sobota, 26 grudnia 2015

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 10 CISZA PRZED BURZĄ)




             

Płock, stolica Mazowsza, maj 1223 rok:

            W dawnych czasach, tysiące lat przed narodzinami Chrystusa doszło do strasznej wojny. Zgodnie z Biblią wybuchła ona w Niebie. Archaniołowie wraz z podległymi sobie aniołami walczyli wówczas z panem zła, pradawnym smokiem, upadłym archaniołem o imieniu Lucyfer. Dobrych archaniołów służących Bogu było wielu, a wśród nich imiona trzech, tj. Michał, Gabriel i Rafał, zapisano na kartach Pisma Świętego. Pradawny smok, Lucyfer był potężnym przeciwnikiem, który przekabacił na swoją stronę wielu archaniołów, aniołów oraz innych potężnych istot władających niesamowitymi mocami. Lucyfer zbuntował się przeciwko Bogu, stwórcy świata. Miał dość, nie chciał już być Jego sługą. Szalę goryczy przelało stworzenie przez Boga człowieka, który w oczach Stwórcy był doskonalszy od aniołów.
            Po stronie Lucyfera stanęło wiele anielskich zastępów, a wśród nich potężni archaniołowie tacy jak Asmodeusz, Lewiatan, Belial, Samael, Uzjel i wielu innych. Wszyscy władali mocami, magią, posiadali moc siejącą zniszczenie. Ostatecznie jednak przegrali z armią Boga i jego trójcą potężnych archaniołów Michałem, Gabreielm i Rafałem. Porażka nie oznaczała jednak ich śmierci. Pradawny smok i jego aniołowie zostali wygnani z Nieba i upadli na ziemię. Tam wielu z nich łączyło się z ziemskimi kobietami, co spowodowało narodziny mieszańców z nadludzkimi mocami zwanych Nefalemami lub olbrzymami, gigantami, półbogami. Bogu to się nie podobało, dlatego zesłał na ziemię potop. Wody zalały wszystko, miasta, wsie, ludzi dobrych i złych…
            Wielka powódź jednak nie była w stanie uśmiercić pradawnego smoka i jego wojsk. Lucyfer stworzył swoje mroczne królestwo głęboko po ziemią i nazwał je Piekłem, przeciwieństwem Nieba. Mijały wieki, w Piekle, pomiędzy Lucyferem i jego wyznawcami zaczęły się tworzyć konflikty, niektórzy żałowali rozpoczęcia wojny ze Stwórcą. Próbowali nawet powrócić do Raju jednak Bramy Niebieskie się przed nimi nie otwarły. Inni z kolei twierdzili, że Lucyfer powinien oddać przywództwo nad upadłymi aniołami Lewiatanowi lub Belialowi. I wreszcie byli też tacy, którzy wypowiedzieli posłuszeństwo Lucyferowi i rozeszli się na wszystkie strony świata.
            Ci ostatni mieli już dosć Lucyfera i jego obsesyjnej nienawiści do Boga. Sami jednak też nie chcieli powrócić do Nieba. Skierowali, więc swój wzrok na ludzi. Wiedzieli, że Bóg wybrał sobie tylko jeden naród - Żydów, reszta Go nie interesowała.  W tamtych czasach, na długo przed narodzinami Chrystusa, na świecie istniały liczne narody, setki królestw, które wierzyły w wielu nieistniejących bogów. Upadli aniołowie, którzy wypowiedzieli posłuszeństwo Lucyferowi, doszli do wniosku, że zaopiekują się tymi narodami, przyjmą imiona, jakie każdy z nich wymyślił dla swych bóstw, podszyją się pod nich, zajmą ich miejsce i dadzą im życie. Będą się objawiać ich kapłanom, podawać za bogów, w których wierzą, nauczą ich magii, dadzą moc, pokażą cuda. W zamian wyznawcy składali im dary, modlili się do nich. Im więcej modłów wznosili, tym bardziej ich boska moc rosła.
            Tak oto świat podzielił się na trzy części. Pierwszą było Niebo z Bogiem i jego archaniołami oraz aniołami. Drugą Piekło z Lucyferem i jego demoniczną armią składającą się z upadłych archaniołów i aniołów. Trzecią stanowili ci, którzy wypowiedzieli posłuszeństwo Lucyferowi i zamieszkali między ludźmi, jako ich bogowie. Przedstawiciele trzeciej grupy byli bogami starożytnych Sumeryjczyków, Babilończyków, Rzymian, Greków, Chińczyków i wielu innych. To właśnie oni byli bogami Słowian oraz Prusów, Celtów i Germanów. Żaden człowiek nie zna ich starożytnych imion, nikt nie wie skąd się wzięli. Ta wiedza przepadła w odmętach historii. Tylko oni pamiętają o wielkiej wojnie z Bogiem w Niebie, ale wyrzekli się swej przeszłości i przyzwyczaili do imion, jakie nadali im ich wyznawcy. Część z nich natrafiła kiedyś na oddający cześć naturze lud plemienny, który sobie szczególnie upodobała. To byli Prusowie, którzy nadali swoim bogom wiele imion m.in. Kurke, Perkuns, Patrimpus, Pikuls, Medinis…
            Trzecia grupa miała się dobrze do czasów narodzin Chrystusa, syna Boga. Powstanie chrześcijaństwa zmieniło wszystko. Nagle okazało się, że jeden naród Bogu nie wystarcza. Wszechmocny nagle zachciał roztoczyć swą opiekę nad wszystkimi narodami, które wierzą w wielu bogów, upadłych aniołow. Ci jednak się bronili przed wyznawcami Chrystusa. Mijały wieki, a chrześcijanie zyskiwali przewagę, nawracali coraz więcej narodów. Zginęli lub uciekli bogowie starożytnego Rzymu i Grecji, upadli bogowie Germanów, Celtów i Słowian. Teraz trzynaście stuleci po narodzinach Chrystusa nadszedł czas na bogów plemion żyjących u wybrzeży Bałtyku, pomiędzy rzeką Wisłą i Niemnem. Nadszedł czas na bogów pruskich, którzy upadną lub przetrwają… wszystko zależy od dziecięcia dwóch religii, od dziewczyny w pruskiej puszczy zrodzonej, która jest przez puszczę kochana i przez krzyż chroniona…

            - Co się dzieje?! Dlaczego ona pluje krwią?! Co będzie dalej? Co z tą dziewczyną? Jak ma na imię? Gdzie jej szukać?! Mów!
            Mężczyzna w masce sokoła potrząsał leżącą na łóżku, zakrwawioną wieszczką, która miała wizję przeszłości i przyszłości. Była medium, jednym z największych sekretów księżniczki Agafii i jej męża księcia Mazowsza Konrada mazowieckiego. Trzymali ją głęboko w podziemiach pod płocką katedrą na Wzgórzu Tumskim. Ludzie Mroku byli odpowiedzialni za strzeżenie jej i spisywanie wizji. Teraz jednak ta niespełna dwudziestoletnia dziewczyna, nazywana medium, czarownicą lub diabelskim nasieniem umierała. Racibor mimo tego starał się wydusić z jej wątłego ciała jakieś szczegóły odnośnie przepowiedni.
            - Ta dziewczyna w pruskiej puszczy zrodzona, jak ma na imię? Gdzie ją znajdę?! – Krzyczał Racibor potrząsając ciałem wieszczki.
            Ostatnie słowa, jakie wydobyły się z zakrwawionych ust dziewczyny brzmiały:
            - Jednorożec jest blisko dziewczyny zwanej Mojmira, pogańskie bóstwo strzeże dziewczęcia z ukrycia. Nigdy jej nie znajdziesz. - Uśmiechnęła się i wyzionęła ducha.
            - Pozbądźcie się jaj ciała. Ja muszę zdać raport księciu Konradowi i księżnej Agafii. – Powiedział Racibor do dwóch mężczyzn, których twarze zakrywały maski zwierząt. Obaj, tak jak on byli członkami Ludzi Mroku.



Rzym, stolica Państwa Kościelnego, maj 1223 rok:

