym zastrzykiem przez niemieckiego lekarza.



Tablica upamiętniająca duchownych ze wsi Rumian, którzy zginęli podczas okupacji. Wszyscy dopełnili żywota w obozie koncentracyjnym w Dachau. Na tablicy m.in. ks. Oskar Hemrańczyk, proboszcz rumiański zabity 27 VII 1942


Podobne artykuły:
7 grudnia 1939. Pamiętamy. (artykuł, ze zdjęciami opisujący mordy na Polakach).

Obóz dla dzieci w Lubawie. (zobacz jaki los zgotowali Niemcy polskim dzieciom)

Hitlerowskie obozy dla żydowskich kobiet (mój artykuł poświęcony obozom na Ziemi Lubawskiej)



Autor: Tomasz Chełkowski

Kontakt: 
ziemialubawska@protonmail.com






Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)

poniedziałek, 21 lutego 2011

Ziemia lubawska. Obrzędy i zwyczaje



Ważną rolę w codziennym życiu mieszkańców ziemi lubawskiej odgrywały wszelkie prace związane z rolnictwem, narodziny dziecka, zawarcie małżeństwa oraz praktyki pogrzebowe, które na tym terenie były dość specyficzne. Zgon był tu czymś co miejscowa ludność starała się przewidzieć, często za pomocą zdarzeń towarzyszących wykonywaniu prac polowych. Dobrym przykładem są jesienne wykopki ziemniaków, podczas których gospodarze pilnowali, aby nie pominąć żadnej radliny, bowiem wierzyli, że ominięta radlina może być zwiastunem śmierci, któregoś z członków rodziny. Za inny przykład może posłużyć wiosenne sadzenie ziemniaków, kiedy pilnowano by nie zostawić na polu nieobsadzonej bruzdy. Podobnie podczas orki rolnik pilnował by nie zostawić kawałka niezaoranego pola. Zarówno jedno jak i drugie mogło oznaczać nagłą i tragiczną śmierć przyjaciela lub członka rodziny. Poza tym wierzono powszechnie, że silny wiatr powstaje w chwili, w której ktoś się powiesił.

Podczas zasiewów, np.: we wsiach Montowo i Zwiniarz tak bardzo obawiano się nieobsianej roli, że gdy zabrakło ziarna siewnego, siewca tak długo nie schodził z pola, aż ktoś z domowników nie doniósł mu ze spichrza potrzebnego do dokończenia zasiewów materiału siewnego. Właśnie, dlatego bogaci gburzy (rolnicy) w czas zasiewów mieli zwyczaj wychodzić w pole z parobkami, którzy szli za nimi z zapasem ziarna. Podobny zwyczaj występował we wspomnianej prędzej wsi Zwiniarz, gdzie pilnowano, by siew odbywał się tylko wtedy, gdy wszyscy domownicy byli zdrowi. W przeciwnym razie wykonywanie tej czynności mogło pogorszyć stan zdrowia chorego członka rodziny, a nawet przyspieszyć jego zgon. Poza tym na ziemi lubawskiej praktykowano zwyczaj, który nakazywał domownikom aby udali się do pomieszczeń, w których przebywają zwierzęta gospodarskie i poinformowali je o śmierci ich gospodarza.

W wielu miejscowościach na ziemi lubawskiej wierzono, że niektórzy starzy ludzie nazywani tutaj starkami, mogą przewidzieć dzień swojej śmierci. Wydarzenie to mogły im przepowiadać przeciągłe krzyki leśnych ptaków: puchacza, wrony czy sroki, przy czym najbardziej złowieszczym było pohukiwanie sowy zwanej „pójdźką", której wołanie miało brzmieć podobnie do okrzyku; pójdźtuuu, pójdźtuu. Kolejnym ważnym wierzeniem zwiastującym zgon była tzw. ogłoska bardzo popularna na ziemi lubawskiej. Było to odbierane przez członków rodziny, bliskich lub znajomych zawiadomienie o śmierci wysyłane do nich przez zmarłego. Miało ono formę nagłego pukania w szyby okien, spadnięcia obrazu ze ściany, zatrzymania zegara, otwierania lub zatrzaskiwania drzwi. Mogły też przybierać formy zjawisk atmosferycznych takich, jak tuman piasku sypnięty na polu albo drodze pod nogi idącego albo porywisty podmuch wiatru.

