środa, 12 lutego 2014

Czarownice z Pomorza i Kujaw

Książka Anny Koprowskiej-Głowackiej pt.: "Czarownice z Pomorza i Kujaw" jest niezwykle ciekawa. Autorka stara się przybliżyć w niej losy kobiet oskarżonych o czary u schyłku wieku XV i w wiekach kolejnych aż po wiek XIX. W poprzednim artykule pisałem o torturach, którymi na co zień zajmowali się kaci. Autorka "Czarownic z Pomorza i Kujaw" dzięki wnikliwej lekturze protokołów spisywanych podczas przesłuchiwania i torturowania kobiet podejrzewanych o bycie czarownicą przybliża nam jak wyglądała "praca" kata. Pozwolę sobie przytoczyć fragment dotyczący procesu Anny Glade z Grudziądza, którą w 1568 roku oskarżono o to, że jest czarownicą: "Oskarżoną związano i położono na ławie. Z początku nawet się nie skarżyła. Dopiero przy rozciąganiu ciała za pomocą bloków izba wypełniła się krzykiem oskarżonej (...) Kat przystąpił do pracy. Ściął Annie włosy na krzyż i opalił je za pomocą świecy. Następnie zerwał nieszczęsnej paznokcie z rąk i nóg. Straciła wówczas przytomność (...) Sąd zlecił kontynuację tortur, lecz Anna nie miała już nawet sił, by reagować na ból. Dopiero, gdy kat zbliżył się do niej z pochodnią, by przypalić boki zaczęła krzyczeć iż pragnie zeznawać. Pozwolono jej na to i zwolniono z ławy tortur, ale wówczas, zamiast przyznać się do popełnionych zbrodni, prosić zaczęła o zmiłowanie. (...) Kat przystąpił więc do dalszych tortur i rozpalonym węglem zaczął przypalać ciało Anny. Nieszczęsna kobieta wyła z bólu, tym razem potwierdzając wszystkie oskarżenia i zgadzając się ze wszystkimi zeznaniami". Anny nie zdążono skazać na śmierć i spalić na stosie ponieważ zmarła w wyniku ran odniesionych podczas tortur.


Jak widzicie tortury prowadzone przez kata były bardzo okrutne. Wbrew pozorom w epoce nowożytnej kobieta łatwo mogła zostać oskarżona o bycie czarownicą. Wystarczył donos sąsiadów, synowej, zazdrosnej koleżanki do rady miejskiej albo burmistrza.


Anna Wieczorek ze wsi Rakowice 
spalona na stosie 
10 sierpnia 1616 roku


Spośród wielu dramatycznych historii opisanych w książce postanowiłem przybliżyć wam losy Anny Wieczorek z Rakowic. Anna była żoną Valtena Wieczorka, wierzyła w przesądy opowiadane przez ludzi. Wydaje się, że kobieta wierzyła też w duchy i bała się ich. W tarapaty wpadła na Wielkanoc w 1616 roku. Tego feralnego dnia Anna przepędzała bydło przez bród. Niestety ktoś dostrzegł, że kobieta wykonuje jakieś dziwne gesty rękoma ("dziwne rytuały"?) aby sprawić, że zwierzęta bezpiecznie przejdą przez bród na drugą stronę rzeki. Ten ktoś od razu doniósł o sprawie sołtysowi Rakowic, który pouczył Annę, że jej zachowanie było niewłaściwe i skazał ją na zapłacenie kilku grzywien na rzecz kościoła we wsi.

Sprawa przycichła ale po kilku miesiącach Anna Wieczorek ponownie znalazła się w centrum uwagi wiejskiej społeczności. Tym razem niejaki Józek zauważył jak kobieta prowadziła dwie krowy na jarmark do Kwidzyna. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że kobieta nagle zatrzymała się razem z krowami przy mrowiskach. Następnie podeszła bliżej i mrówki "bez zastanowienia zebrała je w fartuch, pomna tego, co babka opowiadała jej kiedyś o dostatku jaki zapewnić może mrowisko. Gdy jednak zauważyła, iż spogląda na nią z pola jeden z mieszkańców [Józek] szybko wyrzuciła je i ruszyła dalej".

