[ Poniższą mapę stworzyłem na potrzeby mojej powieści. Na Mazowszu, Ziemi Dobrzyńskiej i wschodnich krańcach
Ziemi Chełmińskiej starałem się odtworzyć kasztelanie, wsie, grody, które
istniały lub mogły istnieć ok. 1222 roku, a więc kilka lat przed przybyciem
Krzyżaków. Czarne, niepodpisane kropki oznaczają wsie, ich ilość jest
fikcyjna. Stolica każdej kasztelani była grodem (chyba; w powieści w każdym
razie jest grodem). Jeśli zaś chodzi o Ziemię Sasinów to sprawa wygląda tak:
Grody na Jeziorze Skarlińskim i Jeziorze Łąkorz, w Nielbarku, na wyspie Jeziora
Radomno, SASSENPILS (tzw. Góra Sasinów) istniały naprawdę; gród nad Jeziorem
Zwiniarz również istniał; gród i osada nad Jeziorem Tarczyńskim też istniały;
podobnie we wsi Gutowo też stał kiedyś gród. Święte Gaje: Ciemnik, Lobnic,
czyli Łąki Bratiańskie oraz Lipy za Lubawą istniały naprawdę. Góra Dylewska
również istnieje. Gród na wzgórzu
fikcyjnego rijkasa o imieniu Doroth zapewne też istniał (oczywiście chodzi o
wzgórze w Kurzętniku na którym dziś znajdują się ruiny zamku). W Bratianie, a
dokładnie w miejscu, w którym rzeka Wel wpływa do Drwęcy kiedyś stał krzyżacki
zamek. W powieści umieściłem w tym miejscu pogański gród nazywany w języku
Prusów „BRATI” (brat). To bardzo możliwe, że w Bratianie (w widełkach rzeki Wel
i Drwęcy) podobnie jak i w Kurzętniku (na górze) w czasach przedkrzyżackich
stały pogańskie grody. Oba miejsca mają duże walory obronne, więc bardzo bym się
zdziwił, gdyby Prusowie z plemienia Sasinów z nich nie skorzystali.]
Poranek był
spokojny, nic nie zapowiadało tego, co miało wydarzyć się w tym dniu. Nikt nawet
nie domyślał się, że w nocy dojdzie do objawień Matki Boskiej w lipowym
pogańskim Świętym Gaju. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że dojdzie też do
próby morderstwa córeczki księcia Surwabuno. Miasto zwyczajnie obudziło się do
życia. Tego dnia, na kilkanaście godzin przed objawieniem Matki Boskiej, kiedy biskup
Chrystian przyjechał do Lubawy i rozmawiał z książętami, a Surwabuno przebywał
jeszcze z żoną i córeczką w swoim grodzie, dziesięciu zbrojnych siedziało na
koniach niedaleko nowo zbudowanej bramy wjazdowej do Lubawy. Tylko Witra sam, bez jeźdźca rozglądał się
nerwowo na wszystkie strony – parskając i przestępując z nogi na nogę. Koń
nagle ożywił się na widok Divana kroczącego w jego stronę. Wszyscy zaczęli
szeptać, dziwili się widząc Prusa, który szedł obok swojej niewolnicy. Dziewczyna
niosła na głowie nałęczkę do kupna, której zmusiła na targu Divana. Tłumaczyła
mu, że nie może dalej chodzić z odkrytą głową i rozpuszczonymi włosami, bo tak
wyglądają tylko ladacznice, prostytutki oferujące swe usługi w zamtuzach.
Dziwne było, że on spełnił jej prośbę mimo tego, że niewolnice są przedmiotami,
własnością pana i nie mają prawa nawet odzywać się do niego bez pytania. Tym
większe zaistniała sytuacja zdziwienie u wszystkich budziła.
[Zamtuzami nazywano domy publiczne,
miejsca rozpusty; faktem jest to, że w średniowieczu, w krajach
chrześcijańskich rozpuszczone włosy nosiły tylko prostytutki, ladacznice
potocznie zwane „kurwami” – jednym słowem kobiety nieprzyzwoite. Kurwy można
było rozpoznać właśnie po tym, że noszą rozpuszczone włosy i żółtą koszulę.
Porządne niewiasty zakrywały ubiorem swe piersi, ramiona i nogi, na głowach nosiły
chusty – tzw. nałęczki, które zasłaniały włosy oraz unikały żółtego koloru.]
Zdziwienie jeźdźców pogłębiło się
jeszcze bardziej, kiedy pruski wojownik, obecnie kasztelan, dawniej rijkas, kazał
niewolnicy jechać na wozie razem z dziewczynką. Divan siedział na grzbiecie
Witry, który szedł obok zaprzęgniętego teraz w dwa konie wozu. Reszta jechała
za nimi.
Minęli kupca, który jechał na swoim wozie z towarami. We wnętrzu można
było dostrzec kilkoro związanych i zakneblowanych niewolników, co świadczyło, że
jest to raczej kupiec z obszarów, na których na niewolników dalej jest popyt. W
księstwach piastowskich niewolnictwo, owszem też jeszcze występowało, ale nie w
takiej skali, jak u Prusów, Jaćwingów, Litwinów, Muzułmanów i Skandynawów. Tam, podobnie jak za Lubawą targi niewolników były czymś normalnym i powszechnym.
Chociaż, należy dodać, że w krajach chrześcijańskich niewolnictwo dopiero
zanikało, a proces zanikania wiadomo może trwać dziesiątki lat.
Niedawno zbudowana Lubawa zyskiwała
na znaczeniu, dzięki dużym nakładom finansowym biskupa Chrystiana i licznym
osadnikom chcącym rozpocząć nowe życie w mieście, albo w jednej ze świeżo
lokowanych wsi. Jeden z żydowskich kupców właśnie prowadził cztery młode niewolnice, ponieważ tylko takie warto było kupować. Im młodsze tym droższe i bardziej
wartościowe. Wszystkie miały założone na szyjach żelazne obroże, które były
połączone łańcuchem z kajdanami na ich rękach. Kolejne kajdany miały na nogach.
Kupiec miał zadowoloną minę, zapewne kupił towar na targu za Lubawą i teraz
zmierzał do stajni, gdzie zostawił swe konie pod opieką jednego ze stajennych.
- Biedactwa pewnie z tymi kajdanami będą musiały iść za jego koniem albo
wozem. Jeśli będą miały szczęście to załatwi im jakiś wóz dla niewolników –
myśli pełne współczucia dla obserwowanych niewolników krążyły w głowie Mojmiry.
Współczucie okazywane przez
dziewczynę było słuszne, ponieważ losy niewolników, a zwłaszcza niewolnic bywały
różne. Niewolnica, która trafiła na gospodarstwo jakiegoś Prusa miała szansę
się zasymilować, przyjąć jego religię i z czasem mogła nawet zostać jedną z
jego żon albo kochanek. Jednak żydowscy kupcy często sprzedawali niewolników do
jednego z muzułmańskich krajów np. na Półwysep Iberyjski, który jeszcze był
częściowo pod panowaniem wyznawców Islamu. Muzułmanie w dużych ilościach lubili
kupować dziewczyny do swoich haremów, a mężczyzn potrzebowali do ciężkiej
pracy, wiosłowania na galerach albo kastrowali ich i czynili eunuchami w
haremach. Czesi i Polacy również zbudowali swoją potęgę dzięki niewolnictwu.
Praga niegdyś słynęła z handlu niewolnikami. Niewolnictwo nawet dla Mieszka,
który w 966 roku przyjął chrzest stanowiło ważny element gospodarki jego
państwa.
Mojmira siedziała na wozie, patrzyła
na kupca i niewolnice, które za sobą prowadził, później skierowała wzrok w
stronę dziewczyny, której spod płaszcza wystawał żółty skrawek materiału. Miała
też rozpuszczone włosy, co sugerowało, że jest prostytutką szukającą klienta. Niedaleko
szedł też jakiś żebrak oraz kilku duchownych.
- Wszystko wygląda tak jak w chrześcijańskich miastach – rozmyślała
Mojmira – no może z wyjątkiem
niewolników, których tu jest więcej. A
tam to chyba idzie jakiś Żyd, za nim kowal i chyba cyrulik. Są tu ludzie
różnych profesji. Do tego ten obóz krzyżowców, tylu zbrojnych i rycerzy. Nie dziwię się, że w mieście jest coraz
więcej prostytutek i handlarzy.
-Dlaczego oni tak na mnie patrzą? Mojmira zastanawiała się. I nagle to do niej dotarło, to
było jak uderzenie błyskawicy. Kiedy byli już spory kawałek od miejskiej
palisady w końcu, zamiast rozglądać się na boki, spojrzała za siebie. Za
dziesięcioma jeźdźcami jadącymi za ich wozem konie ciągnęły dwa zakratowane
wozy z niewolnikami. Były to same kobiety. Ich miny potrafiły przerazić,
smutek, łzy, lęk dało się z nich wyczytać.
- Twarze niewolnic w jednym z wozów pamiętam z Pikowej Góry, kobiety z
drugiego wozu musiały należeć prędzej do wikinga, którego pokonał Divan. Z
Pikowej Góry Divan zabrał tylko mnie, więc tamte niewolnice muszą należeć do
tych zbrojnych na koniach, a pozostałe są spadkiem po zabitym wikingu. Dlaczego
same kobiety? A co się stało z mężczyznami? Wszystkich sprzedali na targu? – kurcze znowu zastanawiałam się głośno.
- Z wikingem były tylko kobiety, a
mężczyzn z Pikowej Góry woleliśmy sprzedać, ponieważ prędzej by popełnili samobójstwo
niż przyjęli chrzest. Słowa Divana zaskoczyły Mojmirę.
- Znowu zastanawiałam się głośno - pomyślała. Obserwując kobiety w
wozach zrobiło jej się smutno. Ich spojrzenia były pełne żalu, wręcz pytające: "dlaczego ty i ta dziewczynka jesteście
traktowane lepiej?".
- Co się z nimi stanie?
- Głośne pytanie zaskoczyło Divana i
Mojmirę. Oboje popatrzyli na małą dziewczynkę.
- Znasz język Polan? Zapytała
Mojmira.
- Tatuś mnie nauczył. Napadli nas, kiedy płynęliśmy z Gdańska.
- A co tam robiliście? Gdzie
płynęliście? Dopytywał Divan.
- Tatuś mówił, że musimy płynąć, że
chcą nas zabić i... zaczęła płakać. Ale po chwili ponownie zapytała: Co się z nimi stanie?
- Kobiety w jednym z tych wozów
należą do wojowników jadących za nami oni zrobią z nimi to, co uznają za
stosowne. W końcu każdy może swobodnie rozporządzać swoim majątkiem. Mogą
zrobić z nich swoje żony, kochanki albo kazać im służyć na swych
gospodarstwach. Jeśli będą posłuszne to przeżyją, a jeśli nie to mogą zostać
zabite.
- Ale kobiety w drugim wozie, które należą do ciebie czeka lepszy los? Znam
je dobrze, one tak jak ja były jego niewolnicami.
Pytanie dziesięcioletniej dziewczynki wbiło Divana w siodło. Jej odwaga
robiła wrażenie. Patrzyła na niego swoimi niebieskimi oczami, które lekko
przymrużyła. Jej długie za pas włosy o słomianym kolorze zostały splecione w
kok przez Mojmirę. Na policzkach można było dostrzec ślady po niedawno
przelanych łzach, ale mimo tego potrafiła martwić się o innych.
Divan w duszy cieszył się, że zbrojni jadący za nimi oraz kmieć, którego
wynajęli do powożenia wozu nie znają języka Polan i Czechów - dziewczynka
mówiła trochę jak Polanie i trochę jak mieszkańcy kraju Czecha.
- Martw się o siebie dziewczynko
odparł Divan. Dlaczego nie pytasz o swój los? Skąd wiesz, że ciebie nie zabiję?
- Skoro chcesz mnie zabić to, dlaczego mnie ratowałeś i ryzykowałeś życie walcząc z wikingiem? A potem
wiozłeś mnie do uzdrowicielki. Po co tyle trudu skoro chcesz mnie zabić?
Pewna siebie odpowiedź i kolejne pytania
dziewczynki najpierw ponownie wbiły Divana w siodło, a potem wzbudziły wiele
uznania dla małego, odważnego dziecka.
-
Musi pochodzić z zamożnej rodziny, jest inteligentna i pewna siebie, raczej
przyzwyczajona do wydawania rozkazów - myśli kłębiły się w jego głowie. Doszedł
jednak do wniosku, że nie jest to odpowiednia chwila na ponowne wypytywanie jej
o rodziców i pochodzenie. Zamiast tego odpowiedział:
-
Odważne z ciebie dziecko przyda mi się taka mała służąca, która będzie
pracowała w kuchni, gotowała, szyła płaszcze i doiła kobyły. Z kobylego mleka
przyrządzamy kumys to taki kefir z alkoholem. Jest dla nas tym, czym dla Polaków
jest piwo.
- Dziewczynka słysząc jego słowa
zrobiła się czerwona ze złości, ale nic nie odpowiedziała. Przez dalszą drogę
już się do nikogo nie odzywała. Siedziała z naburmuszoną miną przewracając
oczami na wszystkie strony. Po chwili obie z Mojmirą zasnęły na sianie, a Divan
jechał dalej obok ich wozu na grzbiecie Witry i zastanawiał się, co uczynić z
tymi dwiema.
Rekonstrukcja średniowiecznych wozów dla niewolników.
Właśnie takimi wozami Divan i jego zbrojni przewozili
niewolnice.
(źródło obrazka: http://paulsbods.blogspot.com/2013/08/treadwheel-crane.html)
|
Obserwując otoczenie można było dostrzec, gdzie kończą
się granice włości Surwabuno i biskupa Chrystiana. Był one charakterystyczne, ponieważ dookoła Lubawy wycięto mnóstwo drzew, w wyniku, czego w gęstej puszczy
powstała duża przestrzeń, na której budowano miasto i lokowano wsie. Jednak im
dalej na południe tym więcej drzew mijali. Kiedy przejechali wieś o nazwie
Fijewo założoną przez chrześcijańskich osadników z Mazowsza, znaleźli się w
gęstej puszczy. Tak samo niebezpiecznej, ciemnej i przepełnionej zwierzyną jak
puszcza, którą przedzierali się jadąc z Pikowej Góry. Gęstwina drzew, liczne
bagna, brak prawdziwych dróg bardzo utrudniały i przedłużały podróż. Gdyby
puszcza nie była tak gęsta, a trakty [drogi] były takie jak u Polaków to
dotarliby na miejsce o wiele szybciej.
