Pisanie powieści to wielkie wyzwanie, któremu postaram się sprostać w miarę swoich możliwości. Pierwotnie planowałem sam dla siebie opisać historię, której akcja dzieje się w XIII wieku na Ziemi Lubawskiej. Nie chciałem tego nikomu pokazywać ponieważ uważam, że moja wizja się raczej nie spodoba innym ludziom. Chociaż z drugiej strony, może ktoś to przeczyta i skomentuje, zainteresuje się bliżej historią mojej rodzinnej Ziemi Lubawskiej. Kto wie? W najgorszym wypadku zostanę skrytykowany i poprzestanę na opublikowaniu tylko pierwszego rozdziału. Obecnie mam na dysku ponad 20 rozdziałów. Postanowiłem na próbę upublicznić tylko pierwszy z nich. Zobaczymy co z tego wyjdzie :) Zrobiłem nawet okładkę :)
Krótkie wprowadzenie historyczne
Wiele wieków temu, na terenie
północnej Polski znajdowała się kraina zwana Ziemią Sasinów. Była to część ziem
zamieszkiwanych od ponad tysiąca (lub nawet dwóch tysięcy) lat przez Prusów. Był
to lud dzielny, waleczny, słynący z długowieczności, bogaty w bursztyn,
wierzący w wielu bogów. Ich kultura, religia, sekret długiego życia oraz
odporności przed chorobami są przedmiotem badań wielu uczonych. Część Polaków i
Litwinów jest ich potomkami, co zresztą widać w rozmaitych obyczajach,
nazwiskach, imionach, nazwach miejscowości. Prusowie zajmowali obszar mniej
więcej ten sam, na którym obecnie znajdują się województwo warmińsko-mazurskie i
obwód kaliningradzki.
W XIII wieku całe Prusy zostały
podbite przez chrześcijan, których ekspansją od ok. 1230 roku kierował Zakon
krzyżacki. Zachodnią część Ziemi Sasinów nazwano Ziemią Lubawską. W czasach
krzyżackich rodzimą religię Prusów gwałtownie zaczęło wypierać chrześcijaństwo.
Ziemia Lubawska pokrywa się w całości z obecnym powiatem nowomiejskim, częścią
powiatu iławskiego (gmina Lubawa) i fragmentem powiatu działdowskiego (gmina
Lidzbark - Welski) Nasza historia rozpoczyna się przed przybyciem Krzyżaków w
pierwszych dekadach XIII wieku.
Z uwag technicznych warto wyjaśnić,
że powieść jest wzbogacona o dopiski historyczne, czyli fakty, legendy,
podania, które rozpoczynają się i kończą kwadratowymi nawiasami [ ].
ROZDZIAŁ 1
PRASTARA KNIEJA
[Na
kartach historii Polski odnotowano wiele burzliwych i tragicznych okresów.
Jednym z nich jest rozbicie dzielnicowe, które trwało w latach 1138-1320. Były
to czasy, w których Polska nie miała żadnego króla, kraj był podzielony na
dzielnice zarządzane przez przedstawicieli dynastii Piastów. Piastowie byli
różni, jedni okrutni, a inni wręcz fanatycznie religijni. Często ze sobą
walczyli. Piastowie ze Śląska
tworzyli sojusze z Czechami, a Piastowie ze Starej
Polski (zwanej też Wielkopolską
albo Większą Polską) wchodzili w układy
z Węgrami, którzy z kolei byli wrogami króla czeskiego.
Wielu Piastom
marzyła się koronacja na króla Polski i ponowne scalenie wszystkich dzielnic w
jeden kraj. Częściowo udało się to przedstawicielowi linii wielkopolskich Piastów,
księciu Przemysłowi II, który w 1295 roku został koronowany w Gnieźnie na króla
Polski przez arcybiskupa Jakuba Świnkę. Niestety król Przemysł II został
zamordowany kilka miesięcy po koronacji. W większości podręczników historii
przyjmuje się, że okres rozbicia Polski na dzielnice skończył się w 1320 roku, kiedy arcybiskup Janisław w Krakowie na Wawelu koronował na króla Polski
Władysława Łokietka pochodzącego z kujawskich Piastów.
Akcja
powieści toczy się w czasach księcia Konrada I Mazowieckiego (dziadka
Władysława Łokietka), który od 1200 roku był księciem Mazowsza i Kujaw. W 1233
roku oddał Ziemię Kujawską swojemu synowi Kazimierzowi I Kujawskiemu, ale ten
fakt ma niewielkie znaczenie dla akcji powieści. O wiele ważniejsza jest wiedza
o grodzie lub jak wolą niektórzy mieście zwanym Płock - podobno jego nazwa pochodzi od słowa płot i oznacza, że gród ten miał za zadanie zabezpieczać okoliczne
ziemie przed najazdami pogan.
Płock był pięknym miastem, stolicą
chrześcijańskiego Mazowsza, położonym blisko prastarej Wielkiej Puszczy,
oddzielającej kraj ochrzczonych w 966 roku Polan od pogańskich Prusów. Poganie
często najeżdżali ziemie chrześcijan, dlatego książęta z Mazowsza, postanowili
zbudować potężny gród na północ od Płocka. Gród otrzymał nazwę Michałowo i
ochraniał mieszkańców chrześcijańskich wsi i miast, Płocka oraz położonego na
zachodzie Dobrzynia.]
Tak wyglądała pruska puszcza, oddzielająca Prusów od Słowian (fot. Lech Z. Niekrasz, Gdzie jesteście Prusai?, s. 28) |
[Akcja
powieści rozpoczyna się w 1222 roku właśnie w Płocku, który był stolicą kraju
Polan od nieszczęsnego 1079 roku, kiedy to król Bolesław Śmiały poćwiartował św.
Stanisława, za co został wygnany. Do tego okrutnego czynu doszło w Krakowie,
który już dalej nie mógł być stolicą kraju. Władysław Herman, brat króla
"biskupobójcy", postanowił, że nową stolicą kraju będzie Płock. Był
to wówczas gród otoczony drewniano-ziemnymi umocnieniami z dużym podgrodziem,
które również z czasem doczekało się drewniano-ziemnych umocnień obronnych (ceglane
mury dookoła Płocka zbudowano dopiero w XIV wieku). Mijały lata od tragicznej
śmierci biskupa, zmarli naoczni świadkowie, czas częściowo wyleczył rany, a
stolica kraju w roku 1138 powróciła do Krakowa. Nie smuć się drogi czytelniku w
1222 roku w Płocku pozostało po okresie świetności wiele wspaniałych budowli z
cegły i kamienia. Tylko fortyfikacje obronne okalające gród i podgrodzie dalej były
drewniane.]
