poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 6 BISKUP CHRYSTIAN I OBJAWIENIE MATKI BOSKIEJ W LIPACH ZA LUBAWĄ)











ROZDZIAŁ 6
BISKUP CHRYSTIAN I OBJAWIENIE MATKI BOSKIEJ W LIPACH ZA LUBAWĄ


            Wrzesień 1222 rok:

- Więc jak będzie? Twoje cierpienie zakończy się, kiedy odpowiesz na moje pytania. Nie stawiaj oporu, nie warto się tak męczyć.
- Rysy twarzy jednoznacznie wskazywały na pruskie pochodzenie. Próbował się szarpać, wściekle zaciskał zęby oraz pięści, żyły na jego rekach się naprężały, agresja ta jednak nic mu nie dawała, ponieważ nogi i ręce miał przykute do ściany solidnymi kajdanami z łańcuchem.
- Nie zerwiesz tych kajdan, więc, po co te nerwy? Jak poganinie podoba ci się loch zbudowany przez księcia Konrada Pana Mazowsza? Solidny prawda? Więc zacznijmy od początku. Grupa ubranych w kaptury tak jak ty zaatakowała nasze miasto, jednego znaleźliśmy martwego przy ciałach miejskich strażników, ciebie złapaliśmy, a pozostali rozpłynęli się w powietrzu. Gdzie oni są? Kto was tu przysłał? Co było waszym celem?
- Prus przykuty do ściany zaczął się śmiać. Chrześcijaninie nawet nie wiesz, co was czeka, rozgniewaliście bogów, odważyliście się wkroczyć do Świętych Gajów. Zginiecie razem ze swoim dziwnym Chrystem na krzyżu!
- Tak, tak już słyszałem o tych twoich bogach. Po wypowiedzeniu tych sów uderzył go w lewy policzek rękojeścią sztyletu. Cios był mocny, czego najlepszym dowodem było to, że Prus wypluł dwa zęby.
Przesłuchujący jednak był dalej spokojny i kontynuował tortury.
            - Może, kiedy połamię ci palce będziesz bardziej chętny do rozmowy? A może otwarte złamanie będzie dla ciebie lepszą zachętą? Spokój i opanowanie Racibora, członka Ludzi Mroku, elitarnych szpiegów oddanych bezwarunkowo księciu Konradowi mazowieckiemu i jego małżonce Agafii Światosławównie, był cechą charakterystyczną dla wszystkich szpiegów. Trening opanowania, mordowania z zaskoczenia, wiedza o truciznach, wykrywanie wrogich szpiegów przysyłanych ze wszystkich piastowskich i zagranicznych dworów oraz infiltracja innych dworów oraz terenów pogańskich (puszcza sprawiała tu dość duży problem) należały do ich podstawowych obowiązków. Każdy członek Ludzi Mroku posiadał wiedzę na temat tortur i medycyny porównywalną, a niekiedy większą od umiejętności katów i cyrulików. O ich istnieniu wiedzieli tylko książę i księżna. Członków wybierano starannie, spośród dzieci porzuconych w lasach przez rodziców, niebędących w stanie utrzymać kolejnego brzdąca. Niektórzy porzucali dzieci nocą przed jedną z bram wjazdowych do Płocka. Inni oddawali swe pociechy do cyrulika, który był poinstruowany, aby o każdym takim przypadku informować księcia lub księżną. Innym znakomitym sposobem było pójście w ślady biskupa Chrystiana i wykupywanie dziewczynek od pogańskich Prusów. Dziewczynki urodzone z pruskimi rysami twarzy po odpowiednim treningu stawały się niezwykle skutecznymi zabójczyniami.
            Racibor przyglądał się obitej i krwawiącej twarzy schwytanego jeńca. Jego maska w miejscu oczu miała dziurki, dzięki, którym widział wszystko doskonale. To była kolejna cecha Ludzi Mroku. Maska zwierzęca oraz czarny jak noc płaszcz były ich atrybutem rozpoznawczym. Jednak, kto miał ich rozpoznawać skoro zawsze poruszali się niezauważeni? Ludzie mroku nigdy nie chodzili znanymi ścieżkami i szlakami, unikali przepełnionych ludźmi ulic. Jednak zawsze byli w stanie niezauważeni przybyć na miejsce. Każde miasto ma wiele bocznych, niewykorzystywanych uliczek. Lasy i puszcze można przejść w miejscach, o których nikt nie ma pojęcia.
            - Maska Racibora miała wygląd sokoła. Prusie wiesz, że sokoły mają niezwykle ostre pazury, którymi duszą swoje ofiary?
Mówiąc nacinał sztyletem jego ciało, najpierw prawy policzek, po którym ciekły duże strugi krwi, potem skute nad głową ręce od łokcia prawie do szyi, powoli z góry na dół, nie wzruszał go przeraźliwy krzyk osoby torturowanej. Tu i tak nikt go nie słyszał. No może z wyjątkiem jeńców w sąsiednich celach, ale oni są nieistotni, bo i tak niedługo zginą ścięci przez kata. Lochy okrutnika, którym niewątpliwie był książę Mazowsza budziły strach. Cele bez okien, w których zimą panował mróz, a latem upał – przez cały rok było w nich duszno.
            Mimo przeraźliwego bólu Prus dalej nie chciał mówić. Racibor znał jednak wiele rodzajów tortur. Zdecydował, że wyrywanie paznokci od nóg może być w tym momencie najwłaściwsze. Później, kiedy ta dość delikatna metoda nie poskutkowała zaczął łamać mu palce przy lewej i prawej nodze. Cierpienia poganina trwały jeszcze kilka godzin. Aż w końcu…


            Dwudziestosiedmioletnia Agafia Światosławówna, córka księcia wołyńskiego Światosława III, z ruskiego rodu Rurykowiczów, od 1210 roku żona Konrada mazowieckiego, stała nago w swej komnacie i czekała aż służki zakończą obmywanie jej ciała. Służba na dworze księżnej dla każdej dziewczyny była ogromnym zaszczytem i szansą na lepsze życie. Tu mogły nauczyć się manier i przebywać blisko ludzi będących u władzy. Kiedy księżna Mazowsza była już czysta rozpoczęto rytuał ubierania. Agafia nie mogła się zdecydować, którą suknię wybrać. Jednak zdecydowała się na jasnoczerwony surkot uszyty z drogiego materiału, który mąż niedawno dał jej w prezencie. Był to ciężki materiał, lecz na jej smukłej sylwetce strój z niego uszyty ładnie leżał. Z tego samego materiału uszyto również suknie spodnie. Do tego wybrała ciemnoczerwone trzewiki, które właśnie wkładała jej najpierw na lewą, a potem na prawą nogę jedna ze służek. Na końcu jedna z dwórek założyła księżnej nałęczkę, a później diadem, który na głowie nosiła każda księżniczka. Cały dwór liczył dwadzieścia dziewcząt. Poza tym każde z jej i Konrada dzieci miało swoją osobistą opiekunkę lub opiekuna. Jedenastoletni Kazimierz [w przyszłości będzie zwany Kazimierzem kujawskim] uczył się fechtunku pod czujnym okiem starego rycerza Żyrosława. Najstarszy syn Bolesław [w przyszłości Bolesław I mazowiecki, książę sandomierski w latach 1229-1232] miał już czternaście lat i aspiracje do przejęcia władzy. Bardzo nalegał, aby ojciec zabrał go na krucjatę. Niestety bezskutecznie. Kolejnym synem książęcej pary był siedmioletni Siemowit, córka Eudoksja, Salomea, Judyta, Ludmiła, Dubrawka i synek Mieszko byli jeszcze mali. Łącznie Konrad mazowiecki i Agafia doczekali się dziesięciorga dzieci. [Imiona dzieci oraz ich ilość są autentyczne].
            Uwagę Agafii nagle zwrócił dźwięk drozda dochodzący zza okna.
- Idźcie przodem, niedługo do was dołączę i razem pójdziemy do katedry na Mszę świętą. Ciekawe, czy kazanie ekscelencji biskupa będzie ciekawe. No już dziewczęta. Idźcie przodem, ja zaraz do was dołączę.
-  Jak rozkażesz Pani, będziemy na ciebie czekały.
Kiedy wyszły Agafia odczekała jeszcze chwilę. Następnie rzekła:
- Wejdź. Ukryte drzwiczki do sekretnego wejścia właśnie się rozsunęły. Jak poszło przesłuchanie poganina?
- Owocnie Pani, owocnie. Okazał się być niezwykle rozmownym człowiekiem.
-  Agafia czuła, że się uśmiecha. Choć nie widziała jego twarzy z powodu maski przedstawiającej sokoła.
-   Powiedział, że przysłał ich pruski władca o imieniu Doroth. Mieszka on w grodzie na wysokim wzgórzu niedaleko Świętego Gaju zwanego Ciemnikiem.
-   Wszyscy zakapturzeni, którzy zaatakowali nasz Płock zostali przysłani przez tego jednego poganina?
-     Tak Pani.
-  Nie możemy ich nie doceniać. Ilu członków Ludzi Mroku przebywa obecnie w Płocku?
            -   Pani, zgodnie z rozkazami księcia wezwaliśmy wszystkich rozsianych po europejskich i polskich księstwach. Tak jak książę rozkazał skupiliśmy się na działaniach obronnych i ochronie przed planowanymi atakami. Jednak z księstw niemieckich jeszcze wszyscy nie zdążyli powrócić. Obecnie w Płocku przebywa dwudziestu Ludzi Mroku. Dziesięciu strzeże twego grodu i dzieci, a pozostali są rozlokowani na podgrodziu. Kolejnych dziesięciu, w tym „ona”, udało się za pogańską puszczę razem z księciem, a kolejnych dwudziestu czuwa blisko granicy z pogańska Sasinią i Ziemią Chełmińską. Tym razem żaden atak nas nie zaskoczy.
            -     Dlaczego mój mąż wziął „ją” na krucjatę? Planuje jakieś morderstwo?
            -   Pani, „ona” jest najskuteczniejszą z naszych zabójczyń. Bez problemu przed laty wykryła spisek wojewody Krystyna zwanego „Tarczą Mazowsza”. Przecież to był rycerz, który za młodu walczył w Ziemi Świętej, budził strach u wielu pogan w Palestynie i w Prusiech, a  „ona” bez problemu wbiła mu sztylet w serce. Później trzeba było rozpuszczać plotki, że książę Konrad sam wykrył spisek i kazał oślepić, a po kilku dniach zabić zdradzieckiego wojewodę.
            -  Nie musisz mi przypominać jak naprawdę zginął wojewoda Krystyn. Przecież pięć lat temu razem z mężem wydaliśmy „jej” rozkaz zabicia tego zdrajcy. Czy przesłuchiwany Prus mówił coś jeszcze?
            -   Bredził o swoich pogańskich bogach i ich gniewie. Mówił też, że Doroth ma kilka żon. Podobno planują zaatakować Lubawę i zabić biskupa Chrystiana. Wątpię jednak, że odważą się uderzyć na miasto, zamek, gród i obóz, w którym przebywa tylu krzyżowców.
            -     Raciborze – szpieg słysząc, że Pani nazywa go po imieniu wyraźnie się podniecił, nie każdy mógł dostąpić takiego zaszczytu – dobrze się spisałeś. Wiedz jednak, że poganie wierzą w swoich wróżbitów, którzy czasem każą im podejmować wyprawy z góry skazane na klęskę. Oni są gotowi do każdego szaleństwa, jeśli wmówi się im, że tego chcą ich bogowie. Nawet, jeśli wydaje się to być szalone myślę, że oni zaatakują Lubawę. Niech członkowie Ludzi Mroku, którzy strzegą podgrodzia wyruszą różnymi szlakami.
            -    Cała dziesiątka ma wyruszyć?
            -   Tak, cała dziesiątka z podgrodzia. Wynik przesłuchania musi dotrzeć do uszu mego męża księcia Mazowsza.
            Zniknął jej z oczu tak samo tajemniczo i szybko jak się pojawił. Agafia tymczasem wyszła z komnaty i udała się do czekających przed grodem dwórek. Wszystkie razem w otoczeniu ochraniających je zbrojnych udały się do płockiej katedry na Mszę świętą odprawianą przez biskupa Gedko Powało. [ Tego samego biskupa, który w traktacie łowickim z 5 sierpnia 1222 r. odstąpił biskupowi pruskiemu Chrystianowi jurysdykcję kościelną w Ziemi Chełmińskiej i Ziemi Lubawskiej ] 
           