To, co się
działo w ciągu ostatnich tygodni, a zwłaszcza trzy minione dni, które spędziła
z Divanem bardzo wycieńczyły jej organizm. Sen na wozie z sianem przyszedł
niespodziewanie. Obrazy ukazywały jej się jeden po drugim. Najpierw
zakapturzony Prus z Płocka, który mówił, że jej mama żyje i będzie żyła jeszcze
przez długie lata. „Ona jest u nas w
kraju Prusów. Musisz przekroczyć puszczę, aby ją spotkać”. Pamiętała
wyraźnie słowa, które wypowiedział do niej na płockim targu. Nie potrafiła
zapomnieć tego szoku i dziwnego zachowania ojca. Później jej oczom ukazał się
atak na wieś, w której nocowali. Niewola w Pikowej Górze, to jak była bita i
głodzona, zamykana w klatce, wiązana, zmuszana do ciężkiej pracy. Nienawiść, z
jaką patrzyli na nią poganie, nienawiść za to, że jest chrześcijanką. Następnie
ujrzała to, co wydarzyło się już po upadku Pikowej Góry, podczas ataku dzikich
zwierząt, kiedy uciekła w głąb puszczy i zemdlała. Wizje, których wówczas
doświadczyła. Te dziwne głosy nazywały ją dzieckiem starej krwi… Mówiły, że
chrześcijanie zabili jej matkę. A ten zakapturzony z Płocka z kolei twierdził,
że jej matka żyje. Komu wierzyć? O co w tym wszystkim chodzi? Po wizjach z
przeszłości nagle ukazały jej się nowe, nieznane:
Najpierw
ujrzała ogromne dębowe drzewo, na nim wisiały wizerunki trzech postaci. Przy
drzewie jakiś zakapturzony mężczyzna i kobiety składali ofiary ze zwierząt
swoim bogom.
W
kolejnej wizji zakapturzony kapłan stał sam przy tym samym drzewie i rozmawiał
z Prusem, który tak ją wystraszył w Płocku.
W
trzeciej wizji ukazało jej się płonące miasto, to była Lubawa. Płonął zamek,
płonął gród, ogień trawił wszystkie drewniane budynki. Widziała śmierć
mieszkańców, którzy płonęli żywcem. Setki płonących strzał, które spadły na
miasto, ludzie biegający w panice i potykający o zwęglone zwłoki. Płacz dzieci,
biskup składany żywcem w ofierze pogańskim bogom, głowa Surwabuno nabita na pal
przy zgliszczach, które pozostały z jego grodu. Wszędzie krew… jednorożec leżał
martwy – wizja tego mitycznego stworzenia bardzo ją zdziwiła – Widziała Divana
oraz jakiegoś rycerza, którzy walczyli z pogańskimi Prusami… widziała postaci w
płaszczach i maskach z twarzami zwierząt… nagle usłyszała głos:
- Będziesz
musiała podjąć decyzję dziecię starej krwi, musisz wybrać my albo wyznawcy
martwego Chrysta na krzyżu.
Obudziła się przerażona, zlana potem, którego
krople leciały jej z czoła po zielonych oczach i policzkach. Próbowała je
przecierać rękoma, ale to nic nie dało, pot, który naleciał jej do oczu
strasznie szczypał. Zdjęła z głowy przepoconą nałęczkę i szukała suchego
fragmentu materiału, znalazła i zaczęła przecierać nim oczy. Pomogło, trochę. Po
chwili obudziła się dziewczynka:
- Miałaś zły sen? Dlaczego jesteś tak spocona?
- Mojmira nic nie odpowiedziała,
milczała, była przerażona. Choć próbowała, nic z tego wszystkiego nie potrafiła
zrozumieć.
Dopiero
widok, który ujrzała chwilę po przebudzeniu sprawił, że poczuła się trochę
lepiej. Piękno przyrody było zachwycające. O taflę jeziora odbijały się
promienie słońca, a lekki wiatr miał zbawienny wpływ dla skóry na jej spoconej
twarzy. Po chwili uspokoiła się i zakryła włosy nałęczką.
- To Jezioro Zwiniarz - powiedział
nagle Divan, który na grzbiecie Witry podjechał bliżej ich wozu. Przez wiele
wieków uważaliśmy je za święte - wielu
dalej je za takie uważa - pomyślał. Niedługo będziemy na miejscu. Gród jest
z drugiej strony jeziora, zasłonięty przez drzewa.
- Przed przyjęciem chrztu
uważaliście jeziora za święte?
- Pytanie zadane przez zawsze
ciekawską Mojmirę już nawet go nie zdziwiło. Po chwili odpowiedział:
-
Tak nauczali nasi przodkowie teraz też mimo przyjęcia chrztu wielu dalej wierzy
w nauki dziadów. Nawet ci, którzy dali się ochrzcić często potajemnie chodzą do
gajów, kamieni, nad jeziora. Niektórzy dają ochrzcić swoje dzieci, a potem
udają się do wajdelotów, aby ci zmyli chrzest.
- Mnie uczono, że jest tylko jeden
Bóg, a poganie oddają cześć demonom i szatanowi. - Odrzekła Mojmira.
- Wasz lud już dawno temu przyjął
chrzest. W kraju Polaków pozostały nieliczne Święte Gaje. U nas te nauki są
nowe, a wielu woli pozostać przy tym, co stare. Surwabuno zrozumiał jednak, że
trwanie przy dawnych wierzeniach przyniesie nam śmierć. Chrześcijanie są zbyt
potężni i z czasem by nas wszystkich zniszczyli. On rozumiał to doskonale, dlatego udał się do Rzymu, aby wszyscy chrześcijańscy władcy i królowie
dowiedzieli się, że jego ziemie będą od tej pory ochraniane przez papieża.
Chrzest z rąk Ojca Świętego zapewnił nam bezpieczeństwo.
- Ale nie wszyscy się z tym
pogodzili? Dopytywała dziewczyna.
- Wielu chwyciło za broń, niektórzy
obwarowali się w swoich grodach. Ci, którzy zaatakowali Płock i cię porwali
dalej trwają przy wierzeniach przodków i nie chcą dać się ochrzcić. W samej
Lubawie też mieszkają Prusowie, którzy nie ufają chrześcijanom. Jest ich
całkiem sporo.
- A ty Divanie?
- A ja jestem chrześcijaninem -
słowa te wypowiedział od razu jednak dalej już nic nie mówił, tak jakby się nad
czymś zastanawiał.
- Mojmira natomiast czuła, że nie
powinna go już o nic wypytywać.
- Jakiś czas jechali w ciszy, którą
nagle przerwał głos Divana dojeżdżamy do mojego lauksu, a dokładniej do mojej kasztelanii i grodu. Od teraz
nazywajcie mnie kasztelanem i panem
tych ziem.
- Obie ze zdziwieniem popatrzyły na
siebie.
Wąska ścieżka, którą zmierzali z
Lubawy miała wiele rozgałęzień. Często musieli wybierać, w którą stronę
skręcić. Ktoś obcy by zapewne zabłądził w tej gęstej puszczy. Wszędzie
znajdowało się królestwo lasu, wypełnione dziką zwierzyną, drzewami, jeziorami,
strumykami oraz licznymi bagnami. Divan całą drogę starał się jechać obok wozu
z Mojmirą i dziewczynką jednak bywało, że musiał udać się przodem, ponieważ
dróżka zwężała się jeszcze bardziej. Teraz jednak puszcza ustąpiła miejsca ogromnej
polanie, na której znajdował się duży owalny gród z dobudowanym podgrodziem, w
którym otoczony palisadą stał drewniany kościół oraz kilka budynków. Palisada i
nasyp pierwotnej części grodu częściowo były położone na jeziorze i wsparte na
wysokich palach wbitych w wodę.
Mojmira i dziewczynka obserwowały
wszystko z uwagą. Gród znajdował się na sztucznie usypanej górze. Przylegał do
jeziora, którego wody wlewały się do fosy i otaczały całą warownię oraz
dobudowaną część z kościołem. Była to prawdziwa obronna „forteca”, wysokie,
kilkumetrowe bale otaczały ją dookoła i stanowiły solidny "mur"
obronny nazywany palisadą. Z wnętrza wystawały dachy kilku budynków.
Najbardziej w oczy rzucały się dwie wieże kościelna oraz wysoka obserwacyjna, na
której stali wartownicy. Jeden z nich właśnie podniósł krzykiem alarm widząc zbliżających
się jeźdźców. Dopiero po chwili tutejsi zdali sobie sprawę, że nie mają do
czynienia z wrogami.
Z grodu oraz okolicznych gospodarstw
wybiegło im na spotkanie wiele osób. Ludzie podziwiali łupy wojenne oraz dwa
zakratowane wozy z niewolnicami. Wszyscy coś mówili w języku Prusów, dlatego
Mojmira ich nie rozumiała. Dziewczyna ponownie poczuła strach, który
towarzyszył jej na samym początku, z przerażeniem uświadomiła sobie, że pewnie
już nigdy nie wróci do kraju Polan, już nigdy nie zobaczy Płocka, Gniezna,
Krakowa i innych miast. Divan wydał jakieś rozkazy kmieciowi powożącemu ich
wozem, na którym leżała dziewczynka oraz siedziała Mojmira.
Kobieta,
około czterdziestoletnia obserwowała przyjazd kasztelana oraz zbrojnych, którzy
mu towarzyszyli. Ukłoniła się Divanowi, a następnie kontynuowała wyciąganie ze
studni wiadra przywiązanego na końcu liny. W jego wnętrzu znajdował się garnek
z mlekiem, które dzięki wodzie ze studni było schłodzone. Był to jeden z wielu
popularnych sposobów chłodzenia mleka i żywności w upalne dni. Oczywiście
wiadro było zanurzone w wodzie, ale nie całe. Chodziło o to żeby woda nie wlała
się do środka i nie zmieszała z mlekiem w garnku. Innym sposobem chłodzenia
żywności było umieszczenie ich w potoku albo w jeziorze. Oczywiście wiadro z
żywnością lub mlekiem ustawione w potoku należało zabezpieczyć obkładając je
dookoła kamieniami i dodatkowo kładąc ciężki kamień na przykrywkę garnka.
Kiedy
trzymała już w rękach swój garnek ze schłodzonym mlekiem popatrzyła jeszcze
chwilę w stronę nowoprzybyłych, a potem wróciła do swej chaty znajdującej się w
jednej ze wsi niedaleko grodu.
Tymczasem
kasztelan nagle się oddalił, podjechał do zbrojnych, którzy towarzyszyli mu
podczas podróży z Lubawy, coś do nich mówił.
Mojmira obserwowała całą sytuację. Była tak
zaabsorbowana tym, co się dzieje, że nawet nie dostrzegła przyglądającej się im
kobiety stojącej przy studni. Po chwili jeden wóz, z niewolnicami należącymi do
ludzi Divana, został otwarty i każdy prowadził ze sobą swoją własność. Niektóre
z tych kobiet musiały dźwigać ciężkie łupy swojego nowego pana. Natomiast drugi
wóz z dziewczętami należącymi do Divana pojechał gdzieś dalej.
Po
chwili do wozu, na którym siedziały Mojmira i dziewczynka podszedł jakiś
człowiek znający mowę Polan.
-
Chodźcie ze mną - powiedział patrząc
na obie.
Nie
okazywał żadnych emocji, więc trudno było wyczytać cokolwiek z jego twarzy.
Oboje pomogli zsiąść z wozu osłabionej dziewczynce, a następnie cała trójka
ruszyła w stronę grodu. W środku drewnianej warowni kręciło się kilku
zbrojnych, dwóch siedziało na wieży obserwacyjnej, a w kuźni kowal wyrabiał
jakieś narzędzia lub broń. Nieznajomy przyprowadził dwie przestraszone
niewiasty do dużej chaty, jednej z największych w grodzie. Mojmira spodziewała
się, że w środku będzie wyglądała tak jak przeważnie wyglądają wnętrza zwykłych
chat. Pamiętała wizytę w domu starej kapłanki, widziała wiele wiejskich chat w
kraju Polan. Jednak wnętrze, które ujrzała tym razem sprawiło, że przez pewien
czas stała w osłupieniu. Budynek posiadał głębokie, kamienne fundamenty,
dzielił się na kilka pomieszczeń. W jednym z nich dziewczyna dostrzegła coś, co widywała
się tylko w karczmach, pałacach i u ludzi zamożnych, mianowicie dostrzegła
kuchnię. Pomieszczenie posiadało oddzielne wejście, a w piwnicy pod nim
znajdowała się studnia. Kolejna studnia była na zewnątrz budynku.
W kuchni znajdowało się duże
palenisko, a w suficie coś, czego nazwy nie znała. Dopiero
później Mojmira dowiedziała się, że jest to komin, jeden z najnowszych
wynalazków, które Divan widział podczas swoich podróży. Kominy stanowiły o
wiele skuteczniejsze ujście dla dymu niż otwory w oknach. W kuchni cały czas
kręciło się kilka kobiet, Słowianek, Prusinek i takich, które wyglądały na
pochodzące z dalekich krain. Na dużym stole stojącym niedaleko paleniska leżały
wędzone wędliny. Mojmira i głodna dziewczynka od pobytu w chacie starej
kapłanki nic nie jadły, dlatego obie patrzyły na pokarmy, których w kuchni było
dużo.
- Divan powiedział, że macie się
najeść, dlatego siądźcie za stołem i weźcie, co tylko chcecie. Później zostańcie
w tym domu, a jeśli już chcecie wyjść to nie opuszczajcie grodu. Po tych
słowach wojski skierował się w stronę wyjścia jakby wielki ciężar spadł mu z
pleców.
Divan
i wojski oddalili się w stronę lasu na wschód od grodu. To było ich sekretne
miejsce, które sami zbudowali w cieniu drzewa. Najpierw głęboko wkopali się w
pagórek, tak, że tylko skośny dach i drzwi zamknięte na dużą kłódkę wystawały
nad powierzchnię ziemi. Oczywiście całą wystającą nad ziemią konstrukcję
zamaskowali gałęziami. To była ich tajna lodownia, wynalazek znany nie tylko
Prusom, ale też Polakom i Skandynawom. Ściany wykonali z kamieni, których w
Sasinii było pod dostatkiem. Między nimi umieścili słomę. Na dnie lodowni
leżała krata, na której poprzedniej zimy położyli lód, który z czasem się
stopił i wsiąknął w ziemię. Oczywiście lodownia Divana i jego przyjaciela
wojskiego była uszczelniona mchem i darnią. Aby dostać się do chłodnego
pomieszczenia, które było sercem lodowni musieli przejść przez zamykane na
kłódki zewnętrzne i potem wewnętrzne drzwi. Najpierw wchodziło się przez drzwi
zewnętrzne, które należało za sobą zamknąć. Podwójne drzwi były konieczne, aby trunki i żywność nie miały bezpośredniego
kontaktu z temperaturą panującą na zewnątrz. Aby nie wpuszczać do środka
ciepłego powietrza do lodowni należało wchodzić wcześnie rano albo dopiero po
zmierzchu.