Józek natychmiast zameldował sołtysowi Rakowic o dziwnym zachowaniu Wieczorkowej przy mrowiskach. Sołtys tym razem zgłosił sprawę do starosty, który powiadomił sąd. Oskarżenie o czary bardzo często kończyło się karą śmierci poprzedzoną spotkaniami z katem (czyli torturami) dlatego Wieczorkowa dowiedziawszy się od życzliwych ludzi o wniesionym oskarżeniu postanowiła uciec. "Zabrała masło, słoninę, twaróg, obrusy i ubrania, a następnie wsiadła na wóz i ruszyła przed siebie. Gdy dotarła do wsi Licze, uznała, że jazda wozem jest zbyt powolna i jeśli postanowią ją ścigać, to szybko zostanie pojmana. Porzuciła wóz i siadła na oklep na konia. Ruszyła dalej aż do Kisielic.

Gdy przybyli słudzy, by pojmać kobietę, nikogo nie zastali. Jej dom został przeszukany. Nie znaleziono jednak nic, co by świadczyło o stosowaniu przez nią magicznych praktyk, choć przeszukano nie tylko skrzynie, ale i komorę. Sąd kwidzyński zdecydował więc wysłać pościg za oskarżoną. jej wóz odnaleziony został we wsi Licze. Tam przesłuchani ludzie opowiedzieli, jak pewna niewiasta wzięła konia od wozu i dosiadła go bez siodła, a następnie pojechała przed siebie. Sugerowali, iż pędziła w kierunku Działdowa. 

Tymczasem Anna nie pozostała długo w Kisielicach. Zawróciła do Licz i tam została ujęta". Kobietę doprowadzono przed sąd w Kwidzynie. Anna postanowiła, że opowie sądowi jak było: "Pędziłam dwie krowy na jarmark tu, do Kwidzyna. Był ze mną mój sługa, który mi pomagał... Prawdą jest, że znalazłam mrowisko i wzięłam je w fartuch, ale jakiem zobaczyła, że ludzie to widzą, to je wyrzuciłam... Nic złego nie uczyniłam. I żadnych czarów nie robię... - dodała".

W rozprawie brał udział starosta, który na świadka powołał sołtysa Rakowic. Sołtys zeznał, że "niejaki Józef był wtedy z sierpem na polu. Zauważył jak Anna Wieczorkowa zebrała mrowisko i posypała nim dwie krowy. Dodał jeszcze, iż we wsi wszyscy uważają ją za czarownicę, a pewien pastuch koni, który już nie żyje, opowiadał, że przylatywał do niej nocami jakiś elf".

Zeznania kolejnych świadków były równie fantastyczne. Ciężko jest uwierzyć, że ludzie, którzy byli sędziami, starostami albo sołtysami mogli wierzyć w takie historie. Kolejnym świadkiem była samotna czterdziestoletnia kobieta, która była przez jakiś czas służącą u rodziny Wieczorek. Kobieta ta opowiedziała sądowi historię jakby wyjętą z horroru: "w pewien czwartek, kiedy wszyscy położyli się do snu - a jak zaznaczyła gospodarze ułożyli się wówczas w osobnych łóżkach - usłyszała nagle, jak pan Valten [mąż oskarżonej o czary] zaczął przez sen charczeć, pani Anna [oskarżona o czary] zaś stękać. Zaniepokojona poszła więc zobaczyć, co się dzieje. Zapytała nawet, czy aby nic się pani nie stało, ale ta nie odpowiedziała, tylko zaczęła jeszcze głośniej jęczeć. Księżyc świecił jasno, a w kominie jeszcze palił się ogień, więc w izbie nie było ciemno. I wówczas kobieta zobaczyła odzianego w ciemne szaty mężczyznę, który leżał na pani Wieczorkowej, najwyraźniej z nią obcując. Uciekła wówczas przerażona i resztę nocy spędziła na modlitwie. Jednakże, jak zeznała dalej, w następny czwartek usłyszała, jakby ktoś na górze oddawał się rozkoszom. Zamierzała iść tam ze świecą i sprawdzić, jednak pan Valten stwierdził, iż pewnikiem koty harcują. Nazajutrz jednak pani Anna miała niebieskie oczy i była bardzo chora. Służąca uznała, iż nawet dnia dłużej tam nie pozostanie. Udałą się też czym prędzej do sołtysa, któremu oo wszystkim opowiedziała. Anna Wieczorek wysłuchała tych zeznań zdumiona. Zaprzeczyła, stwierdzając, że najwyraźniej się coś służącej przyśniło, skoro takie bzdury wygaduje"