           
            Wrześniowy, upalny dzień Roku Pańskiego 1222, w którym Divan z dziewczętami powrócił do Lubawy z chatki starej kapłanki, która opatrzyła rany dziewczynki nie należał do spokojnych. Aż dziw pomyśleć ile się zmieniło po trzech dniach nieobecności. Obecny widok był inny od tego, który zastali po powrocie z oblężenia Pikowej Góry. Teraz przed miejską palisadą i fosą rozlokowano ogromny obóz, który tworzyły setki namiotów stojących jeden przy drugim. Był on wypełniony licznymi zastępami chrześcijańskich zbrojnych. Najbardziej liczną część stanowili zwykli wojowie. Pasowani znajdowali się w mniejszości. Wiadomo tych, którzy dostąpili zaszczytu pasowania na rycerza nie było wielu. W obozie było widać herby powiewające na wietrze przy książęcych namiotach. Było ich kilkanaście, nie tylko polskich, ale też niemieckich. Zwykli zbrojni, pełniący, na co dzień funkcje strażników w grodach, wartowników przy bramach miejskich lub ochrony wynajmowanej przez podróżujących kupców marzyli nie tylko o sławie i przygodach, ale też o poprawieniu swego bytu i dostąpieniu zaszczytu pasowania na rycerza. Byli też tacy, którzy za bohaterskie czyny spodziewali się nagrody w postaci własnego kawałka ziemi, który mógł im nadać każdy z książąt lub sam biskup. Wszystkich łączyła wiara w to, że biorąc udział w wyprawie krzyżowej, zgodnie z wezwaniem papieża i Chrystiana zyskają odpuszczenie grzechów za życia i zbawienie duszy po śmierci ciała.
            Innymi pobudkami kierowało się kilkunastu braci z zakonu Templariuszy, którzy również pojawili się w Lubawie. Jak mieli się nie pojawić skoro wzywano do walki z poganami? Oni po prostu służyli Kościołowi i walczyli z wrogami Chrystusa nie pragnąć żadnej nagrody. Całe swoje życie oddali Bogu, byli jego rycerzami i wiernymi sługami. Templariusze pojawili się na ziemiach polskich dzięki Henrykowi Brodatemu i Władysławowi Odonicowi, którzy również przybyli do Prus. Gdyby nie książę śląski i wielkopolski nie powstałyby na Śląsku i w Wielkopolsce żadne komandorie tegoż zakonu. Templariuszy można było rozpoznać po białych płaszczach z czerwonym krzyżem.
Jednak o wyjątkowości tego dnia stanowiło coś jeszcze. Otóż do wciąż budowanego miasta poza książętami, Templariuszami i zwykłymi wojami przybył dostojny gość. Mojmira przez te kilka dni spędzonych z Divanem słyszała o nim kilka razy.
            - Mówili, że to biskup o imieniu Chrystian - powoli przypominała sobie wszystkie zasłyszane na jego temat informacje. To dzięki niemu Surwabuno jako pierwszy na Ziemi Sasinów - i chyba jako pierwszy ze wszystkich Prusów - przyjął chrzest kilka lat temu. Razem z nim starych bogów odrzucił jeszcze jakiś inny rijkas, chyba miał na imię Warpoda - próbowała sobie przypomnieć.
            - Dziewczyna nie wiedziała na jego temat zbyt dużo. Więc postanowiła przyglądać się biskupowi, który właśnie przybył do Lubawy.

            [ Szanowny czytelniku, w tym miejscu ponownie oderwę Cię od śledzenia przygód bohaterów mojej powieści. Muszę to uczynić abyś zrozumiał przyszłe wydarzenia, oraz to, co działo się do tej pory. Tak, więc przygotuj się na kilka, niezwykle ważnych i potrzebnych, wręcz niezbędnych, faktów historycznych. Dzięki temu twoja wiedza dotycząca biskupa Chrystiana będzie o wiele większa od wiedzy Mojmiry. Wiedz, że wszystkiemu dał początek arcybiskup gnieźnieński Henryk Kietlicz, który w 1212 roku, a więc dziesięć lat przed atakiem pogan na Michałowo i Płock, postanowił zorganizować misję chrystianizacyjną w Prusach. Na jej czele postawił Chrystiana, mnicha z opactwa cystersów w Oliwie. Chrystian dzielnie nawracał Prusów, a ok. 1215 roku udało mu się namówić do przyjęcia chrztu dwóch znacznych pruskich rijkasów Surwabunę, który pochodził z lauksu znajdującego się w okolicy obecnej Lubawy oraz Warpodę rijkasa z Ziemi Łężańskiej (Lanzanii) położonej w krainie Warmów.
            W roku 1216 obaj rijkasi, razem z wojami ze swoich lauksów, z  Chrystianem na czele udali się do Stolicy Apostolskiej, gdzie odbywały się obrady Soboru Laterańskiego IV. To niesamowite, że ten sam papież, który przyjmował świętego Franciszka z Asyżu pobłogosławił i ochrzcił Prusów z Ziemi Lubawskiej. Spróbujmy odtworzyć tamte chwile:
            Surwabuno i Warpoda byli dumnymi wojami. Pierwszy z plemienia Sasinów, a drugi z ludu Warmów. Lauks pierwszego na południu graniczył z Mazowszem, a drugi mieszkał na terenie nad morzem położonym - blisko jego ziem Elbląg i gród Zantyr zbudowano, osada Truso też tam kiedyś stała, a krainę do dziś dnia się Warmią nazywa. Obaj zapewne stanęli przed Innocentym III z włócznią i tarczą (słynnym pruskim pawężem). Z pewnością przybyli do Stolicy Apostolskiej razem ze swoimi drużynami, a więc grupą najmężniejszych wojowników. Obaj rijkasi oddali pruskie ziemie, grody i pola pod opiekę papieża, przyjęli sakrament chrztu i zdecydowali się odstąpić od religii przodków. Dawni poganie, dzielni pruscy wojownicy byli zapewne wstrząśnięci widząc bogactwo i poziom infrastruktury w Państwie Kościelnym. Wkraczając do Rzymu musieli być pełni podziwu i zarazem przerażenia, że stawiali kiedyś zbrojny opór cywilizacji stojącej od nich na o wiele wyższym poziomie. Utwierdzili się zapewne w tym, że przyjęcie chrześcijaństwa jest dla nich jedynym i najlepszym rozwiązaniem. Razem z chrześcijaństwem szedł wyższy poziom życia, pewna gwarancja bezpieczeństwa, edukacja - wszak przez setki lat duchowni kształcili prostych i możnych, budowali szkoły parafialne i tłumaczyli poganom, że natura, gwiazdy, drzewa, kamienie itp. nie są bogami.
            Jakże wielkie musiało być zdumienie papieża Innocentego III? Ciekawe czy tak jak na filmie pt. "Święty Franciszek z Asyżu" wstał on ze swego tronu i podszedł tak jak do św. Franciszka przywitać nowo nawróconych dumnych i dzielnych wojowników, których przodków nie dał rady pokonać nawet Bolesław Krzywousty podczas licznych wypraw krzyżowych. Wydarzenie to było zapewne wyjątkowe i przejmujące, a papież potwierdził je specjalną bullą wydaną 18 lutego 1216 roku, w której po raz pierwszy w historii użyto nazwy "terra Lubouia", czyli Ziemia Lubawska. Tak oto chrzest przyjęli i od ślepej wiary w pogańskich bogów odstąpili: Warpoda z Ziemi Łężańskiej - Lanzanią przez wielu nazywanej położonej w północnej części Wysoczyzny Elbląskiej - i Surwabuno, rijkas z grodu, który dziś Lubawą nazywamy.
            Powyższa historia dotyczy wydarzenia historycznego, jednak sam opis jest stworzoną przeze mnie fikcją literacką. Faktem jest jednak, że nawrócenie obu rijkasów przez Chrystiana było wydarzeniem tak znacznym i doniosłym, że w nagrodę w 1216 roku papież Innocenty III mianował Chrystiana biskupem całych Prus. Całe Prusy, a więc Ziemia Sasinów również stały się jego diecezją. Biskup Chrystian otrzymał wiele przywilejów: dysponował wyłącznym prawem do udzielania zezwoleń na wchodzenie zbrojnych oddziałów do Prus, był odpowiedzialny za prowadzenie misji chrystianizacyjnych, nadawanie odpustów uczestnikom krucjat oraz za karanie nieposłusznych karami kościelnymi.
            W tym miejscu warto dodać, że biskup Chrystian nawracał Prusów w sposób raczej pokojowy, w przeciwieństwie do Krzyżaków, którzy pojawili się na Ziemi Sasinów i w Lubawie po 1230 roku.
            W tym miejscu chciałbym jeszcze wspomnieć, że biskup Chrystian na terenie Ziemi Sasinów i Ziemi Chełmińskiej, a zapewne i w Pomezanii założył wiele szkół misyjnych, zbudował liczne kościoły oraz wykupywał dziewczynki pruskie, które poganie czasem mieli w zwyczaju zabijać. Dlaczego to robili? Ciężko jednoznacznie stwierdzić, zbyt duża ilość dziewczynek w okresie nieurodzaju, wojen, była dla nich zapewne problematyczna. Poza tym wierzyli, że każdy zabity Prus odrodzi się jako daleki krewny, a jego życie będzie bardziej dostatnie od obecnego. Jedno jest pewne biskupowi los tych biednych dzieci nie był obojętny. Jego zachowanie jest dowodem na to, że w XIII wieku obok cierpienia dzieci nie wszyscy przechodzili obojętnie. Mylą się ci, którzy twierdzą, że w średniowieczu z powodu dużej umieralności noworodków dzieci nie były do końca traktowane jak ludzie. Skoro biskup z takim poświęceniem starał się ratować życie pogańskich dzieci to pomyślcie jak bardzo musiał się troszczyć o dobro ludzi ochrzczonych.
            Wiemy już, co nieco, o biskupie Chrystianie, poznaliśmy kilka historycznych faktów, możemy więc z czystym sumieniem powrócić do Mojmiry obserwującej wjazd biskupa do Lubawy.]


