sobota, 31 stycznia 2015

Legendarne dzieje Prusów


          Legendy dotyczące Prusów, naszych przodków, którzy kiedyś zamieszkiwali tereny na wschód od Wisły aż po obwód kaliningradzki i Litwę są bardzo ciekawe i warte opowiedzenia jak największej ilości osób. W granicach Prus znajdowała się cała Ziemia Lubawska, a szerzej obecne województwo warmińsko-mazurskie oraz część województwa kujawsko-pomorskiego (Toruń, ziemia chełmińska). Zasięg terytorium, które zamieszkiwali Prusowie przedstawiają poniższe mapy.







          Zgodnie z legendami opisanymi przez Romana Apolinarego Reglińskiego w książce pt. "W kręgu legend krzyżackich" ziemie pruskie tworzyły kiedyś jeden silny kraj. Początek "państwowości" pruskiej jest związany z dwoma tajemniczymi przybyszami Bruteno i Waidewutem, którzy przypłynęli do Prus w VI w. n.e. Ich pochodzenie jest dość tajemnicze. W legendach czytamy, że obaj przybyli z wyspy o nazwie Gottlandia na Morzu Bałtyckim. Podobno pochodzili ze Skandynawii. Jako dwaj królowie Gotlandii musieli razem ze swoimi poddanymi opuścić wyspę ponieważ nie byli w stanie obronić się przed władcami Danii i plemionami Gotów.

          Bruteno i Waidewut płynęli z Gotlandii przez Bałtyk aż w końcu dotarli do wybrzeży krainy, której później nadano nazwę Prusy. Okoliczna ludność na początku obawiała się obcych lecz z czasem przybysze i miejscowi znaleźli wspólny język. Okazało się, że obcy posiadają wiele ciekawych i przydatnych umiejętności. Jedną z nich była recepta Waidewuta na przyrządzanie odurzającego miodu pitnego, czyli napoju alkoholowego.

          W legendach opowiadających o Prusach w czasach pogańskich zainteresowało mnie kilka wątków. Jednym z nich są opisy trybutu jaki płacili okoliczni mieszkańcy książętom z Mazowsza. Oczywiście trybut ten Prusowie płacili Mazowszanom przed przybyciem Bruteno i Wajdewuta. Czy w VI w. n.e. Prusowie byli słabsi od mieszkańców pogańskiego Mazowsza i musieli być im podporządkowani? Czy w legendzie tej jest jakieś "ziarenko prawdy"? Nie znam odpowiedzi na postawione pytania ale wątek ten mnie zaciekawił. Poza tym ciekawa jest forma trybutu (daniny), który płacono książętom z Mazowsza w niewolnikach "najpiękniejszych dziewczętach i dorodnych młodzieńcach"[1]. Ciekawe prawda? Prusowie płacili władcom Mazowsza daninę w postaci niewolników i niewolnic.

          Bruteno i Wajdewut szybko zdobyli uznanie wśród tutejszych mieszkańców. Z czasem Prusowie Wajdewuta wybrali na swojego króla, a Bruteno uczynili najwyższym kapłanem, który otrzymał nazwę (przydomek) Kriwo, Kriwe lub Kriwaito. Przydomki te oznaczały: "Nasz pan najbliższy boga".

          Bruteno jako najwyższy pogański kapłan w miejscowości Romowe, w Nadrowi, na północ od Jeziora Mamry, założył Święty Gaj, w którym na najstarszym drzewie dębowym powiesił wizerunki trzech pruskich bogów: Perkuna, Potrimposa i Patollo. Bogów tych nazywano Trójcą z Romowe. Posiadamy ich wyobrażenia oraz rysunek Świętego Gaju w Romowe:

Ciekawy artykuł. Troszkę odbiega od przekazu płynącego z legend przytoczonych w moim artykule.