Niestety dla oskarżonej zeznania kolejnych świadków również były na jej niekorzyść. Jakub Radunia zeznał, że zmarły niedawno pasterz koni opowiadał jak Wieczorkowa lubi wzywać ducha o imieniu Chorainiczy. 

Podczas kolejnych przesłuchań ponownie pojawił się elf. Dokładnie dnia 2 sierpnia kiedy ponownie wezwano sołtysa Rakowic oraz pastucha koni Marcina. Obaj panowie zeznali, że w niedzielę, we wtorek i w czwartek widzieli lecącego elfa. Poza tym obaj dodali, że w Rakowicach i sąsiednich wsiach wszyscy uważają Annę Wieczorek za czarownicę i boją się jej czarów. Oczywiście sama oskarżona, która od wielu dni siedziała w lochu i była wiele razy przesłuchiwana po raz kolejny zaprzeczyła wszystkim oskarżeniom o czary, kontakty z duchami i elfami. 

Wszyscy uważali, że Wieczorkowa jest czarownicą, a sama oskarżona temu zaprzeczała. Jaką logiką w tamtych czasach kierował się sąd? A no taką, że skoro oskarżona zaprzecza to trzeba torturami "nakłonić ją" do przyznania się do winy. 

Kat miał swoje sposoby, zrywanie paznokci, przypalanie ogniem. Najpierw oskarżoną o czary kat rozbierał do naga i sprawdzał, czy na ciele nie ma znamion diabelskich (pieprzyków?). Następnie nagiej kobiecie kat pokazywał narzędzia jakimi będzie ją torturował. Takie czynności miały nakłonić oskarżoną do złożenia zadowalających zeznań, czyli przyznania się do winy. Jeśli oskarżona nie chciała zeznawać to kat zaczynał tortury. Torturowane kobiety najczęściej przyznawały się do uprawiania czarów, stosunków z diabłem, uczestnictwa w sabatach, kontaktów z elfami itp. Pod wpływem bólu przyznawały się do wszystkiego. Czasem kobietę która przetrwała wszystkie tortury wypuszczano na wolność i oczyszczano z zarzutów. Trzeba jednak mieć świadomość, że był to "wrak człowieka" - upodlona, z powyrywanymi paznokciami, wielokrotnie przypalana ogniem. Czy taka kobieta mogła powrócić do roli żony i matki? Przecież mieszkańcy wsi i tak uważali ją za czarownicę i uniewinnienie przez sąd raczej nie miało dla nich znaczenia.

Wróćmy teraz do Anny Wieczorek, która zapewne wiedziała o tym jak straszne są tortury. Dnia 4 sierpnia 1616 roku sąd uznał, że należy oddać ją w ręce kata. Tortury rozpoczęły się tego samego dnia. Dnia 5 sierpnia Anna przyznała się do tego, że od kilku lat obcowała cieleśnie z diabłem, który w zamian przynosił jej zboże, słoninę i pieniądze. Opowiedziała też o spotkaniach z innymi czarownicami, podała ich imiona: Anna Krainiczka, której diabeł podobno przynosił garniec pełen masła i twarogu, a czasem nawet pieniądze i słoninę. Oskarżona wspomniała tez o czarownicy Reginie Raduniowej. 