            - Mojmira patrzyła z ciekawością na Chrystiana, który po przyjeździe do Lubawy od razu przeszedł przez targ i kroczył w kierunku stojącego niedaleko drewnianego kościoła. W jego wyglądzie można było dostrzec niezwykłą powagę, tak jak na osobę duchowną przystało. W końcu był to człowiek, który stał na czele całej nowo utworzonej diecezji pruskiej. Jego obowiązkiem było nawrócenie na chrześcijaństwo wszystkich pogańskich plemion. Chrystiana otaczało wielu zbrojnych oraz możnych. Ludzie kłaniali się, kiedy przechodził obok nich, tylko obcy z daleka patrzyli i zastanawiali się "kto to jest?". Niezwykłe wrażenie robili dziwnie ubrani rycerze, których ok. dwudziestu kroczyło w pobliżu biskupa. Rycerze ci byli ubrani w białe płaszcze pokrywające kolczugę. Na płaszczach nosili swój znak zakonny, którym był czerwony miecz wraz z gwiazdą tego samego koloru.
            - Dziewczyna zamyśliła się spoglądając na przechodzącego w oddali biskupa i dziwnych rycerzy. Z transu nagle wyrwały ją słowa Divana:
            - Robią wrażenie. Prawda? Ci rycerze są nazywani Pruskimi Rycerzami Chrystusa, czasem mówią na nich Bracia dobrzyńscy lub Kawalerowie Jezusa Chrystusa. Ja jednak lubię pierwszą nazwę. Biskup utworzył ich zakon w 1216 roku zaraz po naszym powrocie z Rzymu. Wiedział, że jako nowo obrany władca duchowy Prus będzie potrzebował ochrony własnych rycerzy. Książę Konrad mazowiecki oddał im w posiadanie część Ziemi Dobrzyńskiej wraz z zamkiem w Dobrzyniu nad Wisłą. Dziś jednak rycerze ci przybyli na krucjatę, aby ochraniać swego biskupa. Mają nawet swojego mistrza, który ma na imię Bruno. To ten wysoki, który idzie po prawej stronie biskupa.
            - Teraz, kiedy Ziemia Chełmińska jest zrujnowana i została przekazana biskupowi Chrystianowi, aby odbudował tamtejsze grody nie ma konieczności, aby bracia strzegli zamku w Dobrzyniu. Na Ziemi Chełmińskiej znajduje się wielu Prusów z lauksów ochrzczonych przez biskupa, strzegą tam porządku i odbudowują Chełmno oraz inne grody. Pilnują też Grudziądza. Kiedyś Ziemia Chełmińska stanowiła zagrożenie dla Mazowsza, ale to dawne dzieje. Teraz należy ona do dóbr naszego biskupa, - a z czasem całością będzie zarządzał książę Surwabuno - pomyślał Divan.
            - Bardzo dużo wiesz. Kim ty jesteś? Skąd u ciebie tak szczegółowe informacje?
            - Mojmiro nie zadawaj zbyt wielu niepotrzebnych pytań.
- Zastanawiam się, dlaczego nie uciekłaś?
            - Mojmira dopiero po chwili uświadomiła sobie, o co mu chodzi. Po powrocie od starej kobiety Divan w ogóle nie traktował jej jak niewolnicy, a od czasu walki na targu niewolników nie krępował jej rąk. Kiedy wyłonili się z Puszczy z jednym koniem, który ciągnął wóz z nimi i dziewczynką Divan podjechał na targ niewolników odszukać zbrojnych, którzy pilnowali łupów po pokonanym wikingu. Pruscy wojownicy zdziwili się, kiedy zobaczyli Divana, z wolną Mojmirą i dziewczynką leżącą na wozie. Która wyglądała o wiele lepiej. Wśród zbrojnych Divana nie było nikogo z wojowników jadących blisko nich w drodze z Pikowej Góry. Nigdzie nie widziała potężnego Prusa z toporem albo tego, który ją przyprowadził z grodu do Divana. Sam Surwabuno też gdzieś zniknął.
            -   Dlaczego nie uciekłam? - Mojmira dalej zadawała sobie to pytanie.
            - Po naszym powrocie z chatki staruszki na targu niewolników byłem tak pochłonięty przygotowaniami do podróży, że nie zauważyłem, kiedy się oddaliłaś. Myślałem, że uciekłaś już jechaliśmy do mojego lauksu, kiedy kazałem wszystkim się zatrzymać ponieważ słyszałem o przyjeździe biskupa. Przyszedłem na targowisko zobaczyć biskupa Chrystiana i znalazłem tu ciebie. Pytam, więc dlaczego nie uciekłaś?
            - Miałam wyruszyć sama przez puszczę w stronę Płocka? Zginęłabym! Słowa te wypowiedziała głośno ze łzami w oczach.
            - Chodź ze mną, Mojmiro. Musimy już jechać. W Lubawie robi się coraz bardziej niespokojnie. Stara kapłanka miała rację coś się szykuje. Za dużo tu zbrojnych z chrześcijańskiej Polski. Do tego przybył Konrad mazowiecki oraz inni książęta. Niewątpliwie nie przyjechali tu, aby podziwiać piękno Lubawy. Oni zaatakują tych, którzy nie nawrócili się na wiarę w Chrystusa i prześladują nas neofitów, czyli świeżo nawróconych na chrześcijaństwo Prusów. Zapewne pierwszy atak pójdzie na luksy przy Pikowej Górze, które się nie nawróciły gaj w Lobnic [Łąki Bratiańskie] i Ciemnik [Kurzętnik].
            - Mojmira zdziwiła się, że ponownie nazwał ją po imieniu. Nie wiązał jej rąk ani do niczego nie zmuszał. Zanim jednak zareagowała na jego słowa postanowiła zapytać: wiem już, kim są rycerze w białych płaszczach, a co z pozostałymi możnymi, którzy idą obok biskupa?
            - Divan był wyraźnie zaskoczony jej pytaniem - w duszy podobało mu się, że dziewczyna zamiast trząść się ze strachu pragnie zdobywać wiedzę i zaspokajać swoją ciekawość – dlatego po chwili odpowiedział: obok ekscelencji biskupa poza Pruskimi Rycerzami Chrystusowymi idą: książę mazowiecki…
- To wiem. Księcia Konrada mazowieckiego widziałam w Płocku. Chodzi mi o pozostałych.
-  Jest tam też – kontynuował Divan - książę śląski zwany Henrykiem Brodatym oraz Władysław Odonic władca Wielkopolski, a właściwie to tylko części Wielkopolski.
- Dlaczego Władysław Odonic nie włada całą Wielkopolską?
- Bo ma wrednego stryja zwanego Władysławem Laskonogim, któremu zabrakło odwagi aby przybyć do Prus. No i ten stryj z nim wojuje o Wielkopolskę. Poza tym Henryk Brodaty, nieobecny tu książę krakowski Leszek Biały i właśnie ten stryj Władysław Laskonogi tworzą sojusz przeciwko Odonicowi, chcą go zniszczyć.
- Dlaczego?
- Polityka Mojmiro, polityka. Piastowie na swoich dworach często knują jedni przeciw drugim. Tworzą sojusze, zwalczają się wzajemnie, wysyłają skrytobójców. I tak bez końca. Problemem jest to, że nie ma nad nimi króla, który by potrafił zapanować nad tym chaosem. Nie będzie dobrze póki Polacy nie wybiorą sobie króla.
- A pozostałe osoby?
- Ci kawałek dalej po lewej to ławnicy i rajcy miejscy oraz pisarz miejski. Oni wszyscy tworzą władzę miejską i sądowniczą. Ten wysoki w bogato zdobionym płaszczu jest sędzią, a ten mały obok niego jest przewodniczącym ławy miejskiej.
            - W miastach z Europie zachodniej już widziałam rajców i ławników - odparła. A kto stoi na czele rajców? Macie zasadźcę albo wójta?
            - Biskup Chrystian nadzorowanie budowy miasta oraz władzę wójta powierzył Surwabuno. On, jako osoba szanowana wśród Prusów potrafi zapewnić bezpieczeństwo przybywającym osadnikom, dawny rijkas jest w stanie powstrzymać wyznawców starej i nowej wiary przed walkami. Jedni szanują go za to, że przyjął chrześcijaństwo i był u samego papieża, a inni słuchają go, ponieważ pochodzi z tych ziem i był na nich szanowany zanim pojawili się tu misjonarze z biskupem Chrystianem na czele.
            - Mojmiro wystarczy tych pytań. Musimy iść.
            - Po chwili zastanowienia poszła za nim. Zbliżając się do bramy zauważyła, że stojące z boku dyby oraz gąsior są puste, co oznacza, że nie przyłapano nikogo na żadnym drobnym przestępstwie takim jak sprzedaż fałszywych relikwii, prowadzenie nieuczciwego handlu, mówienie nieprawdy. Dostrzegła za to dwóch mężczyzn prowadzonych w gąsiorze unieruchamiającym tylko ręce i szyję [tzw. gąsior mobilny”]. Pewnie byli niewolnikami.  Na brukowanych ulicach było dość dużo żebraków i ludzi chorych. Pod tym względem Lubawa nie różniła się niczym od Płocka i innych miast. Żebracy tworzyli tu swoją społeczność, najlepsi żebrali przy bramie wjazdowej i przy wejściu do kościoła, a ci, którzy byli dalej w żebraczej hierarchii prosili o jałmużnę w bocznych uliczkach. Na uboczu siedział chłopiec, który musiał mieć problemy z chodzeniem, ponieważ przy jego boku leżał kij służący do podpierania się przez osoby chrome.
            - Divanie, dlaczego tu jest tylu żebraków i ludzi chorych? I skąd się wzięli w Lubawie ci wszyscy kupcy? Przeszli sami przez Puszczę?
            - Prus po chwili zastanowienia odpowiedział: wielka puszcza, która ochraniała nas przez setki lat już nie jest taka wielka jak kiedyś. Od strony Płocka może faktycznie wyglądać groźnie, ale na północy u Pomezan puszcza jest coraz rzadsza. Chrystian jeszcze, jako misjonarz, zanim dotarł do Lubawy najpierw przepłynął Wisłę i przeszedł z Gdańska przez ziemie Pomezan i Pogezan wielu z nich nawracając na nową wiarę. Dotarł nawet do krainy Warmów ale tam udało mu się nawrócić tylko Ziemię Łężańską [Lanzanię] rijkasa Warpody położoną nad morzem przy samej granicy z Pogezanią.  Później biskup ruszył na południe i dotarł do nas ale nasz rijkas Surwabuno był tak potężny, że podporządkowali mu się inni rijkasi ze swoimi lauksami tacy jak ja i ci których widziałaś walczących po naszej stronie przy Pikowej Górze. Biskup Chrystian widząc jakimi siłami dysponuje Surwabuno rzekł: "Ty Surwabuno, rijkasie z Lubawy wyruszysz razem ze mną do Rzymu aby papież Innocenty III ochrzcił cię osobiście". Surwabuno na tę daleką wyprawę wybrał mnie i kilku najbardziej zaufanych ludzi. Razem z nami do Rzymu udał się jeszcze Warpoda potężny rijkas z Ziemi Łężańskiej, zwanej też Lanzanią.
            - A gdzie leży ta Lanzania? Mojmirę jak zwykle nie ukrywała swojej ciekawości.
            - Lanzania i ziemie Warpody znajdują się daleko na północy nad morzem na terenie plemienia Warmów.
Ojciec Święty widząc potężnych rijkasów uradował się bardzo, ochrzcił ich, a Chrystiana mianował biskupem całych Prus. Dzięki temu zyskał on ogromną władzę, kazał zbudować u Pomezan i Pogezan nowe umocnione grody, które obsadził chrześcijańskimi zbrojnymi i neofitami. Prawda jest jednak taka, że chrztu nie przyjęli wszyscy. Wśród nas Sasinów jest jeszcze wielu trwających przy religii przodków - Divan w tej chwili pomyślał o Górze Pikowej [obecnie Nowym Dworze Bratiańskim], gaju w Lobnic [dzisiejszych Łąkach Bratiańskach], Ciemniku i innych... - podobnie u Pomezan graniczących z nami od północy. Tak samo u Pogezan. U Warmów nawrócili się tylko nieliczni nie licząc Warpody. Nawet w należącej do Biskupa Chrystiana Ziemi Chełmińskiej nie wszyscy są chrześcijanami. Pozostali Prusowie tacy jak: Natangowie, bogaci w bursztyn Sambowie oraz pozostałe plemiona włącznie z mieszkańcami Puszczy Galindzkiej, Jaćwieży, Nadrowii oni wszyscy dalej trwają przy wierze w starych bogów.
- Tak właściwie to dlaczego mamy wracać do twojego lauksu skoro jest planowany kolejny atak na niewiernych Prusów?
- Mojmiro zadajesz za dużo pytań. Surwabuno powiedział mi, żebym się udał na swe włości, więc tak uczynię. Mówił, że już wystarczająco się mu przysłużyłem. Poza tym zapewnił, że pośle po mnie, jeśli będę potrzebny.