Święty dąb i świątynia pogańskich bogów. Święty Gaj z Trójcą z Romowe.
Trójca z Romowe - więcej informacji znajdziesz w tym artykule:
Duchowość pogańskiego Prusa


          Bogowie ci należeli do Trójcy najważniejszych bóstw w pruskim panteonie. Perkun (Perkunas) był bogiem grzmotu, władcą piorunów. Według legendy włosy na jego brodzie i głowie były czarne i kędzierzawe. Z jego głowy wydobywały się ogniste płomienie. Kolejny bóg należący do Trójcy o imieniu Potrimpos był panem rolnictwa i bogiem wojny o wyglądzie silnego, ciągle uśmiechniętego młodzieńca. Jego głowę ozdabiał wieniec z kłosów żyta. Ostatnim należącym do Trójcy z Romowe był bóg śmierci o imieniu Patollo. Przedstawiano go jako starszego mężczyznę z siwą brodą. Zgodnie z legendami prastary dąb w Świętym Gaju na którym wisiały wizerunki trzech bogów był okrążony wysokim ogrodzeniem aby postronne osoby nie mogły ujrzeć wizerunku bogów i świętego ognia. Bruteno jako najwyższy pogański kapłan odprawiał tam modły ku czci pruskich bogów. Pomagały mu w tym kapłanki niższego stopnia.
           



Opis ze Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich:







SKĄD WZIĘŁY SIĘ PRUSKIE PLEMIONA?



W książce "W kręgu legend krzyżackich" znajduje się legenda opowiadająca o pochodzeniu pruskich plemion. Autor zatytułował ją "Pierwotni mieszkańcy Prus". Legenda ta jest długa. Najpierw opowiada o przybyciu do Prus w VI w. n.e. Bruteno i Waidewuta, który wynalazł sposób na przyrządzanie odurzającego miodu pitnego. W dalszej części dowiadujemy się, że Waidewut został królem Prus, a Bruteno najwyższym kapłanem, czyli osobą, która poświęciła swoje życie służbie bogom. 

W legendzie znajdujemy opisy ofiar, które Bruteno składał bogom w Świętym Gaju: "Wysokie ogrodzenie ustawione wokół świętego dębu zasłaniało osobom niewtajemniczonym widok na pień dębu z wizerunkiem bogów. Bruteno jako najwyższy kapłan odprawiał rytualne modły ku czci bogów, przy pomocy kapłanek niższego stopnia. Bogom przynoszono różne dary. Tak na przykład bogowi rolnictwa i wojny Petrimposowi ofiarowano między innymi kadzidło z bursztynem. Gniew boga Patollo starano się uśmierzyć złożeniem ofiary ze zwierząt. Najmilszą ofiarą dla bogów była jednak krew nieprzyjaciół. Długo i szczęśliwie panował król Waidewut nad swoim narodem. Za święte uznano też wszystkie przepowiednie i przekazy ogłaszane przez najwyższego kapłana Bruteno w świętym gaju pogańskim. Po osiągnięciu przez Bruteno 132, a Waidewuta 116 lat życia, zwołali oni możnych  swego narodu i swoich synów na ostatnią wielką uroczystość ofiarną do świątyni Romove".


Ciekawe prawda? Dalej legenda jest jeszcze fajniejsza ponieważ opisuje jak doszło do podziału "narodu" pruskiego na plemiona. Pierwszym etapem wspomnianej uroczystości ofiarnej było zabicie przez Bruteno (najwyższego kapłana) kozła ofiarnego. Zwierzą zabijano przed świętym dębem co stanowiło zadośćuczynienie bogom za grzeszne życie. Następnie upieczone mięso kozła z dodatkiem ziół liści dębowych zostało następnie spożyte przez starszyznę plemienną. Wszyscy pili z rogów odurzający miód pitny.

Teraz przechodzimy do najlepszej części legendy. Rankiem, dnia następnego po opisanej uczcie ofiarnej Bruteno i Waidewut usiedli przed świętym dębowym drzewem i przywołali do siebie dwunastu synów Waidewuta. Imiona synów są bardzo charakterystyczne: Litwo, Samo, Sudo, Nadro, Schalau, Natango, Barto, Galindo, Warmio, Hoggo, Pomezo i Culmo. 