Wyroki:

Anna Wieczorek - 10 sierpnia 1616 roku została skazana na spalenie żywcem na stosie. Wyrok wykonano.

 Regina Raduniowa - spłonęła obok Anny Wieczorek. 

"Jak podaje Pani Anna Koprowska-Głowacka: "Obie kobiety spłonęły ku uciesze zebranej gawiedzi, przeklęte przez mieszkańców i uznane za podłe wiedźmy, które szkodę ludziom wyrządzały".  




                                                            Polecam artykuły:

Historia egzorcysty z Gietrzwałdu

Średniowiecze - Targi niewolników i tortury.

 

 

Autor: Tomasz Chełkowski


Kontakt: 
ziemialubawska@protonmail.com






Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)



środa, 5 lutego 2014

Targi niewolników i tortury w średniowieczu (18+)


Wielu z was zapewne  zauważyło, że bardzo lubię średniowiecze. Czytanie i pisanie o tej barwnej epoce daje mi najwięcej radości.  Znacie moje teksty o wprowadzaniu chrześcijaństwa na Ziemi Lubawskiej o tym jak żyli mieszkańcy Nowego Miasta Lubawskiego w średniowieczu. Opisywałem średniowieczne fortyfikacje obronne okolicznych miast. Starałem się wam pokazać średniowiecze pogańskie oraz średniowiecze po wprowadzeniu chrześcijaństwa na Ziemi Lubawskiej w pierwszej połowie XIII wieku. Myślę, że dobrze się wywiązałem ze swojego zadania aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że tylko "liznąłem te zagadnienia". Prawda jest taka, że można napisać o wiele więcej co też w przyszłości mam zamiar uczynić. Dziś jednak chciałbym uzupełnić pewne braki związane z epoką średniowiecza. Wiedza ta pozwoli wszystkim lepiej zrozumieć tę barwną epokę. Mam na myśli tematy związane z targami niewolników i torturami. Każdy kto opisuje bądź wyobraża sobie jak wyglądało życie w średniowiecznym grodzie albo mieście - szczególnie w XII - XIII wieku - powinien mieć świadomość, że publiczne egzekucje były czymś normalnym, rozrywką, którą oglądały całe rodziny, dzieci się cieszyły patrząc jak ktoś jest zabijany przez kata. Powszechne były też tortury. Człowiek zakuty w dyby przy bramie wjazdowej  do miasta albo w okolicy targu nikogo nie dziwił, mało tego osobę taką często szturchano, zdarzało się, że dzieci i dorośli rzucali w nieszczęśnika np. jajkami albo go (lub ją) łaskotali. Mentalność człowieka średniowiecza była zupełnie inna od mentalności Polaków, Europejczyków z XXI wieku. Każdy kto bada historię, zgłębia wiedzę o dawnych epokach powinien o tym pamiętać. 


Niewolnictwo, handel niewolnikami oraz tortury w sumie można opisywać oddzielnie. Ja jednak zdecydowałem, że wolę połączyć oba zagadnienia w jednym artykule. Po pierwsze uważam, że warto podać pewne ramy czasowe, określić  w jakim okresie handel niewolnikami kwitł, a kiedy zanikł. Rozpocznijmy od kraju Polan (Polski). Jak dobrze wiemy Polanie przyjęli chrzest w roku 966. Nie oznacza to jednak, że od razu wszyscy zaczęli przestrzegać moralności chrześcijańskiej. O nie! Wszystko się strasznie wlokło. Ludzie nie lubią zmian, a Kościół wiedział, że w wielu sprawach nie warto naciskać. Tak więc przez dziesiątki (w niektórych częściach Polski przez setki lat) ludzie mimo przyjęcia sakramentu chrztu praktykowali dalej religię pogańską. Klasycznym przykładem jest tu uczestnictwo we Mszy świętej w wigilię Jana Chrzciciela, a następnie obchodzenie nocą święta kupały (nocy świętojańskiej). Podobnie było z pochówkami. Kościół nakazywał grzebanie zmarłych w ziemi, a Słowianie (szczególnie na wsi) i tak trzymali się pogańskich tradycji, a co za tym idzie zmarłych palili razem z ich dobytkiem - często żona szła dobrowolnie na stos aby razem z mężem przejść na tamten świat.  Podobnie było z niewolnictwem, które przez wieki było jednym z najważniejszych gałęzi handlu. Niewolników i niewolnice sprzedawano na targach, a targi takie były w większości osad, miast, osad portowych, praktycznie wszędzie. Niewolnik schwytany podczas działań wojennych, łupieżczych napadów był przedmiotem, własnością swojego pana. W Polsce niewolnictwo zanikło prawdopodobnie w XIII wieku z powodu zmian gospodarczo-ekonomicznych (narodziła się warstwa chłopska pracująca na gospodarstwach).