Letnia
sobota Anno Domini 1222 zapowiadała się w Płocku na kolejny zwykły dzień
targowy. Otoczone umocnieniami miasto po ciepłej nocy dopiero zaczynało budzić
się ze snu. Rankiem, zaraz po otwarciu miejskich bram, po wąskich uliczkach przejechał
duży wóz kupiecki, który swoim wyglądem pokazywał, że jego właściciele - jechały na nim dwie osoby
- nie są zwykłymi kupcami. Wręcz
przeciwnie wszystko wskazywało na to, że są to zamożni podróżnicy, którzy
przybyli z daleka. Najpierw oczywiście przy bramach miejskich zapłacili myto,
czyli opłatę, którą w średniowieczu często pobierano od kupców za wjazd z
towarami do miasta, albo przejazd przez most. Niewielu mieszkańców widziało jak
wóz z nieznajomymi wjeżdżał do Płocka. O tak wczesnej godzinie po kamiennych
brukowych uliczkach kręciło się niewiele osób. Wóz zaprzęgnięty w dwa konie, jako
pierwszy pojawił się na pustym placu targowym. Siedziały w nim dwie osoby,
których twarze zasłaniały kaptury szarych, bogato wyglądających, jedwabnych płaszczy
spiętych z przodu srebrnymi fibulami. Nagle
jeden z nich zdjął z głowy kaptur. Nieliczni mieszkańcy, wśród których był Żyd,
rzeźnik oraz piekarz przyglądali się nieznajomej kobiecej twarzy.
Zielone
oczy dziewczyny najpierw ze współczuciem skierowały się w stronę mężczyzny i
kobiety zakutych w dyby we wschodniej części placu - ciekawe, za co ich ukarano - pomyślała. Widząc, że na placu targowym
jest niewiele osób postanowiła razem z ojcem zwiedzić wzgórze klasztorne, zwane
przez tutejszych Wzgórzem Tumskim.
Mojmira, bo tak miała na imię owa zakapturzona zielonooka nieznajoma, siedziała na wozie kupieckim swojego ojca i ze Wzgórza Tumskiego obserwowała
piękną płocką Katedrę Wniebowzięcia NMP oraz panoramę Płocka. Cóż za wspaniały gród,
jakie ogromne budowle, a na podgrodziu stoi tyle domów - myśli takie królowały
właśnie w jej głowie. Zwróciła szczególną uwagę na drzwi kamiennej katedry. Klasztor,
wielka katedra zbudowana z kamieni granitowych i drewniany potężny gród
umieszczone na wzgórzu górowały nad położonym w dolinie Wisły podgrodziem lub -
jak kto woli - miastem.
Mojmirę pozytywnie zaskoczyła obecność przy katedrze szkoły parafialnej, w
której dzieci pobierały nauki o Bogu, uczyły się pisać i czytać, liczyć oraz
śpiewać, nie tylko po polsku, ale też po łacinie. W płockiej szkole parafialnej
uczono też siedmiu sztuk wyzwolonych, które dzieliły się na dwie grupy: trivium (gramatykę, retorykę i dialektykę)
oraz quadrivium (arytmetykę,
geometrię, geografię, astronomię, muzykę).
Zapełnione drewnianymi domami, warsztatami,
magazynami, z kilkoma karczmami, browarem i innymi budynkami podgrodzie u
podnóża góry było duże, ale niewystarczające dla wszystkich dlatego biedniejsza
część mieszkańców musiała zamieszkać poza ochraniającym je ziemnym wałem i
drewnianą palisadą. Obszar dla najbiedniejszych za podgrodziem nazywano
przedmieściami. Zarówno przedmieścia jak i przylegające do grodu podgrodzie od
samego brzegu rzeki Wisły wypełniała plątanina ulic krzyżujących się pod
najrozmaitszymi kątami. Mojmira wiedziała od ojca, że kiedyś przy każdej bramie
wiodącej do grodu znajdowały się wioski targowe, które z biegiem lat zlały się
w jedną zbieraninę domów i utworzyły podgrodzie, które doczekało się z czasem własnych
drewniano-ziemnych umocnień. Jednak czas upływał, a mieszkańców przybywało.
Wielu szukało tu schronienia, sposobu na życie, inni uciekali z krain, w
których toczyły się wojny. Było ich tak dużo, że podgrodzie z czasem nie było w
stanie wszystkich pomieścić. Dlatego ludzie zaczęli się osiedlać za
umocnieniami chroniącymi podgrodzie. Z czasem, gród i podgrodzie zaczęto
nazywać miastem, a teren za podgrodziem przedmieściami. Oczywiście Płock nie
był tu wyjątkiem. Podobnie działo się w całej Europie, gdzie większość miast
powstało na tej samej zasadzie rozpoczynając swój żywot od drewnianego grodu,
przy którym z czasem wyrastało podgrodzie, a później całość otrzymywała prawa
miejskie i stawała się miastem.
[Płock,
a precyzyjniej osada - lub podgrodzie - przy grodzie otrzymał prawa miejskie w
roku 1237, a więc piętnaście lat po opisywanych w powieści wydarzeniach]
Mojmira, jako córka kupca podróżująca
przez całe życie razem z ojcem po świecie, wiedziała dużo o dawnej polskiej
stolicy, ale dopiero stojąc na Wzgórzu Tumskim mogła po raz pierwszy zobaczyć na
własne oczy panoramę Płocka. Widziała stąd wszystkie budynki łącznie z placem
targowym na środku, którego stał drewniany ratusz, domami Żydów, kamienicą
cyrulika oraz zamtuzem, czyli domem publicznym. Widziała też Wisłę, szeroką
rzekę, na której unosiły się brzuchate statki i rozłożyste barki ze zbożem,
wzdłuż brzegu stał szereg spichlerzy, a za nimi drewniane domy i magazyny. Przy
samej rzece stały liczne młyny wodne oraz łaźnie, w których mieszkańcy myli się
po ciężkim dniu pracy. Dziewczyna na Wiśle dostrzegła jeszcze kilkanaście
tratw, które płynęły jedna za drugą w stronę rzecznej przystani. Osoby stojące
na tratwach nazywano flisakami. Mojmira wiele razy w ciągu swojego krótkiego
życia widziała flisaków, ludzie ci zawsze ją ciekawili, ponieważ mieli w sobie
coś tajemniczego. Każdy z nich transportował rzeką na swojej tratwie towary, najczęściej
ze wsi do grodów i miast. Flisacy wpływali często na mniejsze rzeki będące
dopływami Wisły, potrafili drogą wodną dotrzeć tam gdzie płycizna
uniemożliwiała poruszanie się statkom.
-
Francuskie miasta w Szampanii, które widziałam z ojcem podczas jarmarków są
większe ale tu za to jest mój dom, nareszcie wróciłam do kraju Polan - myśli
takie krążyły w jej głowie - Może
Wenecja, Genua w Italii i Troyes oraz Provins w Szampanii są bardziej okazałe
ale to tu się urodziłam, tu kiedyś mieszkała moja mama, to tu na starość po
dwudziestu latach podróży zapragnął powrócić mój ojciec...
Mojmira
po krótkich rozmyślaniach zwróciła swoje zielone oczy ponownie w stronę drzwi stojącej
na Wzgórzu Tumskim katedry - naliczyła na nich 48 płyt, na których znajdowały
się postacie świętych, apostołów, a może to sam Jezus? - Zastanawiała się.