Każdy z synów otrzymał swoje ziemie:

Litwo: został władcą ziem nad Bugiem i Niemnem. "Od tego momentui Litwo przejął władzę nad przekazaną mu ziemią i wybudował na niej dla siebie silną twierdzę. nazwał ją imieniem swego syna GARTHO. Ziemia otrzymała jednak nazwę od jego własnego imienia - Litwa.


Samo: otrzymał ziemię położoną między Zalewem Wiślanym a Zalewem Kurońskim aż do rzeki Sakra. Jego ziemie nazwano Sambią. Jego żona miała na imię Pregolla i utopiła się w rzece o nazwie Skara. Z tego powodu nazwę rzeki zmieniono na Pregoła. 


Culmo - był ostatnim z dwunastu synów króla Waidewuta. Otrzymał ziemie między Wisłą, Osą i Drwęcą. Jego księstwo nazwano ziemią chełmińską (terra culmensis lub Culmerland). Culmo krótko po objęciu władzy wdał się w spór z sąsiednim plemieniem Słowian, które napadł i spustoszył. Zgodnie z legendą Culmo wziął do niewoli wielu Słowian, których osadził w różnych lauksach na swoich ziemiach. Z obawy przed najazdami odwetowymi Culmo zawarł pakt o przyjaźni z książętami sąsiedniego Mazowsza i wziął za żonę córkę księcia mazowieckiego. Nowa żona i kontakty z Mazowszanami sprawiły, że Culmo porzucił pruskich bogów i przyjął chrzest. Bogowie ukarali go za odejście od swojej wiary i doprowadzili do spustoszenia ziemi chełmińskiej. Rozgniewani bracia odwrócili się od niego, a książę z Mazowsza w zamian za pomoc wojskową i materialną  kazał mu płacić trybut. Jak podaje legenda: "Przy pomocy wojsk księcia mazowieckiego Culmo zdołał odzyskać większość zagrabionych dóbr, wziętych wcześniej do niewoli swoich mieszkańców, a także uprowadzić jako niewolników wielu Słowian i w ten sposób na nowo doprowadzić do zasiedlenia ziemi chełmińskiej".


Każdy z synów otrzymał własne ziemie, które nosiły nazwy: Litwa, Sambia, Sudowia, Nadrowia, Skalowia, natangia, Barcja, Galindia, Warmia, Hoggerland, Pomezania i ziemia chełmińska, której nazwa powstałą od ostatniego z synów o imieniu Culmo (terra culmensis).


"Po dokonaniu podziału swego kraju na poszczególne ziemie (krainy) bruteno i Waidewut wezwali grupę możnych Prusów do posłuszeństwa wobec bogów i trwania w jedności. "Wybierzcie teraz (tak zakończył Waidewut swoją ostatnią mowę do synów) nowego króla i nowego najwyższego kapłana, gdyż nas zaprosili bogowie na niebiańską ucztę. Wy natomiast mozecie liczyć na pomoc i błogosławieństwo bogów, jeśli będziecie oddawać im należną cześć!".


W dalszej części legendy Bruteno i Waidewut kazali przygotować dla siebie stos ofiarny. Po złożeniu ofiar najwyższy kapłan stojąc na stosie ofiarnym wygłosił swoją ostatnią modlitwę: "Bogowie morza i ziemi, wy bogowie nocy i ciemności, którzy macie w tym lesie i na tym świętym miejscu waszą świątynię i mieszkanie, wy którzy zsyłacie błyskawice z nieba i z hukiem grzmotu napełniacie serca ludzi przerażeniem, wy, którzy macie swoje siedziby wśród chmur i na księżycu oraz możliwość poruszania się w powietrzu na lotnych skrzydłach - spójrzcie na nas, którzy dla dobra swego narodu poniesiemy za chwilę na tym stosie śmierć w płomieniach, składając z siebie ofiarę całopalną. Przyjmijcie nas łaskawie do siebie, a na wrogów naszej wiary ześlijcie strach i bezsilność w walce, naszemu narodowi zapewnijcie zaś zwycięstwo".



Później legenda opowiada o tym jak Bruteno i Waidewut odśpiewali hymn pochwalny, a bóg Pekrunas zesłał uderzenie pioruna od którego zapalił się stos ofiarny. od tamtej pory Bruteno i Waidewut byli przez Prusów czczeni jako bogowie.