Tak się składa, że w kraju Prusów, który zajmował granice m.in. obecnej Ziemi Lubawskiej, a szerzej województwa warmińsko-mazurskiego i obwodu kaliningradzkiego, niewolnictwo też zaczęło zanikać w drugiej połowie XIII wieku. Stało się tak z powodu chrystianizacji Prus przez Zakon krzyżacki. 


Zanik niewolnictwa w Polsce i w Prusach nie oznaczał, że wszyscy mogli spać spokojnie. Ryzyko zostania niewolnikiem dalej było duże. Nawet w XIV i XV wieku wiele kobiet, mężczyzn i dzieci było porywanych w niewolę i...



Cały artykuł (przeznaczony tylko dla osób pełnoletnich) znajdziesz na moim nowym blogu pod tym adresem: 






Autor: Tomasz Chełkowski


Kontakt: 
ziemialubawska@protonmail.com



Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)


niedziela, 2 lutego 2014

Prusowie z Ziemi Lubawskiej i ich sekret długowieczności



Aby w pełni zrozumieć ten artykuł zachęcam do zapoznania się z moimi poprzednimi postami:

Chrzest Ziemi Lubawskiej i budowa Lubawy - część I

Chrzest Ziemi Lubawskiej i budowa Lubawy - część II

Chrzest Ziemi Lubawskiej i budowa Lubawy - część III

Na wstępie warto zaznaczyć, że Prusowie nie mają nic wspólnego z Niemcami. Każdy słysząc nazwy Prusy i Prusowie (Prusai) powinien zdawać sobie sprawę, że chodzi o naszych przodków. Prusowie przez setki, a według niektórych tysiące, lat zamieszkiwali obszar, który pokrywa się z obecnym województwem warmińsko-mazurskim i obwodem kaliningradzkim. Jedno wiemy na pewno byli tu oni szybciej niż Słowianie (Polanie), którzy w 966 roku przyjęli chrzest dzięki swojemu władcy Mieszkowi (Dagobertowi).

Prusowie, z Ziemi Lubawskiej dzięki pokojowo prowadzonej przez Chrystiana (późniejszego biskupa Prus) misji chrystianizacyjnej przyjęli chrzest dopiero w 1216 roku, co potwierdził papież Innocenty III w swojej bulli "terra Lubouia" datowanej na 18 lutego 1216 roku.

Tym jednak co najbardziej mnie interesuje są opisy kronikarzy oraz pisarzy starożytnych (Herodota, Tacyta, Ptolemeusza), średniowiecznych np. Wulfstana (IX wiek), kronikarzy Zakonu Krzyżackiego (np. Piotra z Dusburga) i kronikarzy polskich z Janem Długoszem na czele. Zakon krzyżacki który od ok. 1230 roku rozpoczął zbrojny podbój Prus i siłą zmuszał ich do przyjęcia chrześcijaństwa niestety zapoczątkował proces rozkładu kultury pruskiej. Lech Niekrasz podaje, że w XIII wieku Krzyżakom udało się wymordować ponad 50 tys. Prusów (ludność całych Prus na początku XIII wieku, przed przybyciem Krzyżaków, raczej nie przekraczała 400 tys.).