-
Bierzemy piwo, czy kumys?
-
Weź to i to – odpowiedział Divan.
-
Sfermentuje nam w bebechach!!! Sraczkę chcesz mieć?!
-
Ostatnio tyle się wydarzyło, że sraczka jest dla mnie najmniejszym problemem – odrzekł
Divan.
Podeszli
nad brzeg Jeziora Zwiniarz i usiedli na ogromnym kamieniu, twarzami skierowani
w stronę wody, w której odbijały się promienie słoneczne.
-
Opowiadaj przyjacielu. Co się wydarzyło przy Pikowej Górze?
-
To nawet nie chodzi o Pikową Górę, tam nie doszło do niczego, czego byśmy nie
przewidzieli. Oblegaliśmy gród, nie chcieli przyjąć chrześcijaństwa doszło do
walki, wielu zabiliśmy pozostałych spętaliśmy jak króliki i wzięliśmy do
niewoli.
-
Więc chodzi o te dwie? Kim one są? – Dopytywał przyjaciel pełniący w kasztelanii
urząd wojskiego.
- Zaprowadziłeś je do mojego domu w
grodzie?
- Tak, tak Divanie zaprowadziłem
twoje dziewczynki i zostawiłem im klucze.
- Nie nabijaj się! Sprawa jest
krytyczna. Ta większa zielonooka, z długimi czarnymi włosami…
- Więc już jej pod nałęczkę
zajrzałeś i wiesz, że są długie i czarne… no, no kasztelanie.
- Weź bo ci klucz do mojej lodowni
zabiorę.
- Oj kasztelanie to nasza lodownia –
odpowiedział wojski. Więc, o co chodzi z tymi dwiema? – Nagle zrobił
poważniejszą minę widząc, że jego żarty nie bawią Divana.
- Obie są niewolnicami.
Wojski słysząc to zakrztusił się
piwem, potem zaczął kaszleć.
- Starsza zielonooka ma na imię
Mojmira. Po upadku grodu schwytał ją Rayde i mi przyprowadził. Chciałem ją
sprzedać na targu niewolników.
- I
dlaczego jej nie opchnąłeś? Z taką ślicznotkę by ci dobrze zapłacili. Żydzi
lubią kupować ładne niewiasty!
- Zamiast
ją zlicytować zacząłem walkę z wikingiem, który bił tę małą niebieskooką
dziewczynkę zabiłem go i zadbałem o rany dziewczynki.
Wojski
słuchał opowieści przyjaciela z rozdziawioną gębą.
- On by ją
zaszlachtował, coś we mnie wstąpiło i zaczęliśmy walczyć. Najpierw próbowałem
małą od niego odkupić, ale on był agresywny. I się stało, zamiast sprzedać jedną
zyskałem drugą i teraz mam dwie. Ta Mojmira umie pisać, czytać, zna język
Polan. Kiedy wracaliśmy ze zgliszczy Pikowej Góry zaatakowały nas tury, dużo
turów.
- Tury? Te
dzikie bestie zaatakowały tak dużą grupę uzbrojonych ludzi?
- No
właśnie zaatakowały i to jest kolejne dziwne wydarzenie. Kiedy było po
wszystkim zauważyłem, że moja nowa niewolnica spierniczyła do puszczy.
- Ta Mojmira? –
Dopytywał wojski.
- No a kto?
Dziewczynkę uratowałem dopiero na targu niewolników za Lubawą, więc chyba
logiczne, że Mojmira – zirytował się Divan, zirytował się jeszcze bardziej
widząc uśmiech przyjaciela, który po raz kolejny się z nim droczył. Po chwili
zaczął dalej opowiadać:
- Znalazłem ją nieprzytomną w głębi
puszczy. Dookoła niej leżały zwierzęta, spalone zwierzęta! To wyglądało tak
jakby wilki i tury próbowały ją zabić, kiedy była nieprzytomna i spłonęły! Ich
ciała, spalone leżały obok niej. Jakaś siła zabiła wszystkie bestie, które
próbowały ją rozszarpać.
- Czy ona
coś mówiła? – Wojski zadając pytanie miał przerażoną minę.
- Musiałem nieść ją, kiedy była
nieprzytomną, potem opatrzyłem ranę na jej nodze. Kiedy się ocknęła nic nie
mówiła, tak jakby pobiegła w głąb puszczy, potknęła się, zwichnęła nogę,
zemdlała i nic nie pamiętała.
-
Może to czarownica?
- Te twoje żarty, nie mów tak przy
nikim, bo jeszcze jej coś zrobią.
- Dobrze Divanie. Ale i tak uważam,
że mamy do czynienia z magią. A może to starzy bogowie maczali w tym palce?
Nagle
obaj spojrzeli na siebie i zeszli z kamienia, na którym siedzieli.
-
Divanie ty jesteś Prusem, ja przybyłem tu z Wielkopolski, więc mam prawo nie
wiedzieć. Ten kamień kiedyś miał jakiś związek z waszą pruską, pogańską religią?
-
To dawne dzieje, jeszcze przed przybyciem biskupa Chrystiana na tym kamieniu
czasem składano ofiary. To był kamień poświęcony – opowiadał Divan - bogini o
imieniu Lāima. To była taka bogini przeznaczenia, kiedyś wierzyliśmy, że nasze
losy zależą od tego, co dla nas zaplanowała. W jej mocy było zdecydowanie jak
długo będziesz żył, czy pisane jest ci życie w biedzie, bogactwie, chorobie,
zdrowiu. Taka bogini od długości i jakości życia. Wajdeloci mówili, że nawet
gromowładny bóg Perkuns nie może podważyć decyzji tej bogini. Jak Lāima
zaplanowała, że ktoś będzie żył osiemdziesiąt albo sto lat to tak miało być i
koniec! Na tym głazie składano też ofiary jej pomocnicom, bogini śmierci
Giltine i bogini losu o imieniu Dala.
-
Jakie ofiary? Z ludzi? Dopytywał zaciekawiony wojski.
-
Zawsze jak dziecko urodziło się zdrowe to kobiety przychodziły tu i składały
bogini ofiarę z kury albo owcy. Teraz pewnie też po nocach przychodzą, nawet ci, których ochrzczono. Wiesz jak jest?
-
Wiem Divanie, wiem. Prosiłeś żebym przymykał oko, więc się nie interesuję, co
Prusowie w lasach robią. Byle ludzi nie krzywdzili i w niedzielę do kościoła w
grodzie przychodzili. Proboszcz wie jeszcze mniej niż ja o waszych pogańskich
wierzeniach.
-
To już nie są moje wierzenia – odpowiedział Divan. Mi wystarcza Chrystus, nie
potrzebuję innych bogów, nie muszę już składać żadnych ofiar ze zwierząt. Ale
powiem ci, że wgłębienie w kamieniu, na którym dupę przed chwilą sadzałeś to
misa ofiarna. Kładziono w niej ciała martwych zwierząt i podpalano w ofierze
dla bogini.
-
Już nigdy nie usiądę na tym kamieniu. Na żadnym. W tych lasach jest sporo
takich kamieni ofiarnych. I pewnie każdy jest przeznaczony do składania ofiar
innemu bogu?
-
Hmm różnie. Jest wielu bogów, ale faktycznie jak się nad tym zastanowić to
każdemu składaliśmy ofiary na innym kamieniu. Jeden kamień był dla bogini
Kurke, a inny np. dla boga o imieniu Pikuls, który jest władcą umarłych oraz
bogiem magii.
- Więc, co zrobisz z tą Mojmirą i małą dziewczynką? Jak
ta mała ma na imię?
-
Nie wiem, nie powiedziała nam. Chyba jest jeszcze w szoku.
-
Więc, co planujesz?
-
W mojej chacie kazałeś przygotować dla nich kąpiel i dać suknie, które ubiorą
zamiast tych łachmanów?
-
Zrobiłem wszystko tak jak prosiłeś kasztelanie. Twoje dziewczynki pewnie się
teraz kąpią.
-
To dobrze. Nie mów nikomu na uczcie, że to są moje niewolnice.
-
Niewolnice chcesz przyprowadzić na ucztę? Wojski znowu gębę rozdziawił aż
komara połknął i się zakrztusił.
-
Widzisz sama rozmowa o nich może wykończyć – mówił Divan śmiejąc się i klepiąc
przyjaciela w plecy – w tych dziewczynach jest coś tajemniczego, coś, co mnie
przyciąga, dlatego będą obie z nami ucztowały i mieszkały w grodzie.
- O co chodzi? Widzę, że coś jeszcze
cię trapi, przyjacielu obawiasz się czegoś?
- Widziałem w Lubawie – mówił Divan
– księcia Konrada mazowieckiego i innych. Po raz kolejny dotarło do mnie jak
bardzo Surwabuno się od nich różni. Dla nich to zapewne poganin, barbarzyńca,
który nie zna zwyczajów panujących na książęcych dworach. Boję się, że oni go
nigdy nie zaakceptują, jako księcia, a jeśli nie będziemy mieli księcia, kogoś, kto włada Sasinią to oni zagarną nasze ziemie i przyłączą do swoich księstw.
- Wtedy byśmy byli częścią księstwa
Konrada mazowieckiego – powiedział wojski. Ten okrutnik i jego paskudna żona Agafia
by władali Ziemią Sasinów. Straszna to wizja.
- Potworna. Dlatego musimy zrobić z
Surwabuny prawdziwego księcia, ponieważ mało nam daje to, że był on szanowany w
czasach pogańskich. Papież Innocenty III, który ochrzcił Surwabuno zmarł siedem
lat temu, więc nie możemy już liczyć na jego protekcję. Książęta piastowscy
wiedzą o tym doskonale i widzą jak książę Sasinii od nich odstaje. On musi tak
jak oni mieć drużynę z prawdziwego zdarzenia, nadawać przywileje, mieć swoich
baronów, diadem nosić na głowie, musi otaczać go książęcy splendor. Do jasnej
cholery on nawet nie ma tronu takiego, jaki ma każdy piastowski książę!
Obie
nie spodziewały się takiej gościnności. Po chwili gotujące kobiety obok wędlin
postawiły talerze z zupą, w której były kawałki mięsa. Następnie pojawił się
chleb i sery robione na mleku kobylim. Do picia obie dostały miód. Jadły, a
kobiety przyglądały im się dziwnie.
- Kim wy obie jesteście? Jedna z
kucharek zapytała nagle patrząc w stronę Mojmiry. Mówiła w mowie Prusów, więc zielonooka
córka kupca nic nie zrozumiała. Inaczej było w przypadku jej małej towarzyszki,
która przełknęła kolejny łyk zupy i odpowiedziała: ten Prus z dziwnym mieczem,
który jechał obok naszego wozu mówi, że jesteśmy jego niewolnicami. Potem ten
drugi przyprowadził nas do tego budynku.
Kucharki spojrzały na siebie
wyraźnie zdziwione.
-
Ten Prus ma na imię Divan, jest kasztelanem, panem tych ziem, a jego niewolnice
zawieziono do budynków, które znajdują się daleko stąd odpowiedziała jedna z
kucharek.
- Pierwszy szok związany z tym, że
dziewczyna zna mowę Prusów właśnie opuszczał Mojmirę. Mała dziewczynka
tłumaczyła jej wszystko na język Polan.
- Zapytaj je, co się z nami stanie,
co tu robią z niewolnicami.
- Divan od dawna nie przywiózł
żadnych niewolników. Nasz pleban, kapłan nowej wiary w Chrystusa nie pochwala
niewolnictwa. Tamte kobiety pewno zabrano, aby się umyły i najadały, a potem
zapewne będą musiały pracować tak jak my harujemy w tej kuchni. Pracy nie
zabraknie tu dla żadnej z nich. W granicach kasztelanii znajduje się aż
dziesięć wsi, które ciągle się rozrastają. Puszcza jest wycinana pod nowe,
wsie, pola, sady i grody. W okolicy budują nawet młyny wodne. Oj pracy jest tu
dużo. Ale wy dwie… wątpię, że jesteście niewolnicami.
- Dlaczego? Dopytywała dziewczynka.
- Gdybyście nimi były to Divan by
was tu nie zaprosił. Ten dom jest jego, wszystko tu należy do niego. Kasztelan
dużo podróżuje i tylko nielicznym pozwala wchodzić do swego domu. Nam pozwala
korzystać tylko z kuchni abyśmy mogły gotować strawę dla mieszkańców grodu.
Nigdy nie wchodziłyśmy do innych pomieszczeń w tej chacie one są ciągle
zamknięte. Zawsze, kiedy wyjeżdża zostawia klucze swojemu zastępcy, który pełni
tu urząd wojskiego, to ten, który
przed chwilą wyszedł. Wprowadził was głównym wejściem i zostawił otwarte
wszystkie pomieszczenia. Mówił nawet, że powinniście obie wypocząć w tej
chacie. Kimkolwiek jesteście cieszcie się, że was tak dobrze potraktował.
- Mojmira słuchała tłumaczenia i
rozmyślała nad tym wszystkim. Dlaczego nie potraktował nas tak jak tamtych
kobiet? Pytała samą siebie.
Po
tym jak obie się najadły przeszły z kuchni do sąsiedniej komnaty i zamknęły za
sobą drzwi. Dopiero teraz, kiedy były najedzone zaczęły się przyglądać całemu
wyposażeniu. W kominku palił się ogień.
-
Czy to ten przyjaciel go rozpalił, kiedy jadłyśmy? – Zastanawiała się Mojmira.
Dwie
drewniane puste wanny stały na środku pomieszczenia, na ścianach wisiały mapy
oraz okrągła tarcza z żelaznym umbem, a za nią dwa skrzyżowane miecze. Na
licznych stolikach walały się zapisane płótna i pergaminy. Na podłodze leżało kilka
zwierzęcych skór, dzięki, którym nie było czuć bijącego od dołu chłodu. Po
chwili głównym wejściem do chaty wkroczyły kobiety, którym obie zaczęły się
bacznie przyglądać. Przyniosły one wiadra z gorącą wodą, którą wlewały do
drewnianych wanien. Następnie podeszły do Mojmiry i dziewczynki:
- Kazano nam przygotować dla was kąpiel,
rozbierzcie się obie.