[1] Legenda pt. "Jak Bruteno i Wajdewut odmówili Mazowszanom płacenia trybutu" [w:] Roman Apolinary Regliński, W kręgu legend krzyżackich, wydanie II, Gdynia 2008, s. 22.



Ostatnia aktualizacja artykułu: 2015 - 07 - 29.




piątek, 9 stycznia 2015

Ochotnicza Straż Pożarna w Gwiździnach, Marzęcicach i Krzemieniewie



Zabytkowa sikawka OSP Gwiździny.
O wszystkich wymienionych w tytule OSP napisałem książki, z których dwie (o OSP Gwiździny i OSP Krzemieniewo) ukazały się drukiem. Ochotnicze Straże Pożarne są jedną z najpopularniejszych organizacji społecznych. Wiele z nich powstało jeszcze w okresie zaborów i od początku swojego istnienia odwoływało się do swojej polskości. Druhowie z licznych OSP, we wszystkich zaborach organizowali życie kulturalne na wsi. Okoliczna ludność często mogła bawić się w remizach, które były najczęściej jedynym miejscem rozrywki, miejscem promowania polskiej kultury i polskich wartości. Organizacje takie jak OSP niewątpliwie przyczyniły się do odzyskania przez Polskę niepodległości w roku 1918.

            Wiele jednostek strażackich ma bardzo długi rodowód, długoletnie tradycje są w nich przekazywane z pokolenia na pokolenie. Tradycje te są bardzo ważne, szczególnie w obecnych czasach zdominowanych przez rozmaite prądy niszczące wartości takie jak rodzina, wiara i ojczyzna. Mimo tego druhowie z OSP dalej trwają przy swoich wartościach, nie boją się narażać życia kiedy bliźni jest w potrzebie, nie wstydzą się pokazywać swojego przywiązania do ojczyzny. 


Najstarsza miejska Ochotnicza Straż Pożarna (OSP) na Ziemi Lubawskiej powstała w 1885 roku w Nowym Mieście Lubawskim, kolejną utworzono w 1889 roku w Lidzbarku Welskim oraz w 1895 roku w Lubawie. Jeśli zaś chodzi o wiejskie straże na Ziemi Lubawskiej to bez wątpienia jedną z najstarszych jest założona w 1891 roku OSP w Kuligach (gmina Grodziczno).

Na chwilę obecną nie dysponujemy materiałem, który by pozwolił ustalić  dokładną datę powstania straży w Gwiździnach (wsi położonej w okolicy Nowego Miasta Lubawskiego), najbardziej odległa w czasie wzmianka dotycząca sikawki gaśniczej oraz remizy strażackiej zbudowanej w tej miejscowości pochodzi z lat 90 – tych XIX wieku. Oznacza to, że istniała już wówczas jakaś zorganizowana grupa ludzi odpowiedzialna za gaszenie pożarów. Gdyby udowodniono, że grupa ta była zarejestrowaną Ochotniczą Strażą Ogniową to wówczas OSP w Gwiździnach zaliczałaby się do najstarszych na Ziemi Lubawskiej. W pozostałych wsiach straże powstały w: Skarlin 1900 rok, Radomno 1902 rok, Nowy Dwór 1903 rok, Mroczno 1905 rok, Mroczenko 1906 rok, Jamielnik 1919 rok, Marzęcice 1912 rok, Łąkorz rok 1923, Tereszewo 1926 rok oraz w Bratianie w roku 1926.


Zarys historii
            Historia pożarnictwa na Ziemi Lubawskiej jest niezwykle bogata. Najstarsze ochotnicze straże powstały na tych terenach w drugiej połowie XIX wieku. Były to czasy, w których Polska, nasza Ojczyzna nie istniała, a Ziemia Lubawska w całości należała do pruskiego zaborcy. Niemcy mimo licznych prób nie dali rady Nas zgermanizować, nie udało się zniszczyć polskiej kultury, na próżno zakazywano Polakom w zaborze pruskim (i m.in. na Ziemi Lubawskiej) mówić, czytać i modlić się w języku polskim.