Sekret długowieczności Prusów?
Często słyszymy opowieści o tym, że ludzie w średniowieczu żyli krótko i się nie myli. Na niektórych stronach internetowych i w wielu książkach spotkałem się z opisami typu: średnia długość życia wynosiła 30 lat, inni twierdzą, że osoba w wieku lat 40 w średniowieczu uchodziła za starca. Nie będę wchodził w szczegóły ale jako historyk powiem Wam kochane czytelniczki i szanowni czytelnicy: NIE WIERZCIE W TAKIE GADANIE. Osoby, które głoszą takie hipotezy obliczają często długość życia w średniowieczu ze średniej długości życia. Problemem jest jednak to, że w tamtych czasach kobiety rodziły kilkoro, a czasem kilkanaścioro dzieci. Dzieci często ginęły (podczas pracy, ulegały wypadkom, zabite przez zwierzęta itp.), śmiertelność urodzeń też była wysoka (we wszystkich średniowiecznych "krajach"). Jeśli podliczymy dzieci, które zmarły/zginęły mająć kilka miesięcy albo kilka lat (a było ich dużo) to wówczas wychodzi średnia ok 40 lat. Tylko co z tego? Mamy dokumenty opowiadające o wielu duchownych, proboszczach, starych kapłanach itp. żyjących 80 i więcej lat. Są dokumenty sądowe, w których świadkowie często są w podeszłym wieku. Staruszków we wszystkich średniowiecznych krainach było wielu. W tym miejscu się zatrzymam, a jeśli ktoś chciałby pogłębić ten temat i dowiedzieć się więcej o średniowieczu to niech obejrzy poniższy filmik.

Ok już nie marudzę i wracam do meritum, czyli sekretu długowieczności Prusów. Musicie wiedzieć, że w średniowieczu społeczeństwo pruskie cieszyło się doskonałym zdrowiem, potwierdza to przekaz kronikarzy oraz bardziej wiarygodne badania archeologiczno-antropologiczne. Masowe epidemie i liczne w średniowieczu choroby dziesiątkujące społeczności wielu krajów, nie dotykały Prusów. Postanowiłem, że wypiszę wszystko w punktach. Większość informacji jest oparta na najnowszych badaniach archeologiczno-antropologicznych oraz analizie zapisków kronikarskich. Informacje te znajdziecie w książce: Lech Z. Niekrasz, Gdzie jesteście Prusai? - link do darmowej wersji elektronicznej: http://prusowie.pl/dane/Gdzie_jestes_Prusai.pdf


Sekrety:

1. Sauna: Każde pruskie gospodarstwo (kaym) było ufortyfikowane, czyli otoczone drewniano-ziemnymi umocnieniami. Na gospodarstwie mieszkała głowa rodu, z żoną albo wieloma żonami, z dziećmi i niewolnikami oraz niewolnicami. Na każdy kaym składało się kilka, a czasem kilkanaście mniejszych i większych drewnianych domów. Na takie gospodarstwo składały się: chata lub kilka chat dla członków rodziny, chaty dla niewolników, spichlerze na ziarno, stodoły, stajnie, suszarnie na zboże, studnia i łaźnie.

Te ostatnie były dla Prusów bardzo ważne. W każdej łaźni znajdował się piec z polnych kamieni, na które po podgrzaniu lano wodę. Było to coś w rodzaju sauny. Prusowie lubili dbać o swoją higienę i myli się często. Nawet jeśli prędzej pływali w jeziorze to i tak po powrocie na swoje gospodarstwo korzystali z łaźni, w których gorąca woda wylewana na kamienie tworzyła parę, umożliwiającą kąpiel parową. Jak to ładnie ujął polski kronikarz Jan Długosz: "łaźnie codzienną były potrzebą, równie u mężczyzn jak i u kobiet; utrzymywali bowiem, że wypędzały z ciała chorobę ostatniego przepicia i przedłużały życie".