Mojmira zastanawiała się, czy kobiety te są
niewolnicami.
-
A może to zwykłe służące? - Siedząc w wannie zastanawiała się nad tym niezwykle
ważnym dla świata zagadnieniem. Mówią różnymi językami, niektóre znają obie
mowy Prusów i Polan.
Gorąca
woda była taka przyjemna, po zetknięciu z nią skóra się rozluźniła, powróciły
spokojne myśli, a strach gdzieś przepadł. Dziewczyna czuła się wspaniale nagle
powrócił spokój, którego tak bardzo jej brakowało. Kąpiele od wieków uznawano
za zbawienne dla ludzkiego ciała, jest to jeden z najwspanialszych sposobów na
wszelkie zmartwienia. W drugiej wannie siedziała jej mała przyjaciółka, która
wyglądała coraz lepiej. To cud, że ten wiking jej nie zabił pomyślała Mojmira.
Obie nie chciały opuszczać wanien,
kąpiel była tak miłym dla nich przeżyciem. Kilka razy prosiły, aby kobiety
doniosły im gorącą wodę, a te - ku zdziwieniu Mojmiry i dziewczynki - ich
słuchały. Kiedy wyszły grzecznie wypełnić polecenie z wanny, w której siedziała
zielonooka, wysoka dziewczyna z długimi - teraz rozpuszczonymi - włosami padło
pytanie:
- Powiesz mi w końcu jak masz na imię? A
może mam wyjść i łaskotkami cię do tego zmusić?
- Dziewczynka milczała. Atak był szybki i
niespodziewany. Mojmira nago wyskoczyła ze swojej wanny najpierw atakując
piersi dziewczynki o długich słomianych włosach. Później zaatakowała stopę,
którą łaskotana dziewczynka wyciągnęła ponad taflę wody. Nagle z ust roześmianej,
uroczej dziewczynki o niebieskich oczach i słomianych długich włosach padły
pamiętne słowa:
- Na imię mam Skrabmira, Skrabmira!!! Nie
łaskocz mnie już!
- Skarbmira, powtórzyła Mojmira.
Twoje imię oznacza "troszcząca się o
pokój", a moje ma dwa znaczenia "mój
skarb" albo "mój
pokój". Wolę to pierwsze.
- Nagle do izby weszły dziewczęta z
wiadrami pełnymi gorącej wody. Widząc nagą Mojmirę, która stała nad wanną
Skarbmiry zaczęły się głośno śmiać.
-
Musicie się ubrać. Niedługo rozpocznie się uczta na cześć szczęśliwego powrotu
Divana i pozostałych. Po chwili do chaty weszły kolejne dziewczęta dźwigające
dużą skrzynię. Jej zawartość sprawiła, że oczy obu nagich "niewolnic"
się zaświeciły. Okazało się, że w środku znajdują się suknie. Widząc to Skarbmira
wyskoczyła z wanny. Obie stały i patrzyły na zawartość skrzyni. Jedna z sukien,
które właśnie wyjmowały była koloru fioletowego o prostych rękawach z
kwadratowymi klinami pod pachą, płytki dekolt z pionowym rozcięciem. Dół sukni
poszerzały wszyte od bioder boczne kliny. Wszystkie suknie były kolorowe i
bardzo ładne. Dziewczęta przeglądały je, śmiały się i przymierzały. W skrzyni
były również różne rodzaje damskich trzewików.
- Więc obie jesteście gośćmi Divana?
- Mojmira i Skarbmira spojrzały na
siebie i nie wiedziały, co odpowiedzieć. Nagle mniejsza i młodsza odrzekła:
-
Tak
jesteśmy u niego w gościnie.
- Nasz rijkas, to znaczy kasztelan –
zaczerwieniła się z powodu popełnionej gafy - od wielu lat nikogo nie gościł. To miło, że
będziecie dziś na uczcie.
- Na uczcie?
- Tak cały czas trwają przygotowania
do wielkiej biesiady z tańcami i jadłem. Obie jesteście w gościnie u kasztelana, więc będziecie brały w niej udział.
- Obie, zaskoczone spojrzały na
siebie z rozdziawionymi ustami i jeszcze bardziej świecącymi oczami.
Lauks
Divana jest doskonałym przykładem ukazującym jak wyglądało lokowanie wsi na
ziemiach pruskich Sasinów. Jak wyglądał proces odejścia od pogańskich lauksów,
które zastępowano kasztelaniami, jak wyglądało przejście z gospodarstw
rozproszonych na terenie całego lauksu w gospodarstwa stojące blisko siebie i
tworzące wieś. Samo pojęcie „wieś” Prusowie rozumieli inaczej niż
chrześcijanie. Dla Prusów wieś, a raczej gospodarstwo kaym było
samowystarczalne. Gospodarz nie musiał nikomu płacić podatków. On nawet nie
miał komu tych podatków zapłacić ponieważ u Prusów nie istniała żadna władza
centralna. Podobnie gród obronny, który dla Prusów był tylko miejscem
schronienia wykorzystywanym podczas wojen. Wszyscy mieszkańcy lauksu
utrzymywali i zaopatrywali swój wspólny gród. Inaczej to wszystko pojmowali
chrześcijanie, których przecież z powodu misji biskupa Chrystiana przybywało na
Ziemię Sasinów coraz więcej. Dla chrześcijańskich chłopów gród był miejscem, w
którym władzę sprawuje kasztelan, czyli urzędnik pobierający podatki [daniny,
dziesięcinę], broniący okoliczną ludność i sprawujący władzę sądowniczą na
terenie kasztelanii.
Prusowie
nie znali pojęcia kasztelania, ale za to operowali pojęciem lauks. Lauks z kolei
obejmował teren, na którym znajdują się kaym (gospodarstwa). Na terenie każdego
lauksu znajdował się, co najmniej jeden gród obronny. Biskup Chrystian dobrze się
przygotował planując lokowanie wsi i wprowadzanie polskiej administracji na
pogańskich ziemiach. Mianowicie wymyślił on, że zgodnie ze swym zwyczajem w
każdym lauksie pruska starszyzna powinna wybrać najbardziej szanowaną osobę,
tzw. rijkasa, który będzie trwale pełnił urząd kasztelana i na stałe zamieszka
w grodzie znajdującym się na terenie jej lauksu. Następnie biskup do każdego
lauksu wysłał duchownego, który będzie sprawował opiekę religijną nad
wszystkimi wsiami lokowanymi w granicach tegoż lauksu/kasztelanii. Jeden proboszcz przypadał, więc
na jeden lauks.
To
jednak była kropla w morzu potrzeb. Pruscy rijkasi/kasztelani zamieszkali, co
prawda w grodach i nawet zbierali od wszystkich mieszkańców lauksu/kasztelanii dziesięcinę w postaci płodów rolnych,
hodowanej zwierzyny, miodu, wyrobionego kumysu, uwarzonego piwa itd., a
następnie dziesięcinę z tego co uzbierali do grodowych spichlerzy przekazywali
do Lubawy biskupowi i księciu Surwabuno. Z zebranych podatków książę, biskup i
kasztelani mogli np. zwiększać swoją siłę militarną, ale to wciąż było mało.
Nawet, jeśli Prus tytułował się kasztelanem, a Surwabuno księciem to i tak nie
wiedzieli oni, co to tak naprawdę oznacza. To wszystko było dla nich nowością, dlatego budziło zdziwienie wśród osadników z Mazowsza i książąt przybyłych na
krucjatę. Obcy podśmiewali się z księcia Surwabuno, który nawet nie ma dworu i
służby oraz manier i majestatu, jakie posiadali książęta na dworach piastowskich
oraz dziwili się kasztelanom, którzy nie przypominali w niczym, poza nazwą, swoich
odpowiedników z chrześcijańskiej Europy.
W
tym miejscu należy podkreślić, że lauks Divana był jednym z najbardziej
rozwiniętych. Divan podczas swoich podróży nauczył się wiele o zwyczajach
panujących na chrześcijańskich dworach książęcych oraz w kasztelaniach. Dlatego, od kiedy został kasztelanem od razu przystąpił do dostosowywania pruskich
zwyczajów do wymogów europejskich. Najpierw z szacunku dla starszyzny lauksu
uczynił z nich swoich doradców i kazał wybudować dla nich domy w grodzie. Sam
gród nad Jeziorem Zwiniarz kazał rozbudować i w dobudowanej części wznieść
kościół oraz plebanię. Następnie utworzył urząd tzw. „wojskiego”, czyli swojego zastępcy odpowiedzialnego m.in. za
sprawy wojskowe. Zawsze ochraniał on okolicznych mieszkańców, kiedy Divan
wyruszał na wyprawę wojenną. Jeśli zaś chodzi o sędziego grodzkiego to kasztelan
wolał sam sprawować tę funkcję. Stwierdził, że sprowadzenie chrześcijańskiego
urzędnika, który zostanie sędzią morze rozzłościć starszyznę oraz całą pogańską
część mieszkańców kasztelanii.
Kolejnym krokiem Divana było
lokowanie wsi w granicach jego lauksu. Osadnicy masowo przybywali do Lubawy,
gdzie podejmowano decyzję, w której kasztelanii powinni się osiedlić.
Oczywiście każdemu zależało żeby zamieszkać we wsi znajdującej się blisko
siedziby biskupa i miasta. Z chrześcijan, których do tej pory urzędnicy biskupa
przydzielili do lauksu Divana udało się stworzyć aż dziesięć wsi, co było
fenomenem, ponieważ tylko w okolicy Lubawy było ich więcej. Każda z tych wsi miała
swojego zasadźcę, czyli osobę, która nią zarządzała i podlegała bezpośrednio
kasztelanowi w grodzie - Divanowi.
Zasadźca z każdej wsi oraz Divan starali się sprowadzać do swojej
kasztelanii jak najwięcej potrzebnych fachowców de diversis climatibus. Fachowcy ci najczęściej przybywali z całymi
rodzinami. Dla każdej wsi najważniejszy był młynarz, kowal, specjalista od
osuszania gruntów oraz rzemieślnicy różnych specjalności.
Wsie
w granicach kasztelani Divana były lokowane na różnych prawach. Pierwsze dwie
założono na podstawie tzw. prawa pruskiego. Nazwa była naturalną koleją rzeczy, ponieważ we wsi lokowanej na mocy prawa pruskiego mieszkali pogańscy oraz
nawróceni na chrześcijaństwo Prusowie w swoich kaym. Divan miał z nimi ciężko, ponieważ musiał zmusić wszystkich gospodarzy ze swojego lauksu żeby rozebrali
swoje gospodarstwa i wznieśli je w jednym miejscu. Musieli zrezygnować z
rozproszonej po całym lauksie zabudowy i przestawić się na zabudowę zwartą.
Liczne dary i obietnice z jego strony oraz autorytet jakim się cieszył
sprawiły, że pruscy mieszkańcy lauksu posłuchali swojego rijkasa/kasztelana i
ze swoich gospodarstw utworzyli dwie wsie. Łącznie obie nowo założone wsie
zamieszkiwało jakieś osiemdziesiąt rodzin. Kiedy już tego dokonali Divan w każdej
z nich ustanowił zasadźcę oraz zaczął im tłumaczyć, czym są podatki, a dokładnie
dziesięcina, którą będą musieli mu płacić, a on dziesięcinę z tego, co otrzyma
od wszystkich dziesięciu wsi odda biskupowi oraz kolejną dziesięcinę przekaże
księciu Surwabuno. Wytłumaczył im też, że wszystkie wsie muszą się opiekować
parafią i dbać i proboszcza.
Lokowanie
kolejnych ośmiu wsi było dużo łatwiejsze, ponieważ składały się na nie osoby z
zewnątrz. Byli to najczęściej przybywający z księstw piastowskich polscy osadnicy,
którzy tworzyli tzw. wsie służebne. Mieszkańcy takich wsi świadczyli
wyspecjalizowane usługi na rzecz kasztelana. Tak przynajmniej było w
chrześcijańskiej Europie. Podobnie, aczkolwiek skromniej wyglądało to w kraju
świeżo nawróconych pogan. Wsie służebne były różne, w jednej szewcy -
produkowali obuwie, które w postaci dziesięciny dostarczali kasztelanowi i jego
urzędnikom w grodzie, a to, co im zostało (czyli większość bo aż 90%) zostawiali
na własne potrzeby, sprzedawali mieszkańcom innych wsi w swojej kasztelanii
albo na targu w Lubawie. Zwyczajowo wieś produkującą obuwie nazywano „Szewce”. Kolejne wsie w kasztelanii
Divana funkcjonowały na tych samych zasadach. Wieś „Sokolniki” zajmowała się hodowlą sokołów. We wsi „Mączniki” mieszkańcy specjalizowali się
w produkcji mąki. „Chmielary” tak nazwano wieś, która w kasztelani Divana
specjalizowała się w warzeniu piwa. Kolejne były „Piekary”, wieś służebna, w
której dominował wypiek chleba. W „Miecznikach” produkowano miecze, a w
„Tarczownikach” specjalizowano się w drewnianych okrągłych tarczach z umbem.
Ostatnią wsią były „Bartniki”, której mieszkańcy posiadali wiele uli
pszczelich.
[
Osoby, które są mediewistami, pasjonatami historii średniowiecza proszę o luźne
traktowanie tego jak w swojej powieści opisuję lokacje wsi oraz lokację samej
Lubawy. Wiem, że „zasadźca” i „sołtys” to nie jest to samo, ale i tak w swojej
powieści zdarza mi się używać nazw tych urzędów zamiennie. Dziesięć wsi
lokowanych w fikcyjnym, stworzonym na potrzeby powieści lauksie/kasztelanii
Divana, było lokowanych trochę tak jakby na prawie polskim i prawie pruskim.
Tylko, że we wsiach i miastach lokowanych na prawie polskim (w przeciwieństwie
do tych, które w czasach Zakonu krzyżackiego lokowano na prawie niemieckim) nie
było zasadźcy, sołtysa, ławy miejskiej, ławy wiejskiej, a władzę sadowniczą
sprawował pan feudalny. Znam różnice pomiędzy rozmaitymi prawami lokacyjnymi
ale biorąc pod uwagę, że piszę powieść, a nie pracę naukową pozwalam sobie na
pewne uproszczenia i nutkę fantazji. ]
W
kasztelanii Divana dzień chylił się ku końcowi, dlatego na wieży obserwacyjnej, na palisadzie i przy moście zwodzonym zbrojni
rozpalili pochodnie. Tak samo uczyniono w dziesięciu pobliskich wsiach. Zbrojni
dodatkowo z pochodniami patrolowali teren dookoła granic kasztelanii. O północy
się zmieniali, rano następowała kolejna zmiana. Środki ostrożności były
konieczne w tych niebezpiecznych czasach. Zresztą nikt nie śmiał podważać
rozkazów kasztelana, który cieszył się tak dużym szacunkiem oraz był
przyjacielem księcia Surwabuno.