            Nie ulega wątpliwości, że gdyby w okresie zaborów udało się zniszczyć polską kulturę i religię to dziś polski by nie było, nie odrodziła by sie po I wojnie światowej w roku 1918. Powinniśmy więc pamiętać komu zawdzięczamy to, że odzyskaliśmy Niepodległość (11 listopada 1918 roku) oraz walczyliśmy w jej obronie w latach 1939 - 1945 (okres II wojny światowej). Musimy pamiętać o pokoleniach Polaków, które przez cały wiek XIX walczyły o odzyskanie wolności o przywrócenie Polski na mapie Europy.

            Powyższe słowa są potrzebne dla zrozumienia tematyki strażackiej. Ochotnicze Straże Pożarne (OSP), które licznie powstawały w drugiej połowie XIX wieku we wszystkich trzech zaborach, były ostoją polskości - szczególnie w małych miejscowościach i we wsiach. W zaborze pruskim we wsiach Ziemi Lubawskiej pierwsze OSP, zwane wówczas Strażami Ogniowymi bądź ochotniczymi Strażami Ogniowymi tworzyli okoliczni mieszkańcy. Druhowie aktywnie działali na rzecz polskiej kultury, edukowali mieszkańców jak powinni zabezpieczać swój dobytek przed pożarami, a w swoich remizach organizowali imprezy i spotkania kulturalne.

W XIX i na początku XX wieku na Pomorzu, do którego zaliczamy całą Ziemię Lubawską, Straże Ochotnicze były jednymi z nielicznych legalnych organizacji, które obok Towarzystw Czytelni Ludowych oraz Towarzystw Gimnastycznych „Sokół”[1] były ostoją polskości. Bardzo ciekawy tekst dotyczący pierwszych ochotniczych jednostek pożarniczych (w drugiej połowie XIX wieku) znajduje się w czasopiśmie Strażak, jego treść jest następująca: „Choć kierownictwo straży ogniowych najczęściej sprawowali osadnicy i koloniści niemieccy, to jednak podstawowy trzon oddziałów bojowych rekrutował się z Polaków i oni nadawali strażom w swej istocie charakter”. Możemy śmiało stwierdzić, że OSP tworzone pod zaborami były organizacjami służby publicznej. Szczególnie na wsi organizacje tego typu swoją działalnością dawały przykład mieszkańcom, kultywowały i rozwijały uczucie troski o dobro innych oraz zdjęły z mieszkańców obowiązek stawiania się w miejscu pożaru. Wiejscy oraz miejscy strażacy ochotnicy przyczynili się do rozwoju wiedzy o zwalczaniu pożarów, tłumaczyli mieszkańcom jak powinni się zachowywać w kryzysowych sytuacjach, stanowili coś w rodzaju elity ochraniającej wiejską gromadę oraz mieszkańców miast przed ogniem i klęskami żywiołowymi.

Sprzęt strażacki w okresie zaborów
W drugiej połowie XIX wieku, dzięki rozwojowi technicznemu zaczął pojawiać się coraz bardziej profesjonalny sprzęt przeznaczony do walki z ogniem. Członkowie państwowych i ochotniczych straży ogniowych w zaborze pruskim, w bogatszych wsiach i miastach mieli do dyspozycji m.in. sikawki pomostowe i kołowe, jedno- i dwuosiowe. Poza tym bardzo dużą popularnością w zaborze pruskim cieszyły się sikawki konne niemieckiej produkcji Gustava Evalda z Kostrzynia nad Odrą, które były wykorzystywane przez strażaków jeszcze po II wojnie światowej.