Rzym to wyjątkowe dla chrześcijan miasto, które od połowy VIII wieku było stolicą Państwa Kościelnego. Za jego murami swoją siedzibę mieli papieże. Najważniejszym budynkiem była Bazylika św. Piotra zbudowana w IV wieku przez cesarza Konstantyna Wielkiego. Po deszczowej nocy niewyspany Ojciec Święty przebudził się, aby rozpocząć kolejny dzień… Honoriusz III, papież od 18 lipca 1216 roku, wybrany na biskupa Rzymu z woli Boga Najwyższego siedział właśnie na tronie i cierpliwie słuchał swego kanclerza, który czytał mu nadesłane listy. Wszyscy królowie, biskupi, niektórzy bogatsi książęta oraz wojewodowie mieli swoje kancelarie, czyli urzędy, w których fachowcy zwani kancelistami lub notariuszami pisali listy, redagowali dokumenty i dbali o archiwa. Kanclerz papieski, który właśnie czytał listy Ojcu Świętemu miał na imię Guido.
Papież był w złym humorze z powodu słabo przespanej, deszczowej nocy. Poza tym znów zaczęło padać, więc drażnił go dźwięk ulewy na zewnątrz. Deszcz uderzający o dach i witraże jego pałacu był do prawdy irytujący. Miał już dać znak ręką, że ma dość na dziś. Wszak ile godzin on „głowa” Kościoła katolickiego może siedzieć i słuchać próśb i skarg? Książęta proszący o koronację na króla, władcy donoszący o grzechach swoich sąsiadów, monarchowie żądający pozwolenia na rozwód z żonami, których od dawna już nie kochają. Ojciec Święty nie lubił lizusów, zwłaszcza takich, którzy przysyłają mu złoto oraz inne dary, przymilają się, aby uzyskać wpływy i poparcie Kościoła. Cenił za to władców i biskupów walczących z poganami zarówno w Ziemi Świętej jak i w Europie. Dlatego zmienił zdanie i postanowił wysłuchać tego dnia treści jeszcze jednego listu. Dodatkowo zrobiła na nim wrażenie informacja, że goniec wiózł ten list z Lubawy do Rzymu tylko pięć tygodni. Co stanowiło niesamowity wyczyn, ponieważ listy z polskich miast do stolicy Państwa Kościelnego najczęściej docierały po siedmiu, a niekiedy nawet ośmiu tygodniach. Zimą terminy te były jeszcze dłuższe.
            Papież, kardynałowie, kanonicy, legaci i inni dostojnicy kościelni w skupieniu wpatrywali się w kanclerza, który właśnie zaczynał czytać list od Chrystiana, biskupa Prus, młodej diecezji utworzonej w roku 1216. Początek tak jak w każdym liście był oficjalny. Jednak im dalej, tym mina Honoriusza III była coraz bardziej przepełniona złością i niedowierzaniem. Biskup Chrystian najpierw skarżył się, że na krucjatę do Prus w minionym 1222 roku nie przybyli między innymi namiestnik Pomorza Gdańskiego Świętopełk II [Wielki] i książę Małopolski Leszek Biały. Później biskup pisał o tym jak pruskie plemiona z Pomezanii podstępnie zaatakowały jego wsie i grody na Ziemi Chełmińskiej. W liście tłumaczył się, że całe wojsko krzyżowców było wówczas na Ziemi Sasinów i oblegało pogański Święty Gaj zwany Lobnic. Krzyżowców przybyło po prostu za mało, dlatego nie był on w stanie zabezpieczyć swoich posiadłości na Ziemi Chełmińskiej… W dalszej części listu biskup Chrystian prosił Ojca Świętego o pozwolenie zorganizowania kolejnej wyprawy krzyżowej, tym razem zbrojni powinni przybyć w okolice Chełmna i Grudziądza, aby umocnić północną część Ziemi Chełmińskiej, wzdłuż rzeki Osy, a następnie zaatakować pogan w Pomezanii. Biskup Chrystian tłumaczył, że taka strategia będzie najwłaściwsza, ponieważ Lubawa i okoliczne kasztelanie na Ziemi Sasinów są już opatrzone siecią warownych grodów, strażnic i wałów, co stanowi doskonałe zabezpieczenie przed niespodziewanymi atakami pogan z Pogezanii, Galindii lub Barcji.
            Ojciec Święty bez chwili namysłu odpowiedział do swego kanclerza:
            - Guido, macie sporządzić cztery oddzielne pisma. – Mówił papież. – Jeden uprzejmy list do biskupa Chrystiana, w którym zgadzam się na zorganizowanie wyprawy krzyżowej przeciwko wszystkim poganom żyjącym na terenie Prus. W liście napiszcie, że zapewniam biskupa Chrystiana o tym, że tym razem przybędzie o wiele więcej chrześcijańskich książąt razem ze swoimi rycerskimi hufcami. Kolejne dwa listy mają być adresowane do namiestnika Pomorza Gdańskiego Świętopełka II i księcia Leszka Białego. W obu treść taka sama. Jeśli tym razem nie wezmą udziału w krucjacie mogą zostać ukarani ekskomuniką. Ta sama groźba dotyczy wszystkich pozostałych polskich książąt. Jednak o tym napiszecie w czwartym piśmie, które ma być odczytane zamiast kazania we wszystkich polskich diecezjach. Niech każdy wie, że papież nawołuje wszystkie książęta, całe rycerstwo do wzięcia udziału w krucjacie przeciwko pogańskim Prusom.
            Ojciec Święty skończywszy wydawać polecenia uderzył o posadzkę dolną częścią pastorału, który trzymał w lewej ręce i wstał ze swego tronu. Kiedy się oddalił dostojnicy kościelni zaczęli plotkować i analizować, czy aby słusznie uczynił strasząc ekskomuniką książęta piastowskie sprawujące władzę w rozbitej na dzielnice Polsce.

            Honoriusz III po odprawieniu wieczornej Mszy świętej udał się na spoczynek do swej pałacowej komnaty. Służba natychmiast otoczyła papieża, zdejmując z niego odzienie i przebierając w strój nocny. Kiedy już spełnili swoją posługę Ojciec Święty kazał im wyjść, ponieważ pragnął pozostać sam w swej komnacie. Przez chwile stał i w ciszy nasłuchiwał jak trzaska drzewo palące się w kominku. Bardzo lubił takie krótkie relaksujące medytacje. Po kilku minutach zdjął z palca złoty sygnet zwany pierścieniem rybaka i schował go do szkatuły. Następnie połozył się do swego łoża i rozmyślał.
            - W tak wielu krainach dalej żyją poganie, błądzący, wierzący w fałszywych bogów. Praktycznie przegraliśmy w Ziemi Świętej, straciliśmy w 1187 roku Jerozolimę. Dobrze, że chociaż w Europie udało się nawrócić na prawdziwą wiarę wiele pogańskich plemion, Germanów, Słowian i dzięki biskupowi Albertowi von Buxhövden założycielowi Rygi wiarę w Chrystusa przyjęli mieszkańcy Liwonii [Łotwy]. Na ale między Słowianami i Łotwą żyją jeszcze plemiona pogańskich Litwinów i Prusów. Tych drugich z wielkim poświęceniem nawraca biskup Chrystian, którego należy wspierać ze wszystkich sił. – Ojciec Święty zasnął rozmyślając o nawracaniu pogan. Śnił o tym, że wszystkie ludy świata padły u jego stóp, wszyscy wierzyli w Chrystusa i papieża, jako głowę jedynego prawdziwego Kościoła, jedynej prawdziwej Wiary.


Jedna ze wsi lokowanych w granicach kasztelanii Divana nazywała się Sokolniki. To właśnie tam szkolono sokoły, szlachetne ptaki od wieków wykorzystywane do polowań. Książę Surwabuno oraz jego żona niezwykle wysoko cenili te drapieżniki. Jeden z nich właśnie wbił pazury w grubą rękawicę założoną na prawą rękę Iws, żony księcia Ziemi Sasinów. Oboje pozostawili w grodzie swoją córeczkę pod opieką Mojmiry i postanowili wyruszyć na polowanie razem z sokołem. Iws i Surwabuno galopowali obok siebie, a za nimi pędziło kilku zbrojnych. Książę nigdy nie ukrywał, że lubi u swej żony zamiłowanie do polowania. W ostatnich miesiącach tyle się działo. Wyprawa krzyżowa, objawienia Matki Boskiej, którą ludzie nazwali „Lipską”. Bo objawiła się w pogańskim gaju pełnym drzew lipowych. Najgorszy był jednak zamach na ich córeczkę, którą przed śmiercią lub porwaniem uchronił rycerz Ścibor. Obecnie pełni on urząd kasztelana i jest, obok Divana, jednym z najbardziej zaufanych doradców księcia. Na to wszystko nałożyła się jeszcze wstrząsająca historia z dziesięcioma zbójami, którzy gwałcili kobiety i potem sprzedawali je na targu niewolników. Tylko trzech z nich uszło z życiem po walce ze Ściborem i jego ludźmi. Ale ta trójka też już nie żyje, ponieważ Surwabuno kazał katu ściąć ich głowy na środku lubawskiego rynku.
Iws galopowała na swym koniu zerkając na sokoła i rozmyślając o tym wszystkim. Bała się tego, co przyszłość przyniesie. Nagle wyjechali z lasu na otwartą przestrzeń.
- Jeszcze rok temu znajdowała się tu gęsta puszcza. – Pomyślała Iws. – A teraz są tylko łąki i pola uprawne. Kasztelan Gryźlin zaiste nie próżnuje, lokuje nowe wsie i dokonuje wycinki drzew.
Nagle poczuła ból w ręce. Sokół odbił się swymi pazurami od rękawicy tak mocno, że przebił gruby materiał raniąc jej rękę. Księżna Iws była jednak odporna na ból. Pruskie kobiety nie należały do słabych i płaczliwych. Zatrzymała swego konia i patrzyła w niebo na sokoła, który właśnie wbił się swymi pazurami w kuropatwę. Jego ofiara nie miała żadnych szans w starciu z drapieżnym ptakiem. Kiedy usiadł na ziemi zbrojni podbiegli do sokoła zabierając mu ciało jego ofiary.
- To już siódmy ptak, którego dziś upolował. – Powiedział Surwabuno podjeżdżając do konia, na którym siedziała jego żona.
- Ten sokół jest moim ulubionym. Szkoda tylko, że tak często przebija rękawicę i rani mi rękę. – Odpowiedziała Iws.
Psy myśliwskie biegały blisko konnych jeźdźców. Łącznie całej grupie poza ptakami udało się upolować dwa dziki i kilka lisów.
- Wracajmy do grodu. Na dziś wystarczy. – Powiedział nagle książę.
Zostawili za sobą zbrojnych razem z sokołem oraz upolowaną zwierzyną i ścigali się konno pędząc w stronę Lubawy. Kiedy już dotarli do grodu i zostawili konie stajennemu, oboje wzięli kąpiel i ruszyli do wykonywania swych obowiązków. Książę Surwabuno wysłuchiwał dziś skarg i próśb swych poddanych, a księżna Iws razem z córeczką miała zajęcia z magistrem, który uczył je dworskiej etykiety obowiązującej na dworach zachodnich i piastowskich.  

Mojmira i Divan całowali się w pokoju hotelowym swojej ulubionej karczmy Lubawska. Od czasu tragicznych wydarzeń z bandytami, którzy uprowadzili i prawie zgwałcili Drogis ich uczucie kwitło coraz bardziej.
- Zaczynałam, jako twoja niewolnica, a teraz jestem szanowaną członkinią dworu księżniczki Lulki. Książę Ziemi Sasinów dał mi tak wiele, ale tobie zawdzięczam jeszcze więcej. Gdybyś wówczas nie polecił nas, mnie i Skarbmiry, na nauczycielki dla córki księcia to bym tak daleko nie zaszła. – Mojmira mówiła to leżąc na łóżku i całując namiętnie Divana.
- Księżniczka Lulki robi postępy w nauce? – Zapytał nagle Divan.
- O tak pojętna z niej uczennica. Poza tym, dzięki Skarbmirze nauczyłam się języka pruskiego i mogę z Lulki rozmawiać sama. To było takie zagubione dziecko, zwłaszcza po tej próbie zabójstwa, którą udaremnił Ścibor. Ale nie rozmawiajmy już o sprawach dworskich, cieszmy się sobą…
Divan bawił się jej czarnymi rozpuszczonymi włosami i patrzył w zielone oczy ukochanej. Mojmira lubiła, kiedy tak robił. Dłużej nie potrafiła się powstrzymać. Całowała swojego kasztelana coraz namiętniej, po chwili rozpięła sprzaczkę jego pasa, a potem powoli…
Kiedy już było po wszystkim oboje leżeli na łóżku. Do kasztelanii Divana było daleko, a w grodzie książęcym dwoje kochanków nie chciało się umawiać na miłosne igraszki. Oboje doszli do wniosku, że w pokoju hotelowym ich ulubionej karczmy, tej samej, w której poznali Drogis, będą bezpieczniejsi. Gdyby ciągle się spotykali w grodzie to zapewne ludzie by zaczęli plotkować. A tak, wieczorami, kiedy Mojmira ma wolny czas codziennie idzie z grodu do karczmy Lubawska i tam pije piwo czekając na Divana. Nawet, gdyby nie miała kochanka to i tak by odwiedzała karczmy w Lubawie. Nikt nie lubił cały dzień przebywać w grodzie albo w domu, bo co można tam robić? W każdym mieście i wsi centrum życia stanowią karczmy i kościoły. No, ale do tych drugich chodzi się na msze tylko w niedziele i święta. Natomiast karczmy większość mieszkańców wsi i miast odwiedza codziennie, aby się napić piwa, wina, kumysu lub miodu, niekiedy coś zjeść, poplotkować, a czasem skosztować innych atrakcji...
W ciągu tygodnia Divan daje radę się z nią spotykać dwa, czasem trzy razy.  Mojmira chciałaby z nim przebywać codziennie i zarazem rozumiała, że jako kasztelan ma wiele obowiązków.  Wszyscy kasztelani na Ziemi Sasinów od miesięcy umacniają swoje grody i tworzą własne oddziały zbrojne. Groźba kolejnej wojny z poganami z Pomezanii, Pogezanii, Barcji lub Galindii jest coraz bardziej realna. Dobrze, że chociaż tutejsi poganie, z okolic Świętych Gajów Lobnic i Ciemnik otworzyli się na chrześcijaństwo i wpuścili do swoich lauksów misjonarzy.