W
kuchni trwały przygotowania do uczty. Jedna z kucharek chwyciła za solidny
kawał mięsa zawinięty w lnianą szmatkę. Po rozwinięciu zdjęła pokrzywę, która
je zakonserwowała. Mięso pokryte pokrzywą zawijano często w lnianą szmatkę,
którą nasączano octem. Był to wspaniały krótkookresowy sposób konserwacji, z którego
Prusowie chętnie korzystali, ponieważ rośliny tej w puszczy nie brakowało.
Kucharka
weszła do komory, czyli małego pomieszczenia sąsiadującego z kuchnią, w którym
gromadzono zapasy niewymagające przechowywania w niskiej temperaturze. Po
lewej stronie na kamiennej podłodze leżały worki z ziarnem i suszonymi ziołami.
Wysoko pod pułapem, w celu ochrony przed gryzoniami, wisiały wędzone wędliny, po
które przyszła.
-
Czy otworzyć nową beczkę z kiszoną kapustą? Krzyknęła z wnętrza komory.
- Ogórki już zaniosłam na stoły. Ale możesz
otworzyć beczkę z kiszonymi burakami i beczkę z marchwią – odkrzyknęła jedna z
kucharek w kuchni.
Największa
sala w grodzie była rozświetlona świecami oraz ogniem z dwóch kominków. Na
stołach stały gliniane naczynia, półmiski, garnki z potrawami. W grodzie krzątało
się wiele osób. Niepokój części z nich budził czerwony zachód słońca, który
może zapowiadać, że zostanie przelana krew albo wydarzy się coś
niespodziewanego.
W
sali jadalnej przy stołach siedzieli kasztelan, wojski, proboszcz jedynego w
kasztelanii kościoła, który znajdował się w dobudowanej części grodu oraz kilku
starców pełniących rolę doradców Divana. Na ucztę zaproszono również dziesięciu
zasadźców, czyli zarządców wsi [sołtysów]. Nieco dalej od Divana i wymienionych
dostojników siedziała Mojmira i Skarbmira. Wszyscy zebrani patrzyli na te dwie
urocze damy, ubrane w odświętne suknie. Jedni plotkowali, że to niewolnice, z
których kasztelan uczyni swoje żony. Jednak zamilkli widząc minę patrzącego na
nich proboszcza, który podczas kazań wiele razy podkreślał, że chrześcijanin
powinien mieć tylko jedną żonę. Wszyscy zastanawiali się, kim są te młode
dziewczęta. Sam Divan jakby się spocił, nie wiedział, co im wszystkim powiedzieć.
-
Przecież nie powiem im, że są to moje
nowe niewolnice, które postanowiłem traktować lepiej od innych - myśli tego
typu krążyły w jego głowie.
Nagle ktoś z tłumu zapytał: jak mają na imię?
- Rodzice nadali mi imię Skarbmira to w języku
Słowian oznacza "troszcząca się o
pokój" – dziesięcioletnia dziewczynka odezwała się wśród mężczyzn, choć
nie powinna, zabrała nawet głos przed Divanem, który będąc gospodarzem powinien
przemówić, jako pierwszy. Dziewczynka jednak się tym nie przejmowała i mówiła
dalej:
-
Moja matka i mój ojciec zostali zabici, a statek, którym płynęliśmy zatopiony.
Mnie i inne dzieci ze statku zabrano na wyspę znajdującą się na morzu. Musiałam
usługiwać robotnikom budującym statki, często mnie bito i głodzono. Po wielu
dniach wyspa została zaatakowana przez wojowników z północy, niektórzy nazywali
ich wikingami inni Normanami. Próbowałam uciekać, ale zostałam złapana przez
jednego z nich. Długo jednak z nim nie byłam, ponieważ sprzedał mnie pierwszemu
kupcowi, który mnie chciał. Tak trafiłam do nadmorskiej osady, w której było
wielu Prusów podobnych do was nazywali się Warmami. Kazano mi pracować przy
wyrobie bursztynowej biżuterii oraz balsamów leczniczych z bursztynu. Uczono
mnie jak ważny dla zdrowia jest bursztyn. To święty kamień, który nie służy tylko
do ozdoby ale też uzdrawia. Długo tam przebywałam, nauczono mnie wielu
przydatnych umiejętności. Wiem, że bursztyn nosi kilka nazw jantar, amber... wielu nazywa go kamieniem życia. Potrafię wyrabiać
bursztynowe wisiorki i figurki w kształcie zwierzęcia, które przyciągają
zwierzynę podczas łowów. Wiem też, że bursztyn noszony na szyi leczy bóle głowy
i gardła, a sproszkowany i pity z
mlekiem leczy gorączkę, chorobę pęcherza, poprawia wzrok i...
Dziesięcioletnia dziewczynka,
opowiadała, a słuchacze zamilkli. Jej historia, to jak się otworzyła zrobiło
wrażenie zarówno na proboszczu i osadnikach chrześcijańskich jak i na Prusach
tkwiących dalej przy pogaństwie. Ludzi zadziwiło też to, że mówiła w języku
Prusów, co prawda Warmów ale tutejsi dobrze rozumieli jej słowa. Nagle jej
opowieść doszła do tego, co działo się na targu niewolników przy Lubawie. Tu w
głos weszła Mojmira, która zaczęła opowiadać w języku polskim o walce Divana z
wikingiem.
- W tym samym czasie Divan siedział,
a myśli wręcz wirowały w jego głowie: nie
planowałem tego, dlaczego one o wszystkim opowiedziały? A może tak będzie
lepiej? - Nagle wyrwał się z zamyślenia, ponieważ Mojmira w swojej opowieści
doszła do momentu, w którym wojownik z północy zginął. Dziewczyna właśnie
mówiła:
-
Skarbmira była pobita i umierająca,
myśleliśmy, że umrze, dlatego zabraliśmy ją do... Tu nagle w słowo wszedł
jej Divan, który odezwał się po raz pierwszy:
-
Zabraliśmy ją do cyrulika w Lubawie.
Ledwo udało nam się uratować tego małego dzikuska.
Słowa
rijkasa wyraźnie rozbawiły wszystkich. Tutejsi znali opowieści o naukach, jakie
pobierał on w Rzymie, wiedzieli skąd ma miecz z wizerunkiem jednorożca, znali
jego umiejętności walki, byli dumni z tego, że ktoś tak uzdolniony, władający
sztuką pisania i czytania został zaakceptowany przez biskupa, jako ich rijkas.
Chrześcijanie nie uznawali tego określenia i nazywali go kasztelanem. Natomiast
o Surwabuno mówili, że jest księciem, któremu kasztelani muszą być posłuszni.
- Divanie zachowałeś się jak
prawdziwy chrześcijanin. Ocaliłeś niewinne dziecko, uratowałeś też kobietę,
którą z kraju Polan uprowadzili poganie. Rozumiem,
że obie są wolne i mogą zrobić, co tylko zechcą?
Divan
wiedział, że proboszcz jest podstępny. Wszyscy znali jego kazania, podczas, których potępiał niewolnictwo i nawoływał do zlikwidowania targu niewolników za
Lubawą. Nie wszyscy duchowni tak uważali jednak ten proboszcz był nieugięty,
podobny do ojca Tomasza, u którego Divan pobierał nauki w Rzymie. Kasztelan po
chwili przestał się zastanawiać i odpowiedział księdzu:
-
Obie są gośćmi w moim domu, robią, co
chcą, mogą odejść, kiedy będą chciały.
- A co się stanie z kobietami, które
wieźliście w zakratowanych wozach? Pytanie małej Skarbmiry uciszyło wszystkich.
Biesiadnicy zdążyli polubić dziewczynkę, wielu jej współczuło jednak w tym
momencie poczuli zakłopotanie. Niewolnictwo od setek lat było mocno zakorzenione
nie tylko u Prusów, ale również u schrystianizowanych w 966 roku Słowian/Polan/Polaków
nie wspominając o Czechach i Muzułmanach. Niewolnik był towarem takim samym jak
futra, broń, bursztyn. Każdy mógł zrobić ze swoim towarem, co tylko chciał,
dlatego wszyscy z zakłopotaniem kręcili głowami, nie wiedzieli, co powinni
podpowiedzieć, a nikt nie chciał urazić kobiet, które Divan uznał za swoich
gości. W tym momencie do akcji wkroczył proboszcz, który cicho powiedział:
- Dziecko masz dobre serce i widzisz tam
gdzie inni są ślepi, ale wiedz, że Kościół istnieje już ponad tysiąc lat i
nauczył się, że dobro czasem trzeba wprowadzać stopniowo, małymi krokami. Kiedy
przygotowujesz naszyjnik z bursztynowych paciorków, to nawlekasz jeden po
drugim i dzięki tej mozolnej pracy w końcu powstaje naszyjnik. Dziś już
nawlekliśmy jeden paciorek - mówiąc te słowa popatrzył na Mojmirę - z czasem uda się wyrobić cały naszyjnik. Skarbmira po usłyszeniu tych słów zaczęła się
zastanawiać. Tematu kobiet już więcej jednak głośno nie poruszała.
- Divan słyszał słowa proboszcza,
które ten po cichu mówił do dziewczyn. Widząc, że duszpasterz skończył wstał i
rzekł do wszystkich: radujmy się z
wielkiego zwycięstwa i łupów. Cieszmy się, bawmy i jedzmy. Słysząc to
wszyscy się rozradowali, kobiety cały czas donosiły im jedzenie i trunki.
Dziewczęta po raz kolejny poczuły, co
oznacza gościnność, z której słynęli Prusowie. Na stołach leżało mnóstwo jadła,
którego wystarczyło dla wszystkich. Biesiadnicy mogli bawić się, tańczyć,
śpiewać, jeść i pić ile tylko chcieli. Na uczcie nie brakowało kumysu, czyli trunku alkoholowego przyrządzanego
z kobylego mleka oraz piwa ulubionego alkoholu Polaków. Pod dostatkiem było
lubianego przez pruską oraz polską ludność mięsa. Stoły uginały się pod
ciężarem uwielbianej przez Prusów koniny, owiec i kóz. Uczta była wspaniała nie
zabrakło żadnych z pruskich potraw. Suris
(sery) i auctan (masło), poadamynan (surowe mleko), ructan-dadan
(kwaśne mleko kobyle). Na stole pojawiła się nawet iuse, czyli zupa przyrządzana w glinianych garnkach, której głównym
składnikiem były sproszkowane kawałki ususzonego mięsa.
Mojmira najpierw skosztowała
drewnianą łyżką polewki z suszonej lebiody, którą przelała z glinianego garnka
do swojego talerza. Następnie skosztowała kaszy prażonej.
Skarbmira natomiast od razu
zaatakowała żeberka wołowe, a później pieczone kaczki. Kiedy już wygrała bitwę
z tymi przysmakami rzuciła wyzwanie gulaszowi baraniemu w chlebie.
Tak oto wyglądał pierwszy dzień
Mojmiry i Skarbmiry w kasztelani Divana. Obie po uczcie nocowały w jego chacie, co bardzo zdziwiło okoliczną ludność. Proboszcz nawet upomniał Divana, że
powinien mieć tylko jedną żonę, z którą dodatkowo powinien wziąć ślub w
kościele.
W samym grodzie poza chatą Divana i
wieżą obserwacyjną znajdowały się inne budynki mieszkalne, łaźnia, studnia,
warsztaty rzemieślnicze, kuźnie, magazyny z bronią i spichlerz z zapasami
jedzenia. Oczywiście były tam też domy starszyzny oraz urzędników.
Mojmira
dowiedziała się od jednej ze starych dziewek, że w czasach pogańskich gród dla
Prusów był tylko miejscem schronienia podczas ataków, na co dzień nikt w
grodach nie mieszkał. Wyjątek stanowił okres wojen wówczas do grodu wprowadzał
się rijkas [przywódca] wybrany przez starszyznę podczas wiecu. Wraz z
pojawieniem się chrześcijan grody stały się centrum każdej kasztelani oraz
miejscem, w którym na stałe mieszkał kasztelan i jego urzędnicy.
Do wnętrza grodu Divana nad Jeziorem
Zwiniarz można się było dostać tylko przechodząc przez most zwodzony opuszczany
na fosę. W okolicy drewnianej warowni znajdowały się wsie, na które składały się
drewniane chaty kryte strzechą stojące jedna przy drugiej. Z tą tylko różnicą,
że wszystkie wsie były mniejsze od tych, które spotykała np. na Mazowszu. Poza
tym w żadnej z nie było kościoła, ponieważ biskup przydzielał jednego duchownego
na każdą kasztelanię. Wyjątkiem były niektóre wsie przy Lubawie, które miały
swoje kościoły. Tak, więc wszyscy w kasztelanii Divana musieli zadowolić się
jednym proboszczem i kościołem oraz plebanią wzniesionymi w dobudowanym do
grodu podgrodziu. Poza domami w niektórych wsiach były karczmy, w każdej
stodoła i inne budynki gospodarcze. We wsiach można było dostrzec młyny oraz
szopy, stodoły i obory. Zabudowania tego typu wznosili zarówno chrześcijańscy
osadnicy jak i Prusowie.
Sasini,
rdzenni mieszkańcy tego dawniej lauksu
obecnie kasztelanii pierwotnie mieszkali w ufortyfikowanych gospodarstwach tzw.
kaym, które były położone daleko od siebie. Jeśli nieprzyjaciel pojawił się
niespodziewanie to Prusowie bronili się w swoich kaym. Rozproszona zabudowa
sprawiała, że ich gospodarstwa były często zbudowane w trudno dostępnych
miejscach. Różnie bywało, jednak obrona w kaym była ostatecznością. Największe
szanse przeżycia zawsze dawał gród, do którego należało uciekać, jeśli pojawił
się wróg.