Górny rysunek przedstawia XIX wieczny beczkowóz dwukołowy, jednokonny o pojemności ok. 500 l. Na rysunku dolnym widzimy wyprodukowaną w drugiej połowie XIX wieku sikawka dwucylindrowa o podwoziu jednoosiowym doczepiana do wozu rekwizytowego (fot. Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego…, s. 415)






Ochotnicza Straż Pożarna w Gwiździnach

Początki jednostki pożarniczej z Gwiździn są owiane nutką tajemnicy. Na chwilę obecną nie znamy dokładnej daty powstania jednostki. Najstarsza znana nam wzmianka zapisana w szkolnej kronice pochodzi z ostatnich lat XIX wieku. Ówczesny kierownik szkoły, Niemiec Franz Lahsmann, który prowadził kronikę od 20 IV 1894 do 1 VI 1899 roku zapisał, że „w ostatnim czasie została zbudowana przy wiejskiej kuźni remiza strażacka, żeby sikawka pożarna była w każdej chwili do dyspozycji mieszkańców w przypadku pożaru”. We wsi była więc sikawka, którą zakupiono jeszcze przed wybudowaniem remizy. Mało prawdopodobne jest to, że w razie pożaru gaszono ogień w myśl zasady „kto pierwszy dobiegnie do sikawki ten gasi”. Moim zdaniem sołtys oraz dziedzic z majątku (folwarku) w Gwiździnach wybrali kilka osób, które stworzyły pierwszą straż ogniową we wsi.

Prawdopodobnie twórcą pierwszej straży ogniowej, a później Ochotniczej Straży Pożarnej był dziedzic z majątku w Gwiździnach, którym od 1854 był kapitan Conrad, a po nim od 1886 do 1899 roku jego syn, porucznik Ernst Conrad. Zasługi pierwszego ze wspomnianych dziedziców są bardzo duże. Kapitan Conrad odbudował stary dwór na majątku we wsi, kazał rozebrać zniszczone upływem czasu budynki, a w ich miejsce wznieść nowe, powiększył majątek kupując 10 chat chłopskich (prędzej należących do wsi) i przyczynił się do rozwoju majątku, a później wsi – m.in. dzięki niemu powstał nowy trakt (droga) z Gwiździn do Nowego Miasta Lubawskiego. W Kronice Szkoły w Gwiździnach odnotowano, że za jego rządów ilość mieszkańców folwarku wzrosła do 160, a wsi do ok. 500. Dla porównania obecnie wieś, łącznie z terenami po dawnym majątku liczy ok. 800 mieszkańców. Jest wielce prawdopodobne, że dziedzic ten chcąc zadbać o dobrze prosperujący majątek oraz przylegającą do niego wieś w okresie swoich rządów (1854 – 1886) zakupił wzmiankowaną w kronice sikawkę pożarniczą.

Przedwojenne zdjęcie z członkami Ochotniczej Straży Ogniowej w Gwiździnach przy nieistniejącej już remizie, która znajdowała się obok kuźni za szkołą. Po wojnie oba budynki należały do kowala Władysława Jabłońskiego. Niestety tożsamość większości z tych osób pozostaje dla nas tajemnicą. Wiemy tylko, że w przedostatnim rzędzie od prawej stoi Dąbrowski, obok niego Konstanty Kopański (Kostek); czwarty od prawej w tym samym rzędzie to Leonard Domżalski, sołtys wsi, któremu w kwietniu 1939 roku spłonął dom kryty strzechą. W pierwszym siedzącym rzędzie (na krzesełkach)  po lewej stronie tajemniczej postaci w kapeluszu (nauczyciela? Wójta?) w czapce, bez munduru siedzi Jan Cegielski – w jego domu, w latach 1934 – 1937, znajdowała się opisana prędzej kaplica, w której odprawiano Mszę św. (fot. Krzysztof Kliniewski).
Zdjęcie strażaków z Gwiździn, które zdobyłem pod koniec 2014 roku od Pani Edyty Tochy wnuczki Jana Domżalskiego.

Zdjęcie strażaków z Gwiździn, które zdobyłem pod koniec 2014 roku od Pani Edyty Tochy wnuczki Jana Domżalskiego.
OSP Gwiździny w okresie międzywojennym (fot. Krzysztof Kliniewski)


OSP Gwiździny w okresie międzywojennym (fot. Krzysztof Kliniewski)


OSP Gwiździny po II wojnie światowej. Uroczyste wręczenie jednostce motopompy (fot. Krzysztof Kliniewski)

Ochotnicza Straż Pożarna w Marzęcicach

Działalność jednostki zapoczątkowały dwie osoby Antoni Rzemiński i Alojzy Kozłowski. Obaj byli mieszkańcami wsi, pierwszy posiadał własne gospodarstwo, a drugi był kowalem. Dzięki ich staraniom w 1910 roku w Marzęcicach powołano Oddział Samoobrony Przeciwpożarowej, który przez dwa lata ćwiczył i prowadził zbiórkę pieniędzy na profesjonalny sprzęt gaśniczy.