- reliefy na drzwiach przedstawiają historię zbawienia
oraz samego Zbawiciela, jest tam pierwszy człowiek, który trafił do Raju oraz
Chrystus, jako sędzia decydujący o tym, kto może dostąpić łaski życia wiecznego w
Niebie.
Dziewczyna słuchała uważnie słów ojca, którego
podziwiała od dzieciństwa. Wiedziała od niego o tym, że zaraz po jej urodzeniu
i po śmierci matki ojciec musiał zabrać ją, kiedy była malutka i wyjechać z
Płocka. Następnie zajął się handlem we Francji, na jarmarkach szampańskich oraz
w miastach włoskich takich jak Genua, Wenecja, Florencja i wiele innych. Dziewczyna
nauczyła się przy nim rachować, czyli liczyć, poznała tajniki handlu. W wielu
miejscowościach ojciec kazał jej pobierać nauki w parafialnych szkołach oraz
sam, kiedy tylko miał czas starał się uczyć córkę pisać po łacinie i po polsku. Dopiero
teraz dwudziestoletnia dziewczyna mogła zobaczyć na własne oczy Płock, o którym
opowiadał jej ojciec. Tak wiele razy słyszała od niego historię o tym, że jest to
stolica Mazowsza oraz dawna stolica kraju Polan, zwanego też Państwem
Gnieźnieńskim.
Mojmira była podekscytowana, kiedy po ostatnim
jarmarku szampańskim we francuskim mieście Lagny dowiedziała się od ojca, że
nadszedł czas powrotu do Polski. Zielonooka Słowianka wiedziała, że w Polsce, o
której słyszała tak wiele opowieści, w której się urodziła panuje bezkrólewie. Ale
w kraju pomimo rozbicia na dzielnice i braku króla mieszkańcy Małopolski,
Wielkopolski, Mazowsza i Śląska i tak czują się Polakami.
Z
Francji poprzez Niemcy i Łużyce dotarli na Śląsk. Podróżowali razem przez
krainę Ślężan, odwiedzili targ w grodzie króla Kraka, nazywanym przez wielu
Krakowem. Jeździli szlakami handlowymi rozsianymi między krajem Ślężan, Małopolski,
poprzez Kraków i Sandomierz, aż ostatecznie dotarli do Płocka. Niestety w
krainach tych, które przed rozbiciem na dzielnice w 1138 roku tworzyły Polskę
musieli często płacić myto za przejazd przez miasta, mosty, groble i drogi
oczywiście w rozsianych po całym terenie komorach celnych płacili też cła za
swoje towary. Podróżujący kupcy musieli często płacić, niezależnie czy
przejeżdżali przez Francję, Cesarstwo Niemieckie, czy rozbitą na dzielnice
Polskę. Dwudziestoletnia dziewczyna nie pamiętała innego życia, matki nie
znała, a od kiedy sięgała pamięcią zawsze podróżowała po Francji i miastach
włoskich razem z ojcem, sprzedając i kupując różne towary, wyroby
rzemieślnicze, naczynia, biżuterię i wiele innych.
Wizyta,
na targu w Płocku miała być wyjątkowa. Ojciec Mojmiry często powtarzał, że musi
powrócić do Płocka na Mazowsze, raz nawet wspomniał, że kraina ta graniczy z
puszczą oddzielającą chrześcijan od pogańskich Prusów. Córka często pytała go o
tę puszczę i Prusów, ale ojciec nie chciał rozmawiać na ten temat. Zbył ją
słowami, że Prusowie są poganami mieszkającymi za puszczą na północ od Płocka.
Nic więcej jej nie powiedział, z jakiegoś powodu do niedawna jak ognia unikał
rozmowy na ten temat.
Handel
towarami na płockim targu miał wyglądać tak samo jak w innych polskich oraz
zachodnich francuskich i włoskich miastach. Sprzedaż i kupno, targowanie się z
tutejszymi i kmieciami przybyłymi ze wsi. Towary, które wymienili na inne
towary lub kupili za srebrne denary w odległych krainach tu sprzedadzą drożej -
albo wymienią na inne - a wyroby zakupione w Płocku sprzedadzą z zyskiem w kolejnym
grodzie. Byle zarobić na pokój, piwo i jadło w gospodzie. Zdaniem ojca Mojmiry najlepiej
jest posilać się i wypoczywać w karczmach na wsi, w okolicy Płocka takich nie
brakuje. Karczmy na wsi zawsze oferują niższe ceny niż gospody w miastach, a i
piwo warzone przez kmieci często ma lepszy smak.
-
Dziewczyna jednak tak jak zawsze próbowała przekonać ojca: może tym razem wynajmiemy pokój w miejskiej gospodzie?
-
Mojmiro, tyle razy rozmawialiśmy na ten temat. Za miastem będzie taniej, a
wypoczynek przecież taki sam jak w mieście. Po co więc mamy przepłacać? Poza
tym chciałbym jechać jeszcze do grodu Michałowo i sprzedać tam nasze towary.
- Ale
tu jest bezpieczniej - odpowiedziała - w nocy zamkną bramy w grodzie i na
podgrodziu. Nikt nas nie napadnie.
-
Ojciec roześmiał się głośno i dodał: a kto ma nas napaść?
-
Ludzie powiadają, że na północy rozciąga się wielka puszcza, wspominałeś mi
kiedyś o niej, za którą żyją poganie - odrzekła dziewczyna. Podobno potrafią
wyłonić się z lasów niezauważeni i pojmać wielu w niewolę zanim z miasta
nadciągną zbrojni z pomocą.
-
Ojciec roześmiał się głośno i dodał: Mojmiro, córko moja kochana, tak było
dawno temu, teraz na północy stoi duży gród Michałowo, który ochrania
wszystkich przed atakami pogan - tu ich nazywają Prusami - dodał po chwili.
Bądź spokojna, nic nam się nie stanie. Z puszczy mogą się, co najwyżej wyłonić
pruscy kupcy, którzy przybędą na targ sprzedawać swoje towary, bursztyn, futra
i broń. Prusowie słyną z wyrobu bursztynowej biżuterii, więc jeśli dziś nasz
utarg będzie wysoki to będziesz mogła coś sobie kupić.
Dziewczyna grzecznie wysłuchała ojca i
uśmiechnęła się na wieść o kupnie prezentu. Nie poruszała już więcej tematu
związanego z noclegiem. Po zjechaniu z klasztornego wzgórza udała się z ojcem
na plac targowy.
- Ostatnią
noc w drodze do Płocka również spędziliśmy na wsi - myśli tego typu i
pewien lęk przed nocowaniem na wsi kłębiły się w jej głowie.