W
sumie u tutejszych Sasinów prawie wszystko wyglądało tak jak kiedyś z tą tylko
różnicą, że musieli wznieść od nowa swoje gospodarstwa, tym razem blisko siebie, tak aby ich zabudowa była zwarta, a nie jak dawniej rozproszona. Musieli rozebrać swoje
kaym położone często w głębi lasu, nad bagnami, w trudno dostępnych miejscach i
zbudować je na nowo blisko siebie zgodnie z chrześcijańskimi wymogami budowy
wsi. Łącznie z pruskich gospodarstw
Divanowi udało się lokować dwie wsie zamieszkiwane tylko przez rdzennych
mieszkańców. Każde kaym było
zamieszkiwane przez jedną rodzinę i jej niewolników, co było czymś zaskakującym
dla chrześcijańskich osadników. Mojmira razem ze Skarbmirą doszły do wniosku,
że o każdym pruskim gospodarstwie można powiedzieć, że jest małą wsią. Pruskie kaym były często samowystarczalne,
otoczone drewnianą palisadą, można je przyrównać też do małych grodów. Do
grodów z powodu walorów obronnych, a do wsi ze względu na różnorodną zabudowę. Dlatego
dwie wsie zamieszkiwane przez Prusów bardzo się różniły od ośmiu wsi
zamieszkiwanych przez chrześcijańskich osadników. Chrześcijanie nie mieli
niewolników, a ich wsie składały się z chat zamieszkiwanych przez chłopów
[kmieci] i ich rodziny. Jeśli już budowali saunę to jedną na całą wieś. Natomiast
u Prusów sauna i domy dla niewolników
znajdowały się w każdym kaym.
Pruskie ufortyfikowane gospodarstwa były
zamieszkiwane przez głowę rodziny, jego żonę albo wiele żon, z dziećmi i
niewolnikami oraz niewolnicami. Każde takie gospodarstwo składało się z kilku,
a czasem kilkunastu mniejszych i większych drewnianych budynków. Były to: chata
lub kilka chat dla członków rodziny, chaty dla niewolników, spichlerze na
ziarno, stodoły, stajnie, suszarnie na zboże, studnia i łaźnie. Te ostatnie
były dla Prusów bardzo ważne. W każdej łaźni znajdował się piec z polnych
kamieni, na które po podgrzaniu lano wodę. Było to coś w rodzaju sauny. Odkrycie
tego wynalazku - który był również w grodzie i którego budowy nauczyli się od
Prusów też osadnicy chrześcijańscy - było dla Mojmiry i małej Skarbmiry miłym
zaskoczeniem. Obie z radością z niego korzystały.
Mieszkańcy wsi w kasztelanii Divana lubili dbać o swoją higienę i myli się często.
Zwłaszcza Prusowie oni nawet jeśli, prędzej pływali w jeziorze to i tak po
powrocie na swoje gospodarstwo korzystali z łaźni, w których gorąca woda
wylewana na kamienie tworzyła parę, umożliwiającą kąpiel parową, która - pruscy
mieszkańcy często to powtarzali - wypędza
z ciała chorobę ostatniego przepicia i przedłużała życie.
Mimo
tego nazajutrz po uczcie sauna niektórym nie pomogła. Biesiadnicy wypili po
prostu za dużo, wielu z nich mieszało kumys z piwem, co nie mogło skończyć się
dobrze. Na szczęście we wsiach można było znaleźć niejedną staruszkę,
znachorkę, która znała się na ziołach będących lekarstwem danym od Boga lub
bogów - tu zdania były podzielone w zależności od wyznawanej religii. Napar z
korzenia arcydzięgla, mięty lub ewentualnie macierzanki dawał ulgę tym, którzy
mieli kaca i dolegliwości trawienne.
Czerwony
zachód słońca faktycznie przyniósł wiele zmian. Około południa, kiedy problemy
z kacem u większości udało się dzięki ziołom już zażegnać, do kasztelanii
dotarli zbrojni z Lubawy z wiadomością o objawieniach w lipowym gaju i próbie
zamordowania córeczki księcia Surwabuno. Wieści powoli rozchodziły się po
sąsiednich, nawróconych na chrześcijaństwo lauksach/kasztelaniach, dotarły też
do pogańskiej części Ziemi Sasinów.
-
Więc wszyscy szykują się do ataku na Lobnic? Pytał Divan.
Siedzieli
w największym pomieszczeniu znajdującym się w grodzie. Divan jako kasztelan,
proboszcz jako duchowy przywódca, starszyzna z lauksu Divana, z której część
jeszcze nie przeszła na chrześcijaństwo, dziesięciu zarządców wsi [zasadźców]
oraz zbrojni przysłani przez księcia Surwabuno. Jeden z nich właśnie udzielał
odpowiedzi kasztelanowi:
-
Surwabuno, książę Surwabuno – poprawił się - jest wściekły, podejrzewa, że za
atakiem na jego córkę stoi ktoś z pogańskiej części Sasinii. Zbrojny mówił to
popijając kumys i jedząc pruską zupę zwaną iuse. Pozostali popijali ructan-dadan, czyli kwaśne mleko kobyle.
- Z drugiej strony –
opowiadał dalej zbrojny - biskup powtarza ludziom podczas kazań, że Matka Boska
dała wyraźny znak i kazała wszystkim przyjąć chrzest oraz odejść od starych
bogów. Wielu tak też uczyniło. Dziesiątki dzieweczek, chłopów i nawet
niewolników. W Lubawie od chwili objawień ludzie chrzczą i spowiadają się
masowo. Tłumy przybywają w miejsce objawienia.
Divan nie mógł uwierzyć
w opowieść, która właśnie docierała do jego uszu.
-
Czego książę Surwabuno oczekuje po mnie? Mam wyruszyć razem z nim do Lobnic?
-
Nie, książę chce żebyś wziął w opiekę jego żonę i córkę.
-
Nie może ich zostawić pod strażą w swoim grodzie?
-
Książę obawia się, że to może nie wystarczyć. Wczorajszego wieczoru jego
córeczka i żona też były pod strażą, a mimo tego zginęła niewolnica opiekująca
się małą Lulki oraz kilku zbrojnych strzegących grodu. Wartownik na wieży i
dwóch wojów przy moście zwodzonym nawet nie zdążyli wydać dźwięku i kogokolwiek
ostrzec. Wszyscy zginęli trafieni strzałami w gardło. Niewolnicę w tym samym
czasie uśmiercił jeden z napastników. Gdyby nie ten rycerz to mała Lulki –
księżniczka Lulki, poprawił go Divan – tak księżniczka Lulki wybacz panie, ona
by już nie żyła gdyby nie ten Ścibor.
-
Muszę sam porozmawiać z księciem. Wojski do mnie!
-
Jestem. Jakie rozkazy?
-
Dwudziestu zbrojnych pojedzie ze mną do Lubawy, tamte dwie, o których
rozmawialiśmy również. Jeśli plotki o objawieniu Matki Boskiej dotrą do tutejszych
chłopów – już pewnie dotarły, pomyślał - to ty i zarządcy wsi wstrzymajcie
ich przed pielgrzymkami do Lubawy. Wytłumaczcie im, że po krucjacie nadejdzie
czas na modlitwy przy świętej figurce. Póki co niech się w naszym kościele
modlą. Kiedy mnie nie będzie macie postawić pod bronią po kilku chłopów w
każdej wsi. Powiedzcie im, że to na wszelki wypadek, że kasztelania może zostać
zaatakowana. Zebrać do grodu zapasy jedzenia, podwoić warty, w razie dużego
niebezpieczeństwa wszystkich zagnaj do grodu i podnieś most zwodzony, wyślijcie
zwiadowcę do Lubawy i ostrzeliwujcie wroga czekając aż przybędzie pomoc.
-
Kasztelanie obawiasz się, że zaatakują twoje ziemie?
- Jak krzyżowcy ruszą na Lobnic – mówił
Divan - to zapewne przez bród na Drwęcy i potem przez ziemie Gryźlina przedostaną
się pod zgliszcza Pikowej Góry. Stamtąd do Świętego Gaju Lobnic jest już blisko.
Nie wiem jak zachowają się poganie z grodu Brati w widłach rzeki Wel i Drwęcy.
Mogą w odwecie ruszyć na Lubawę albo na nas.
Surwabuno
siedział na swym książęcym tronie. Daleko mu jednak było do książąt
piastowskich. Był to dla niego cały czas obcy świat, do którego starał się
przyzwyczaić. Biskup Chrystian wytłumaczył mu, że nie ma innej drogi jak
tytułowanie się księciem Sasinni i dążenie do schrystianizowania całej Ziemi
Sasinów. Ledwo pojmował skomplikowane sprawy, takie jak lokacja miasta i
licznych wsi. Divan był jego przyjacielem, mądrym – takim, który dużo wie.
Często też tłumaczył on księciu Surwabuno jak funkcjonują dwory książęce u
Polaków, że książęta i księżne tam noszą na głowach diademy, jako symbol władzy,
zarządzają dobrami w granicach swojego księstwa i pobierają podatki. Te ostatnie
były dla pruskiego księcia największą nowością, ponieważ u Prusów czegoś takiego
jak podatki nigdy nie było. Surwabuno musiał, więc zrozumieć, czym jest dziesięcina i wymagać aby
wsie, które należą do niego się z niej wywiązywały. Stopniowo wprowadzał też na
swoich ziemiach cła i komory celne, aby zarobić na podróżujących kupcach.
Książę podglądał jak sprawy te rozwiązuje
biskup Chrystian i tak się uczył. Poza tym miał do dyspozycji doradcę
nazywanego Magistrem. W dobrach biskupa stopniowo przyzwyczajano ludzi do
czynszów pobieranych od osób mieszkających wewnątrz miasta, opłaty od kupców i
Żydów przechodzących przez miejskie bramy, pobierania dziesięciny od każdej wsi
należącej do biskupa. Surwabuno uczył się tego wszystkiego i w miarę swych
możliwości starał wprowadzać w życie na swoich włościach.
-
Czy kasztelan, Divan już się pojawił? Surwabuno po raz kolejny pytał siedząc na
swoim krześle, które odgrywało rolę książęcego tronu.
-
Nie książę jeszcze go nie ma. Odpowiedział jeden z polskich rycerzy.
Chrześcijańscy rycerze, których przysłał do niego biskup po zamachu na Lulki
bardzo mu się podobali, ponieważ znali zachodnie zwyczaje. Jednym z nich były ukłony,
a nawet przyklękanie na widok księcia.
-
Pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy zacząłem czuć się jak prawdziwy
książę. Kiedy przybyli pierwsi osadnicy z krajów chrześcijańskich, wszyscy byli
poinformowani przez biskupa i jego ludzi, że jestem tutejszym księciem. Na mój widok
chłopi kłaniali się nisko, przychodzili do mnie ze skargami, i zanim zaczęli mówić
klękali z szacunku dla majestatu księcia. Wówczas poczułem, co w rozumieniu chrześcijan
oznacza bycie księciem. Szacunek, ale też dbanie o dobro poddanych. Tutejsi Prusowie
nie wiedzieli jak się zachować, kiedy widzieli, jaki szacunek okazują mi obcy.
Surwabuno mimo wszystko zdawał sobie sprawę,
że bardzo odstaje od książąt piastowskich. Wczoraj na uczcie u biskupa to do
niego dotarło – znowu! Już kilka lat temu w Rzymie był wstrząśnięty bogactwem i
splendorem na dworze papieża. Czuł się taki malutki. Teraz znowu był zdołowany.
Książęta piastowscy na skroniach nosili diademy, jako symbol władzy książęcej,
mieli przy sobie liczną służbę, a nawet drużyny rycerskie.
-
A ja? Ja zostałem pasowany na rycerza przez biskupa, a poza mną nikt – smucił
się Surwabuno do końca nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że jako książę sam by
mógł pasować na rycerzy tylu Prusów ilu by zechciał.
- Ja i Iws nie mamy
żadnych diademów – rozmyślał dalej, a mój tron książęcy to zwykłe krzesło.
Nagle do jego sali
książęcej, czyli największego pomieszczenia w grodzie, wszedł magister, który
ukłonił się oddając księciu należną mu cześć. Magister, czyli doradca i
nauczyciel, którego na jego „dwór” przysłał kilka lat temu biskup Chrystian. Uczył
on Surwabuno zachodnich zwyczajów, książęcej etykiety i tłumaczył mu różne
prawne zagadnienia. Problemem było jednak to, że uczeń nie był pojętny i w
dodatku ciągle wojował, ponieważ w ostatnich latach Prusowie trwający przy
starych bogach atakowali neofitów nader często.
Surwabuno
wolał jednak mieć przy sobie Divana, którego darzył największym zaufaniem. Divan
ostrzegał go, że biskupowi i jego wysłannikom nie można do końca ufać. Musimy
nauczyć się jak najwięcej o zachodnich zwyczajach i zwiększać swoją władzę
kosztem biskupa. On myśli, że uczyni z ciebie księcia, którego będzie mógł
kontrolować. Niech żyje w takim przekonaniu. My tymczasem będziemy rośli w siłę
i uniezależniali się od biskupa i książąt piastowskich – często mu to
powtarzał. A Surwabuno się z nim w pełni zgadzał. Też przejrzał dwulicowość
biskupa oraz fałsz książąt piastowskich zwłaszcza Konrada mazowieckiego, który
gdyby mógł przejąłby całą Ziemę Sasinów i przyłączył do swojego Mazowsza.
Nagle
drzwi do wielkiej sali otworzyły się ukazując umięśnioną sylwetkę kasztelana,
który był ubrany w kolczugę pokrywającą jego ciało od szyi prawie do kolan, ale
bez kolczego kaptura. Pod nią znajdowała się przeszywanica. Pozostali zbrojni,
którzy wkroczyli za nim nosili tylko grube kaftany, które nie byłby w stanie
ochronić ich przed atakiem bronią obuchową albo sieczną. Wszyscy mieli też
pochwy mieczy przywiązane do zwyczajnych pasów oraz okrągłe tarcze z umbem założone
na plecach. Divan wiedział, że jego ludzie w kwestii ubioru i zbroi w
porównaniu do rycerzy chrześcijańskich prezentują się po prostu słabo. On do
niedawna też nie miał kolczugi i chodził w samej przeszywanicy. Cieszył się jednak, że ma w swojej
kasztelanii wsie Mieczniki i Tarczowniki, których mieszkańcy produkują miecze i
tarcze. Co prawda nie są to pawęże, bo mieszkańcy Tarczowników przybyli z
Mazowsza i produkują okrągłe tarcze. Z Drugiej strony Divan i wojski często
osobiście dawali lekcje fechtunku swoim zbrojnym, których rekrutowali z
chłopskich synów, dlatego wojownicy z ich kasztelanii, choć bez kolczug
prezentowali wysokie umiejętności bojowe, szczególnie w walce mieczem.
Dwudziestu
zbrojnych, jedna dziewczyna i dziecko oraz on, kasztelan, chyba jedyny na Ziemi
Sasinów, który rozumie na czym polega ten urząd.
-
Nareszcie
jesteś przyjacielu. Razem z magistrem czekaliśmy na ciebie.