Zgodnie z obowiązującym zwyczajem należało umyć, ogolić i ubrać zmarłego. Wierzono, że wszystkie przedmioty, które przy takich czynnościach stykały się z ciałem przynoszą nieszczęście. Brzytwą, którą golono zmarłego już nikt nie odważył się ogolić. Kiedy zmarły był już ubrany w świąteczny strój następowało złożenie do trumny, którą ustawiano tak aby nogi nieboszczyka były zwrócone w stroną drzwi. Na terenie ziemi lubawskiej istniał ciekawy rytuał, poprzedzający opisane czynności i związany z czuwaniem przy zwłokach przez złożeniem do trumny. Jeśli zgon nastąpił latem, to najbliżsi zmarłego natychmiast udawali się po darninę, na której układano umyte zwłoki nieboszczyka, owijając je w całun prześcieradła. Natomiast, jeśli zgon nastąpił zimą to wówczas zmarłego kładziono na desce opartej o krzesła lub ławy. Później jeden z domowników zamykał zmarłemu oczy, gdyż jak wierzono otwarte oczy mogą kogoś z rodziny „wyprowadzić” na cmentarz. Po całej ceremonii zmarły był ubierany i wkładany do trumny. Osoby niosące trumnę często twierdziły, że staje się ona w pewnym momencie dużo cięższa. Mieszkańcy ziemi lubawskiej wierzyli, że w tym momencie dusza zmarłego siada na niej.





Po pogrzebie rodzina zmarłego zaprasza uczestniczących gości i znajomych na stypę, zwyczaj ten utrzymał się do dnia dzisiejszego. Stypy odbywały się najczęściej w domu zmarłego, rzadziej w karczmach. Uczta ze względu na swój własny koloryt były ważnym wydarzeniem, szczególnie w życiu społeczności wiejskiej. Miejscowa ludność nazywała stypę „Przepijaniem skórki nieboszczyka". Należy podkreślić, że uczty tego rodzaju przysługiwały tylko osobom zmarłym śmiercią naturalną, które według miejscowych wierzeń nie były obciążone ciężkimi grzechami. Jeszcze u schyłku XIX wieku i na początku XX wieku był dość powszechny na omawianym terenie zwyczaj rozsyłania po wioskach specjalnych znaków powiadamiających o śmierci osoby dorosłej. W jednych okolicach obnoszono w tym celu kulę z naciętym krzyżykiem, w innych obnoszono nazywaną ogłoską - laskę gromadzką, na której nacinano nowy krzyżyk z inicjałami zmarłego. Natomiast w miejscowościach, gdzie na rozstajach stał krzyż przydrożny sygnalizowano to, ustawianiem u podnóża krzyża przydrożnego wyrzezanego z drewna małego krzyżyka, lub poprzez wyrzezanie znaku krzyża.

Innym mało znanym zwyczajem, który niestety zamarł w pierwszej połowie XX wieku było barowanie (bajrowanie). Polegało ono na tym, że muzyk trzymał ręką serca kościelnych dzwonów, uderzał nimi w dzwony wybijając piękne, nastrojowe akordy i melodie stanowiące inaugurację każdego kościelnego święta.

Wśród obrzędów związanych z rolnictwem duże znaczenie odgrywał dzień św. Józefa (19 marca). Powszechnie wierzono, że tego dnia należy rozpocząć orkę. Natomiast dzień Matki Boskiej Siewnej (8 września) uważano za najlepszy do rozpoczęcia zasiewów. Rolnik szedł wówczas na pole i rozrzucał garść zboża, ruchem znaczącym znak krzyża.


Kontakt: 
ziemialubawska@protonmail.com






Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)