            Kiedy Divan z Mojmirą szykowali się do podróży biskup Chrystian pokazywał budowane miasto przybyłym książętom. Władysław Odonic i Konrad mazowiecki wydawali się być zachwyceni. Co innego Henryk Brodaty, który sprawiał wrażenie nieusatysfakcjonowanego zastanym widokiem.
            - Biskupie, czy to rozsądne budować miasto na ziemi pogan? Pytał śląski piast.
            - A co w tym złego? Przecież mieszkańcy tego lauksu dali się ochrzcić. Odpowiedział biskup.
            - Neofici często szybko powracają do pogaństwa biskupie. Jak byłbym ostrożniejszy, najpierw wyciąłbym u nich wszystkie gaje, zniszczył wszelkie przejawy fałszywej religii, potem stworzył sieć parafii i siłą nawracał na chrześcijaństwo. Tych, którzy dalej trwaliby w grzechu kazałbym zabić albo wypędzić do pogan na wschodzie. Ty biskupie działasz nierozsądnie w Lubawie budujesz im kościół, a niedaleko miasta tolerujesz istnienie lipowego Świętego Gaju, w którym modlą się poganie.
            - Więc twoim zdaniem ekscelencja powinien wydać rozkaz zbrojnym aby zniszczyli gaj i zakazać wyznawania pogańskiej religii? Zapytał Konrad mazowiecki włączając się tym samym do rozmowy.
            - Ja sam mogę rozkazać, aby moi zbrojni zrobili tu porządek – powiedział Henryk Brodaty.
            - Ty książę śląski, wy wszyscy nie macie tu żadnych praw. Ja jestem biskupem Prus i to mi Ojciec Święty dał prawo do decydowania o wszystkim, co dzieje się w granicach mojej diecezji. Nigdy nie poprę bezsensownego zabijania. Musimy dawać poganom przykład swoim życiem. W Grudziądzu przebywa dwadzieścia pruskich dziewczynek, które wykupiłem od pogan. Zostały ochrzczone i w tamtejszej szkole pod czujnym okiem duchownych uczą się o naszej religii. Oni chcieli je zabić, ponieważ wierzą, że w okresie wojen dziewczynki stanowią obciążenie.
            - Zabijają swoje własne dzieci? Dopytywał Władysław Odonic.
            - Ich pogańska religia jest pokrętna – tłumaczył biskup. U nich nie ma czegoś takiego jak Niebo, Zbawienie. Oni wierzą, że dusza po śmierci wędruje, ostatecznie odradza się w ciele innego Prusa, lecz zanim to nastąpi dusze męskie mieszkają w drzewach dębowych, a dusze kobiet zamieszkują w drzewach lipowych. Ścinając drzewa w Świętych Gajach szkodzimy duszom zmarłych Prusów. Oni w to wierzą.
            - Zaiste biskupie dziwna ta ich religia.
            - Ale dlaczego ekscelencja tak się poświęca aby ratować pogańskie dzieci?
            - Drogi książę dzieci, to dzieci. Nie są winne temu, że ich rodzice trwają uparcie przy fałszywych bogach. Naszą powinnością, jako chrześcijan jest unikanie rozlewu krwi. Nawracanie mieczem nie jest miłe Chrystusowi.
            - Słyszałem, że zbrojni biskupa spalili gród i zabili Prusów, którzy nie chcieli się nawrócić. Czy to ekscelencja nazywa pokojowym nawracaniem?
            - Biskup był wyraźnie zaskoczony jednak po chwili odpowiedział: ten gród nazywano Pikową Górą. Wysłałem tam Surwabuno, neofitę i tutejszego władcę, którego ochrzcił papież Innocenty III. Później ja pasowałem go na rycerza. Mianowałem go tutejszym władcą, a nawet dążę do tego by postrzegano go jako księcia tegoż lauksu, ponieważ był on ważnym przywódcą jeszcze w czasach pogańskich. Dzięki temu mam tu człowieka, który jest szanowany przez obie strony, neofitów oraz tych, którzy dalej trwają w pogaństwie. Surwabuno podjął złą decyzję. Mógł wziąć więcej osób w niewolę, spętać ich jak króliki we wnykach. Z czasem może by ochłonęli i się nawrócili.
            - A co potem by się stało z takimi niewolnikami? Dopytywał Konrad mazowiecki. Przecież to już nie są te czasy, w których niewolnicy pracują na ziemi swojego pana. Teraz opłaca się sprowadzać osadników, kmieci, którzy razem ze swoimi rodzinami pracują w nowo lokowanych wsiach i miasteczkach. Niewolnictwo jest przeżytkiem, które jest silne tylko u pogan muzułmanów i Prusów.
            - Zgadzam się nie popieram niewolnictwa i brzydzę się targiem niewolników, który znajduje się za Lubawą. Sprzedawanie ludzi jak zwierzęta na targu jest czymś ohydnym – mówił biskup. Ale z doświadczenia wiem, że pogan trzeba nawracać metodą małych kroków. Nie można kazać im od razu odrzucić wszystko, w co wierzą od pokoleń. Święty Wojciech tego nie rozumiał i stał się przez to męczennikiem. Ja nie mam zamiaru popełniać jego błędów. Stopniowo sprawię, że sami dostrzegą swoje grzechy. Wyobraźcie sobie, że od razu każę im wszystko porzucić, wyciąć Święte Gaje, zlikwidować targi niewolników, mieć tylko jedną żonę. Wielu z nich ma po kilka żon, zgodnie z dawnymi pogańskimi zwyczajami. Przecież nie rozkażę im żeby sobie wybrali jedną żonę, a pozostałe przywiązali do drzewa i zostawili w puszczy. Owszem Surwabuno, podobnie jak przed wiekami Mieszko [chodzi o rok 966 r. i chrzest Polski], jako przywódca oddalił swoje pogańskie żony z wyjątkiem jednej, z którą ochrzciłem i udzieliłem im chrześcijańskiego ślubu.
            - Mieszko oddalił wszystkie pogańskie żony, a potem ożenił się z chrześcijanką, którą była czeska księżniczka Dobrawa – poprawił biskupa książę Władysław Odonic.
            - Wiem o tym książę, ale mimo wszystko dostrzegam podobieństwa. W przypadku Surwabuno jest nawet lepiej, ponieważ wybrał sobie najbardziej lubianą i szanowaną ze swoich pogańskich żon. Ich ślub nastąpił zaraz po powrocie z Rzymu i stanowił ważny krok w nawracaniu tutejszych pogan.
            - Oj biskupie wiara, a przede wszystkim cierpliwość są w tobie silne. Podziwiam twój upór – powiedział z ironią niedostrzeżoną przez biskupa –Henryk Brodaty.
            - Ale gdybyś biskupie był bardziej waleczny i ku chwale Chrystusa chętniejszy do zbrojnego działania to pogaństwa na tych terenach już dawno by nie było. Złośliwa docinka Konrada mazowieckiego szybko doczekała się ciętej riposty od biskupa:
            - Oj książę Mazowsza, gdyby twój brat Leszek Biały, książę krakowski spełnił swój chrześcijański obowiązek i przybył na wyprawę krzyżową do Prus to faktycznie byśmy dysponowali wystarczająco dużymi siłami. No, ale cóż widocznie bratu twemu dobrze jest w Krakowie. Z tego, co słyszałem odmówił prędzej papieżowi, który wzywał go na wyprawę do Ziemi Świętej. Podobno tłumaczył się, że w Palestynie nie znają piwa, a on nie będzie walczył z poganami tam gdzie piwa nie ma. No cóż u mnie w Lubawie browary stoją, a księcia Leszka Białego mimo to nigdzie nie widzę.
            - Konrad mazowiecki prawie wybuchł ze złości jednak opanował się w ostatniej chwili. Wiedział, że z biskupem Prus nie warto zaczynać. Dlatego po chwili spokojnie odpowiedział: mój brat Leszek Biały brał udział w krucjacie przeciwko pogańskim Jaćwięgom w Sudowi [Jaćwieży]. To również jest jedno z pruskim plemion.
            - Faktycznie, ale na moje i papieża wezwanie do Prus nie przybył. No nic zostawmy ten temat odparł biskup.
- Dziękuję wam książęta niedługo wyruszymy w stronę Pikowej Góry. Dokończymy to, co rozpoczął Surwabuno. Musimy nawrócić Sasinów z gaju Lobnic [Łąki Bratiańskie] i gaju w Ciemniku [Kurzętnik]. Wszystkie luksy, które oddzielają Lubawę od mojej Ziemi Chełmińskiej muszą przyjąć wiarę w Chrystusa. Nie mogę dalej tolerować ich ataków i zagrożenia, jakie stanowią. Spalenie Płocka i Michałowa pokazało, że w stosunku do nich faktycznie musimy podjąć bardziej drastyczne metody.
- Liczę na to, że tamtejsza ludność widząc nasze siły nie podejmie walki i dobrowolnie nawróci się na chrześcijaństwo.
- A teraz wybaczcie mi muszę udać się na spoczynek. Podróż mnie wyczerpała. Wypowiedział te słowa, po czym oddalił się.