Drogis już doszła do siebie po tych dramatycznych wydarzeniach sprzed miesiąca. Kiedy ranna, pobita i rozbita psychicznie leżała w łóżku, w grodzie, Mojmira i Izbor często przy niej byli, wspierali ją, pomagali wrócić do zdrowia. Wiele razy dziękowała kasztelanowi Ściborowi, który często odwiedzał gród księcia Surwabuno. Była szczęśliwa, kiedy mała Lulki, Skarbmira i Mojmira wstawiły się za nią i wyprosiły u księcia żeby ją zostawił u siebie na służbę. Życie na książęcym dworze i przyjaźń z małą księżniczką Lulki były dla niej zupełnie nowymi doświadczeniami. Nikomu jednak nie powiedziała prawdy o sobie. Bała się przyznać, że jest poganką z Pomezanii, która szuka małej siostrzyczki uprowadzonej przez chrześcijan w niewolę. Nawet giermkowi Izborowi, który stara się o jej względy o tym nie powiedziała. Raz widziała się z ojcem Grzegorzem, cystersem, który skierował ją do karczmy Lubawska. Miał wyrzuty sumienia, kiedy dowiedział się, co ją spotkało jednak Drogis zapewniła go, że nie jest niczemu winny. Chciał dobrze, a wyszło jak wyszło.

Biskup Chrystian miał na głowie dużo obowiązków. Za dużo jak na jednego człowieka. Dysponował, co prawda swoją kapitułą, dla której siedzibę utworzył w grodzie Łoza na Ziemi Chełmińskiej, to była jednak zbyt mała pomoc, biorąc pod uwagę ogromne potrzeby diecezji. W grodzie Łoza wznosił również swoją katedrę, jednak prace budowlane przerwano z powodu walk z poganami zza rzeki Osy. Chrystian starał się objąć siecią parafii wszystkie swoje ziemie. Oficjalnie od 1216 roku był biskupem całych Prus. W praktyce jednak mógł budować kościoły tylko tam, gdzie sięgały wpływy chrześcijaństwa, a więc na Ziemi Chełmińskiej oraz w nawróconej części Ziemi Sasinów, zwanej przez katolików Ziemią Lubawską, która obejmowała między innymi niedawno utworzoną kasztelanię Ścibora oraz tereny nad Jeziorami Łąkorz i Zwiniarz. O wiele trudniej sytuacja wyglądała w pogańskiej części Ziemi Sasinów. Tamtejsi Prusowie, po tym jak biskup razem z krzyżowcami oblegał ich Święty Gaj zwany Lobnic [dziś Łąki Bratiańskie] zmienili nieco swoje wrogie nastawienie. Z oporem, ale jednak kilka tygodnii temu pozwolili na budowę drewnianego kościoła i lokację chrześcijańskiej wsi za rzeką Drwęcą, u podnóża góry, na której stoi potężny drewniany gród pogańskiego rijkasa Dorotha.

[Chodzi o górę we wsi Kurzętnik. W obecnych czasach znajdują się na niej ruiny zamku kapituły chełmżyńskiej]

W zamian za pozwolenie na lokację wsi i przyjęcie chrztu przez wielu pogan zza Drwęcy biskup Chrystian zobowiązał się do zaprzestania wszelkich działań zbrojnych przeciwko wszystkim poganom z Ziemi Sasinów. Biskup Prus mógł się dzięki temu skupić na zabezpieczeniu Ziemi Chełmińskiej i zorganizowaniu wyprawy krzyżowej do Pomezanii. Poganie nie byli jednak jedynym zmartwieniem biskupa Chrystiana. Równie mocno trapiły go sprawy wewnętrzne dotyczące diecezji. Największy problem w tej materii stanowił niski poziom duchowieństwa, które często wykazywało braki w podstawowej wiedzy. Miał za to zaufanie do cystersów z Oliwy, w nich nie wątpił, ponieważ sprawdzali się oni doskonale, jako misjonarze nawracajacy pogan na prawdziwą wiarę. Martwił się o zwykłych proboszczów i kleryków, którzy często nie znali wszystkich wymaganych modlitw i nie potrafili odprawiać poprawnie Mszy świetej. Biskup Chrystian jednak nie próżnował. Jednym z jego kroków było rozesłanie po wszystkich parafiach diecezji swych kancelistów, aby egzaminowali proboszczów i zdawali mu raporty. Kazał im jednak pominąć kontrolę kościołów w największych grodach, takich jak: Łoza, Chełmno, Grudziądz i Radzyń, ponieważ był pewien kompetencji i merytorycznego przygotowania tamtejszych proboszczów. Wiedział, że ich znajomośc Biblii oraz rytuałów Kościoła katolickiego jest wystarczająca.
Biskup Chrystian właśnie wszedł do największej z sal na swoim zamku w Lubawie. Rozejrzał się dookoła i kiedy był pewien, że są obecni wszyscy kanceliści uspokoił się. Urzędnicy z jego kancelarii stanowili obok członków kapituły grupę najmądrzejszych, najlepiej wykształconych osób w diecezji pruskiej. Nie tylko potrafili pisać i czytać po polsku i łacinie. Znali też doskonale historię oraz Biblię. Niewątpliwie stanowili elitę diecezji.
- Raportujcie po kolei. Nie oszczędzajcie mnie. – Powiedział do zebranych.
- Ekscelencjo, biskupie diecezji pruskiej. – Odezwał się jeden z kancelistów. – Tak jak mi kazałeś dokonałem, w twoim imieniu wizytacji pięciu wsi na Ziemi Chełmińskiej… Niestety w czterech zastałem liczne problemy. Szczegóły, nazwy… wszystko znajdziesz w moim raporcie. Wiedz jednak, że w jednej wsi pod ołtarzem znalazłem kurę, która uwiła sobie gniazdo i znosiła jajka. Zdarzało się, że proboszczowie zabierali eucharystię ze sobą na plebanię. Poza tym w dwóch parafiach proboszczowie byli święcie przekonani, że za wszystkie sakramenty, łącznie ze spowiedzią i namaszczeniem chorych powinni pobierać opłaty.
- To bulwersujące! – Powiedział podniesionym głosem biskup. – A co jak ktoś nie miał pieniędzy i umarł bez spowiedzi albo bez namaszczenia?! To skandaliczne!
- Ekscelencjo, w moim przypadku było jeszcze gorzej. – Zaczął raportować kolejny z zebranych. – Jeden z proboszczów nie tylko brał pieniądze za sakramenty, ale też żył z kobietą i do tego nie dochowywał tajemnicy spowiedzi świętej.
Po sali rozeszły się szmery, a na twarzach zebranych pojawiły dziwne uśmieszki, które raczej wskazywały, że zebrani podczas swoich wizytacji mieli podobne doświadczenia.
- Cisza! - Krzyknął biskup! - Sobór Laterański IV, który został zwołany przez poprzedniego papieża Innocentego III daje mi mocne narzędzia do działania w takiej sytuacji. Poprzedni papież był wizjonerem, to on ochrzcił Surwabuno i utworzył diecezję pruską na czele, której postawił mnie! Teraz razem z Chrystusem, Matką Boską i Świętymi mnie z Nieba obserwują, a ja Ich nie zawiodę i zwalczę te grzechy, postawię tamę moralnemu upadkowi niektórych duchownych. Po pierwsze, zgodnie z postanowieniami Soboru będę dokonywać osobiście wizytacji każdej parafii w mojej diecezji. Poinformujecie o tym wszystkich proboszczów, nawet tych w grodach. Dodajcie, że każdy z nich będzie musiał obowiązkowo wyspowiadać się u mnie. Przypomnijcie im też, że za kłamstwo albo pominięcie jakiegoś grzechu podczas spowiedzi czekają ich męki piekielne i wykluczenie ze stanu kapłańskiego.
Po sali rozeszły się ponowne szmery, które biskup Chrystian uciszył gestem reki i swoim twardym spojrzeniem.
- Poza tym przypomnijcie albo uświadomcie każdemu o najważniejszych postanowieniach soboru. Szczególnie o tym, że wierni są zobowiązani do spowiadania się przynajmniej raz w roku i ten obowiązek dotyczy każdego, kto został ochrzczony. Natomiast szafarz [ spowiednik ] za wyjawnienie grzechu, który usłyszał podczas spowiedzi zostanie usunięty z urzędu i będzie odbywać pokutę do końca życia w klasztorze.
Na sali podniosły się głosy, wszyscy mieli zszokowane miny. W końcu jeden z kancelistów się odezwał:
- Ekscelencjo, wybacz mi śmiałość, ale czy to nie jest zbyt surowa kara za wyjawienie tajemnicy spowiedzi?
- Takie są postanowienia Soboru Laterańskiego IV! – Powiedział biskup Chrystian. – Sprzeciwiacie się postanowieniom papieża i Soboru? Przypominam, że każdy, kto podważa nauki Kościoła może zostać nazwany heretykiem!
Wszyscy w sali zamilkli. Już nikt nie śmiał podnieść głosu sprzeciwu. Każdy w duszy wiedział, że biskup ma rację. Każdy czuł, że ten wielki człowiek jest zdolny do dokonania najtrudniejszych reform, aby wzmocnić wiarę w swej diecezji. 
- Jest jeszcze sprawa pogańskich obrzedów, które są wciąż silne. Co możecie mi o nich powiedzieć?
- Ekscelencjo. – Odezwał siejeden z kancelistów. – Wielu pogan po przyjęciu chrztu chodzi w niedzielę i święta na Mszę.
- Uważasz, że to źle? – Zapytał biskup ze zdziwioną miną, a reszta zebranych wybuchnęła smiechem.
- Eksclenecjo to dobrze, że chodzą do kościoła, nawet bardzo dobrze, ale mimo tego praktykują też pogańskie obrzędy. Niektórzy traktują Jezusa, jako jednego z wielu bogów, inni twierdzą, że Matka Boska i bogini Kurche to to samo. Są też tacy, którzy dalej składają na kamieniach ofiary ze zwierząt i pokarmów. Podobno w wigilię, święta Jana Chrzciciela albo nawet prędzej planują obchody Nocy Kupały, niektórzy mówią, że to Noc Świętojańska. Nazwali pogańskie święto „Świętojańskim”, czyli poświęconym świętemu Janowi.
- Czyli mieszają prawdziwą wiarę z pogaństwem. – Stwierdził biskup. – Nakazuję wszystkim być łagodnym i wyrozumiałym w stosunku do ochrzczonych Prusów, którzy tak robią. Starajmy się nie wylać dziecka z kąpielą. Oni przez wieki trwali w pogaństwie, więc nie dziwmy się, że nie potrafią z dnia na dzień zapomnień o fałszywych bogach. Z roku na rok prawdziwa wiara będzie dla nich coraz ważniejsza, a pogańskie wierzenia będą odchodziły w zapomnienie. Zaufajcie mi! Tak będzie! Kiedyś nadejdą czasy, w których tutejsi zapomną, że kiedykolwiek byli poganami, mądlącymi się do wielu bogów w Świetych Gajach i składającymi im ofiary na kamieniach ofiarnych. Same kamienie zarosną, zostaną, zapomiane…