W Kronice OSP Marzęcice znajduje się informacja, że w pierwszych latach swojej działalności członkowie Oddziału nie dysponowali żadnym sprzętem, co nie oznacza, że w XIX wieku i prędzej takiego sprzętu tu nie było. Pewne jest to, że dopiero w 1912 roku dzięki działaniom podjętym ponownie przez Antoniego Rzemińskiego i Józefa Kozłowskiego rozpoczęto zbiórkę pieniędzy na zakup sprzętu. Zakupiono wówczas: sikawkę o ciągu konnym i dwa beczkowozy o pojemności 800 litrów. Rolę remizy na początku spełniało prywatne mieszkanie, w którym druhowie trzymali swój sprzęt. Dopiero po roku udało się wybudować oddzielny budynek, w którym przechowywano sikawkę i beczkowozy. Rok 1912, w którym udało się zakupić sprzęt umożliwiający profesjonalne gaszenie pożarów symbolicznie uznano za datę oznaczającą początek istnienia jednostki w Marzęcicach.

W okresie międzywojennym OSP w Marzęcicach brała udział w kilku akcjach gaśniczych. Jedną z większych było gaszenie zabudowań majątku w Nawrze w 1932 roku. Druhowie z Marzęcic przybyli na miejsce jako pierwsi i uratowali majątek dziedzica. Starosta nowomiejski nagrodził ich pochwałą oraz darami materialnymi w postaci: 6 hełmów bojowych, 6 toporów, 6 kompletów materiału na mundury, 2 linek ratowniczych i 2 tys. złotych.







Najstarsze zachowane zdjęcie Członków Ochotniczej Straży Pożarnej z Marzęcic. Zrobione w latach 1963 – 1967. Pierwszy rząd od lewej: Stanisław Morenc, Alojzy Kozłowski, Anastazy Płoski, ... Ochocki (prezes powiatowy Związku OSP), Jan Olszewski (naczelnik OSP w Marzęcicach), Józef Morenc, Józef Orzepowski. Drugi rząd od lewej: Władysław Kurkiewicz, Józef Zapolski, ... Tchorzewski, Franciszek Rau, Jan Płoski, Bernard Kowalski (fot. Kronika OSP Marzęcice).


Kilka zdjęć z jednostki OSP w Marzecicach, zrobiłem je swoją lustrzanką cyfrową Canon 350D:


Członkowie Ochotniczej Straży Pożarnej w Marzęcicach


Zabytkowy sprzęt. Sikawka pochodzi z pierwszej połowy XX wieku. Druhowie z OSP w Marzęcicach korzystali ze sprzętu tego typu do 1957 roku. Później otrzymali swoje pierwsze auto i weszli w nową erę koni mechanicznych


Ochotnicza Straż Pożarna w Krzemieniewie

             Wieś Krzemieniewo ma wiele powodów do dumy. Założona prawdopodobnie w XIV wieku mimo obecności Krzyżaków na tych terenach od samego początku była zamieszkiwana przez Polaków. Przez setki lat przeważał w niej język polski i przywiązanie do polskości. Nawet w okresie niemieckich zaborów wielu mieszkańców dało temu dowód. W roku 1906 dzieci ze szkoły w Krzemieniewie wzięły udział w fali szkolnych strajków ponieważ zaborcy zabronili prowadzenia lekcji religii w ich ojczystym języku. Patriotyczną postawą wykazali się też Bonawentura Splettstösser i Franciszek Sadowski. Obaj w 1863 roku wzięli udział w powstaniu styczniowym. Franciszek Sadowski zmarł w roku 1935, był najdłużej żyjącym uczestnikiem powstania styczniowego na Ziemi Lubawskiej.