-
Książę jak tylko usłyszałem, jaka tragedia cię spotkała natychmiast kazałem
konie siodłać. Dorwiemy i wypatroszymy tego, kto wysłał tych morderców. Jego
głowa wbita na pal będzie przestrogą dla każdego, kto ośmiela się wejść w spór
z księciem Sasinii.
Magister
zadrżał słysząc słowa Divana, a książę Surwabuno przeciwnie uśmiechał się i był
zadowolony.
-
Przywiozłem swoich zbrojnych – mówił kasztelan. Oni będą dodatkowo strzec grodu, kiedy wyruszymy na krucjatę.
-
Divanie, porozmawiajmy w mniejszym gronie. Surwabuno – tak jak go uczył
magister – gestem ręki niczym piastowski książę kazał opuścić salę wszystkim
chłopom oraz mieszczanom, którzy przyszli do niego ze skargami. Kiedy na sali
pozostał tylko Divan ze swoją świtą oraz magister Surwabuno zaczął się
zachowywać bardziej swobodnie.
-
Prawie ją zabili. Wybrałem jedną z niewolnic, aby była opiekunką mojej Lulki,
chciałem żeby miała swoją służkę tak jak chrześcijańskie księżniczki, a oni
poderżnęli jej gardło na oczach mojej córeczki. Żądam głowy tego bydlaka,
zarżnę go jak prosiaka z całą jego rodziną. Pieprzeni poganie nie rozumieją, że
czasy starych bogów przemijają. Biskup powiedział, że niedługo wyruszymy Matka Boska
objawiła się w gaju dając nam znak. Ona widocznie chce żebyśmy wycięli te
pogaństwo tak samo jak wycięliśmy święty dąb i pozostałe drzewa.
-
Więc to któryś z pogańskich rijkasów przysłał morderców?
-
Divanie, a kto to mógł być? To pewnie Doroth z grodu na wzgórzu albo Scillinga z grodu na Jeziorze Skarlińskim lub Berwe. Możliwe,
że ktoś z grodu Brati. Ktokolwiek to był dopadnę go! Będziemy nawracać albo
podbijać wszystkie pogańskie luksy, więc w końcu go dopadniemy.
- Nie wie, kto to był i jest żądny krwi. Niepotrzebnie go podpuszczałem i
mówiłem, że głowę sprawcy wbijemy na pal. Kurde trzeba go jakoś uspokoić. Ta
cała próba zabójstwa Lulki wygląda bardzo dziwnie – myśl, kasztelanie myśl jak załagodzić
sytuację.
- Książę skoro księżniczka Lulki straciła opiekunkę to musimy znaleźć jej nową,
zaufaną, taką, która by zarazem była jej nauczycielką. Mówił to w mowie Polan
wiedząc, że Surwabuno, magister i one dwie znają ten język. Nagła zmiana tematu
wyraźnie wszystkich zaskoczyła i zarazem okazała się być skuteczną metodą na
uspokojenie księcia.
- Mojmira i Skarbmira popatrzyły na
siebie. Nagle starsza dwudziestolatka zrobiła przerażoną minę świadczącą o tym,
że zaczyna się domyślać, co Divan wymyślił na poczekaniu. Skarbmira
przetłumaczyła jej prędzej wszystkie słowa w mowie Prusów, które padały na sali.
-
Moja córeczka jest załamana i przerażona, siedzi z Iws i cały czas
płacze. Nie wiem, czy wybieranie teraz kolejnej pruskiej niewolnicy na jej
służkę będzie dobrym wyjściem. No i gdzie ja znajdę niewolnicę, która jest na
tyle mądra żeby być nauczycielką mojej córeczki? No gdzie?
- Książę wśród pruskich niewolnic będzie ciężko znaleźć odpowiednią osobę, ale ja mam dwie nadające się do tego dziewczyny. To, co prawda nie są niewolnice
– wskazał ręką na Mojmirę i Skarbmirę, które stały i patrzyły na nich z
przerażonymi minami.
-
Przecież ta starsza, jeszcze kilka dni temu wiozłeś ją związaną spod
Pikowej Góry. To twoja niewolnica.
-
No cóż tak było książę, ale od tamtej pory dużo się wydarzyło i obie już nie są
niewolnicami. Teraz są moimi służącymi – pięknie
z tego wybrnąłem, pomyślał i mówił dalej – wiesz jak to jest kasztelan musi
mieć służących oraz urzędników. Starsza ma na imię Mojmira i jest godna
zaufania, zna mowę Polan dużo jeździła po świecie, zna chrześcijańskie
zwyczaje, widziała wiele książęcych dworów, nie tylko piastowskich i do tego
potrafi pisać i czytać w języku Polan i po łacinie.
- Kobieta, która pisze i czyta po łacinie? Dobre sobie odezwał się
magister. Nie opowiadaj księciu takich bajek – powiedział magister.
Divan wiedział, że Mojmira nie
wytrzyma. Długo nie trzeba było czekać.
-
Więc szanowny Pan myśli, że kobieta od mężczyzny głupsza? A czytał szanowny
Pan może książki Jana z Salisbury? To taki angielski filozof. Człek kształcony
jak Pan na pewno o nim słyszał – niestety
jego książki sprzedaliśmy na targu w Płocku, przypomniała sobie poczym
mówiła dalej – czytałam dwie jego książki, obie napisane po łacinie.
Pierwsza nosiła tytuł "Policraticus"
("Rządca"), a druga "Metaloghicon" ("W obronie logiki"). W Policraticus filozof ten opisuje jak
powinna funkcjonować władza publiczna, wyjaśnia, czym jest praworządność i
zastanawia się, jakie są granice władzy książąt i królów.
Magister był wstrząśnięty. Nagle okazało się,
że ma do czynienia z kobietą światową, oczytaną niczym słynna Hildegarda z
Bingen. Okazało się, że Mojmira zna doskonale łacinę i język polski w mowie i
piśmie.
Surwabuno
był zachwycony Mojmirą. Po chwili powiedział:
- Ale
moja mała Lulki i żona Iws znają tylko język Prusów. Czy ta Mojmira zna naszą
mowę?
-
Książę ona niestety nie zna naszego języka, ale i o tym pomyślałem. Ta mała
dziewczynka, Skarbmira ma dziesięć lat jest tylko trzy lata starsza od twojej
córeczki. Ona zna język Polan i język Prusów, ale w dialekcie plemiona Warmów.
Była u nich jakiś czas w niewoli, w nadmorskiej osadzie i zdobyła wiele
przydatnych umiejętności wykorzystywania bursztynu. Jeśli pozwolisz książę to
obie będą od tej pory blisko twojej córeczki, księżniczki Lulki. Skarbmira
będzie tłumaczyła jej to, co mówi Mojmira, a z czasem jedna opanuje język
pruski, a druga nauczy się mowy Polan. To będzie korzystne dla twojej córeczki.
- Tak oto zaczynam tworzyć dwór, co prawda jeszcze
nie dla żony, ale dla córeczki. Póki, co to dwie niewiasty, ale jakie mądre. Ich
opieka będzie czymś wspaniałym dla Lulki, a i Iws z niej skorzysta – tak
pomyślał Surwabuno. A tak powiedział: doceniam
twoją propozycję kasztelanie muszę się jednak zastanowić.
Zarówno
Mojmira jak i Skarbmira nie potrafiły się sprzeciwić. Dziesięciolatka była
wdzięczna kasztelanowi za ocalenie życia, a zielonooka córka kupca doszła do
wniosku, że przecież w zachodniej Europie, na dworach francuskich,
piastowskich, wszędzie, służba na dworze księcia jest marzeniem wielu
dziewcząt. Córki rycerzy, mieszczan oraz chłopów marzą o tym, że zostaną
dostrzeżone przez księcia, księżną, którzy dadzą im pracę na swoim dworze.
Opieka nad dzieckiem książęcej pary albo codzienne usługiwanie, czesanie,
mycie, ubieranie, rozbieranie księżnej było spełnieniem marzeń i szansą na
dostatnie życie. Dwórki księżnej i służki księcia miały dostęp do plotek, nie
raz musiały opiekować się monarchą na pijackiej biesiadzie, podczas, której
towarzyszyły gościom podsłuchując, o czym rozmawiają. Często na dworach
piastowskich i innych niejeden książę zaspokajał potrzeby cielesne ze służącymi, jeśli miał brzydką księżną. Niejeden Piast mógł się pochwalić wieloma
bękartami, czyli nieślubnymi dziećmi. Mojmira wiedziała o tym wszystkim, ale
zauważyła, że na Ziemi Sasinów to wszystko dopiero się kształtuje, jest o wiele
bardziej skromne, tak jakby w pośpiechu starano się zaszczepić zwyczaje, które
np. u Polaków kształtowały się przez pokolenia.
Poza
tym Mojmirę i Skarbmirę wzruszyła smutna historia małej Lulki, która była
jedynym żyjącym dzieckiem nawróconej na chrześcijaństwo kilka lat temu
książęcej pary i do tego na własne oczy widziała śmierć swojej opiekunki, mało
tego to właśnie ona była celem zabójców i została ocalona w ostatniej chwili przez
rycerza zwanego Ściborem. Jednak wiedza o tych drastycznych wydarzeniach była
przyćmiona przez objawienia Matki Boskiej.
Mojmira i Skarbmira od trzech dni
przebywały w grodzie księcia, ale jeszcze nie miały okazji widzieć małej
drewnianej figurki. Było to spowodowane chaosem, jaki zapanował w mieście. Z
tego powodu biskup dwa razy odkładał moment ataku na Lobnic. Wielu krzyżowców
zresztą uległo religijnemu uniesieniu i modliło się razem ze wszystkimi. To, co
się tam działo było nie do opisania, rycerze i zbrojni, którzy przybyli walczyć
z poganami doszli do wniosku, że objawienie jest znakiem od Boga. Niektórzy
twierdzili, że mają prorocze sny o Matce Boskiej nawracającej pokojowo wszystkich
Prusów. Wszak Maryja była darzona u Polaków wyjątkową czcią, a większość
krzyżowców stanowili właśnie Polacy z różnych piastowskich księstw. Najwięcej
zamieszania sprawiały masy chłopskie, które wierzyły w każdą plotkę i powielały
różne, nawet najbardziej szalone teorie. Jedni kmiecie twierdzili, że Maryjna pragnie
śmierci wszystkich pogan, a inni przeciwnie uważali, że wystarczy wyruszyć z
procesją ze świętą figurką, aby poganie z Lobnic i Ciemnika się jej pokłonili.
Jedni chłopi wyśmiewali drugich, każdy twierdził, że ma rację. Mnożyły się
opowieści o cudach, w mieście pojawili się kupcy sprzedający kawałki
pogańskiego drzewa, na którym objawiła się figurka. Kupcy ci poganom tłumaczyli,
że jest to święta pozostałość najstarszego dębu, a chrześcijanom wmawiali, że
to kawałek uświęconego przez Maryję drewna, który leczy choroby i przynosi
szczęście. Wśród jednych i drugich znajdowali kupców, a kawałków drewna
sprzedali więcej niż mogłoby się uzyskać z porąbania jednego starego dębu.
Plotki o tym wszystkim docierały
do grodu księcia Surwabuno, który zabronił żonie i córce wychodzić na zewnątrz
póki sytuacja się nie uspokoi. Mojmira
słyszała o tym, że figurka objawiła się w pogańskim gaju na najstarszym dębowym
drzewie. Podobno biskup kazał ściąć to drzewo i cały lipowy gaj, a potem w jego
miejscu zbudować drewnianą kapliczkę, w której osobiście umieścił figurkę. Przy
kapliczce postawiono straż, która ochrania figurkę przed poganami, którzy
chcieli ją zniszczyć oraz wiernymi chrześcijanami, którzy w przypływie
religijnej ekstazy mogliby, niechcący wyrządzić
jej szkodę.
- W Lubawie aż huczy od plotek –
mówił Divan – właśnie wracam z miejsca, w którym znajdował się Święty Gaj.
Straszne, co tam się dzieje. Ludzie rzucają się na kapliczkę, próbują dotknąć
figurki. Po Lubawie krążą plotki, że jeden dotyk drewnianego wizerunku Matki
Boskiej leczy ze wszystkich chorób, więc chłopi przybywają ze wsi i starają się
dotknąć figurkę. Niektórzy twierdzą, że od samego patrzenia i modlitwy przy
figurce można poczuć się lepiej.
- A gdzie jest tata? Zapytała mała
Lulki.
Divan uśmiechnął się do małej
księżniczki, wziął ją na ręce i powiedział: książę
kazał przepędzić ludzi spod figurki, ponieważ chciał się przy niej w ciszy
pomodlić. Zbrojni siłą przepędzili chłopów,
a biskup powiedział, że figurka zostanie przeniesiona do kościoła, bo tam będzie
bezpieczniejsza.
-
Od wizyty w Rzymie minęło sześć lat – modlił się tymi słowami książę
Surwabuno. Ochrzciłem się, mam tylko jedną żonę. Matko Boska proszę Cię o
znak, znak, który pomoże mi zrozumieć. Słowa biska sprzed lat rozbudziły moją
wyobraźnię, ale zarazem czuję pewien niepokój. Coraz częściej zadaję sobie
pytania: Dlaczego? W jakim celu? Co on będzie z tego miał? Czy biskup chce
uczynić ze mnie potężnego monarchę, który będzie stanowił przeciwwagę dla
żądnych władzy i przebiegłych książąt piastowskich?
-
Odpowiedz mi Matko co mam czynić?
Surwabuno patrzył na małą figurkę Matki Boskiej Lipskiej, tak nazywali ją
ludzie z racji tego, że objawiła się w pogańskim lipowym gaju. Matko trzymająca
Dzieciątko proszę usłysz moją modlitwę.
Surwabuno
patrzył na małą, drewnianą figurkę, wierzył, że uzyska odpowiedź, czekał,
czekał i nic. Figurka milczała, nie odpowiadała na jego modlitwę.
-
Biskup mówił, że mogę być dla Prusów tym, kim Mieszko był dla Słowian, dla
Polaków. On wielu mieczem wziął w niewolę, krwawo sobie wszystkich
podporządkował. Wrogów swoich, niewolników sprzedawał do Hiszpanii i Bizancjum
dzięki temu kraj Polaków, jego Państwo Gnieźnieńskie stało się potęgą. Ja Matko
Boska też wrogów Chrystusa zwiążę, zniewolę, tych, którzy się nie nawrócą
sprzedam na targu niewolników albo do pracy i chrztu zmuszę. Siłą i
determinacją nie ustąpię Mieszkowi, więc proszę Cię Matko czuwaj nade mną tak
jak Syn Twój czuwał nad Mieszkiem. Matko Boska – kontynuował książę – kiedy
Chrystian, jeszcze jako misjonarz powiedział mi o tym, że jest mi przeznaczone
być księciem takim jak Mieszko, wówczas coś się we mnie obudziło. Poczułem, że
mogę zjednoczyć wiele lauksów, całą Sasinię, a może i inne pruskie plemiona.