Czerwiec 1223 rok. Noc Kupały:

            [ Nadszedł dzień letniego przesilenia, który dla Prusów był wyjątkowy. W tym dniu dzień był najdłuższy, a w każdym kolejnym światłość będzie przegrywała z ciemnością aż do przesilenia zimowego, kiedy to słońce ponownie zacznie mieć przewagę nad nocą. Prusowie nie znali chrześcijańskich kalendarzy jednakże ich kapłani i kapłanki dzięki obserwacji nieba zawsze wiedzieli, kiedy jest przesilenie letnie, a kiedy zimowe. My Polacy XXI wieku musimy popatrzeć w kalendarz, aby stwierdzić, że np.: 21 czerwca 2016 roku będzie przesilenie letnie, a 21 grudnia 2016 roku przesilenie zimowe. Oni wiedzieli to bez kalendarza, ba nawet bez umiejętności czytania i pisania.
            Prusowie znali tylko dwie pory roku dagis (lato) i semo (zimę). Noc świętojańska oddzielała jedną porę roku od drugiej i była jednym z pierwszych obrzędów, których Prusowie najwięcej obchodzili właśnie latem. Lato było wręcz sezonem religijnych, tradycyjnych i ludowych obrzędów, które często odprawiano nocą.
            Kościół wiedział, że dzień letniego przesilenia w drugiej połowie czerwca pogańscy Prusowie obchodzą uroczyście. Tak samo było u Polan, którzy przyjęli chrzest w roku 966. Chrześcijańscy kapłani, aby powstrzymać pogańskie obrzędy postanowili wprowadzić święto Jana Chrzciciela - stąd nazwa "Noc Świętojańska" od św. Jana. Pierwotnie poganie nazywali swoje święto „Nocą Kupały”. Wigilia tego święta miała za zadanie zasymilowanie się (połączenie) z pogańskimi obrzędami. Asymilacja miała dokonać stopniowej zmiany obrzędów pogańskich na obrzędy w pełni chrześcijańskie. Tak zakładała teoria wymyślona przez kościelnych myślicieli. W praktyce ludzie szli na mszę do kościoła, a potem do lasu obchodzić Noc Świętojańską, Noc Kupały. ]
         
             Rozebrane tańczące dziewczęta, obrzędy magiczne i wróżby były ważnym elementem pruskiego święta. Mojmira jeszcze nigdy nie brała udziału w obchodach Nocy Kupały. Zrobiła się czerwona na twarzy, kiedy usłyszała od jednej ze staruszek, że tej nocy bogowie pozwalają na dowolne erotyczne igraszki, realizację najskrytszych seksualnych fantazji. Zaintrygował ją zwyczaj, który polega na puszczaniu przez dziewczęta w rzece Drwęcy swoich dziewiczych wianków, które następnie wyławiają mężczyźni. Podobno każdy bierze za żonę właścicielką zdobytego wianka.
 - Z ojcem we Francji i Italii uczestniczyłam w niedzielnych i świątecznych mszach. Zawsze 24 czerwca obchodziliśmy święto Jana Chrzciciela, a prędzej wigilię tego święta. Nigdy jednak nie sądziłam, że ujrzę coś takiego! Więc poganie w tym okresie obchodzą święto zwane Nocą Kupały! - Myśli buzowały w jej głowie. - Czy u nas Polan też kiedyś odprawialiśmy takie obrzędy? W Szampanii i Włoszech nigdy czegoś takiego nie widziałam! - Rozmawiała w myślach sama ze sobą.

             Przy świętej dla pogan rzece zwanej Dreuanza [Drwęca] zebrały się setki wiernych nie tylko z Ziemi Sasinów. Mojmira trafiła na obchody tego pogańskiego święta raczej przypadkowo. Zaintrygowała ją rozmowa kilku mężczyzn, którą podsłuchała niechcący wczoraj w karczmie. Piła akurat piwo razem z Drogis i kilkoma przyjaciółkami z grodu, kiedy nagle do ich uszu zaczęły docierać fragmenty rozmowy przy sąsiednim stoliku. Drogis i inne dziewczęta znały to święto. Dla Mojmiry to była jednak nowość.
            - Ty naprawdę nie masz pojęcia o pruskich zwyczajach? – Pytanie zadane przez Drogis wytraciło Mojmirę z zamyślenia.
            - Przecież ci opowiadałam jak znalazłam się na Ziemi Sasinów. Całe życie żyłam daleko stąd. A kiedy w końcu przybyłam do Polski to dostałam się do pruskiej niewoli…
            - Wiem, wiem znam twoją historię. – Odpowiedziała uśmiechnięta Drogis.
            - A ja wciąż nie znam twojej. – Odpowiedziała Mojmira. – Msze święte w kościele wydają się być dla ciebie udręką, a tu podczas pogańskich obrzędów aż promieniejesz. Uśmiech nie znika z twojej twarzy.
            - Mojmiro może kiedyś powiem ci więcej o sobie, a teraz bawmy się. W końcu to ty, moja kochana i przykładna chrześcijanko chciałaś zobaczyć jak wygląda jedno z naszych pogańskich świąt. – Powiedziała roześmiana Drogis, złapała za rękę Mojmirę i pociągnęła ją w stronę tańczących dziewcząt.
            - „…jak wygląda jedno z naszych pogańskich świąt” – Więc ona jednak jest poganką, udaje ochrzczoną ale tak naprawdę nie wierzy w Chrystusa? To jest jej sekret? Nie, czuję, że chodzi o coś więcej. – Pomyślała Mojmira i dała się porwać przyjaciółce między tańczące dziewczęta.
            - Mojmiro, dlaczego tak się wszystkim przyglądasz?
            - Nie zdwałam sobie sprawy…
            - Z czego?
            - Oj, Drogis, chodzi o to, że wielu z tych ludzi, co niedziele chodzi na Mszę do kościoła w Lubawie. Niektórych widziałam jak chrzczą swoje dzieci. A teraz widzę ich tu jak cieszą się pogańskim świętem.
            - Ty Mojmiro też chodzisz do kościoła, a mimo tego tu przyszłaś. Dlaczego więc im się dziwisz? Wielu z nich przez całe życie wierzyło w swoich bogów i przyjęło chrzest ze strachu, a nie z przekonania. Myślałaś, że ktoś, kto przez całe życie był wychowywany w wierze w pruskich bogów teraz nagle uwierzy, że ci bogowie nie istnieją?
            - Chyba byłam zbyt naiwna. – Powiedziała Mojmira.
            - Słyszałaś o obrzędzie zmywania chrztu? – Zapytała nagle Drogis.
            - Zmywania chrztu?
            - No tak na to mówią. Zmywanie chrztu albo dechrystianizacja. Prusowie, którzy przyjęli chrzest i dali ochrzcić swoje dzieci przychodzą do naszych kapłanów, którzy anulują moc chrześcijańskiego obrzędu.
            - Słyszałam, o tym w kasztelanii Divana, jeszcze wtedy ja i Skarbmira byłyśmy jego niewolnicami. Nie sądziłam jednak, że tak wielu Prusów tylko udaje prawdziwych Chrześcijan, a potajemnie dalej oddaje cześć swoim bogom – Odpowiedziała Mojmira. – Ty również jestes poganką? Prawda?
            - Więc w końcu się zorientowałaś? Nawet Izborowi o tym nie powiedziałam. – Drogis zrobiła smutną minę. - Teraz pewnie mnie wydasz i książę Surwabuno mnie z grodu wyrzuci.
            - Nic nikomu nie powiem, ale po powrocie do grodu musisz mi opowiedzieć całą swoją historię. Ze szczegółami. Słyszysz?! Bo jak nie to ci nie dam spokoju i będę męczyła w dzień i w nocy.
            - Nawet w nocy?
            - O tak, nawet w nocy.
            - No to ci wszystko opowiem, ale pod warunkiem, że nikomu nie powtórzysz. Zwłaszcza Izborowi. Gdyby się dowiedział to mógłby zrobić coś niebezpiecznego. – Odpowiedziała Drogis.
            - Więc jednak go trochę lubisz? – Zapytała Mojmira.
            - Może trochę.
            Mojmira cieszyła się pogańskim świętem, w którym pierwszy raz w życiu brała udział. Nagle podczas tańca dostrzegła Divana, którego się tu nie spodziewała. Zostawiła roztańczoną Drogis i zaczęła się przeciskać między ludźmi w stronę swojego kasztelana.
           
            - Więc z nią już wszystko dobrze? – Divan patrzył na siedzacą obok niego Mojmirę i wskazywał ręką dyskretnie na Drogis tańczącą z dziewczynami.
            - Tak w końcu doszła do siebie. Dzięki Bogu jest już zdrowa.
            - Skąd wiedziałeś, że tu będę?
            - Co roku organizują tu Noc Kupały. Byłem w grodzie, mała Lulki mówiła, że poszłaś gdzieś razem z Drogis i innymi dziewczynami. Z kolei Skarbmira dopowiedziała mi na osobności, że macie brać udział w jakimś pogańskim święcie organizowanym przy rzece na północ od brodu. Skarbmira mówiła jeszcze, że to sekret i mam nic nie mówić księciu Surwabuno.
            - U ciebie w kasztelanii też tak jest. Prawda?
            - O co ci chodzi?
            - No o to, że ludzie niby dają się ochrzcić, a potem i tak modlą się do pogańskich bogów.
            - Nie wszyscy tak robią… To dla wielu trudne, zrezygnować z wierzeń, których nauczycli ich rodzice. – Odpowiedział kasztelan.
            - Czy taki chrzest ma w ogóle sens? Nie wydaje ci się, że wielu z tych Prusów daje się ochrzcić ze strachu przed wyznawcami Chrystusa?
            - Mojmiro, tak to już jest, że życie nie jest proste. Pewne sprawy są bardzo skomplikowane. Z czasem starzy bogowie odejdą w zapomnienie, a może i nie odejdą tylko chrześcijańskie i pogańskie wierzenia się ze sobą zmieszają? Nie wiem tego. Obecnie wielu Prusów dodało Jezusa w poczet swoich bogów i modli się do Chrystusa, a potem do bogini Kurke, boga Perkunsa i innych. Widziałem jak niektórzy po wyjściu z kościoła składali bogom zwierzęta na kamieniach ofiarnych i pod starymi drzewami. 
            - Dlaczego oni tak bardzo wierzą w pogańskich bogów? Pamiętam staruszkę, która leczyła Skarbmirę. Kim ona była? Ta kobieta, nazywałeś ją starą kapłanką… Czy pruscy bogowie naprawdę istnieją? Ta staruszka wspominała o bogu Medinisie, że on ją ochrania…
            - Mojmiro zadajesz tak wiele pytań. Ja jednak nie chcę rozmawiać o starych bogach, ponieważ już nie mam z nimi nic wspólnego. Powiem ci tylko, że Bóg chrześcijan jest najsilniejszy. Widziałaś jak na targu niewolników pokonałem wikinga. Zwyciężyłem dzięki sile, którą uzyskałem po chrzcie.
- Sile, którą uzyskałeś po chrzcie?
Widział, że dziewczyna patrzy na niego z ciekawością, więc odczepił od pasa pochwę miecza i pokazał jej jednorożca wygrawerowanego na pochwie i rękojeści. Ten miecz w Rzymie dał mi pewien chrześcijański duchowny, ojciec Tomasz. To on nauczył mnie pisać i czytać. Ten wygrawerowany jednorożec jest bardzo tajemniczy…
            - Jednorożec to zwierzę, które symbolizuje Chrystusa. – Stwierdziła. – Ojciec mi kiedyś opowiadał o tym mitycznym stworzeniu.
            - No właśnie! Tak jak powiedziałaś, jednorożec symbolizuje Chrystusa. Ojciec Tomasz dał mi go razem z pochwą wiedząc, że jestem neofitą, świeżo ochrzczonym poganinem. Nie dał go biskupowi, nie dał go księciu Surwabuno. Dał go właśnie mi. Często zastanawiam się, dlaczego wybrał mnie? Ten miecz wygląda na cenny, ma w sobie niesamowitą moc. Kiedy go dobywam, czuję, że mogę pokonać każdego przeciwnika…
            - To faktycznie Divanie niesamowita historia. Twoje i moje życie jest pełne dziwnych, tajemniczych wydarzeń. Może, dlatego jest nam razem tak dobrze? Pomimo, że dużo w życiu czytałam w sprawie tego miecza ci nie pomogę. Nigdy nie słyszałam żadnej legendy, podania, nie natrafiłam na jakikolwiek zapisek, wpis w kronce, czy fragment manuskryptu mówiący o broni z wygrawerowanym jednorożcem.  Jedno jednak wiem na pewno.
            - Co takiego?
            - Bóg chciał żebyśmy się spotkali, w jakimś celu sprawił, że w twoje ręce wpadł ten miecz. Do tego w pogańskim gaju objawiła się Matka Boska, nazwana przez ludzi Lipską. Żyjemy w ciekawych czasach, w pogańskiej krainie, która stoi na rozdrożu, przechodzi z jednego ładu w drugi. Opowiedz mi więcej o tym jak ochrzczeni poganie podchodzą do nowej religii.
            - Widzę, że uparcie drążysz ten temat. – Stwierdził kasztelan. – Mojmiro powiem ci tak: W mojej kasztelanii wielu Prusów nie potrafi zapomnieć o wierze przodków, a ja nie chcę ich do tego zmuszać. Niektórzy kasztelani pod groźbą użycia siły starają się zniechęcić ludzi do dawnych wierzeń. Ja jednak uważam, że wymuszona wiara nie jest prawdziwa. Pleban z mojego grodu nad Jeziorem Zwiniarz - kontynuował Divan - nazywa nasze dawne wierzenia pogaństwem, którym Chrystus się brzydzi. Wielu jednak, nawet ci, którzy przyjęli chrzest, wierzy, że puszczą dalej rządzą, po dawnemu starzy bogowie. Zdaniem plebana pocieszające jest to, że ludzie często uznają wyższość Chrystusa nad starymi bogami. Z drugiej strony smutne jest to, że do tych słabszych, pogańskich bogów też się modlą. Mojmiro wielu Prusów po chrzcie zastąpiło czary na modlitwy, inni modlą się i dalej uprawiają magię. Natomiast relikwie chrześcijańskich świętych traktuje się tu, jako ochronę przed urokami i klątwami. Wielu księży uważa, że starzy bogowie nie istnieją albo są demonami. Ich zdaniem ludzie z czasem zapomną imiona starych bogów, a dla bogów brak czczących ich wyznawców oznacza zapomnienie, bogowie bez wiernych nie mogą istnieć.
            Mojmira wyglądała na zaskoczoną. Słowa Divana wydawały się być mądre i przemyślane. Z jednej strony nie krył, że jest chrześcijaninem, a z drugiej nie zabraniał swoim niewolnikom i mieszkańcom kasztelanii praktykowania dawnych obrzędów.
            - Więc uważasz, że starzy bogowie nigdy nie istnieli?
            - Ależ Mojmiro oni istnieją, ale są słabsi od Boga Wszechmogącego. Niektórzy z nas ich dawniej widywali.
            Dziewczyna widocznie nie potraktowała poważnie tego, co usłyszała, ponieważ po chwili namysłu zmieniła temat.
            - Divanie, dlaczego te nagie dziewczęta i mężczyźni obmywają się razem w strumieniu?
            -  Według dawnych wierzeń tak powinna wyglądać podczas Nocy Kupały rytualna kąpiel, która oczyszcza z grzechów i tworzy ochronę przed złem na cały rok aż do kolejnego letniego przesilenia, do kolejnej Nocy Świętojańskiej. Wierzymy, że taka kąpiel leczy i ochrania przed chorobami.
            - Wierzycie? Ty też?
            - Kiedyś wierzyłem, że tak jest. Ciekawe, czy w tym roku zobaczymy rusałki.
             Słowa Divana przywołały u Mojmiry wspomnienia sprzed roku, kiedy to latem w Płocku spotkała zakapturzonego nieznajomego. Ojciec wspominał wówczas o rusałkach, a nieznajomy opowiadał o jej matce, która podobno żyje w pruskiej puszczy.
            - Rusałki? Co to takiego? - Zapytała dziewczyna.
            - Mojmiro rusałki są mieszkańcami jezior, stawów i rzek. Nazywamy je też undinami. Czytałem, że starożytni Grecy nazywali je nimfami, córkami boga Zeusa. W mojej kasztelanii znajduje się Jezioro Zwiniarz, które od wieków uchodzi za święte, ponieważ poza rusałkami mieszka w nim duch opiekun Elżernis, który chroni jezioro i żyje na jego dnie. Ale rusałki pokazują się tylko nielicznym, tylko tym, którzy trwają przy wierze w starych bogów.
            - Ktoś mieszka na dnie jeziora? Mojmira zadała pytanie mając na ustach duży uśmiech. Nie zauważyła, że ich rozmowie przygląda się stara kobieta, która zrobiła oburzoną minę i odeszła rzucając prędzej dziewczynie groźne spojrzenie.
            - Uważaj. - Powiedział Divan. - Tradycja i dawne wierzenia są tu ważne dla wielu osób. Lepiej bądź ostrożna...
            - Ale ja nie miałam zamiaru...
            - Wiem, ale i tak bądź ostrożna.
            - Martwisz się o mnie?
            - Tak szkoda by było, gdyby ktoś zrobił ci krzywdę. Nie miał bym, z kim spędzać wieczorów w karczmie Lubawska.
            Twarz Mojmiry zrobiła się czerwona za złości, a Divan śmiał się i pocałował ją z zaskoczenia. Po chwili, dłuższej chwili, gdy skończyli się całować Mojmira poprosiła Divana żeby przyniósł jej kufel piwa. Kiedy jej kasztelan się oddalił dziewczyna stała i wpatrywała się w płomienie rozpalonych ognisk. Całość tworzyła niesamowity widok. Wszystkie ogniska paliły się buchającym, jasnoczerwonym płomieniem. Wielu Prusów wrzucało do ognia garstkę ziół, co według ich tradycji miało przynieść szczęście, zdrowie i urodzaj. Młodzież tańczyła dookoła ogniska, co według starych wierzeń chroniło przed chorobami. Następnie dziewczęta puszczały na wodę wcześniej uplecione wianki ze świeczkami. Nad strumieniem wytworzyła się specyficzna, poniekąd straszna atmosfera, spowodowana przez światło ogniska, dym oraz mgłę unoszącą się nad powierzchnią. Dawało to niezapomniane wrażenie połączenia się dwóch jakże sprzecznych ze sobą żywiołów ognia i wody.
            Kiedy księżyc był wysoko na niebie, w środku nocy, wszyscy zaczęli się inaczej zachowywać. Tańce ustały. Nagle jakiś starzec ogłosił, że nadszedł czas na poszukiwanie magicznego, mitycznego kwiatu paproci, który zakwita tylko raz w roku właśnie w noc letniego przesilenia [w Noc Świętojańską; Noc Kupały]. Wszyscy ruszyli na poszukiwania, nawet Mojmira i Divan, oboje - dołączyli do poszukiwań kwiatu paproci przy świetle księżyca.
            Mojmira nie pamiętała, kiedy ostatni raz tak dobrze się bawiła. Ostatnie miesiące, począwszy od lata, kiedy zaatakowano Płock, były dla niej naprawdę ciężkie. Dopiero w kasztelanii Divana, a później w grodzie, jako służąca księżniczki Lulki poczuła się bezpiecznie i pewnie. Tu na Ziemi Sasinów ścierały się ze sobą różne żywioły, stara i nowa religia, których wyznawcy żyli obok siebie. Niejedna osoba, którą widziała na mszy w kościele dziś razem z innymi tańczyła przy ognisku i wyruszyła na poszukiwanie magicznej paproci. Było w tym coś niesamowitego. Z drugiej strony zapadły jej w pamięci kazania księdza z Lubawy o bogach i półbogach, rusałkach, wiłach, południcach, wampirach, topielcach i innych demonach, które nazywał on diabelskimi pomiotami. Mojmira rozmyślała o tym jak Divan opowiadał jej, że w puszczy, a zwłaszcza nad jeziorami można spotkać te nadprzyrodzone stoty.