            Nic dziwnego, że w miejscowości tej są tak silne tradycje strażackie. Przywiązanie do munduru, gotowość niesienia pomocy i ryzykowania własnym życiem oraz odwaga to wartości, które są tu przekazywane z ojca na syna. W miejscowości tej żyją wielopokoleniowe rody strażaków, wystarczy wspomnieć o rodzinie Śmiechowskich. Józef Bolesław Śmiechowski w 1923 roku założył jednostkę OSP w Krzemieniewie, a jego syn, weteran pożarniczy służył we Włoszech w armii Generała Andersa. Na uwagę zasługuje też pierwszy prezes OSP Leonard Guzowski oraz wielu innych druhów bez których ochotnicza straż by nie dotrwała do naszych czasów.
      
       Formalnie za datę powstania Ochotniczej Straży Pożarnej we wsi Krzemieniewo przyjmuje się rok 1923. W tym miejscu chciałbym wyjaśnić, że myli się ten kto sądzi, że dopiero od 1923 roku pojawili się we wsi ochotnicy interweniujący w razie zagrożenia pożarowego. Rok ten jest datą rejestracji jednostki, która funkcjonowała w Krzemieniewie i innych wsiach na Ziemi Lubawskiej od XIX wieku. Prędzej w każdej wsi i mieście funkcjonowały Ochotnicze Straże Ogniowe oraz tzw. straże przymusowe, a gaszenie pożarów było obowiązkiem od którego mieszkańcy nie mieli prawa się uchylać. Warto wyjaśnić, że straże przymusowe istniały na długo przed utworzeniem Ochotniczych Straży Ogniowych i w przeciwieństwie do nich nie były jednostkami zorganizowanymi. Pod pojęciem straż przymusowa powinno się więc rozumieć obowiązek mobilizacji osób w wieku od 16 do 60 lat, które podczas pożaru miały się stawić na miejscu i podjąć interwencję. W drugiej połowie XIX wieku w miejscowościach, w których utworzono Ochotnicze Straże Ogniowe straże przymusowe były likwidowane lub istniały dalej ale były podporządkowane strażakom ochotnikom, którzy wykorzystywali zmobilizowane osoby do donoszenia wody, pompowania dźwigniami drewnianej sikawki, czynienie przecinki dojazdowej itp

Strażacy z OSP Krzemieniewo (fot. Tomek)

























Józef Śmiechowski OSP Krzemieniewo (fot. Kronika OSP Krzemieniewo)



2001 rok ćwiczenia druhów z OSP Krzemieniewo (fot. Kronika OSP Krzemieniewo)




Autor: Tomek

Kontakt: 
ziemialubawska@protonmail.com





Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)






[1] Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”. Organizacja ta ma ogromne zasługi w obronie polskości na Ziemi Lubawskiej. W latach 1893 – 1939  „Sokół” wychowywał m.in. lubawską młodzież, „wpajał” jej hasła niepodległościowe oraz dbał o jej zdrowie i rozwój fizyczny. W czasach zaboru pruskiego był nie tylko organizacją gimnastyczną, ale także ogólnospołeczną, promującą wartości patriotyczne. Przez wiele lat była to jedyna pod zaborem pruskim i w Rzeszy Niemieckiej organizacja polska krzewiącą kulturę fizyczną. Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” wypracowało własny system gimnastyczny oraz stworzyło podstawy ruchu sportowego na Pomorzu. Poza zajęciami sportowymi „Sokół” prowadził, wśród młodzieży, akcję oświatową w duchu narodowym, a w latach poprzedzających wybuch pierwszej wojny światowej rozpoczął szkolenia paramilitarne, które miały przygotować młodzież do walki o niepodległość Polski.  Poza tym członkowie „Sokoła” uczestniczyli czynnie w działaniach zbrojnych w latach 1918 – 1921, szkolili przyszłe kadry administracji państwowej, policji i wojska. Sokola idea, hasła i praca wychowawczo - sportowa w okresie międzywojennym przyciągnęła szerokie rzesze polskiej młodzieży. Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” działało w zaborze pruskim i na ziemi lubawskiej do wybuchu drugiej wojny światowej w 1939 roku.