- Co o nim myślicie? Zapytał po chwili Brodaty.
- Za dużo w nim kapłana, a za mało wojownika. Nie rozumie, że takim postępowaniem sprowadzi na siebie katastrofę – odrzekł Konrad mazowiecki.
- Słyszałeś jak podkreślił, że Ziemia Chełmińska jest jego? – pytał Władysław Odonic. Czy nie popełniłeś błędu oddając mu w sierpniu w Łowiczu Ziemię Chełmińską? [Chodzi o przywilej łowicki wydany 5 sierpnia 1222 r.] On i tak już był potężny, a od sierpnia dzięki twej darowiźnie stał się jeszcze bardziej wpływowy.
- Nie przesadzaj Ziemia Chełmińska obecnie jest ruiną, grody spalone, Chełmno zniszczone, Grudziądz opuszczony, nie ma nawet kompletnej palisady. Jedna wielka katastrofa, a mi szkoda złota i brakuje ludzi na przywrócenie tych terenów do życia. Niech biskup i jego neofici wszystko odbudują. Jak już to uczynią to w przyszłości może okazać się, że przywilej łowicki wymaga zweryfikowania.
- No, ale z Ziemi Chełmińskiej czasem wyłaniają się Prusowie i atakują twoje Mazowsze.
- To pogańskie pomioty, które przybywają aż z Pomezanii albo z pogańskiej części Sasinii, którą lada dzień zrównamy z ziemią. Dobrze, że chociaż ci tutaj się nawrócili i nie stanowią już takiego zagrożenia.
- Jeśli chodzi o przywilej łowicki – kontynuował książę Konrad – to nie miałem wyjścia. Gród Chełmno upadł krótko po śmierci wojewody Krystyna [ w 1217 r. mazowiecki wojewoda Krystyn, który ochraniał Mazowsze przed atakami Prusów został zabity ]. Potężny gród usypany przez króla Mieszka II trzy km od Chełmna na górze św. Wawrzyńca również został spalony. Podobnie tamtejsze wsie i pozostałe grody. Ziemia Chełmińska praktycznie była wymarła, parafie lokowane jeszcze przez Bolesława Chrobrego i Mieszka II nie funkcjonowały, kmiecie w tamtejszych wsiach żyli w strachu. Wielu pogańskich Prusów powróciło do dawnych lauksów i pogańskiej religii. Dopiero teraz biskup Chrystian to wszystko naprawia. Przysłał swoich nawróconych na chrześcijaństwo neofitów do Ziemi Chełmińskiej, dogadał się z tamtejszymi chrześcijańskimi i pogańskimi mieszkańcami, ku uciesze moich baronów odbudowuje gród Chełmno, z Grudziądza planuje uczynić prawdziwą warownię. Dzięki niemu wsie powróciły do życia, a kapłani zaczęli powracać do tamtejszych kościołów. Cena jednak była wysoka. Diecezja płocka musiała się zrzec pretensji i pogodzić, z tym, że cała Ziemia Chełmińska odtąd będzie należała do diecezji pruskiej. Jednak nie zapominajcie, że jako książę Mazowsza zawsze mogę mu odebrać nadane tereny. Pretekst zawsze sie znajdzie.
- Teraz lepiej nie próbuj nic odbierać biskupowi, ponieważ jest zbyt potężny i szanowany w Stolicy Apostolskiej – mówił Henryk Brodaty. Jak nawrócimy Prusów z lauksów na zachodzie i południu [ m.in. na terenie obecnych Łąk Bratiańskich, Kurzętnika i Nielbarka] to praktycznie teren między Lubawą i Ziemią Chełmińską będzie z nielicznymi wyjątkami wolny od pogaństwa, tzn. może nie tyle wolny, co kontrolowany przez biskupa. Niewątpliwie dla Mazowsza to będzie korzystne, ponieważ włości biskupa będą je oddzielały od pogańskich Prusów z Pomezanii i Pogezanii ale i tak zostanie jeszcze wschodnia Sasinia i cała Galindia oraz Jaćwież.
- Póki co, nie pozostaje nam nic innego jak wspierać biskupa – oczywiście do czasu – słowa Władysława Odonica wywołały uśmiech na twarzy pozostałych książąt. A teraz chodźmy do karczmy skosztować tutejszego piwa.


Biskup Chrystian tymczasem szczęśliwy, że udało mu się wyswobodzić od książąt przybyłych na krucjatę udał się na niedawno zbudowany zamek. Najpierw sprawdził jak idą przygotowania do uczty, w największej z zamkowych sal. Biskup wydał prędzej rozkazy braciom z jego zakonu Pruskich Rycerzy Chrystusowych oraz zamkowym wartownikom, aby czuwali nad przygotowaniami i nie dopuszczali do nich obcych. Wiedział, że nic nie ma prawa się wydarzyć. Morderstwo albo nie daj Boże otrucie kogoś z gości sprowadziłoby na niego podejrzenia. Wiedział, że ma wielu wrogów, którzy nie zawahają się przed takim czynem. Podobnie przybyli na krucjatę książęta. Wiadomość o ich śmierci ucieszyłaby niejednego Piasta albo przedstawiciela, z co drugiej dynastii niemieckiej. Jego misja chrystianizacyjna budziła ogromne zainteresowanie na wielu dworach, nawet niemiecka Lubeka nie ukrywała swojego zainteresowania Prusami, podobnie Gdańsk i inne kupieckie miasta. Odetchnął dopiero, kiedy wszedł do swej komnaty, której strzegło przy drzwiach dwóch rycerzy z jego Zakonu Dobrzyńców [Pruskich Rycerzy Chrystusowych] podekscytowany usiadł na dębowym krześle i chwycił za łabędzie pióro – bardziej preferował pióra łabędzie od gęsich. Oczywiście wyrwanie pióra ze skrzydła ptaka było tylko pierwszym krokiem. Aby było ono zdatne do pisania należało wykonać szereg skomplikowanych czynności takich jak hartowanie i utwardzanie, przycinanie aż do kwadratowej końcówki.  Biskup jednak miał od tego ludzi, którzy dostarczali mu gotowe do pisania pióra i inkaust [atrament] produkowany z węgla brunatnego.
Zaczął pisać w miejscu, w którym ostatnio skończył. Opisywał wszystko to co wydarzyło się w ostatnich dniach.
- „Księga synów Beliala” tak zatytułuję swoją kronikę. Niech przyszłe pokolenia wiedzą, co się działo w Prusach za mego żywota. Zaiste Pan Bóg jest wielki. Powierzył mi tak wspaniałą misję nawracania pogan w tej dzikiej puszczy. Nie zawiodę Cię Panie, z czasem oni wszyscy odejdą od starych bogów i będą się modlić do ciebie, Prawdziwego i w Trójcy Jedynego, Wszechmocnego i Absolutnego Boga.
- Wiem, że mnie nie zawiedziesz biskupie - odezwał się znajomy głos. Ten sam, który kazał mu pisać kronikę i udać się z misją chrystianizacyjną do Prus. Wkrótce ześlę cud, który sprawi, że poganie zadrżą i się nawrócą. Niech wszyscy chrześcijanie, którzy przybyli walczyć z niewiernymi wstrzymają się do tego czasu. Każ im zostać w Lubawie, zabroń im jakichkolwiek działań na terenach zamieszkiwanych przez pogan. Niech czekają na mój cud, który pokaże, że ja jestem Bogiem Najwyższym. Biskup wyraźnie się podniecił. Głos ten nigdy go nie zawiódł. Chrystian wiedział, że Bóg nigdy nie opuszcza tych, którzy prawdziwie w Niego wierzą. Ciekawe, jaki cud Pan ześle? Zastanawiał się jednak nie miał śmiałości zapytać na głos.


            Żona Surwabuno o imieniu Iws, co w mowie Prusów czyta się jako „cis” nie mogła się nacieszyć swoim mężem. Cis z jednej strony jest drzewem silnym, żywotnym, a z drugiej daje jedne z najbardziej trujących owoców na świecie. Imię nadane po urodzeniu, kiedy jeszcze była poganką nie oddawało pełni jej charakteru. Nie była trująca, no chyba, że ktoś akurat stanął jej na drodze. Jednak wolała Iws od imienia nadanego jej na chrzcie.
            - Magdalena. Jak to dziwnie brzmi?
            - Nie podoba ci się imię nadane przez biskupa?
- Uśmiechnął się i klepnął ją w tyłek po czy dodał: Mi Paweł też jakoś nie pasuje. Surwabuno budzi szacunek, a Paweł, tego imienia Prusowie jakoś nie chcą zaakceptować.
            - Oj przy swoich mów, że jesteś Surwabuno, a przy chrześcijanach bądź Pawłem. Zresztą biskup czasem się zapomina i też cię nazywa po staremu.
            - I pomyśleć, że dziesięć lat temu kupiłem ją na targu, jako swoją czwartą, najmłodszą żonę – znowu rozmyślam o przeszłości. No, ale co tu poradzić? Musiałem oddalić trzy swoje żony, bo chrześcijanie pozwalają mieć tylko jedną. Zresztą wszystkie były już podstarzałe i poza Iws nie kochałem żadnej.
            - Hej słyszysz mnie? Ugryzła go w ucho, co wyraźnie sprawiło, że umysłem do niej powrócił i przestał rozmyślać o pogańskiej przeszłości.
Od kiedy jej mąż wrócił z wyprawy trzy dni temu nie traciła czasu, aby się nim nacieszyć. Kilka razy spędzali namiętne chwile. Tylko we dwoje. Od dnia chrztu i ślubu ona była tą jedyną. Żadna inna nie miała prawa dzielić z nim łoża. To, że Surwabuno może kochać tylko ją, nie może wziąć sobie innej za żonę najbardziej podobało jej się w nowej religii. Teraz jednak czuła niepokój, tak jakby miało wydarzyć się coś wielkiego, coś niespodziewanego.
            - Tak wielu chrześcijańskich zbrojnych u nas jeszcze nie było. Powiedziała do męża, który leżał obok niej na łożu, w ich komnacie znajdującej się w grodzie blisko Lubawy. Kiedyś gród ten był największym budynkiem w lauksie. Jednak obecnie jest trzeci po Lubawie i zamku biskupa.
            - Zdobycie Pikowej Góry było tylko wstępem. Odrzekł. To był tylko jeden lauks, za nim są kolejne i potem Lobnic. Jednak dopiero, kiedy zdobędziemy Ciemnik i upadnie Doroth z grodu na wzgórzu będę usatysfakcjonowany. [Chodzi o obecne wzgórze zamkowe we wsi Kurzętnik]. Dalej jest już kilka nieznaczących lauksów i ziemie Polaków, a dokładnie gród Michałowo. Jak już odniesiemy sukces to Michałowo nie będzie już musiało się obawiać ataków od strony Sasinii. Później będziemy mogli ruszyć na wschód za górę Dylewską.
            - Masz duże ambicje, ale pamiętaj, że biskup jest przebiegły i ci chrześcijańscy książęta również. Każdy tylko patrzy żeby zagarnąć jak najwięcej dla siebie.
            - Surwabuno wstał i podszedł do okna, popatrzył na bezchmurne niebo, a potem na zbrojnych, którzy strzegli mostu zwodzonego i bramy wejściowej do grodu. Ich komnata znajdowała się w wysokiej drewnianej wieży, którą wznieśli chrześcijańscy budowniczy. Dzięki temu mógł z góry obserwować całą okolicę. Surwabuno, który pragnął, aby Polacy traktowali go jak księcia równego książętom ich podzielonego kraju starał się rozbudowywać swój gród jak tylko mógł, inwestował w wystrój wnętrz, spełniał wszystkie zalecenia chrześcijańskich doradców z Niemiec i Wielkopolski oraz Mazowsza, których wraz z biskupem przybyło wielu. Gdybym pozostał przy religii przodków ta wielka armia może teraz oblegałaby mój gród? Często go nachodziły myśli o przeszłości, o decyzji, którą podjął kilka lat temu. Po chwili rozmyślania nad tym, co było i co by było gdyby postąpił inaczej, odrzekł ukochanej:
- Ja zostanę, ja już jestem – poprawił się - księciem tych ziem, a biskup jest i będzie tylko najwyższym kapłanem, przywódcą duchowym. Inaczej być nie może. Książę Mazowsza i inni przybyli na wezwanie biskupa jak już zrobią swoje będą musieli stąd odjechać razem ze swoimi rycerzami.  Jeśli nie odjadą to zawsze można ich wypatroszyć i winę zwalić na Pomezan, którzy trwają przy starych bogach – pomyślał i uśmiechnął się.
            - Obyś miał rację, na wszelki wypadek weź ze sobą więcej zbrojnych. Niech Graude, Gudicus albo Divan lub ktoś inny, zaufany chodzi wszędzie z tobą. Do czasu aż oni stąd odjadą. Wyślij też kogoś na przeszpiegi do obozu chrześcijan.
            - Nie ufasz im?
            - Mężu ja nawet biskupowi do końca nie ufam. Tylko do ciebie mam pełne zaufanie.
            - Z Tobą nigdy nie zginę kochana – mówił i uśmiechał się do Niej.
            - Cieszę się, że jesteś tego świadom najdroższy, a książętom nie ufaj i nie chodź nigdzie z nimi sam na sam.
            - Skoro jesteś księciem to znaczy, że ja jestem księżną sasińską albo lepiej księżną plemiona Sasinów lub Ziemi Sasinów.
            - Możesz być też księżną Ziemi Lubawskiej bo tak chrześcijanie teraz nazywają nasz lauks.
            - Najważniejszy jest tytuł „księżnej”, choć wolę nasze pruskie nazwy to w ostateczności zaakceptuję też księżną Ziemi Lubawskiej.
            - Jakaż ty łaskawa – lubił się z nią droczyć i kochał oglądać uśmiech na jej ślicznej twarzy.
            - Ale wiesz co słyszałam, że księżne u chrześcijan mają swój dwór. Divan opowiadał mi, że każda księżna ma swoje służące zwane służkami albo dwórkami, które zawsze pomagają jej się ubierać i rozbierać, myją je, czeszą i w każdej sprawie im usługują. Ja też tak chcę! Jeśli twoja księżniczka nie będzie miała swego dworu ze służkami to będziesz w oczach chrześcijan uchodził za słabego księcia ze świeżo nawróconego pogańskiego kraju. Na potrzeby mojego dworu musimy rozbudować nasz gród, a najlepiej przebudujmy go na zamek taki, jakie mają chrześcijanie.
            - Spokojnie Iws, nie rozpędzaj się tak. Wiele mamy do zrobienia, ale najważniejsze, że kroczymy we właściwą stronę. Prusów, którzy się nie nawrócą czeka upadek. Tak jak upadła Pikowa Góra upadną też inne luksy.
            - Upadną? A nie powinny się raczej nawrócić na nową wiarę?
            - Iws oni są tak bardzo oddani starym bogom, że zapewne podejmą z nami walkę, walkę, której nie mają szans wygrać.
- Ale żono wracając do tematu dworu masz rację. Muszę wybrać kilku, którzy będą moimi przybocznymi, moją drużyną. Na wieczerzy sama zobaczysz księcia Mazowsza i innych. Przy każdym z nich chodzi czterech, a czasem pięciu zbrojnych. Tak jak ich księżne posiadają swój dwór książęta mają drużynę zaufanych, którzy ich cały czas strzegą.
- Tylko, że członkowie takich drużyn są pasowani na rycerzy, a wśród Prusów póki co pas rycerski otrzymałem tylko ja.
-  A Divan?
-  Iws zrozum Divan nie jest kimś kto będzie za mną cały czas chodził. On się do tego nie nadaje.
-   Więc może uda się pozyskać kogoś wśród przybyłych chrześcijan?
- Tylko chwilę zastanawiał się nad pytaniem żony i ostatecznie stwierdził, że to muszą być zaufane osoby, które dobrze zna. 
-   Coś wymyślimy. Nie martw się. Do wieczerzy i tak drużyny i dworu nie zbierzesz. Uśmiechnęła się i znowu go pocałowała. A teraz skoro nie mam dwórek ty musisz mnie rozebrać i potem pomóc ubrać suknię na wieczerzę.
            Surwabuno właśnie zabierał się za wykonanie polecenia żony, kiedy usłyszał znajomy głos, a raczej śmiech.
            - Od dawna tam stoisz? Zapytał spokojnie.
- Tylko chwilkę. Prawie nic nie słyszałam. Tato, czy ja też będę miała swój dwór? I służące takie jak mamusia?
- To była Lulki, jego siedmioletnia córeczka jedyne dziecko, które przeżyło tak długo. Spośród pięciu ciąży Iws troje dzieci zmarło kilka dni po porodzie, a jedno po dwóch miesiącach życia. Tylko Lulki udało się przetrwać tak długo i wszystko wskazywało na to, że już nic nie zagraża jej życiu.
            Książę Ziemi Sasinów wziął na ręce drobną córeczkę, z kręconymi czarnymi włosami, która właśnie podbiegła w jego stronę.
            - Jeśli chodzi o mamę to się zastanowię ale ty na pewno będziesz miała swoje dwórki. Obserwowanie uśmiechniętej miny córki było tym, czego potrzebował. Niepokój związany z nadchodzącą ucztą nagle go opuścił. Po chwili szedł już z żoną i kilkoma zbrojnymi z grodu w stronę biskupiego zamku.