            - Mojmiro, gdzie jesteś! Mojmiro! Gdzie ona się podziała?! Na chwilę straciłem ją z oczu, mówiła, że między drzewami coś widzi.  Przecież kwiat paproci to legenda. Nie musiała tego traktować tak dosłownie. I skąd się tu wzięła tak gęsta mgła? – Divan coraz bardziej zaczynał się martwić o ukochaną, która zniknęła gdzieś w głębi puszczy.

            Mojmira czuła coraz, większy niepokój. Divan nagle zniknął jej z oczu, w ułamku sekundy stała sama w strasznej puszczy. Do tego był środek nocy. Krzyczała, wołała, jednak po Divanie i innych ludziach nie było śladu. Dodatkowo pojawiła się mgła, która była tak gęsta, że dziewczyna nie widziała nic mimo pochodni trzymanej w prawej ręce.
            - Dziewczyno uważaj to nie jest zwyczajna mgła.
            Głos, który usłyszała w swej głowie ją przeraził. Zaczeła się rozglądać jednak w tej mgle nie miała żadnych szans na dostrzeżenie kogokolwiek albo czegokolwiek.
            - Kim jesteś? – Zapytała. – Nie chowaj się.
            - Znasz moje imię. Jestem przy tobie, od dnia, w którym przekroczyłaś próg chaty starej kapłanki. To dzięki mojej pomocy kapłance udało się uzdrowić tę małą dziewczynkę o imieniu Skarbmira. Znasz mnie doskonale, choć nigdy nie zdawałaś sobie sprawy, że przy tobie czuwam.
            - Chesz mnie zabić? Pokaż się?
            - A ty dalej swoje. Dziewczyno skup się. Zbliża się do ciebie groźny człowiek. Zrób trzy kroki do przodu i skręć w lewo. I zgaś tę pochodnię.
            - Ale ja nic nie widzę w tej mgle!
            - Zamknij się i słuchaj moich słów.
            Mojmira postanowiła zaufać nieznajomemu głosowi. Przerażona zgasiła pochodnię zasypując ją ziemią. Następnie zrobiła trzy kroki, a potem skręciła w lewo. Znalazła ogromny dąb, a pod nim niedźwiedzią gawrę.
            - Ale tam może być niedźwiedź! Boję się tam wejść!
            - Ta gawra jest opuszczona, nie ma w niej niedźwiedzia. Właź tam natychmiast!
            Mojmira weszła do nory i nasłuchiwała. Po chwili do jej uszu dotarły odgłosy rozmowy i brzęk oręża.
            - Tu jej nie ma. Cholera nie mogę utrzymywać tej mgły w nieskończoność. Gdzie ona polazła?
            - Daj spokój z mgłą to będziemy mieli lepszą widoczność. Już nam nie ucieknie. Zresztą mamy środek nocy. Niepotrzebnie użyłeś tak silnego zaklęcia.
            - Jeszcze chwilę temu czułem jej obecność i strach. Jednak teraz nie czuję nic. Zupełnie jakby się rozpłynęła w powietrzu…
            - Musimy ją znaleźć! Wielki kapłan Kriwe z Romowe chce mieć ją żywą!

            Na zewnątrz rozmawiało kilku mężczyzn trzymających w rękach pochodnie. Głos jednego z nich wydał się jej znajomy. Mojmira wychyliła się nieznacznie z gawry i spojrzała na zbrojnych stojących niedaleko. Ku jej zdziwieniu mgła zniknęła. Od razu rozpoznała właściciela znajomego głosu. To był zakapturzony, którego spotkała w Płocku. Ten tajemniczy człowiek, który mówił o jej mamie i pawężach…
            - Dziewucho, co ty wyprawiasz! Natychmiast się schowaj, wejdź z powrotem w głąb tej gawry. – Głos w jej głowie był bardzo stanowczy i władczy. – Że też muszę się opiekować taką niesforną dzieczyną, do tego wrogą nam chrześcijanką! Stara kapłanko mam nadzieję, że mi to jakoś wynagrodzisz!
            - Kim ty jesteś? I dlaczego musisz nademną czuwać?
            - Nie teraz dziewucho! Zamknij się!

            Zakapturzony i jego towarzysze usłyszęli szelest dochodzący z niedźwiedziej gawry.
            - Niech ktoś tam wejdzie i sprawdzi.
            - A jeśli w środku jest niedźwiedź?
            - Nie uznaję sprzeciwu i tchórzostwa. – Stwierdził zakapturzony. – Kapłan z Romowe rozkazał, aby przyprowadzić tę dziewczynę, Mojmirę do niego żywą.
            - Ale jeśli tam jest niedźwiedź to na pewno już ją rozszarpał.
            - Mimo tego wejdź tam i sprawdź! Natychmiast!
            Poganin ostrożnie zaczął iść w stronę niedźwiedziej nory. W prawej ręce trzymał miecz, którego sztych właśnie skierował przed siebie, tak żeby wszystko to, co z tamtąd wyskoczy się na niego nadziało. 
            - Jeden z nich się tu zbliża. Dziewczyno będziesz musiała z nimi walczyć.
            - Ale ja nie mam przy sobie broni. – Odpowiedziała.
            - Masz w sobie moc, choć nie zdajesz sobie z tego sprawy. Żyjesz nie wiedząc, do czego jesteś zdolna. – Odrzekł tajemniczy głos w jej głowie.
            Po chwili głos w jej głowie odezwał się ponownie:
- Zatkaj uszy Mojmiro. Postaram się ich odstraszyć.
Kiedy Mojmira zatkała uszy z gawry zaczął wydobywać się ryk niedźwiedzia. Słyszała go mimo zasłoniętych uszu i rozglądała się z przerażeniem. Jednak gawra, we wnętrzu, której siedziała była pusta.
Odgłosy dzikiego zwierzęcia wystraszyły bandytę, który zbliżał się do wejścia.
- Tam jest niedźwiedź. – Powiedział jeden z napastników patrząc w stronę zakapturzonego, który nimi dowodził. 
Zakapturzony wpatrywał się chwilę w swoich podwładnych i w niedźwiedzią gawrę, po czym powiedział:
- W końcu ją znajdziemy i dostarczymy do Wielkiego Kapłana. To tylko kwestia czasu.
Po chwili napastnicy ruszyli w głąb puszczy oddalając się od ukrytej przed ich oczyma w niedźwiedziej gawrze Mojmiry.

             
            [ A teraz przerwijmy akcję powieści i poznajmy trochę prawdziwej historii, która pokarze nam ile prawdy historycznej jest w powyższym tekście. Zacznijmy od prawdziwego Jeziora Zwiniarz w fikcyjnej kasztelanii Divana, które faktycznie mogło być dla Prusów z plemienia Sasinów miejscem świętym. Potwierdza ten fakt Grzegorz Białuński w czasopiśmie Pruthenia z 2009 r., w pracy pt.: "O zasiedlaniu Ziemi Lubawskiej w okresie przedkrzyżackim w świetle źródłem pisanych i toponomastycznych" pisze on o Jeziorze Zwiniarz i okolicznej wsi Łążyn w taki oto sposób: "Dodałbym jeszcze jedno źródło poświadczające osadnictwo pruskie, choć niepiśmienne, mianowicie słynny skarb z Łążyna, ukryty po 1135 r. Co prawda skarb ten uznawany jest za słowiański, ale zawiera ewidentnie pruską „domieszkę”. Zatem ostrożnie – gdyż nie znamy pochodzenia tego skarbu, mógł to być np. skarb wędrownego kupca handlującego z Prusami – można wskazać kolejny punkt z obecnością ludności pruskiej. Nazwa Łążyna pozostaje jak dotąd niewyjaśniona, pierwotny jej zapis (Lansin, przed 1349 r.) mógłby wskazywać na źródłosłów pruski, wystarczy porównać ją z pruską ziemią Lansania. Jednak występowanie nazwy Lansin na ziemi chełmińskiej w XIII–XIV w. w zasadzie wyjaśnia jej polskie pochodzenie i powstanie w okresie późniejszej kolonizacji. Nie wyklucza to jednak wcześniejszego pruskiego osadnictwa, zwłaszcza, gdy zwrócimy uwagę na nazwę pobliskiego jeziora i wsi Zwiniarz (pierwszy raz, jako Swiner, Swyner, 1336), które może powstało od pr. swints "święty", a więc byłyby to okolice świętego miejsca, zwykle położonego na krańcach osadnictwa. Nazwa (i jej ewentualne przekształcenia pod wpływem języka niemieckiego i polskiego) wymaga jednak odrębnego rozpatrzenia przez językoznawców. W bliskim sąsiedztwie znajdujemy jeszcze jeden dawny punkt osadniczy, którego istnienie poświadcza dokument biskupa chełmińskiego Ottona (1324–1349). Otóż nadał on w nim pewnemu Stefanowi (einem gewiβen Stephan) dobra w Szczepankowie, które pierwotnie zwano Skole. Istniejąca stara nazwa, najwyraźniej pruskiego pochodzenia (wystarczy przywołać inne pokrewne nazwy z obszaru Prus – Scholen, Scholewythen, Scoliten, Skolmen) zdaje się potwierdzać wcześniejsze osadnictwo pruskie". ]


Maj 1223. Półwysep Sambijski.

            W sambijskie góry wcinała się zatoka Morza Bałtyckiego, nad którą leży bogata osada, szczycąca się wspaniałą drewnianą zabudową, otoczona drewniano ziemnymi umocnieniami. Jej wnętrze wypełniają liczne warsztaty z piecami dymarkowymi, których wyroby są znane aż w Skandynawii i Jutlandii. W ogromnej osadzie można było kupić wszystko. Począwszy od wyrobów bursztynowych, narzędzi i broni, poprzez stroje i obuwie z najlepszych zwierzęcych skór, a skończywszy na ziołowych i bursztynowych maściach leczniczych. Osad takich w nadmorskiej części kraju Prusów było wiele, a najbogatsze były lokowane na Półwyspie Sambijskim, który nazywano "królestwem bursztynu".
            Do przystani osady wpływały właśnie cztery statki wypełnione po brzegi towarami. Były to statki handlowe zwane byrthing, długie i szerokie, z niewielką liczbą wioseł, zdolne do odbywania morskich podróży po całym Bałtyku. W każdym z nich wioślarze, w większości niewolnicy, w pocie czoła zmagali się z morskimi falami. Niewolnicy nie byli jednak niczym skrępowani, nie nosili kajdan jak jeńcy na muzułmańskich galerach. W kraju Prusów większość niewolników z czasem się asymilowała, niekiedy stawała członkiem rodziny. Każdy z drewnianych statków miał jeden żagiel i na każdym znajdował się ktoś, kto wydawał się być przywódcą. Można to było wywnioskować po tym, że zamiast wiosłować stał i wydawał odpowiednie rozkazy. Na przodującym statku rolę przywódcy pełnił mężczyzna, a na pozostałych kobiety.

            Vidgautr jako pierwszy przycumował swój statek w pruskim porcie nad Zalewem Wiślanym. Początek dagis, czyli lata był raczej chłodny. Wiał silny wiatr. Pruski kupiec i podróżnik po raz kolejny pomyślał, że może chrześcijanie mają rację nazywając ten okres wiosną. Po chwili jednak powiedział sobie cicho:
- lepiej nie myśleć za dużo o chrześcijanach i ich dziwnych wierzeniach.
            Vidgautr był potomkiem słynnego sambijskiego kupca o tym samym imieniu. Jako człek światowy poznał różne kultury i z dumą lubił opowiadać o swoim przodku, np.: o tym jak wymknął się on piratom kurońskim i wpłynął niespodziewanie swoim statkiem do portu Hedeby - miasta w duńskiej Jutlandii. Vidgautr - przodek - spotkał się tam z wielką gościnnością, za którą  zapłacił królowi Kanutowi skarbem w postaci ośmiu tysięcy białych skórek futrzanych - o tak mój przodek był niesamowity ja też chcę być sławny tak jak on!
            Jego rozmyślania nagle przerwały dźwięki rozmowy prowadzonej na pomoście, do którego przycumował swoim statkiem. Jakiś Prus i Norman dyskutowali właśnie o wieściach, które dotarły do nadmorskiej osady. Vidgautr posłyszał niektóre zwroty: chrześcijanie, wielu rycerzy z krzyżami, chrześcijańska bogini...
            Ostatnie słowa wyraźnie zainteresowały kupca, dlatego podszedł bliżej i zapytał:
            - O jakiej chrześcijańskiej bogini rozmawiacie? Przecież ci dziwni ludzie wierzą w jednego boga.
            - Dobry Panie daleko na południowym - zachodzie blisko ziem chrześcijan doszło do dziwnych wydarzeń. Powiadają, że wielu Prusów przyjęło chrześcijaństwo, wycięto drzewa w wielu Świętych Gajach. Podobno bogini chrześcijan się objawiła.
            Vidgautr był znany z żądzy przygód, zamiłowania do dalekich podróży handlowych, marzył o odkrywaniu nowych ziem i poszukiwaniu skarbów. Niektórzy żartobliwie nazywali go nawet Poszukiwaczem Przygód. On sam często się śmiał z tej nazwy, ale nie złościło go, kiedy najbliżsi się tak do niego zwracali.
            - Chrześcijanie nie wierzą w żadną boginię. Nigdy o tym nie słyszałem. Czy wiecie coś jeszcze?
            - Nie Panie. Nic nie wiemy.
            Po tych słowach się oddalili zostawiając Vidgautra sam na sam ze swoimi myślami. Po chwili kupiec przerwał burze myśli w swojej głowie powrócił do rzeczywistości. Zszedł z pomostu na stały ląd i jak każdy pobożny Prus ucałował Matkę Ziemię. Całował ziemię wypływając w podróż handlową do miasta Åhus w Szwecji i teraz całuje ją po powrocie do Sambii - jednej z pruskich krain. Przechodzący niedaleko pomostu Prusowie widząc jego godne pochwały zachowanie pokiwali głowami z aprobatą.
            Vidgautr już w duszy się cieszył, że wyruszy na spotkanie nowej przygody. Nie byłby sobą, gdyby nie zweryfikował osobiście tych plotek. Tym bardziej, że jego wyprawa do skandynawskiego Åhus była owocna. Sprzedał kilka skrzyń z bursztynem, za które zapłacono mu pięknymi kolczugami z kapturem, kilkoma wspaniałymi mieczami z posrebrzaną głownią i trzonem ozdobionym w ornamenty roślinne. Ornamenty takie pokrywały również pochwy mieczy. Pruski kupiec przywiózł jeszcze ze sobą, kilkaset skór zwierzęcych, grzebienie, buty oraz rogi, z których Prusowie lubili pić kumys, a Słowianie piwo. Nie jest to oczywiście cała zapłata, jaką otrzymał za bursztyn, wszak bursztyn był skarbem, o który zabiegali możni tego świata. W czasach antycznych cesarze z Rzymu, a później cesarze niemieccy. Skamieniałą żywicę kupowali też możni z Bliskiego i Dalekiego Wschodu, zwłaszcza z Biznacjum.
            Vidgautr był jednym z największych ekspertów, wręcz znawcą bursztynu. Wiedza, którą posiadał jest w jego rodzinie przekazywana z pokolenia na pokolenie. Inne pruskie rody oczywiście też posiadały na ten temat wiele informacji jednakże jego rodzina przodowała z wiedzą w tej materii.
            Kopalnie bursztynu Vidgautra były jednymi z największych w Sambii. Pracowało w nich prawie 100 niewolników, których liczący dopiero 28 lat Vidugard kupił, bądź odziedziczył po swoim tragicznie zmarłym ojcu. Byli oni dla niego jak rodzina, dlatego Prus odwdzięczał się im opieką, zapewniał dach nad głową i godne życie. Dzięki kopalniom zyskał wysokie znaczenie we wszystkich nadmorskich osadach aż po Szwecję, Jutlandię i Brytanię. Jako miłośnik żeglugi Vidgautr skupiał się na handlu morskim w osadach położonych nad Morzem Bałtyckim. Teraz planował wyprawę lądową w głąb państwa pruskiego! Podniecenie ogarniało go na samą myśl o przyszłej podróży. W końcu nie zapuszczał się jeszcze nigdy na ziemie innych pruskich plemion - nie licząc nadmorskich osad u Natangów i Warmów. Już w głowie planował podróż: zorganizuję wozy z bursztynem i innymi towarami i wyruszę konno przez Natangię do Warmii - nie to niemożliwe, poprawił się po chwili. O tej porze roku konno z wozami nie przejadę przez puszczę. Zimą byłoby łatwiej.
            Po chwili przypomniał sobie o starej mapie Prus, którą dawno temu zdobył jego ojciec. Natychmiast popędził do swojego domu znajdującego się na terenie osady. Nocował w nim zawsze, kiedy nie miał możliwości powrotu do swojego lauksu znajdującego się na wybrzeżu, na południe od osady, w której właśnie przebywał. Z portu do domu stojącego blisko jednej z czterech bram wjazdowych, które razem z drewnianą palisadą i zewnętrznym wałem ochronnym stanowiły zabezpieczenie w razie oblężenia, było daleko, dlatego podniecony Vidgautr biegł nie zważając na dziwne spojrzenia mijanych osób. Osada jak zwykle tętniła życiem i była wypełniona kupcami z basenu Morza Bałtyckiego oraz krain położonych daleko na południu. Obecność przybyszów z Jutlandii, krain zamieszkiwanych niegdyś przez wikingów, kupców z Bizancjum, Italii i Egiptu nikogo tu nie dziwiła. Ludzie ci przybywali drogą morską, wielu z nich wypływało z portu w Gdańsku, inni głównie Prusowie z Warmii, Pomezanii i Pogezanii przypływali Zalewem Wiślanym. Prawie nikt poza Prusami z Nadrowii, Natangii, Barcji i oczywiście dalszych regionów Sambii nie przybywał od strony południowej, którą pokrywała pruska puszcza.
            Vidgautr wpadł do swojego domu i zaczął przeszukiwać jedną ze skrzyń stojących przy łóżku. Stare mapy, pergaminy, książki ze zwierzęcej skóry, miał tu wszystko, co było dla niego cenne. W końcu znalazł starą mapę pokazującą Prusy. Na północy kolorem zielonym z napisem "SAMBIA" był oznaczony Półwysep Sambijski, na brzegu, którego się właśnie znajdował. Natomiast na południowym zachodzie dostrzegł napis "LÓBAV". Słyszał już kiedyś o tej krainie i władającym nią władcy zwanego Surwabuno.
- To musi być tam! - Myśl taka od razu przyszła mu do głowy.
            - Popłynę Zalewem Wiślanym do krainy Warmów, a potem rzeką Pasłęką na ziemie Sasinów - tam jest "LÓBAV" [Lubawa]. Tylko ta rzeka, Pasłęka jej koryto chyba nie jest zbyt szerokie. Czy moje statki nie będą za duże? Chyba zdecyduję się na mniejsze statki, które po brzeki wypełnię bursztynem i innymi towarami. Na miejscu znajdę jakichś tragarzy i przewodników - wiele pozytywnych uczuć grało w jego umyśle piekną pieśń - bogini, chrześcijanie, ciekawe, jakie towary uda mi się u nich kupić? Zapewne sprzedam im dużo bursztynu - myśli wręcz wirowały w jego głowie, a ekscytacja, mieszała się z podnieceniem i wizją bogactwa zdobytego podczas dalekiej wyprawy.
            Kiedy podekscytowany wpatrywał się w mapę zupełnie zapomniał o towarze, który zostawił na statkach w porcie. Dopiero po kilkudziesięciu minutach przypomniał sobie o tym drobnym fakcie, zamknął kufer i opuścił swój dom. Szedł w stronę portu, trzymając zwiniętą w ręku mapę. Wiedział, że nie powinien się z nią rozstawać.