Matko Boska, która w Świętym Gaju się objawiłaś, proszę odpowiedz mi. Od kilku
lat jestem człowiekiem ochrzczonym. Przez większość swego życia, a mam już 45
lat, byłem poganinem. Czy dlatego nie jestem godzien abyś do mnie przemówiła?
Po
zakończeniu modlitwy dał znak zbrojnym, aby podeszli pod kapliczkę i wznowili
przy niej wartę. Tego samego dnia wieczorem biskup Chrystian w uroczystej
procesji wraz z wrzaskami ludu, krzykiem i płaczem, protestami i radością,
przeniósł figurkę do lubawskiego kościoła obiecując Jej, że raz w roku, dnia 1
lipca będzie Ją przynosił w to miejsce dawnych pogańskich praktyk i dzień ten
uczyni odpustem w swej parafii.
Tej samej nocy przy pniu
ściętego starego dębu i pustej kapliczce pojawili się ludzie, którzy zabili
kury, dwa konie, pięć krów, wznosili modły do bogini Kurke, a następnie
podpalili ciała martwych zwierząt i ofiarowali je bogu Perkunsowi. Niedaleko
kapliczki znajdował się kamień ofiarny, którego z powodu ogromnych rozmiarów
chrześcijanie nie dali rady usunąć ani zniszczyć. Na nim również poganie tej
nocy składali ofiary ze zwierząt. Nad ranem znaleziono ślady krwi przy pniu
dębu i ściętych drzew lipowych. Kamień ofiarny również był zakrwawiony. Biskup
wówczas kazał postawić straże przy ściętych drzewach i chłostać każdego, kto
odważy się próbować składać ofiary pogańskim bogom. Winni tej zbrodni mieli być
przywiązywani do pręgierza, czyli słupa stojącego niedaleko kościoła w Lubawie
i chłostani. Następnie zamykano ich w lochach pod piwnicami biskupiego zamku.
Jeśli przy pręgierzu brakowało miejsca to pogan spętanych jak niewolnicy
prowadzono od razu do lochów pomijając chłostę.
Mijały
kolejne dni, a ekstaza religijna powoli się stabilizowała. W końcu biskup
Chrystian wydał rozkaz chrystianizacji pogańskich lauksów. Krzyżowcy przez bród
na Drwęcy wkroczyli do kasztelanii Gryźlina, który razem ze swymi zbrojnymi do
nich dołączył. Książę Surwabuno, biskup i pozostali książęta jechali przodem. Plan
był następujący. Ogromną armię krzyżowców podzielono na dwie mniejsze armie. Pierwszą
dowodził biskup Chrystian, do którego dołączyli między innymi książęta Konrad mazowiecki
i Władysław Odonic. Oczywiście przy biskupie konno jechali bracia z jego
rycerskiego zakonu zwanego Pruskimi Braćmi Chrystusowymi. Drugą armią dowodził
książę Surwabuno przy boku, którego jechali kasztelani Gryźlin, Stenke, Ruzgas,
Wope, Rayde, Wymój oraz wojownik o imieniu Gudikus. Prawie wszyscy, którzy
stali przy jego boku podczas oblężenia Pikowej Góry. Brakowało tylko Divana,
któremu Surwabuno rozkazał pozostać w grodzie razem z Lulki i Iws. Oczywiście w
armii księcia Ziemi Sasinów znajdowało się wielu chrześcijańskich rycerzy oraz
templariusze. Ku zaskoczeniu wielu do jego armii dołączył też książę Henryk Brodaty
razem ze swoimi zbrojnymi.
Podzielenie
krzyżowców na dwie armie spowodowało wiele zamieszania w szeregach pogan,
którzy spodziewali się zmasowanego ataku na Święty Gaj Lobnic, ewentualnie na
gród Brati. Tymczasem jedna armia chrześcijan wyruszyła przy ruinach Pikowej
Góry w stronę pogańskiego grodu położonego na Jeziorze Skarlińskim, a druga
miała za zadanie zdobyć Lobnic.
Scillinga
zdenerwowany chodził po swojej komnacie.
-
To już ponad tydzień. Czy to możliwe, że cała siódemka poległa próbując zabić
jedną dziewczynkę? Pytał sam siebie. Mimo wszystko był z siebie zadowolony.
Starszyzna dwa tygodnie temu na wiecu ponownie wybrała go na rijkasa. Znowu
najmądrzejsi w lauksie wskazali właśnie na niego, Scillingę, dzielnego Prusa,
który może się pochwalić ogromnym gospodarstwem. Posiadam siedem żon, czterdzieścioro
niewolników, mam piętnaścioro dzieci, w tym dziesięciu synów. Kto w lauksie
może się ze mną równać? No kto?
Od
lat w chwili zagrożenia to właśnie jego starszyzna wybierała na rijkasa
[tymczasowego przywódcę, dyktatora], którego obowiązkiem jest objęcie
absolutnej władzy nad całym lauksem i zażegnanie wszystkich niebezpieczeństw. Scillinga
lubił, kiedy wszyscy byli mu posłuszni. W okresie pokoju słuchali go tylko
członkowie rodziny w kaym i oczywiście niewolnicy. A teraz kiedy jest rijkasem
muszą wykonywać jego rozkazy wszyscy.
Nagle
usłyszał pukanie do drzwi w swej komnacie.
-
Wejdź.
Dwie
nagie niewolnice leżące na łożu Scillingi obudziły się i patrzyły na niewolnika,
który właśnie wszedł do komnaty.
-
Panie właśnie wrócili.
-
Skrytobójcy? – Pytał niewolnika, gdy szybkim krokiem szli do komnaty przyjęć.
-
Nie panie. Ci, których wysłałeś do Pomezan i Pogezan trwających przy naszych
bogach, naszej tradycji. Niewolnik biegł przy rijkasie i poprawiał mu naprędce
narzucony płaszcz.
Kiedy
dotarł do ogromnej komnaty przy stole już siedzieli i pili kumys czterej
potężnie zbudowani Prusowie.
-
Jak wygląda sytuacja?
-
Panie, rijkasie twój plan okazał się skuteczny. Widać bogowie nam sprzyjają. Potężny,
dożywotni rijkas, którego zwą Kerse, a jego gród Kerseburg [Dzierzgoń] obiecał,
że przybędzie nam z pomocą. Jego armia jest potężna, to zdecydowanie jeden z
najsilniejszych lauksów w całej Pomezanii.
-
Tu wszedł w słowo drugi z przybyłych: równie potężny jest lauks rozciągający
się na północ od Jeziora Płaskiego [Jerzwałd] tamtejsi również wystąpią
zbrojnie. Kiedy od nich wyruszałem starszyzna na wiecu wybierała rijkasa i
obiecywała mi, że on przybędzie nam z pomocą.
-
Teraz głos zabrał trzeci z przybyłych: tak jak rozkazałeś dokonałem zwiadu, nadstawiłem
uszu i oczy miałem szeroko otwarte. W całej Pomezanii sytuacja jest napięta.
Tam gdzie zdrajcy odeszli od starych bogów i dali się zwieść biskupowi panuje
strach. Gród zdrajcy Warpody u Warmów oblężony przez wyznawców naszych bogów. Zantyr
będący grodem biskupa Chrystiana płonie, wielu wyznawców naszej wiary ruszyło
na zdrajców mordują ich i palą wsie chrześcijan. Z Pomezanii chrześcijanom nikt
z pomocą nie przybędzie.
Rijkas
Scillinga zadowolony skierował teraz swój wzrok, na czwartego, ostatniego z
wysłanych.
-
Szanowny rijkasie tak jak mi rozkazałeś udałem się do grodu na Jeziorze Łąkorz.
Tam na wiecu wybrano Berwe na rijkasa. On odrzekł mi, że jego zbrojni wyruszą z
pomocą do Świętego Gaju Lobnic lub do nas. To zależy od tego co mu szpiedzy
doniosą.
Scillinga
wysłuchał tego, co cała czwórka miała do powiedzenia, chodził po sali i
podpierał brodę zgiętymi kciukiem i palcem wskazującym prawej ręki. Przez
chwilę wydawał się być zły aż skóra na policzkach mu drgała jednak po kilku minutach
się uspokoił.
Nagle
do sali wpadł z krzykiem kolejny z jego niewolników.
-Panie
armia chrześcijan na nas idzie, a druga zmierza na Święty Gaj Lobnic.
-
Zebrać wszystkich do grodu – nagle rijkas zaczął wydawać rozkazy - Ty wracaj
nad Jezioro Łąkorz i powiedz im jak wygląda sytuacja i nie zapomnij dodać, że
obiecali nas wesprzeć dwaj rijkasi z Pomezanii. Niech Berwe wie, że mamy
silnych sojuszników wtedy chętniej przybędzie.
-
My tymczasem ufortyfikujemy się tu. Nasz gród w przeciwieństwie do Pikowej Góry
jest położony prawie w całości na Jeziorze Skarlińskim. Możemy bronić się tu
długo, bardzo długo – podkreślił Scillinga. Niewolników i zbrojnych z łukami i procami
rozstawić na palisadzie, kiedy wszyscy będą w środku podnieście most zwodzony.
W
grodzie zawrzało, wszędzie biegali niewolnicy wykonujący rozkazy. Wszyscy
mieszkańcy lauksu na wezwanie rijkasa biegli w stronę grodu, w którym już
wcześniej, spodziewając się ataku chrześcijan, zgromadzono ogromne zapasy broni
i jedzenia. Liczne piece dymarkowe, huty
żelaza i kuźnie pracowały dzień i noc, od kiedy Scillinga został wybrany na
rijkasa. Niewolnicy wytwarzali w nich miecze, włócznie, tarcze, pałki, maczugi,
dzidy, proce oraz popularne wśród Prusów małe pałki pociskowe, którymi miotano kamienie
na dużą odległość. Proce oraz pałki pociskowe były idealną bronią, którą można
było ostrzeliwać z palisady wrogów oblegających gród.
[ Ziemia
Sasinów od północy, a precyzyjniej od strony północno-zachodniej graniczyła z
Pomezanią, a od strony północno-wschodniej z Pogezanią, od wschodu z Galindią,
a od zachodu z Ziemią Chełmińską, która od 5 sierpnia 1222 roku była własnością
biskupa Chrystiana. Oczywiście pruskie plemiona nosiły takie same nazwy jak ich
krainy (plemię Sasinów, Pomezan, Pogezan). W ostatnim czasie dzięki archeologom
dowiadujemy się coraz więcej o czasach przedkrzyżackich, w których toczy się
akcja mojej powieści. Poniżej podaję link do niesamowitych odkryć
archeologicznych w Jerzwałdzie nad Jeziorem Płaskim (precyzyjniej w lesie na
granicy gmin Zalewo i Susz; powiat iławski województwo warmińsko-mazurskie). W
Jerzwałdzie, na terenie zajmowanym kiedyś przez pruskie plemię Pomezan
archeolodzy odkryli wiele elementów uzbrojenia takich jak m.in. okucia pochwy
do mieczy. W miejscu tym znajdowało się wczesnośredniowieczne cmentarzysko oraz
budynki z piwnicami (zwykłe domy lub jakieś budynki sakralne?). Możliwe, że w
tym miejscu znajdowała sie pruska osada handlowa.
Więcej informacji na
temat odkryć w Jerzwałdzie znajdziecie w tym artykule: http://olsztyn.gazeta.pl/olsztyn/1,48726,18449943,archeolodzy-przez-lata-beda-mieli-czego-szukac.html
Aby jeszcze bardziej
wszystko skomplikować dodam, że lauks Prusów z Jetrzwałdu rozciągał się na
północny wschód do wsi Koziny i Dobrzyki. W obu wsiach znajdują się grodziska. „Prusowie na polach jerzwałdzkich byli
rolnikami i hodowcami. Uprawiali owies, jęczmień, żyto i pszenicę, trudnili się
też bartnictwem, myślistwem i rybołówstwem. Każda rodzina pruska miała własne
bydło, owce i kozy, najliczniejsze były konie. Dobrze znali ciesielkę,
tradycyjne były wyroby z kości i rogu” – źródło cytatu: https://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzwa%C5%82d
Poza osadą handlową
w Jerzwałdzie postanowiłem dać życie w swojej powieści rijkasowi (zamożnemu
Prusowi) o imieniu „Kerse” z Dzierzgonia. W mojej powieści używam
średniowiecznej, starszej niż „Dzierzgoń”, nazwy „Kerseburg”. Wiecie, że ja
tego nie wymyśliłem? Już w XIX wieku Max Toeppen pisał, że nazwa „Dzierzgoń”
wywodzi się od nazwy „Christburg”, a ta z kolei pochodzi od zamożnego Prusa o
imieniu „Kerse”. Najpierw gród i lauks Prusa Kerse nazywano od jego imienia
„Kerseburg” lub „Kirsburg”. Z czasem, zapewne po jego śmierci, nazwa ewoluowała
w „Christburg”. Nazwę „Dzierzgoń” wymyślili dopiero w czasach późniejszych
Niemcy (Krzyżacy albo niemieccy osadnicy). ]
Spis Treści. Moja powieść i przerywniki z nią związane:
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 3 DROGA DO LUBAWY)
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 4 W LUBAWIE)
Dnia 5 sierpnia Roku Pańskiego 1222 biskup Chrystian otrzymał Ziemię Chełmińską
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 6 BISKUP CHRYSTIAN I OBJAWIENIE MATKI BOSKIEJ W LIPACH ZA LUBAWĄ)
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 7 LAUKS DIVANA NAD JEZIOREM ZWINIARZ POCZĄTEK KRUCJATY 1222 ROK)
Ziemia Lubawska zmierzch starych bogów (ROZDZIAŁ 8 POŁOWICZNY „SUKCES” KRUCJATY PAŹDZIERNIK 1222 ROK)
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 7 LAUKS DIVANA NAD JEZIOREM ZWINIARZ POCZĄTEK KRUCJATY 1222 ROK)
Ziemia Lubawska zmierzch starych bogów (ROZDZIAŁ 8 POŁOWICZNY „SUKCES” KRUCJATY PAŹDZIERNIK 1222 ROK)
Autor: Tomek
Kontakt:
ziemialubawska@protonmail.com
Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)