            - Izbor wstawaj! Po kilku uderzeniach pięścią w drewnianą ścianę nagle usłyszał dźwięk otwieranych drzwi w sąsiednim pokoju.
            -  Panie już idę.
-  Pomóż mi ubrać zbroję.
-   Sam panie nie potrafisz się ubrać?
- Nie wymądrzaj się! Teraz jesteś moim giermkiem, więc musisz pomagać mi ubierać zbroję. Taki już los giermka.
Najpierw nałożył mu na nogi grube pikowane nogawice, a potem pomógł ubrać przeszywanicę. Do tego wzmacniane nagolenniki i nałokietniki zakupione dziś na lubawskim targu. Teraz przyszła kolej na kolczugę oraz kolcze nogawice. Później pas rycerski ze srebrną klamrą i drugi pas zwykły, do którego była przymocowana pochwa miecza. Najtrudniej było założyć kolczugę na wzmacniany kaftan. Ścibor był marudny, a to go gniotło pod pachą, a to znowu kolcza nogawica na lewej nodze źle leżała. Izbor chwilami podejrzewał, że jego nowy pan specjalnie tak narzeka, zupełnie jakby sprawdzał jego cierpliwość. Jednak giermek po chwili opanował sytuację i doprowadził rycerza do stanu gotowości bojowej.
- Panie, dlaczego teraz masz zamiar wyjść?
- Już prawie słońce zaszło. Kiedy na dole w karczmie piłem piwo słyszałem jak ludzie powiadali, że na zamku u biskupa trwa jakaś uczta.
- Kiedy ja spałem ty chalałeś piwa za moje pieniądze?!
- Panie tylko dwa kufelki, tak się darłeś przez sen o jakimś paleniu Konstantynopola, że nawet w moim pokoju było słychać. Więc wszedłem i z twej sakiewki skorzystałem. Mówiłeś panie, że mi swemu giermkowi z głodu nie dasz umrzeć, rozumiem, że śmierci z pragnienia też mi nie życzysz?
 - I czego się dowiedziałeś o tej uczcie?
- Nic konkretnego, że biskup wydaje, na zamku, dla książąt i jakiegoś tam  Surwabuno, podobno dawnego poganina, który się na chrześcijaństwo nawrócił.
- Chodźmy się przejść. Czuję, że i tak nie zasnę. Potraktuj to jak część treningu. I wara od mojej sakiewki. Zrozumiałeś?
- Tak, tak jak rozkażesz panie.
Kiedy zeszli na parter z piętra, na którym jak w większości karczm znajdowały się pokoje do wynajęcia zauważyli, że karczma jest wypełniona ludźmi. Stoliki były zajęte przez okolicznych mieszkańców, zbrojnych, można było też dostrzec kilku rycerzy. Wzrok przyciągało dwóch jegomościów w surkotach z drogo wyglądającego sukna podbijanego futrem wiewiórczym. Z drugiej strony przy wielu stolikach siedzieli zwykli chłopi w znoszonych strojach. Prawdziwy przekrój różnych stanów.
- No cóż piwo jest dla każdego - pomyślał Ścibor.
Na zewnątrz było spokojnie. Słońce już prawie zaszło, ale nie był to jeszcze zmierzch. Na ulicach nie kręciło się tak wielu ludzi jak za dnia, było raczej spokojnie i cicho. W przeciwieństwie do karczm, które mijali. Z wnętrza każdej z nich dochodziły odgłosy śpiewu, gwar bawiących się osób, a niekiedy odgłosy bijatyki. Pod tym względem Lubawa nie różniła się od innych chrześcijańskich miast.
- Wszędzie jest tak samo ludzie za dnia pracują, w niedziele i święta idą do kościoła, a wieczorami do karczmy – pomyślał Ścibor.
Ich widok był dość zaskakujący. Chłopiec w ubogo wyglądającym stroju i rycerz, po którym było widać, że do osób biednych nie należy.
- Izborze rozejrzyj się dookoła. Czy dostrzegasz coś niepokojącego?
- O co ci chodzi panie? Jest spokojnie, ludzi na ulicach coraz mniej. Przy palu kata leży ręka, co znaczy, że jak spałeś, a ja piłem ukarano kogoś za kradzież odrąbując mu rękę.
- Dziecko to, że w mieście odrąbuje się ręce za kradzież, albo przywiązuje kogoś do pręgierza, bądź zakuwa w dyby za drobne przestępstwa jest czymś normalnym.
-   Obserwuj dalej i mów czy widzisz coś niepokojącego.
-   Nie widzę zbrojnych, żadnych miejskich wartowników.
            - Bardzo dobrze. Zapewne wszystkich wezwano do obrony uczty na zamku.  No, ale przed miastem znajduje się ogromny obóz krzyżowców, więc zrozumiałe jest, że Lubawa jest bezpieczna i nawet nie trzeba zamykać na noc bram.
            -   Sugerujesz panie, że poganie mogą zaatakować z zaskoczenia?
            -  Dobrze kombinujesz ale zapewniam cię, że żaden duży atak na miasto dziś nie nastąpi. Obóz krzyżowców jest zbyt liczny. Nie znam pogan z tej puszczy ale wydaje mi się, że jest ich za mało żeby wydać otwartą bitwę tak dużej ilości chrześcijan. -  Mój giermku spójrz na niebo.
            -  Panie to czerwony zachód słońca.
- Dokładnie. A to oznacza, że tej nocy zostanie przelana krew. Czuję śmierć w powietrzu. Coś się szykuje.
            -   Więc panie idziemy w stronę zamku?
            -   Dlaczego w stronę zamku?
            -  No bo tam jest biskup i książęta. Jeśli ktoś ma zostać zabity to właśnie tam.
            - To możliwe, ale w zamku jest zapewne tak dużo straży, że jeden rycerz z ze swoim giermkiem nie przechyli szali nawet, jeśli dojdzie do jakiegoś zamachu. Cokolwiek ma się wydarzyć raczej nie wydarzy się na zamku. Poganie zapewne mają tu wielu swoich szpiegów. Jestem pewny, że dokładnie wiedzą co się dzieje w tym mieście.
            -      Ale mimo wszystko panie ubrałeś zbroje i masz złe przeczucia?
-  O tak mam bardzo złe przeczucia! Chodźmy w stronę obozu krzyżowców, a potem sprawdzimy okolice grodu.
           