            Po dotarciu na miejsce zauważył, że dziewczęta zajęły się rozładunkiem, a dokładniej poganiały tragarzy, którzy wynosili towary ze statku na zaprzężone wozy. Vidgautr przyglądał się im, jak rozporządzają jego towarem.
 - To już dwa lata. - Pomyślał. - Bez nich moje życie nie byłoby takie ciekawe. Co by było gdybym ich wówczas nie znalazł? - Pogrążył się we wspomnieniach.
             Dziewczęta były typowymi potomkiniami ludów celtyckich, Które kiedyś zamieszkiwały Irlandię. Vidgautr spotkał je właśnie w Irlandii, kiedy przechadzał się po wschodnim wybrzeżu nad brzegiem morza, niedaleko Dublina. Tereny te były już wówczas kontrolowane przez nawróconych na chrześcijaństwo Anglików. Mimo przyjęcia chrześcijaństwa w głębi wyspy wierzenia celtyckie przetrwały, a dziewczęta są dobrym tego przykładem. Kiedy je spotkał po raz pierwszy dwie z nich leżały na plaży nieprzytomne przy szczątkach swojego statku, a trzecia, ranna w nogę i rękę, zaatakowała go gołymi pięściami. Wzięła go za bandytę i stanęła w obronie swoich sióstr. Pokonanie jej nie stanowiło dla niego problemu jednakże zaskoczyły go słowa, które krzyczała podczas ataku. Brzmiały one mniej więcej tak: "Chrześcijaninie przyszedłeś nas dobić?! A może chcesz nas wziąć w niewolę?!". Vidgautr dzięki licznym podróżom był w stanie zrozumieć jej mowę, podobną do tej, jaką posługują się ludzie mieszkający daleko w głębi irlandzkiej wyspy.
            Vidgautr wiedział, że piraci, często udający chrześcijańskie statki kupieckie oraz inni najemnicy albo bandyci atakują statki samotnie pływające po Morzu Irlandzkim, Morzu Bałtyckim i innych wodach. Zasady, których go uczono od dzieciństwa, czyli obowiązek okazywania gościnności obcym, pomaganie słabszym i honor nie pozwalały mu przejść obojętnie obok trzech umierających na plaży dziewcząt. Prusowie są ludźmi honoru, tego uczył go ojciec. Dlatego pomógł całej trójce. Pojawił się w ostatniej chwili. Rozpalił ognisko i udał się do lasu po zioła, aby opatrzyć ich rany.
            Nagle jego wspominanie przeszłości przerwał silny pstryczek palcami w czoło. Ocknął się, spojrzał nieco w dół i ujrzał kasztanowe włosy, a potem niebieskie oczy dziewczyny ubranej w niedawno kupioną, zieloną suknię uszytą z jedwabiu. Kupiec, od którego Vidgautr kupił suknię jakiś czas temu zaklinał się, że pochodzi ona z dalekich Chin, kraju, w którym znajdują się liczne cuda i ogromne miasta. Schannon - jedna z trójki celtyckich dziewcząt, której imię w języku Irlandzkim oznaczało "mądra" - patrzyła na niego swoimi kasztanowymi oczyma i robiła groźną minę.
            - Schannon, malutka, za co to było? Pytał i dotykał ręką bolącego czoła - przezwisko malutka było związane z jej niskim wzrostem.
            - Jak długo chciałeś tu stać i patrzeć jak inni pracują? Może byś tak nam pomógł? Jest jeszcze tyle do zrobienia. Musimy to wszystko zawieść do posiadłości.
            Kiedy do niego mówiła, machając rękoma jej wisior nieznacznie poruszał się. Vidgautr zawsze się łapał na tym, że naszyjnik, który nosiła Schannon przyciąga jego wzrok, zresztą nie tylko jego. Coś takiego po prostu rzuca się w oczy. Schanon nosi na szyi srebrny naszyjnik wielkości dłoni z krzyżem celtyckim, który swoim wyglądem przypomina krzyże chrześcijan. Z tą tylko różnicą, że czteroramienny celtycki krzyż na jej szyi jest umieszczony w okręgu, a krzyże chrześcijan to po prostu dwie przecinające się linie. Często z tego powodu niektórzy brali dziewczynę za chrześcijankę.
            - Ale ja chciałem jeszcze iść do Świętego Gaju się pomodlić! - Vidgautr próbował się wytłumaczyć.
            - Modlić się będziesz jak już się z tym wszystkim uporamy. Bogowie są wszędzie, więc równie dobrze możesz się do nich modlić u siebie w domu.
            - Vidgautr wiedział, że w dyskusji z Schannon nie wygra. Dziewczyna była uparta i niezwykle wojownicza, zawsze nosiła przy sobie łuk i sztylet, które dodawały siły jej argumentom - gdyby tylko nie była taka niska, uśmiechnął się kiedy ta myśl wpadła do jego głowy. 
            - Poszukiwaczu Przygód już prawie wszystko jest załadowane na wozach!
            - Schannon i Vidgautr odwrócili głowy w stronę wołającej do nich ze statku Meary [celtyckie imię Meara oznacza "radosna"].
            - Ile razy, Mearo, mam ci powtarzać żebyś mnie tak nie nazywała? Vidgautr wołał do niej nie ukrywając uśmiechu.
            - Poszukiwaczu Przygód wozy są już pełne, możemy ruszać.
            - Hilde, ty też tak do mnie mówisz? Zmówiłyście się przeciwko mnie! [ Hilde, imię dziewczyny w mowie celtyckiej oznacza walcząca albo dziewczyna z pola bitwy, co zresztą nie raz znajdzie odzwierciedlenie na stronicach mojej powieści ].
            Hilde była najwyższa i najlepiej umięśniona z całej trójki. Tylko Vidgautr mógł się pochwalić minimalnie wyższym wzrostem. Dziewczyna właśnie siedziała uśmiechnięta na zaprzężonym w dwa konie wozie, a jej piegowatą twarz oświetlały promienie słońca. Zielone oczy, jasna cera i rude, sięgające tylko do szyi, włosy zawsze wprawiały Vidgautra w zakłopotanie. Jako jedyna chodziła w spodniach, co budziło zdziwienie, szczególnie na ziemiach zamieszkiwanych przez chrześcijan, dla których kobieta w spodniach i do tego z mieczem była i jest czymś rzadko spotykanym. Zamiłowanie do czarnego koloru, a co za tym idzie czarnych strojów, niezwykła odwaga i waleczność składały się na jej barwną osobowość.
            Każdy, kto spotykał Hilde po raz pierwszy dziwił się bądź podziwiał ją nie tylko z powodu strojów, broni i fryzury, ale też z powodu noszonego na szyi wisiora. Okrągła ozdoba, na którą składa się znak powstały z trzech złączonych spiral roślinnych, tak zwany triskel została wykonana z brązu i emalii. Dziewczyna jest bardzo przywiązana do tego wisiora jednakże nigdy nie powiedziała skąd go ma. Poza tym na prawej dłoni nosi szeroką bransoletę ze skóry, na której są wypalone przeplatające się (wijące się jak pnącza) ornamenty roślinne.
            - Już idziemy. - Odpowiedział Vidgautr patrząc w stronę Hilde.
            Łącznie zapełniono towarami siedem wozów, każdy zaprzęgnięty w dwa konie. Podróż do gospodarstwa - kaym - trwała jakieś cztery godziny. Pierwszą czynnością, jaką podjęły dziewczęta po przejechaniu bramy ogromnego, ufortyfikowanego, okrążonego drewnianą palisadą gospodarstwa było udanie się do drewnianej łaźni.
            Do łaźni wchodziło się po drewnianych schodkach. W środku znajdowało się już kilka dziewcząt, z którymi trzy celtyckie ulubienice Vidgautra się przywitały. Wszystkie były nagie, w różnym wieku. Kawałek płótna służył im, jako ręcznik. Dziewczyny miały oczywiście do swojej dyspozycji mydło, które wytwarzano z mieszanki łoju zwierzęcego, oleju roślinnego i popiołu. W łaźni pod drewnianymi kadziami utrzymywano wysoką temperaturę dzięki żaroodpornym cegłom. Każda dziewczyna siedziała w swojej kadzi, które wyglądem przypominały wanny. Wszystkie relaksowały się pod wpływem wysokiej temperatury.

            Vidgautr pogrążony w rozmyślaniu o czekającej go podróży wydał rozkazy niewolnikom – tym, którzy wiosłowali prędzej na statkach - aby rozładowali wozy. Sam udał się do pobliskiego grodu, w którym pozostawił najwierniejszych wojowników. Mieszkańcy lauksu wyszli mu na spotkanie, wielu udało się na jego gospodarstwo obejrzeć towary, które przywiózł z dalekiej podróży. Ludzie traktowali go jak przyjaciela, choć był tutejszym dożywotnim rijkasem, władcą lauksu. W drodze do grodu wiele osób zagadywało do niego:
              Jedna z kobiet pytała go właśnie, czy przywiózł ze Skandynawii jakieś stroje albo maści. Na co odpowiedział jej grzecznie:
- Tak są na wozach, proszę się udać na moje gospodarstwo. Któraś z dziewcząt je Pani sprzeda.
            Inni pytali o wieści ze świata, o to czy widział morskie potwory, smoki, rusałki i inne tajemnicze istoty, o których opowiadali wędrujący kupcy i bardowie lub minstrele.
            Vidgautr oczywiście nie widział żadnego z tych stworzeń, co też ludziom tłumaczył. W końcu udało mu się dotrzeć przez most zwodzony do grodu. Nie lubił tego miejsca. Było małe, mocno ufortyfikowane z wysoką wieżą obserwacyjną. Utrzymanie grodu i zbrojnej załogi, którą zaopatrywał w broń, było jednak konieczne. W razie ataku wszyscy mogli się tu schronić i bronić przed wrogimi wojownikami, czekać aż z nadmorskiej osady, w której zacumował statki przybędzie pomoc.
           
            Po tygodniu od powrotu ze Skandynawii pruski kupiec był już gotowy do kolejnej podróży, ostatecznie doszedł do wniosku, że najlepszym środkiem transportu będą mimo wszystko wozy i konie. Zabierze ze sobą dziewczęta oraz kilku niewolników dla ochrony.
            - Cztery wozy wypełnione towarami powinny wystarczyć. Prawda?
            - Schannon była tak zamyślona, że odpowiedziała dopiero, kiedy Vidgautr zapytał ją o to po raz drugi.: Tak cztery wozy wypełnione bursztynem oraz wyrobami bursztynowymi, futrami i innymi towarami w zupełności wystarczą. Tam zapewne będzie wielu Polan? - Zapytała go dziewczyna.
            - Tak Schannon z tego, co słyszałem na ziemiach Surwabuny przebywają ich setki, chrześcijanie żyją tam razem z Prusami.
            - Mam złe przeczucia, co do tej wyprawy. W porcie słyszałam, że wiele plemion w głębi lądu zmierza w tamtą stronę. Czy to, aby na pewno dobry pomysł żebyśmy teraz udawali się na same krańce ziem pruskich? Tam gdzie znajduje się granica z Polanami, z chrześcijanami?
            - Schannon ty zawsze się za bardzo wszystkim martwisz.
            Oboje odwrócili się i spojrzeli na podchodzącą do nich Hilde, która była wyraźnie zadowolona, że ruszają na kolejną wyprawę.
             - Dziewczyna, tak jak Vidgautr lubi podróżować i przeżywać przygody - pomyślała sobie Schannon - i odpowiedziała: dobrze, już dobrze więcej nie będę próbowała was odwieść od kolejnej przygody.
            -  Zabrałam ze sobą dużo leczniczych maści, mam też suszone zioła. Jeśli chodzi o mnie to jestem gotowa do drogi - słowa - jak zwykle uśmiechniętej - Meary nikogo nie zaskoczyły. Dziewczyna lubiła dalekie wyprawy, ale nienawidziła walki i cierpienia. Zawsze wszystkim starała się pomóc.
            -  A zabrałaś książki i zwoje?
            -  Oczywiście - pytanie Vidgautra było rutynowe.
            - Dziewczyny ta podróż będzie inna od poprzednich. Jeszcze nigdy, z wyjątkiem portu w Gdańsku - nie byliśmy przy granicy z krajem Polan. Tam na włościach Surwabuny podobno żyje wielu chrześcijan.
            - Dziewczęta obawiały się chrześcijan, ponieważ ich misjonarze często próbowali narzucać innym swoją religię. Wielu Prusów uważało chrześcijan za dzikusów nie szanujących puszczy i przyrody.
            Czekała ich długa i niebezpieczna podróż przez wiele pruskich krain aż do Ziemi Sasinów i włości Surwabuno. Co zastaną, kiedy już tam dotrą?