Mojmira
razem z ojcem poszła na tył wozu. Razem zaczęli wynosić towary. Dziewczyna
układała na stole targowym biżuterię, naczynia oraz inne drobne wyroby. Jej
ojciec skupił się natomiast na skórzanych kaftanach, zwierzęcych skórach i
futrach, które zakupili w ziemi Ślężan. Nagle oboje spojrzeli na siebie i z
uśmiechem zaczęli wynosić z wozu trzy duże kufry, z drzewa dębowego zdobione
ornamentami roślinnymi. Lokalni rzemieślnicy, kupcy i inni, nawet dzieci,
zgromadzili się w pobliżu ich kupieckiego wozu z ciekawością oczekując na otwarcie
kufrów. Ich zawartość zachwyciła wszystkich: indyjskie korzenie i przyprawy,
angielska wełna, sukno, barwniki do sukna, hiszpańskie wyroby ze skóry, niemieckie
futra, włoskie i francuskie butelki z winem, perły, a nawet jedwabne szaty. Jednakże
to nie było wszystko. Zawartość ostatniego kufra wprawiła w zachwyt, co prawda
nieliczne, ale za to najinteligentniejsze i najlepiej wykształcone osoby. Ludzie
tacy w każdej społeczności należą do mniejszości, mniejszości wyróżniającej się
swoją wiedzą i postrzeganiem świata. Bo tylko ktoś, kto opanował umiejętność
pisania i czytania potrafił docenić księgi - tzw. manuskrypty - spisane na pergaminie. Wszystkie stronice oraz
okładki ze skóry były pokryte kolorowymi ozdobami, motywami zwierzęcymi lub
małymi kompozycjami o alegorycznej symbolice. Jednakże nie ozdoby, ale treść
były tu najważniejsze.
Jedna
z ksiąg nosiła tytuł "Historia
Regnum Britaniae" jej autorem był Llandaff, Geoffrey z Monmouth. Na
jej stronicach była opisana pasjonująca, mityczna historia Brytyjczyków. Autor
twierdził, że początki Brytanii sięgają upadku Troi. Jednakże najwspanialsze w
tej księdze są stronice opisujące historię o królu Arturze i rycerzach
okrągłego stołu. Inna księga nieznanego autora opowiadała celtycką historię
dwojga kochanków Tristana i Izoldy. Następne dwie księgi stanowiły o wiele
wyższy poziom i były przeznaczone dla najbardziej wymagających myślicieli. Autorem
obu był Jan z Salisbury, wybitny myśliciel szkoły we francuskim mieście
Chartes. Pierwsza nosiła tytuł "Policraticus"
("Rządca"), a druga "Metaloghicon" ("W obronie logiki").
Mojmira właśnie podziwiała jegomościa w
jedwabnym płaszczu, który kupował książki - już nie będę mogła ich czytać,
pomyślała, ale z drugiej strony przepisałam tak liczne fragmenty i przeczytałam
je tyle razy. Dziewczyna wiedziała, że w końcu będzie musiała się rozstać ze
swoimi ukochanymi książkami.
-
Miałeś rację, czekając z otwarciem tych kufrów. Cieszę się, że towary zakupione
na jarmarkach szampańskich możemy sprzedać w Płocku tu gdzie żyła mama. Mojmira
z radością wypowiadała te słowa obserwując minę swojego ojca. Dziewczyna
zauważyła na jego twarzy zamyślenie, już chciała zapytać, dlaczego się nie
cieszy, ale jej uwagę odwrócili kolejni klienci.
Pogoda
im dopisała, letnie promienie słońca coraz bardziej oświetlały płocki plac
targowy, wypełniony licznymi kupcami oraz rzemieślnikami specjalizującymi się w
różnych profesjach.
- Kto
wie może dziś sprzedamy te duże, czworokątne tarcze? Jeśli nie te duże,
zasłaniające prawie całego wojownika to może, chociaż te mniejsze? - Zastanawiała
się Mojmira. Ojciec zdobył je jeszcze przed moimi narodzinami nie powiedział skąd
pochodzą, kto je wykonał. We Francji i we Włoszech wielu je oglądało, ale nikt
nigdy nie kupił żadnej z nich. Ojciec mówił tylko, że są dziełem ludzi z
północy i, że większe nadają się do walki pieszej, a mniejsze są przeznaczone
dla jeźdźców. Czy miał na myśli ludzi żyjących w Puszczy? Zastanawiała się...
Mojmira
prowadziła handel razem z ojcem, oboje, tak jak zawsze podzielili się towarami.
Dziewczyna miała duży talent, ojciec często powtarzał, że urodzony z niej
handlarz. Potrafiła długo wpatrywać się w klienta swoimi zielonymi oczyma, wabić
go uśmiechem, a potem sprzedawać towar po bardzo wysokiej cenie. - Potrafiłabyś sprzedać maczugę młynarzowi
albo sieci rybackie górnikowi i jeszcze byś ich przekonała, że te produkty są
dla nich niezbędne do życia - ojciec często śmiał się i powtarzał te słowa obserwując
z dumą talenty handlowe swojej córki.
Kiedy letnie
lipcowe słońce było już wysoko na niebie, co dla ludzi było znakiem, że jest
środek dnia, tj. południe, na placu targowym pojawił się tajemniczy człowiek.
Ubrany w długi wełniany płaszcz z kapturem, zarzuconym na ramiona i zapiętym z
przodu szarą klamrą. Dziewczyna dostrzegła, że mężczyzna jest uzbrojony - mimo
długiego płaszcza okrywającego całe ciało - jej wyostrzone oczy dostrzegły
przez chwilę wystającą pochwę miecza przypiętą do pasa pod płaszczem.
Mężczyzna
rozglądał się przez chwilę po kupieckich straganach, tak jakby szukał jakiegoś
konkretnego produktu. Płynnie poruszał się między długim rzędem kramów bogatych
w jadło i towary, których właściciele nawoływali w języku Polan oraz gwarze
mazowieckiej, aby przechodnie zakupili ich wyroby. Nawoływania często odnosiły
skutek, wielu mieszkańców Płocka oraz obcych zatrzymywało się przy jednym albo
drugim kramie, aby zakupić rybę, wędzone mięso, piwo, zioła, placki, leki,
barwniki, broń, sukna, a nawet krowy, kozy i konie. Niektórzy kupcy oferowali
nawet tak egzotyczne towary jak sól lub cukierki. Mimo tylu pokus nieznajomy w
wełnianym płaszczu nie uległ namowom i nie zatrzymał się przy żadnym kramie.
Dopiero, gdy dostrzegł stragan i wóz kupiecki Mojmiry i jej ojca. Podszedł
bliżej i zaczął się przyglądać towarom... Mojmira wpatrywała się w kaptur
próbując dostrzec rysy jego twarzy.
- Panie
czy jakiś towar cię zainteresował? Zapytała grzecznie.
- Tarcze,
skąd je macie?
- Pytanie
zaskoczyło dziewczynę, która nie wiedziała zbyt wiele o tych tarczach -
wykonali je ludzie z północy odpowiedziała.
- Tak
wy nazywacie ich ludźmi z północy, znacie też inne określenia poganie,
barbarzyńcy. Uważacie, że są gorsi od was, bo dalej trwają przy religii przodków
i nie chcą się zmienić.
-
Dziewczyna zamarła, nie wiedziała, co powiedzieć, jak się zachować. Nie miała
pojęcia, o czym mówi ten mężczyzna. My jednak nazywamy się Prusai, wy czasem nazywacie nas Prusami.
Mojmira zastanawiała się przez chwilę, a
następnie ogarnęło ją uczucie, które można nazwać mieszanką zdziwienia i
przerażenia zarazem.
- Tarcze, które macie na sprzedaż my ludzie z
północy nazywamy pawężami. Mężczyzna w kapturze wypowiedział te słowa i przeniósł
swoje spojrzenie na jej twarz.
-
Panie, czy chcesz je kupić?
-
Zakapturzony mężczyzna po chwili odpowiedział: twoje oczy są zielone, a
twoja aura inna niż twojego ojca. Dziewczyno, kim była twoja matka?
-
Niespodziewane pytanie zupełnie zaskoczyło córkę kupca, która dopiero po chwili
odrzekła: moja matka zmarła, kiedy byłam
dzieckiem, nie pamiętam jej. Ojciec opowiadał, że zmarła krótko po moich
narodzinach.
- A ja myślę, że twoja matka żyje i będzie
żyła jeszcze przez długie lata. Ona jest u nas w kraju Prusów. Musisz przekroczyć
puszczę, aby ją spotkać. Tajemniczy człowiek wypowiedział te słowa i wmieszał
się w tłum. Dziewczyna oszołomiona stała i patrzyła, przez chwilę w miejsce, w
którym zniknął tajemniczy przybysz. Pot kapał jej z czoła, poczuła się słabo.
Nie wiedziała, co się dzieje, co powinna o tym myśleć. Pozostawiła handel na
barkach ojca i na jakąś godzinę weszła do wozu odpocząć - ojcu powiedziała, że
źle się poczuła.
- Co
to było? Pytała samą siebie siedząc na skrzyni w kupieckim wozie.
- Kim
on był? Czy ojciec mnie okłamał mówiąc, że mama nie żyje?
Mojmira postanowiła się pomodlić. Zawsze w
trudnych chwilach modliła się, prosiła o wstawiennictwo Matkę Boską, szukała
też oparcia w Świętych. Dopiero po kilkudziesięciu minutach modlitwy do jej
serca powrócił spokój, znalazła ukojenie, odprężyła się. Oddała Bogu wszystkie
swoje troski, wiedziała, że razem z Nim da radę rozwiązać wszystkie życiowe
problemy. Kiedy wyszła z wozu nie myślała już o tajemniczym, zakapturzonym
człowieku. Postanowiła, że w odpowiedniej chwili delikatnie wypyta ojca o
wszystko. Kolejne godziny handlu były owocne. Udało się sprzedać wiele
luksusowych towarów.
Mojmira obsługiwała osoby zainteresowane ich
ofertą i zerkała w stronę ojca, który stał kilka metrów od niej i był
pochłonięty rozmową z młynarzem - nawet nie dostrzegł nieznajomego, pomyślała.
Po
południu Mojmira razem z ojcem zaczęła zbierać produkty, których nie udało im
się sprzedać. Czekała ich jeszcze podróż do wsi położonej na drodze prowadzącej
do Michałowa, w której planowali wynająć pokój w gospodzie.
Niestety dziewczyna tego dnia musiała obserwować
jeszcze jedno przykre wydarzenie. Działo się to, kiedy już szykowali się do
drogi. Nagle oczy Mojmiry powędrowały w stronę postawionego przed chwilą
podwyższenia. Okazało się, że tego dnia ma być wykonana kara śmierci. Mojmira
widziała wiele wydarzeń tego typu. We Francji oraz w miastach włoskich i
niemieckich. Wszędzie wyglądało to podobnie: kat ścinał mieczem lub toporem
głowę skazanemu albo skazanej. Bardzo często egzekucję oglądały całe rodziny,
wielu cieszyło się z widowiska. Córka kupca zawsze ze współczuciem obserwowała
kobiety i mężczyzn, których zabijano ku uciesze gawiedzi. Ona jednak nigdy się
nie cieszyła obserwując czyjąś śmierć.
Nagle wiele osób zaczęło zachowywać się jak w jakimś
amoku. Jedni biegli zobaczyć, co się dzieje. Inni cieszyli się z tego, co ma się
odbyć. Dzieci biegły do przodu, aby mogły lepiej widzieć całe widowisko. Nawet Mojmira na chwilę zostawiła wóz i
podeszła bliżej. Kiedy przecisnęła się między ludźmi jej oczom ukazał się
smutny widok: dwóch wojów z Płocka prowadziło kobietę, która miała skute
łańcuchami ręce i nogi. Wprowadzili ją po drewnianych schodach, na zbudowane z
desek podwyższenie. Tam już czekał pieniek i topór. Po chwili na miejscu zjawił
się kat. Jego twarz była zasłonięta. Rozkazał jednemu ze zbrojnych wojów, aby
przytrzymał skazaną i położył jej głowę na palu. Kobieta płakała, jej długie
włosy były rozpuszczone. Jednakże wyrok musiał być wykonany, a jej przestępstwa
ukarane. Ludzie krzyczeli domagając się, aby kat już rozpoczął.
- To
straszne - pomyślała Mojmira - patrząc na zapłakaną twarz kobiety. Próbowała
się szarpać jednak łańcuchy i trzymający ją płocki zbrojny skutecznie krępowały
jej ruchy. Po chwili kat opuścił topór, a głowa nieszczęśniczki potoczyła się
po podwyższeniu i spadła między ludzi. Tak oto widowisko się zakończyło i
wszyscy mieszkańcy Płocka, Żydzi, cyrulicy, pisarze, duchowni, kupcy,
rzemieślnicy, chłopi, dorośli, dzieci i starcy powrócili do swoich spraw.
Mojmira ze smutną miną wracała do swojego
kupieckiego wozu. Jej ojciec był pogrążony w rozmowie, zapewne o wykonanej
przed chwilą egzekucji. Dziewczyna wiele razy, w różnych miastach obserwowała
płacz kobiet, którym kat ścinał głowę toporem albo chłopów wieszanych na
gałęzi. Ludzie często się cieszyli obserwując egzekucje - ona jednak zawsze
czuła smutek i niechęć.
Dziewczyna wiedziała, że takie zachowanie jest
dziwne, ale nie potrafiła się zmienić. Oglądanie egzekucji popsuło jej humor do
tego stopnia, że zapomniała o rozejrzeniu się za straganem z bursztynową
biżuterią. Nawet nie zwróciła uwagi, czy poza dziwnym zakapturzonym jegomościem
na ogromnym placu targowym kręcili się jacyś Prusowie.
-
Mówię ci tato, że to był Prus, jeden z tych mieszkających za wielką puszczą na
północy - Mojmira podczas jazdy wozem opowiadała po raz kolejny o rozmowie z
zakapturzonym wojownikiem.
Ojciec
dziewczyny pociągnął za lejce, aby koń ciągnący wóz trochę zwolnił. Następnie
odpowiedział:
- To możliwe
Prusowie są znani ze swoich dalekich wypraw handlowych, często pływają do
odległych portów, wielu z nich z bursztynem jeździ aż do Italii i na Jutlandię,
a nawet na Ruś. Inaczej jest z tymi, którzy chcą handlować w kraju Prusów. Takie
osoby są skazane na rejs morski z Gdańska do jednej z pruskich nadmorskich
osad. Próba dotarcia w głąb kraju Prusów jest bardzo ryzykowna. Nikt o zdrowych
zmysłach nie będzie próbował się przeprawiać przez puszczę bez przewodnika.
Osoba, którą widziałaś w Płocku mogła być pruskim kupcem, który przybył z wielkiej puszczy na północy.
- A
jeśli to nie był kupiec? Może to był szpieg, który przeszedł niepostrzeżenie z
puszczy aż do miasta?
- Mojmiro
nasłuchałaś się zbyt wielu opowieści bardów i minstreli. Oni wędrują od miasta
do miasta i opowiadają te wszystkie wymyślone historie o szpiegach, smokach,
jednorożcach, księżniczkach, strzygach, utopcach, południcach, rusałkach...
- W
tym momencie zauważyła, że jej ojciec nagle przestał mówić.
-
Ojcze, co się stało? Kim są rusałki?
- Córeczko
to istoty, które starożytni Rzymianie nazywali nimfami, my Polacy i Prusowie nazywamy je rusałkami, wiłami, czasem
południcami, ale nie rozmawiajmy już o
nich. Kościół naucza, że są to złe, demoniczne stworzenia, które żyją w okolicy
jezior albo w samych jeziorach.
- W
okolicy jezior? Dziewczyna dopytywała ojca, ale ten milczał. Postanowiła, więc
zapytać o coś innego: Ten zakapturzony
mężczyzna powiedział, że moja matka żyje w kraju Prusów za wielką puszczą.
- Reakcja
ojca bardzo ją zaskoczyła. Jego ręce zaczęły się trząść, pocił się strasznie i
dopiero po kilku minutach zebrał się w sobie i był w stanie odpowiedzieć: Niee, nie Mojmiro to niemożliwee. Ja niggdy
nie byłłem w kraju Prusów, a twoja matka była Słowianką i zmarła jak byłaś
malutka. To bolesne wspomnienia nie rozmawiajmy już o nich.
- Więc
gdzie jest jej grób? Dlaczego w Płocku nie poszliśmy do jej grobu?
- Bo
ona jest pochowana za Michałowem, blisko puszczy...
- Więc
byłeś z matką w puszczy, może u Prusów też byliście?! Czy moja matka była Prusinką?!
Ton głosu i treść pytania zaskoczyły nie
tylko starego kupca. Mojmira sama się sobie dziwiła.
- Ojcze
ja przepraszam, nie wiem co dziś we mnie wstąpiło. To ten zakapturzony
mężczyzna i ta kara śmierci.
Ojcu jakby ulżyło, że córka zmieniła temat
przyjął przeprosiny i powiedział:
- tę kobietę skazano na śmierć za zabójstwo
męża. To straszna zbrodnia, grzech, za który grzesznika czeka śmierć za życia i
potępienie duszy po śmierci.
Mojmira i tak współczuła kobiecie.
Zawsze postrzegała Boga, jako miłosiernego i dobrego. Nie rozumiała, dlaczego
Kościół pozwala zabijać katom ludzi.
Dziewczyna
się poddała i już nie ciągnęła dalej rozmowy z ojcem. Dalszą podróż spędziła w
milczeniu. Jednakże nie potrafiła przestać myśleć o tym wszystkim, co się dziś wydarzyło.
Nagle do jej uporządkowanego świata wkradło się wiele niepewności. Siedziała
dalej w ciszy, obserwując coraz gęściejsze drzewa po obu stronach drogi, którą
właśnie jechali. Podróż była tu równie niebezpieczna jak we Francji, Italii i
innych krainach. Mojmira zauważyła, że drogi w całej Europie łączy to, że
zostały wydeptane przez ludzi chodzących pieszo oraz utwardzone kołami licznych
kupieckich, miejskich, chłopskich i książęcych wozów. Tu, na północ od Płocka,
podobnie jak we Francji nikt nie dbał o budowę dróg jak to robili starożytni
Rzymianie. Szerokość dróg, które w życiu widziała bywała różna, uzależniona od
fantazji woźniców i struktury terenu. Częstym zjawiskiem były wyrwy powybijane
końskimi kopytami oraz koleiny wyżłobione przez koła wozów i doły, które deszcz
pozamieniał w istne grzęzawiska bardzo trudne do przebycia. Podróże takimi
wyjeżdżonymi szlakami nie były ani przyjemne, ani bezpieczne dla kupców takich
jak ona i ojciec. Niebezpieczeństwo wynikało nie tylko ze złego stanu dróg, na
których można było połamać koła na wybojach, ugrzęznąć w błocie albo utopić się
w rzece podczas przeprawy brodem - za którą prędzej często trzeba było zapłacić
myto. Z dróg korzystali przecież nie tylko godni szacunku podróżni i kupcy
przewożący towary, ale również przeróżni opryszkowie, najemnicy i demoniczne
istoty, które można było zobaczyć nocą, najczęściej na rozstajach.
Gęstym
drzewom po obu stronach drogi nagle miejsce ustąpiły pola uprawne, na których
rósł orkisz, odmiana zboża właśnie koszona za pomocą sierpów przez licznych
chłopów i chłopskie kobiety. Wszak lato jest okresem żniw, więc taki widok na niedaleko
wsi był czymś normalnym.
Po
chwili oczom siedzącej na kupieckim wozie Mojmiry ukazał się drewniany młyn, i
wiejskie chaty. Właśnie dojeżdżali do wsi, w której chcieli wynająć pokój w
gospodzie. Wieś nie różniła się niczym od tych, które już widziała. Chaty stały
blisko siebie, nie było żadnych umocnień, wałów, czy fosy. Jedna chata
wyróżniała się swoimi rozmiarami, zapewne mieszkał w niej zasadźca - pan wsi.
Mimo większych rozmiarów jego chata, tak samo jak inne wiejskie zabudowania,
młyn i stodoły były drewniane i kryte strzechą. Najbardziej okazały był stojący
niemalże w środku wsi drewniany kościół kryty dachówką. Kmiecie w każdej wsi
uważali kościół za najważniejszy budynek, im większy i ładniejszy był tym
wieśniacy byli bardziej dumni. Oczywiście była jeszcze piętrowa karczma, do
której właśnie zmierzali.
Przybycie
nieznajomych na wozie kupieckim wywołało we wsi duże zamieszanie. Dzieci od
razu podbiegły blisko, kiedy tylko wóz zatrzymał się przy budynku drewnianej
karczmy. Mojmira uśmiechała się do nich, pokazała im nawet niektóre towary, a
po zejściu z wozu już w budynku karczmy opowiedziała kilka historii o smokach i
bohaterskich wojownikach. Prędzej czekający przed wejściem stajenny zabrał ich
konia oraz wóz. W środku główna sala była do połowy wypełniona ludźmi, którzy
siedzieli przy równo ustawionych drewnianych stołach. Klienci na widok obcych
na chwile podnieśli wzrok, a następnie powrócili do rozmowy i picia piwa,
ulubionego trunku mieszkańców kraju Polan.
Mojmira, kiedy już uwolniła się od ciekawych świata dzieci dołączyła do siedzącego
samotnie przy stole ojca, z którym wypiła kufel piwa i zjadła robione z
gruboziarnistej mąki podpłomyki. Udało im się nawet kupić trochę pieczonego,
hodowlanego drobiu - wolę dziczyznę od hodowlanego drobiu i wieprzowiny,
pomyślała - ale zjadła wszystko. Wiedziała, że chłopów nie stać na tak
wykwintne dania. Kupcy i mieszczanie byli jednak bardziej zamożni, dlatego
karczmarze na wsi od razu oferowali im najdroższe potrawy mięsne i najlepsze
piwo.
-
Ojcze idę na spoczynek, powiedziała i poszła w stronę schodów - całe szczęście, że wynajął dwa pokoje, nie
obudzi mnie pijany hałasując w środku nocy, powiedziała szeptem, po czym
weszła po schodach i otworzyła trzecie drzwi po lewej stronie. Sen jednak nie
nadchodził. Mojmira leżała, na twardym drewnianym łożu i rozmyślała o
tajemniczym przybyszu. Czy był to wojownik z północy? Prus? On mówił, że
powinniśmy ich nazywać Prusai. Czy ten
jegomość przybył zza wielkiej puszczy? Czy moja matka żyje?
Dziewczyna
po spotkaniu "zakapturzonego" - postanowiła, że tak będzie go od tej
pory nazywała - wypytywała klientów, z którymi rozmawiała o lud żyjący za
puszczą. Usłyszała wiele różnych, czasem przerażających, a innym razem
ciekawych opowieści o demonicznych istotach, świętych drzewach i wielu bogach.
Jednak
ze wszystkich najciekawsze rzeczy mówił pewien zbrojny, w kolczudze, z długim
mieczem przy pasie - wspominał, że kilka razy pełnił wartę w Michałowie i
kiedyś był nawet świadkiem ataku Prusów na wieś położoną na północ od Płocka -
opowiedział jej, że Prusowie nie wycinają drzew, ponieważ są one dla nich
święte, dlatego ich kraj pokrywają puszcze, święte są też dla nich jeziora i
wszelka zwierzyna, podobno po upolowaniu zwierzęcia modlą się i przepraszają
bogów, tłumaczą, że polowali z głodu, a nie dla przyjemności. Powiadają, że -
opowiadał dalej żołnierz - kiedy Prus musi toporem ściąć drzewo, to najpierw
modli się do dusz mieszkających w drzewie i prosi o wybaczenie. Na pytanie dziewczyny
skąd to wszystko wie, żołnierz uśmiechnął się i powiedział, że eskortował raz
kupca zmierzającego na targ położony za wielką puszczą.
-
Przedzieraliśmy się wiele dni, gdyby nie pruski przewodnik to byśmy pobłądzili
w tej gęstwinie drzew i krzaków.
-
Pruski przewodnik? - Podchwyciła dziewczyna.
- Tak,
kilka razy w roku, kiedy zbliża się okres targowy z puszczy wyłaniają się
Prusowie oferujący swoją pomoc w dotarciu na targ. Chcą za to towary, najczęściej
broń oraz narzędzia.
-
Czego się jeszcze dowiedziałeś będąc w wielkiej puszczy? - Dopytywała Mojmira.
-
Wiem, że Prusowie nie budują kościołów, modlą się w ogrodzonych miejscach,
które nazywają gajami. Są to dla nich miejsca święte, jeśli bym wszedł do
takiego gaju to zabiliby mnie od razu. Święty Wojciech zginął dlatego, że
wszedł do pruskiego gaju.
- A
czy widziałeś u nich takie tarcze? - Wskazała gestem ręki na tarcze, które
mieli na sprzedaż. Żołnierz przyjrzał się im i odrzekł: skąd je macie? To pawęże! Bardzo solidne tarcze robione z
drzewa sosnowego, widziałem kiedyś jak taka wytrzymała uderzenie włócznią
rzuconą z bliskiej odległości. Metolowe ostrze nie dało rady jej przebić.
Prusowie słyną z wyrabiania tych tarcz, używają ich w boju trzymając w jednej
ręce, a w drugiej dzierżą włócznie, czasem miecze. Pawęże są pokryte surową
skórą na całej wewnętrznej stronie.
- Czy
wiesz coś jeszcze?
- O
pawężach? Nic już nie wiem.
- A o
Prusach?
- Jest
jeszcze ta historia, którą opowiedział nam pruski przewodnik.
- Jaka
historia? Opowiedz to sprzedam ci tarczę za pół ceny!
-
Żołnierz roześmiał się i stwierdził, że tarcza mu się przyda, a potem dodał:
była to historia o pruskim duchu, opiekunie lasu, przewodnik nazwał go Medinis. Podobno dzięki niemu w puszczy
jest dużo zwierzyny, duch ten odstrasza każdego, kto wkracza do kniei mając
wrogie zamiary.
- Dziewczyna dalej naciskała na żołnierza, chciała
wiedzieć więcej o tajemniczych Prusach, on jednak odszedł - przynajmniej kupił
tarczę - pomyślała leżąc na łóżku w wynajętym pokoju.
Nagle jej oczy zrobiły się senne, Mojmira
już zasypiała, kiedy do jej uszu zaczęły dobiegać dziwne odgłosy. Otworzyła
drewnianą okiennicę i wyjrzała na zewnątrz. Mieszkańcy wsi przed karczmą
biegali, panował chaos, tu pędziła kobieta z małym, płaczącym dzieckiem na
rękach, a kawałek dalej dostrzegła konia, który galopował bez jeźdźca.
- Po
chwili za drzwiami swojego pokoju usłyszała odgłosy kroków, potem mocne
uderzenia pięścią w drzwi.
-
Mojmira! Otwórz! Musimy uciekać! - Usłyszawszy głos ojca dziewczyna pobiegła w
stronę drzwi.
Na zewnątrz gospody panował jeden wielki
chaos, płonął młyn, spichlerz i wiele domów. Z kościoła szły największe
płomienie. Na szczęście ich wóz kupiecki, znajdował się za gospodą, przy malej
stajni, osłonięty kilkoma drzewami, stał jakby w ukryciu. Mojmira wyprowadziła
z ojcem konie ze stajni, oboje w pośpiechu zaczęli zaprzęgać je do wozu. Po
chwili wszystko było gotowe, więc ruszyli, najszybciej jak tylko mogli.
Mojmira obserwowała płonącą wieś, niektórzy
ludzie też płonęli, wszędzie leżały ciała. Nagle usłyszała głośny syk, który po
chwili ustał.
- Co
to było? Zapytała ojca
- Nikt
jednak nie odpowiadał.
Spojrzała w bok i jej oczy zaszły łzami. W ramieniu
ojca sterczała strzała, próbowała go złapać, ale niestety spadł z wozu na
ziemię. Mojmira chciała zatrzymać wóz, ale spłoszone konie galopowały prosto
przed siebie, nie zwracając na nią uwagi. Nagle rozpędzony wóz najechał na duży
kamień, lewe drewniane koło odpadło, koń wyrwał się z zaprzęgu, a Mojmira spadła
na ziemię i straciła przytomność...
Ból
głowy był nie do wytrzymania - co się stało? Myśli nagle zaczęły wracać,
otworzyła oczy i próbowała wstać. Ku jej zdziwieniu nogi i ręce nie chciały jej
słuchać. Po chwili dotarło do niej, że jedne i drugie ma związane. Ręce miała
skrępowane sznurem za plecami, co dodatkowo utrudniało jej podniesienie się.
Inne kobiety razem z nią leżały na wozie, związane tak samo jak ona. Za wozem
wlekli się mężczyźni z rękoma skrępowanymi z przodu i dodatkowo za pomocą solidnej
liny przywiązanymi do wozu. Ci, którzy nie byli w stanie iść byli ciągnięci za wozem.
Mojmira dostrzegła wśród nich zbrojnych z Płocka
- To chyba jeden z wozów, które widziałam we wsi; gdzie my jesteśmy, co
się dzieje? - Pytania krążyły w jej
umyśle. Musiała być nieprzytomna kilka godzin, ponieważ już świtało.
Udało
jej się usiąść. Za maszerującymi jeńcami konno jechało około dziesięciu jeźdźców,
drugie tyle z przodu wozu. Przedzierali się przez mroczną gęstą puszczę jakimś
wąskim przejściem między drzewami - nawet ciężko to nazwać ścieżką - pomyślała.
Na
wozie znajdowało się około dziesięciu kobiet, schwytanych mężczyzn było
siedmiu. Nagle dotarli do małej polany, a jeździec jadący z przodu dał znak
ręką, aby wszyscy się zatrzymali.
- To muszą być Prusowie - myśl taka zakwitła w
głowie Mojmiry, kiedy zaczęła się przyglądać swoim oprawcom. Wszyscy byli
ubrani w zwierzęce skóry, mieli włócznie i tarcze, te małe - takie, jakie
znajdowały się na naszym wozie kupieckim - wspomnienie tarczy i kupieckiego
wozu przypomniało jej o ojcu, który prawdopodobnie zginął. Nagle łzy zaczęły
jej lecieć po policzku, nie wiedziała, czy jej ojciec przeżył, powiedziała
sobie jednak, że będzie dzielna.
Wszyscy
jeńcy szeptali i zarazem obserwowali Prusów.
- Dlaczego
się zatrzymali? Może chcą nas wypuścić?
Prusowie
byli wyraźnie podnieceni, zbierali chrust i zachowywali się tak jakby na coś,
kogoś czekali. Nagle z lasu wyłonili się piesi wojownicy, wszyscy wyglądali
podobnie, było ich około trzydziestu. Między nimi kroczyła tajemnicza
zakapturzona postać, nie była to jednak ta sama osoba, którą widziała w Płocku
- dziewczyna uświadomiła to sobie, kiedy nowo przybyli Prusowie podeszli bliżej.
Mężczyzna w kapturze okazał się starcem, z długą siwą brodą.
-
Nagle dziewczyna uświadomiła sobie, co takiego robią ich porywacze. Oni budują
stos! Kiedy uświadomiła sobie ten fakt ogarnęło ją przerażenie. Tymczasem postać w kapturze, po dokładnemu
przyjrzeniu się męskim jeńcom w kolczugach wskazała na jednego z nich.
Mojmira pamiętała go z Płocka, to był jeden ze
zbrojnych patrolujących targ. Inni zbrojni z miasta też zostali pojmani. Czy
Prusowie spalili Płock? - Zastanawiała się. Zbrojny miał jakieś pięćdziesiąt
lat - kiedy podszedł do naszego stoiska z towarami opowiadał mi o żonie i dwóch
synach, z których jeden wyruszył w świat kilka lat temu, a drugi pomagał mu w
prowadzeniu gospodarstwa niedaleko Płocka. To miły pan, dlaczego oni prowadzą
go w stronę stosu?
To, co
wydarzyło się później wyglądało jak scena z najgorszego koszmaru. W środku
stosu stał drewniany pal, do którego przywiązano mężczyznę. Milczał, jakby
pogodzony ze swoim losem. Czy jego najbliżsi przeżyli? Jeśli przeżyli to czy
kiedykolwiek dowiedzą się jak potoczyły się losy ojca, męża?
Mojmira
z uwagą obserwowała zakapturzonego starca, który w lewej ręce trzymał
pochodnię, a prawą wznosił ku niebu, potem kłaniał się do ziemi, wypowiadał
głośno słowa w nieznanym jej języku. Po chwili podpalił stos. Zbrojny zaczął
krzyczeć, próbował się uwolnić, ogień najpierw zapalił jego spodnie, płomienie
pięły się coraz wyżej, paliły materiał pod kolczugą, po chwili płomienie
pokryły całego wojownika. Jeszcze przez chwilę był w stanie krzyczeć, potem już
nie wydawał żadnych dźwięków. Prusowie obserwowali rytuał na stojąco, a
niewolnicy odmawiali chrześcijańskie modlitwy za duszę nieszczęśnika.
-
Dlaczego ci barbarzyńcy zrobili coś tak strasznego? Mojmira zapytała, bardziej
siebie niż innych. Jednak za jej plecami odezwała się dziewczyna, młodsza od
niej: słyszałam opowieści o tym, że
ludzie z północy po każdej bitwie oraz po każdej łupieżczej wyprawie składają
swoim bogom w ofierze jednego z jeńców.
- Skąd
tu się wzięli zbrojni z Płocka? Zapytała Mojmira.
-
Poganie mieli już zbrojnych w niewoli podczas ataku na naszą wieś. Kiedy byłaś
nieprzytomna słyszałam jak mężczyźni idący za wozem opowiadali o
niespodziewanym ataku na Płock, miasto podobno stoi w ogniu, tak samo gród w
Michałowie...
Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)
Spis Treści. Moja powieść i przerywniki z nią związane:
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 3 DROGA DO LUBAWY)
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 4 W LUBAWIE)
Dnia 5 sierpnia Roku Pańskiego 1222 biskup Chrystian otrzymał Ziemię Chełmińską
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 6 BISKUP CHRYSTIAN I OBJAWIENIE MATKI BOSKIEJ W LIPACH ZA LUBAWĄ)
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 7 LAUKS DIVANA NAD JEZIOREM ZWINIARZ POCZĄTEK KRUCJATY 1222 ROK)
Ziemia Lubawska zmierzch starych bogów (ROZDZIAŁ 8 POŁOWICZNY „SUKCES” KRUCJATY PAŹDZIERNIK 1222 ROK)
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 7 LAUKS DIVANA NAD JEZIOREM ZWINIARZ POCZĄTEK KRUCJATY 1222 ROK)
Ziemia Lubawska zmierzch starych bogów (ROZDZIAŁ 8 POŁOWICZNY „SUKCES” KRUCJATY PAŹDZIERNIK 1222 ROK)
Autor: Tomasz Chełkowski
Kontakt:
ziemialubawska@protonmail.com
Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)