            Ścibor miał rację tereny misyjne biskupa Chrystiana były ciągle narażone na niebezpieczeństwo. Dzięki jego działalności na Ziemi Lubawskiej prężnie wprowadzano chrześcijaństwo. Problemów było jednak wiele. Jednym z nich byli kapłani i kapłanki starej wiary oraz Święte Gaje w Ciemniku [Kurzętniku], Lobnic [Łąkach Bratiańskich] i w Lipach niedaleko Lubawy, który był najważniejszy, ponieważ wielu Prusów z lauksów nawróconych na chrześcijaństwo dalej modliło się w nim do swoich bogów tuż pod nosem biskupa. W centrum lipowego gaju stało stare, najstarsze liczące kilkaset lat drzewo o niezwykłym kształcie. Wijące się grube gałęzie przypominały macki morskiego potwora, tak jakby chciały ochraniać wiekowy pień zamieszkiwany przez dusze przodków. Niedaleko niego stał Święty Ogień, przy którym modliła się zakapturzona postać. Był to tutejszy wajdelota, kapłan opiekujący się Świętym Gajem, człowiek stary i do niedawna cieszący się ogromnym autorytetem u wszystkich Prusów, zarówno rijkasów jak i zwykłych wojów i niewolników. Teraz część z nich się od niego odwróciła, elity łase na nowinki dały się omanić obietnicom przybyszów i odeszły od tradycji, odeszły od wiary naszych przodków. Najpierw rijkasi i ich wojownicy oraz niewolnicy, a potem część z pospólstwa. Wszystkim marzyły się wielkie bogactwa i władza, jaką obiecywali chrześcijanie. Wajdelota nie był sam. Razem z nim modliły się cztery kapłanki.
            Pogański kapłan nosił imię Dangs - słowo to w pruskiej mowie oznacza "niebo", a samo imię nadano mu z powodu błękitnych przypominających niebo oczu -  modlił się do bogów, prosił o znak, wskazówkę.
- Co mam czynić? Jak mogę uchronić naszą tradycję? Jak sprawić żeby ci ludzie się opamiętali? Pytał siebie i bogów. Za nim stały kapłanki, które odprawiały modły do bogini Kurche.
               Bogowie dali mu dziwny znak. Zesłali czerwony zachód słońca, który można odczytywać na wiele sposobów. Ktoś zostanie zabity albo nastąpi jakaś gwałtowna zmiana. Jedno było dla niego pewne czerwony zachód nigdy nie oznaczał czegoś dobrego.
            Nagle Dangs powstał i kazał wszystkim odejść na spoczynek. Sam też udał się do swojej chaty położonej w lesie niedaleko Świętego Gaju. Najpierw jednak zamknął bramę wejściową. Tutejszy gaj tak jak wszystkie Święte Gaje w kraju Prusów był otoczony wysokim płotem z bramą wejściową, płot oddzielał teren zwykłego lasu od obszaru świętego, na którym nie wolno było polować, łowić ryb, ścinać drzew. Zbezczeszczenie świętego miejsca za ogrodzeniem karano śmiercią. Aby wejść na teren gaju konieczna była zgoda wajdeloty.
            - Dangs po dotarciu do swojej drewnianej, krytej strzechą chaty rozpalił ogień w ognisku na środku pomieszczenia i udał się na spoczynek. Na początku męczyły go koszmary, w których ludzie niosący krzyże ścinali drzewa i ośmielali się niszczyć rzeźby przedstawiające pruskich bogów. Dangs od dziecka kochał swoich bogów, swoją tradycję i wierzenia przodków. "Nie odejdę od naszej wiary, nie pozwolę im zniszczyć naszych świętych miejsc"  - często słowa te powtarzał w myślach, zdarzyło mu się kilka razy wypowiedzieć je przy ludziach narażając się chrześcijańskim duchownym. Nawet teraz mamrotał je przez sen.

            Ścibor był z siebie zadowolony. Czuł, że coś się wydarzy. Kiedy szli w stronę grodu zauważyli dziewczynkę, która uśmiechnięta spacerowała trzymając za rękę jakąś pruską kobietę, prawdopodobnie niewolnicę – jej opiekunkę. Obie wyszły się przejść. Właśnie rozmawiały z dwoma zbrojnymi pilnującymi bramy przy opuszczonym moście zwodzonym aż do momentu, w którym ich gardła przebiły strzały. Podobny los spotkał wartownika na wieży, który przewrócił się nie zdążywszy nikogo zaalarmować.
            Następnie padła kobieta, którą zamachowiec zaszedł od tyłu. Najpierw lewą ręką zakrył usta, a następnie precyzyjnie poderżnął gardło, kiedy ta próbowała krzyczeć.
            Siedmiu zamachowców podchodziło do dziewczynki próbując ją pochwycić. Izyborze nie był w stanie dostrzec momentu, w którym jego pan ruszył i wbił swój miecz w plecy jednego z nich. Następnie obrócił się i zablokował uderzenie – błyskawicznie wytrącił miecz z ręki kolejnego wroga zadając mu śmiertelny cios w pierś. Nie miał jednak czasu na odpoczynek, ponieważ w tej samej chwili musiał zrobić unik przed atakiem przeciwnika celującego w jego głowę. Ogarnął go bitewny szał, wręcz podniecenie. Przypomniały mu się szalone czasy w Ziemi Świętej, kiedy podczas piątej wyprawy krzyżowej w 1218 roku oblegali twierdzę w pobliżu Damietty w Egipcie. Tam również został otoczony. Jednak kunszt bitewny Saracenów był o wiele wyższy od ludzi, którzy właśnie na niego nacierali.
            - Kim jesteście? Jak śmiecie atakować dziecko?
            - Milcz chrześcijaninie córka Surwabuno musi umrzeć. Bogowie żądają kary dla tego zdrajcy.
            Ścibor po chwili zamilkł. Wiedział, że z tyloma przeciwnikami nie może pozwolić sobie na błąd. W skupieniu parował wszystkie ciosy. Izbor i Lulki przyglądali się walce z wytrzeszczonymi oczami. Właśnie takimi umiejętnościami dysponował prawdziwy rycerz. Człowiek, który całe życie rozwijał w sobie rycerskie cnoty i doskonalił swój fechtunek. Tak walczył ktoś, kto jest godzien noszonego pasa.
            Tymczasem zza krzaków całej walce przyglądała się postać w czarnym płaszczu w masce kruka, ptaka symbolizującego śmierć i wojnę. Nie trudno się domyślić, że jest to członek Ludzi Mroku, szpiegów Konrada mazowieckiego.
            Ścibor uchylił się przed kolejnym ciosem i kopnął przeciwnika w brzuch. Błyskawicznie odwrócił się i zablokował uderzenie kolejnego z wrogów wycelowane w jego bark. Jednakże nie zdążył w pełni uchylić się przed kolejnym ciosem. Ostrze miecza przejechało po zwisającym mu z głowy kolczym kapturze, który obejmował skronie i podbródek zostawiając odsłonięte tylko oczy nos i policzki.
            - O mały włos i miałbym kolejną bliznę – pomyślał.
            Tymczasem odgłosy walki i krzyk dziewczynki, która chyba myślała, że ten cios w głowę zabił Ścibora w porę zaalarmowały zbrojnych we wnętrzu grodu. Trzech zamachowców będących cały czas przy życiu zaczęło nagle uciekać. Zbrojny z grodu dorwał jednego z nich swoją włócznią, która rzucona z niezwykłą precyzją przebiła mu plecy. Leżał teraz na ziemi i pluł krwią, jego dusza odchodziła właśnie w zaświaty, aby odrodzić się w drzewach, albo jako jeden z przodków. Kolejny poległ od miecza Ścibora, który dogonił go i pięknym ciosem odciął rękę. Kiedy ten krzyczał z bólu i machał wystającym kikutem rycerz rozpłatał mu głowę swoim mieczem. Kawałki mózgu rozprysły się na wszystkie strony. Niestety trzeci z zamachowców zdołał uciec.

            Na zamku natychmiast zrobiło się głośno. Zaalarmowany o wszystkim Surwabuno natychmiast z żoną wyszedł z uczty i ruszył w stronę grodu. Za nim podążyli książęta oraz  przyboczni, a nawet biskup z kilkoma swoimi zakonnymi rycerzami.  
            Kto by się odważył na zamach na twoja córkę książę Surwabuno?
            - Biskup Chrystian podkreślał tytuł książę co wydawało się nie podobać piastowskim książętom, a zwłaszcza Konradowi mazowieckiemu.
            - Wiem jedno biskupie to nie byli chrześcijanie. Ten dzielny rycerz, Ścibor, który uratował moją córeczkę mówił, że bogowie chcą mnie ukarać za zdradę. Ci zamachowcy tak mówili. Musiał ich przysłać ktoś z Sasinów dalej wyznających starych bogów.
            - Ale kto dokładnie? – dopytywał biskup.
            - Ktokolwiek to był zapewne natrafimy na niego podczas wyprawy – powiedział Henryk Brodaty. Biskupie wydaj krzyżowcom rozkaz wymarszu na pogan.
            - Jeszcze nie możemy wyruszyć – biskup pamiętał, że nie może pozwolić im na atak póki Chrystus nie uczyni obiecanego cudu – zaczekajmy.
            - Na co mamy czekać biskupie?! O świcie musimy zaatakować te pomioty szatana.
            Biskup Chrystian nie wiedział, co odpowiedzieć. Kiedy nagle jego uwagę zwrócił biegnący w jego stronę jeden z Pruskich Rycerzy Chrystusowych.
            - Ekscelencjo, ekscelencjo to niesamowite! Boże Przenajświętszy! Maryja Dziewica! Ekcelencjo!
            - Ale rycerzu mów co się stało! – Biskup wyraźnie żądał odpowiedzi.
            - Rycerz ze łzami w oczach wyrzekł: Maria Dziewica w gaju pogan się objawiła.


             Wajdelotę obudziło głośne walenie do drzwi. Kapłanie wstawaj! Kapłanie obcy wkroczyli do Świętego Gaju!
            - Na dźwięk usłyszanych słów Dangs poczuł ukłucie w sercu. Świętokradztwo! Wykrzyczał. Ci głupcy ściągną na nas wszystkich gniew bogów.
            Po dotarciu na miejsce grupa Prusów, którzy byli wierni tradycji, wierni starym bogom stała przy bramie wejściowej do gaju. Do środka wtargnęli ci którzy odeszli od rodzimej religii i przyjęli chrześcijaństwo.
            - Nie może być Matka Najświętsza czczona obok bożyszcza pogan; dlatego dąb ów obalmy słowa te wypowiedział biskup Chrystian akurat w chwili pojawienia się wajdeloty.
             - Dangs z przerażeniem zaczął krzyczeć: jakim prawem chcesz ściąć święty dąb!?
            - Matka Najświętsza, Matka Boża objawiła się przy tym drzewie.
            - W tym momencie Dangs spostrzegł małą drewnianą figurkę leżącą obok świętego dębu. Figurka przedstawiała kobietę trzymającą w rękach dzieciątko. Co to jest? Zapytał po chwili.
            - Biskup Chrystian odpowiedział: poganinie ty nigdy tego nie zrozumiesz idź precz! Po czym odepchnął wajdelotę i oddalił się w stronę Lubawy razem ze zbrojną świtą, książętam Ściborem i innymi wiernymi Kościoła z ludu Polan oraz Prusów.
            - W Świętym Gaju pozostał tylko Dangs oraz mała, o wiele mniejsza niż zwykle grupka wiernych stojąca z pochodniami. Wszak był środek nocy.
            - Co tu się stało zapytał? Dangs słowa te skierował do jednego z Prusów, którzy przyszli prędzej do niego do chaty.
            - Czcigodny kapłanie najpierw usłyszeliśmy krzyki, kilku chrześcijan przybiegło do drewnianego zamku, ale biskupa tam nie zastali, więc przekazali informację jego rycerzom. Opowiadali im o jakimś ogromnym błysku w gaju, i wielkim świetle unoszącym się nad drzewami. Wtem biskup poinformowany o wszystkim zerwał się słysząc te słowa i przybiegł do Świętego Gaju. Swoim wiernym kazał sforsować bramę, a następnie wszyscy weszli do środka i zauważyli tę drewnianą figurkę, którą widziałeś. My natomiast natychmiast popędziliśmy do ciebie kapłanie. A potem... nagle do ich uszu dotarł dźwięk kościelnych dzwonów.
            - Co się dzieje? Zapytał Dangs. Przecież to za wcześnie na poranną mszę. Chodźmy sprawdzić, co ten głupiec wyprawia.
           