2. Trunki: Średniowieczni Prusowie pili wiele rodzajów trunków np: kumys (mleko kobyle) i miód. Ten pierwszy był dostępny najczęściej dla nobilów (władców mieszkających w grodach) oraz najbardziej zamożnych wojowników. Kumys to taki kefir z dodatkiem alkoholu. Tylko mleko uzyskiwano poprzez dojenie kobyły. Kumys był dla Prusów tym, czym piwo było (i jest) dla Polan. Miód był natomiast przeznaczony dla pospólstwa i niewolników.

Prusowie, jak podaje Długosz żyjący w XV wieku kronikarz: "pili końskie mleko, a ono zwykle głowę zawraca". Napój ten nie był znany Polanom ani Germanom, znali go natomiast mieszkańcy zaludniający stepowe regiony Wschodu. Czy nie jest to dowód na to, że Prusowie wywodzą się z tamtych ziem, znad Wołgi i Dniepru? Prawdopodobnie kilkaset lat, może nawet ponad tysiąc lat przed Chrystusem przybyli oni na tereny obecnego województwa warmińsko-mazurskiego i obwodu kaliningradzkiego właśnie stamtąd.

Miód był napojem syconym, czyli wymieszanym z wodą, gotowanym i pozostawionym do skwaśnienia. Później zaprawiano go szyszkami chmielu, dzięki czemu jego walory smakowe były zbliżone do trunków alkoholowych. Jako ciekawostkę można podać, że Prusowie nie znali piwa - ulubionego trunku Słowian (Polan).




3. Mięso: Prusowie słynęli ze swojej gościnności, dbania o higienę oraz zamiłowania do śpiewu (śpiewali przy każdej okazji). Gdybyś czytelniczko, bądź czytelniku w XIII wieku został ugoszczony (-ona) przez Prusów to posadzono by cię za wielkim stołem, a pośladki twoje by spoczęły na krześle lub leżącym w chacie pniu drzewa. Na środku chaty by płonęło ognisko, a otwór w ścianie, zwany w języku pruskim lanxto, by spełniał rolę okna i zarazem pełnił funkcje komina, czyli otworu na ujście dymu.

Jednej potrawy na stole Prusów nigdy nie brakowało, a było nią mięso. Prusowie, jako ludzie długowieczni kochali wyroby pochodzenia zwierzęcego, badania archeologiczno-antropologiczne dowodzą, że lud ten cieszył się doskonałym stanem zdrowia, a mężczyźni dożywali sędziwego wieku. Poza tym bardzo dużą odpornością na choroby cieszyły się pruskie kobiety. Jak to ładnie ujął Lech Z. Niekrasz: "Prusów nie doświadczały masowe i mordercze epidemie, które wyludniały wielkie połacie średniowiecznej Europy".

Prusowie jedli mięso w postaci surowej, gotowanej, pieczonej oraz suszonej. Ze zwierząt hodowlanych preferowali: nierogaciznę, owce, kozy i koninę. Poza tym konsumowali zwierzynę upolowaną, czyli dziczyznę. Specjalizowali się w wyrabianiu kiełbas. Głównym składnikiem jednej z pruskich zup o nazwie iuse, przyrządzanych w glinianych garnkach, były sproszkowane kawałki ususzonego mięsa.



4. Nabiał: Suris (sery) i auctan (masło), poadamynan (surowe mleko), ructan-dadan (kwaśne mleko kobyle). Przytoczone pruskie nazwy produktów mlecznych oraz badania archeologiczne potwierdzają, że mleko kobyle i jego wyroby były ważnym składnikiem pruskiej diety. Profesor Okulicz - Kozaryn trafnie zauważa, że "na bardzo starą tradycję gospodarki nabiałowej wśród Prusów wskazuje fakt, że wszystkie nazwy z nią związane posiadają rdzennie pruską etymologię i nie zostały zapożyczone z języków obcych".

       
    
5. Jedli to co rosło w dziewiczej puszczy oraz to co rosło w ich ogródkach:
Prusowie kochali przyrodę, wierzyli, że nawet niszczenie kory drzewa i łamanie gałęzi jest czymś złym. Traktowali puszczę, która ich otaczała jak świętość. Jeśli musieli wyciąć drzewo albo upolować zwierzę to robili to tylko w ostateczności, nigdy dla przyjemności.
Prusowie w swojej diecie preferowali zioła oraz jarzyny z przydomowych ogródków, w których najczęściej rósł groch, bób oraz rzepa. Uprawiali też zieleninę w postaci lebiody, pokrzywy i szczawiu. Z owoców leśnych na pruskim stole można było znaleźć owoce leśne (jagody, jeżyny, maliny i poziomki). Pruskie gospodynie przyrządzały z owoców susz na zimę, którym urozmaicały liczne potrawy mączne.
           

6: Pieczywo - chleb, wyroby mączne fundament diety Prusów:
Produkty rolne, zboże stanowiło fundament diety Prusów. Przerabiali oni zboże w kamiennych żarnach na mąkę, z której piekli wiele różnych gatunków chleba. Sompisenis (chleb gruby razowy), geits (chleb żytni) to tylko niektóre z pruskich nazw. Meltan, czyli potrawa z moczonych, suszonych i mielonych ziaren owsa. Jak zauważa Lech Z. Niekrasz jest to potrawa podobna do czegoś co "zachowało się do niedawna na Białorusi, gdzie z owsa przyrządzano gorzkawy w smaku i popijany słodkim mlekiem kisiel".

Na zakończenie należy dodać, że Prusowie znali technologię tłoczenia oleju z maku, lnu i konopi oraz wytwarzali mydło z mieszanki tłuszczu zwierzęcego i wody.




Kilka średniowiecznych przepisów
Niektóre przepisy te znali zarówno Słowianie (Polanie) jak i Prusowie. Inne były Prusom obce.

I. Przepis na średniowieczne cukierki. Ich najdroższym składnikiem był cukier brązowy, który był bardzo drogi. Dlatego większość ludzi słodziła potrawy miodem. Mała miseczka cukierków w średniowieczu kosztowała czasem tyle co koń z wyposażeniem. Na takie smakołyki mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi ludzie: biskupi, proboszczowie, możni, władcy, książęta, niektórzy rycerze, a w czasach późniejszych niż średniowiecze szlachta i magnateria.

Jean Verdon w książce pt. "Przyjemności średniowiecza" podaje ciekawe informacje na temat cukru: "(...) Cukier, dotąd mało znany we Francji, rozpowszechnia się pod koniec XIV wieku. Prawdziwą namiętnością do cukru zapałał wiek XV, zwłaszcza w tych krajach śródziemnomorskich, w których uprawia się trzcinę cukrową". Ciężko jest stwierdzić kiedy cukier i cukierki pojawiły się na terenie Polski. Podejrzewam, że elity polskie znały ten przysmak już w XIV, a może nawet w XIII wieku.


II. Sosy w średniowieczu: dwie trzy miary gorczycy, zmiel utucz w moździerzu. Główny składnik to czosnek i pietruszka, gorczyca, jabłko, cynamon, imbir. Przepis na średniowieczny sos czosnkowy z imbirem i cynamonem:

Składniki:
20 ząbków czosnku
2 czubate łyżki miękiszu czerstwego chleba
250 ml bulionu
1/4 łyżeczki imbiru
1/4 łyżeczki cynamonu
szczypta goździków
sól

Przygotowanie:
18 ząbków czosnku pieczemy przez 30 minut w folii aluminiowej w piekarniku nagrzanym do 200°C. Chleb namaczamy w małej ilości bulionu.
Obieramy ząbki pieczonego i surowego czosnku. Wszystko ucieramy, dodając powoli resztę bulionu i przyprawy, aż powstanie jednolita, aksamitna masa. Solimy, stawiamy na ogniu, doprowadzamy do wrzenia i gotujemy przez parę minut. Podajemy na gorąco - źródło sosu: http://puszka.pl/przepis/5169-agliata-sredniowieczny_sos_czosnkowy_z_imbirem_i_cynamonem.html



Autor: Tomasz Chełkowski


Kontakt: 
ziemialubawska@protonmail.com


Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)
            

Ostatnia aktualizacja artykułu: 10 II 2014