            Lubawa oraz przedmieścia budziły się do życia. Było jeszcze ciemno, choć poranek był już bliski. Wszędzie było widać zapalające się pochodnie. Wszyscy, których obudziły kościelne dzwony szli w stronę kościoła zobaczyć, co się stało. Jedni budzili drugich, obawiano się, że miasto zostało zaatakowane. Surwabuno i jego najbliżsi oraz zbrojni wstrząśnięci próbą zamachu przebywali w kościele razem z biskupem, z karczm wybiegli wszyscy nocujący w nich kupcy i wojownicy z dalekich krain. Wielu z nich nie było chrześcijanami. Zebrali się żebracy, uwolniono skazańców uwięzionych w dyby, z zamkowych lochów wyprowadzono jeńców. Wszystkich sprowadzono do kościoła, stawili się Prusowie ze swoimi niewolnikami oraz rycerze z Mazowsza i innych części chrześcijańskiej Europy. Między nimi stali również Ścibor i jego giermek Izbor. W kościele zmieściła się tylko część, a reszta czekała na zewnątrz. Nagle oczom wszystkich pojawiła się dostojna postać, był to biskup Chrystian ubrany w białą albę oraz złocisty ornat. W lewej ręce trzymał pastorał zwrócony głowicą na zewnątrz. Na głowie miał założoną złocistą mitrę z białym krzyżem pośrodku. Prawą ręką błogosławił zebranych. Po chwili przemówił:
            Bracia moi, dzieci Boże stała się rzecz cudowna. Pani nasza, Matka Jezusa Chrystusa objawiła się nam. Cud to nad cudami. Wysłuchała waszych modlitw, przyszła utwierdzić was abyście, jako nowo nawróceni neofici trwali przy prawdziwej chrześcijańskiej wierze. Przybyła też przestrzec, że tych, którzy będą trwać w pogaństwie czekają męki piekielne! W gaju się to stało. Przy źródle, które wytryskuje u stóp drzewa, tego drzewa, przy którym kiedyś, kiedy wasze oczy były zaślepione składaliście ofiary.
            - Jedni płakali ze szczęścia, najbardziej kobiety, a inni jakby się zastanawiali. Jeszcze inni kiwali z niedowierzaniem. Nagle ktoś z tłumu krzyknął: chcemy zobaczyć to na własne oczy!
            - Nagle w tłumie ktoś krzyknął: to cud ja chodzę, chociaż od dawna byłem kaleką.
            - Czy on nie leżał niedaleko bramy i nie żebrał? On faktycznie nie mógł chodzić zawsze się czołgał albo ktoś go nosił!
            -  Zebrani byli wstrząśnięci. Kolejne cuda pojawiały się jeden przy drugim. Niewidomi zaczęli widzieć, a głusi słyszeć.
            Podekscytowany biskup ze łzami w oczach dał znak aby przyniesiono Cudowną Figurkę Matki Boskiej, która się objawiła w lipowym gaju kiedy nagle podbiegł do niego jeden ze zbrojnych i powiedział, że figurka zniknęła. Rozzłoszczony pan diecezji pruskiej kazał natychmiast, aby wszyscy ruszyli za nim do gaju. "Musieli ją wykraść" - krzyczał.
            -   Razem z tłumem w stronę gaju ruszyli również Ścibor z Izborem.
            - Wajdelota przyglądający się z małą grupą całej sytuacji postanowił wmieszać się w tłum i iść do Świętego Gaju razem ze wszystkimi. Wiedział, że wielu z tych ludzi tak naprawdę dalej wierzy w starych bogów, niejeden z nich ma wątpliwości.
            - Po dotarciu na miejsce Surwabuno oraz biskup otoczyli drzewo razem ze swoimi zbrojnymi. Okazało się, że figurka wróciła na miejsce, w którym się objawiła.
            - Ludzie patrzyli na małą drewnianą figurkę i zastanawiali. "Czy ta kobieta trzymająca na rękach dziecko jest boginią?". Nagle przy zbrojnych stanęli naoczni świadkowie objawienia, którzy się zaklinali, że widzieli "dziwną jasność, rozlaną wokół korony starego świętego drzewa, a po ustaniu jasności pojawiła się figurka". Po zapewnieniach świadków biskup Chrystian przemówił do tłumów: "Już myślałem, że figurkę skradziono, ale ona po prostu sama wróciła na miejsce objawienia. Widocznie nie życzy sobie abyśmy ją przenosili. Matka Boska pragnie abyście zaprzestali pogańskich praktyk, przestańcie grzeszyć, nie bądźcie zaślepieni. Niech ten cud ostatecznie otworzy oczy wam wszystkim!".             - Po tych słowach biskup przypadł do pnia drzewa, które cześć boską odbierało, i sam dokonał pierwszego cięcia siekierą. W jego ślady poszli inni. Wiekowe drzewo runęło na ziemię. Nie wszyscy jednak się cieszyli i pragnęli zbudować w tym miejscu drewniany kościółek. Wielu było takich, którzy stali i patrzyli, czuli, że zniszczyli coś, co pozostawili im ich ojcowie, coś, co było święte dla wielu pokoleń. A wśród nich stał zapłakany Dangs oraz zaciekawieni Scibor z Izborem. Wajdelota obserwował upadek drzewa, następnie mimo jego protestów - musiało go trzymać dwóch zbrojnych - zalano wodą Święty Ogień, potem zaczęto wycinać inne drzewa oraz niszczyć wzniesienia, na których stały drewniane rzeźby pruskich bogów. Po kilku godzinach Święty Gaj przestał istnieć.
            Kolejne dni były jedną religijną ekstazą. Krzyżowcy i zwykli ludzie masowo się spowiadali. Biskup i jego kapłani nie nadążali z obsługą wiernych. Wielu Prusów, którzy prędzej uparcie trwali w pogaństwie teraz ze łzami w oczach modliło się przy kapliczce z cudowną figurką, którą wzniesiono w miejscu dawnego świętego drzewa. Na Msze święte i nieszpory w Lubawie i okolicznych chrześcijańskich wsiach ciągnęły prawdziwe tłumy. Nowo nawróceni Prusowie obiecywali, że wyruszą razem z krzyżowcami i zadośćuczynią Matce Boskiej za to, że tak długo trwali przy fałszywych bogach.
                                                                                                                                 
             [ Legenda: Plotki, wieści, nauki o objawieniu roznosiły się lotem błyskawicy. Z czasem dodano wiele szczegółów, ludzie przekręcili niektóre fakty. Powstało kilka wersji legendy. Oto jedna z nich:

„Wnet po nawróceniu się księcia Surwabuno jacyś ludzie zobaczyli w Lipach dziwną jasność, rozlaną wokół korony starego drzewa lipowego, uchodzącego za święte. Przy wytryskującym u jego stóp źródle składano od wieków krwawe ofiary. Jasność promieniowała z niewielkiej figurki Matki Boskiej, tkwiącej na gałęzi owego drzewa. Znalazcy zanieśli figurkę do kościoła już podówczas w Lubawie zbudowanego. Ale nie było to zgodne z zamiarami Bogurodzicy. Nie miasto wybrała sobie na swą siedzibę. Objawiła się by pomóc w pracy misyjnej i wyrugować resztki pogaństwa z Ziemi Lubawskiej. Najsilniej opierano się nowej wierze właśnie w Lipach. Tam, gdzie od niepamiętnych czasów zbierali się ku modlitwie Prusowie, postanowiła pozostać. Figurka znikła z lubawskiego kościoła w cudowny sposób i znowu ukazała się na drzewie lipskiego uroczyska. Cud się powtórzył, gdy ją na powrót przeniesiono do Lubawy. Wtedy dopiero stało się jasne, że Najświętsza Maryja Panna upodobała sobie Lipy. Pod przewodem biskupa Chrystiana i księcia Surwabuno z miasta wyszedł w procesji cały lud nowo nawróconych Lubawian. W lipskim gaju apostoł Lubawy wygłosił płomienne kazanie wzywając do zaprzestania praktyk pogańskich w miejscu objawienia Matki Bożej. Potem przypadł do pnia drzewa, które cześć boską odbierało, i sam dokonał pierwszego cięcia siekierą. W jego ślady poszli inni. Wiekowa lipa runęła na ziemię. W miejscu gdzie rosła wzniesiono drewnianą kapliczkę ku czci Matki Boskiej, ale cudownej figurki w niej nie postawiono z obawy, by jej kto w odludnym gaju nie zbezcześcił. Umieszczono ją w kościele parafialnym Lubawy obiecując, że co roku w święta maryjne przenosić się ją będzie do Lip i czcić w zbudowanej dla niej kaplicy”. ]

            [ W tym miejscu warto dodać do legendy jeszcze kilka faktów historycznych. Niezwykle ciekawe informacje na temat objawień w Lipach znalazłem w czasopiśmie Pielgrzym (Pelplin; 23 i 30 VI 1991 R.II, nr 13), w artykule ks. Zygmunta Gutowskiego pt.: "Patronka Ziemi Lubawskiej".  Ksiądz Gutowski pisze w nim ciekawe rzeczy np.: "Kult Matki Bożej Lipskiej jest starszy niż cześć, jakiej doznaje Maryja na Jasnej Górze. Początkami sięga prehistorii Ziemi Lubawskiej, czyli czasów, kiedy Lubawę i jej okolicę zamieszkiwały pogańskie plemiona Prusów (...) Czciły bożków pod drzewami w świętych gajach lub na brzegach jezior. W Łąkach Bratiańskich koło Nowego Miasta oraz w Lipach Lubawskich składały krwawe ofiary bogini Maiumie". W podobnym, trochę pogardliwym duchu brzmią słowa spisane przez biskupa Andrzeja Olszewskiego w protokole wizytacyjnym z lat 1667-1672: "Miejsce bardzo starodawne, od niepamiętnych czasów uchodzące za święte przez czcicieli poprzedniego zabobonu w uroczym gęstym gaju ocienione gałęziami bukowymi i lipowymi. Prusowie, gdy wracali z okolic bratiańskich, gdzie obecnie Łąki Bratiańskie, po bezbożnych uroczystościach ku czci Maiumy zmęczeni tu się zatrzymywali by się pogańskim obyczajem oddawać rozpuście". ]



[ Większość pruskich imion spotykanych w mojej powieści pochodzi ze Słownika Odbudowanego Języka Pruskiego, Mikkels Klussis, bazowy słownik polsko-pruski dla dalszego odrodzenia leksyki (dialekt sambijski). Słowo „Lulki” zgodnie z tym słownikiem czyta się, jako „fajka”. Fajnie brzmiący wyraz, który wybrałem, jako imię córeczki Surwabuno. Pamiętajcie, że w średniowieczu umieralność przy porodach była spora dlatego wiele kobiet miało doświadczenia podobne jak Iws, fikcyjna bohaterka powieści. ]

[ Jakiś czas temu dotarłem do niesamowitych informacji. Otóż w latach 1455 – 1530 żył pewien dominikanin związany z klasztorami w Elblągu i Gdańsku. Nazywał się Szymon Grunau. Świadomie pomijam jego poglądy i pisma, które nie dotyczą czasów i wydarzeń poruszanych w mojej powieści o przygodach Divana i Mojmiry. Ograniczę się tylko do wzmianki, że według Grunau biskup Chrystian napisał tzw. „Kronikę Chrystiana”, którą odnalazł w 1517 r. zamurowaną w ścianie (jakiegoś tam budynku). Kronika napisana przez biskupa Chrystiana nosiła tytuł: "Liber Filiorum Belial cum suis superstitionibus Brutice factionis incipit cum moestilia cordis" ("Księga synów Beliala...") i opowiadała o Prusach, których nawracał on na chrześcijaństwo. Ciekawe prawda? Niestety Kronika nie dotrwała do naszych czasów.


Więcej informacji na ten temat znajdziecie na tych stronach: