Grudzień Roku
Pańskiego 1222:
Wieść o ataku pogańskiego plemienia Pomezan na Ziemię
Chełmińską szybko dotarła do uszu biskupa, który kazał przerwać oblężenie
Świętego Gaju Lobnic, zjednoczył swoją armię z wojskami księcia Surwabuno i
wyruszył na ratunek chrześcijańskich grodów i wsi. Niestety krzyżowcy po
dotarciu w granice Ziemi Chełmińskiej zastali zgliszcza, ciała setek
pomordowanych chłopów oraz dzieci płaczące przy leżących bez ruchu martwych
rodzicach. Zwłoki rozszarpywane przez kruki i wilki były widokiem powszechnym.
Niektórzy mieszkańcy zdołali w porę uciec do grodów takich jak Łoza, Kowalewo i
Chełmno. Najtrudniejsza sytuacja panowała w północnej części Ziemi Chełmińskiej,
gdzie poganie cały czas starali się zdobyć gród Grudziądz. Kiedy jednak
usłyszeli o zbliżającej się armii chrześcijan natychmiast uciekli przez rzekę
Osę z powrotem do Pomezanii razem ze zdobytymi w okolicznych wsiach łupami i
niewolnikami.
Kasztelani
z Ziemi Chełmińskiej obiecali zemstę. Wielu z nich ogarnęła furia, co było w
pełni zrozumiałe, ponieważ ponieśli duże straty. Kiedy oni razem z biskupem Chrystianem
i księciem Surwabuno walczyli na Ziemi Sasinów ich dobra były plądrowane przez
pogan z Pomezanii. Biskup nie czekał długo i póki miał jeszcze pod rozkazami
oddziały krzyżowców rozkazał przekroczyć rzekę Osę i zaatakować Pomezan.
Rycerze palili wszystkie napotkane pruskie gospodarstwa, pozostawili za sobą
setki trupów, zbezcześcili wiele Świętych Gajów, mordowali wajdelotów, a
kapłanki brali do niewoli, dotarli aż w okolicę pogańskich grodów Kwedis i
Kerseburg, których co prawda nie zdołali zdobyć, ale za to udało im się zabić
lub wziąć w niewolę wielu Pomezan, którzy nie zdążyli w porę znaleźć w nich schronienia.
Były to mroczne czasy, w których ciężko
było stwierdzić, kto jest dobry, a kto zły. Po obu stronach występowała szczera
nienawiść i pragnienie zemsty za śmierć lub zniewolenie najbliższych.
Tak oto
zakończyła się wyprawa krzyżowa do Prus zorganizowana latem i jesienią Roku
Pańskiego 1222. W Ziemi Sasinów rycerz Ścibor utworzył kasztelanię, udało się
też brutalnie nawrócić pogan znad Jeziora Łąkorz. Wsie biskupa Chrystiana na
Ziemi Chełmińskiej zostały spalone przez pogan zza rzeki Osy. W odwecie
chrześcijanie pozostawili za sobą morze krwi i cierpienia w południowej Pomezanii.
Krzyki
zabijanego ojca, płacz dziewięcioletniej siostry, której rycerze krępowali sznurem ręce oraz
leżące ciało matki przebitej mieczem. To były jej ostatnie wspomnienia zanim
uderzyła głową o kamień i straciła przytomność. Leżała w błocie między zakrwawionymi
ciałami swoich krewnych, znajomych, sąsiadów. Wyglądała na martwą, dlatego żaden
z rycerzy i zbrojnych się nią nie zainteresował. Pierwsze, co ujrzała po
przebudzeniu to zgliszcza jej gospodarstwa oraz ciała rodziców i braci, którzy
stanęli do walki z chrześcijanami. Podobny widok zastała w większości gospodarstw
w lauksie. Na szczęście niektórym mieszkańcom udało się w porę znaleźć
schronienie w grodzie. Drogis wiedziała, że jej życie już nigdy nie będzie
takie same. Jak przez mgłę pamiętała o swojej młodszej siostrze, której
krępowano ręce, co oznacza, że została wzięta do niewoli. Najbardziej bolało ją
to, że nikt z jej bliskich nigdy nie brał udziału w atakach na chrześcijan z
Ziemi Chełmińskiej położonej na południu, za rzeką Osą. Mieszkańcy jej lauksu
byli pokojowo nastawieni, zawsze przyjmowali kupców przybywających z południa.
Sami często zapuszczali się w celach handlowych na Ziemię Chełmińską. Ich lauks
znajdował się blisko granicznej rzeki Osy, dlatego tutejsi mieszkańcy dobrze
znali język polski. Mimo tego chrześcijańska wyprawa odwetowa ich nie
oszczędziła. Słyszała, że wojska z biskupem Chrystianem na czele dotarły aż do
Kerseburga.
Kwiecień 1223
rok:
Ci, którzy ocaleli musieli pochować
ciała swoich bliskich i sobie wzajemnie pomagać, aby przetrwać nadchodzącą semo
[zimę]. Kiedy po kilku miesiącach śniegi ustąpiły osiemnastoletnia Drogis
podjęła decyzję, że wyruszy na ziemie chrześcijan w poszukiwaniu siostry
wziętej do niewoli. Była sama, nic jej tu nie trzymało. Nie lubiła zakładać
chust na głowę, dlatego zawsze chodziła w szarym płaszczu z kapturem, który
zakrywał jej włosy. Do pasa, skrytego pod płaszczem, przypięła pochwę ze
sztyletem, który był jej jedyną bronią. Wzięła kilka wędlin oraz dwa bochenki
chleba i udała się do dużego kamienia ofiarnego położonego przy południowej
granicy jej lauksu. Włożyła część przyniesionych ofiar do wgłębienia na kamieniu,
który nazywano misą ofiarną, a następnie podpaliła je i odmówiła modlitwę do
bogini Kurke oraz boga Perkunsa. Później udała się do tego, co pozostało po jej
gospodarstwie [kaym]. Po chacie mieszkalnej zachowała się tylko północna i
wschodnia ściana. Budynki gospodarcze oraz sauna i spichlerz spłonęły
doszczętnie. Kilka metrów za budynkiem mieszkalnym znajdował się kopiec, który
usypała na urnach z prochami swoich rodziców i braci. Jesienią po pogrzebie na
jego szczycie położyła wyrzeźbiony z drewna sosnowego wizerunek boga śmierci i
magii Pikulsa, a teraz przy tym wizerunku
ułożyła dla tego bóstwa pozostałą część ofiar. Tym razem zostawiła je niespalone,
jako dar, dla Pikulsa, który będąc władcą śmierci miał zaopiekować się duszami
jej bliskich.
Po modlitwie udała się w stronę
Grudziądza razem z jednym z pruskich kupców, który swoim wozem jechał na
tamtejszy targ. Wiedziała, że siostrę uprowadzono przed nastaniem zimy i
prawdopodobieństwo jej odnalezienia jest niewielkie, ale wierzyła w moc
modlitwy i ofiary złożonej bogom. Kupcy pogańscy i chrześcijańscy zachowywali
się tak jakby wojny ich nie dotyczyły. Jedni i drudzy jeździli na targi, aby
sprzedać swoje towary. Trzeba było z czegoś żyć, a szlaki handlowe wiodące z
Wielkopolski, Kujaw i Mazowsza nad Bałtyk szły przez pogańską Pomezanię i
chrześcijańskie Pomorze Gdańskie. Poza tym na terenach zajmowanych przez plemię
Pomezan można było kupić biżuterię oraz wiele wspaniałych przedmiotów
wykonanych z bursztynu, tarcze zwane pawężami i inne wyroby rzemieślnicze oraz
kulinarne.
Spodziewała się, że po przekroczeniu
rzeki Osy zastanie opuszczone pozostałości spalonych chrześcijańskich wsi.
Jakże wielkie było jej zaskoczenie, kiedy okazało się, że nowi osadnicy już
odbudowali kościoły, karczmy i inne równie ważne z wiejskich zabudowań. Okazało
się, że Ziemia Chełmińska szybko pozbierała się po najazdach z poprzedniego
1222 roku. Zapewne odbudowę rozpoczęto jeszcze jesienią, zaraz po przepędzeniu
pogan (jej ziomków) z powrotem za rzekę Osę do Pomezanii. Drogis z jednej strony obserwowała
piękno wiosennej przyrody, którą nazywała początkiem dagis (lata), a z drugiej
przyglądała się mijanym wsiom, które były pełne życia.
Pierwszy napotkany gród, zwany przez chrześcijan Grudziądzem,
również był pełen ludzi. Wszędzie kręcili się zbrojni. Wóz kupiecki, którym
podróżowali po zapłaceniu podatku został wpuszczony na podgrodzie. Targ był
wypełniony kramami, stoiskami, na których kupcy zachwalali swoje towary. Drogis
nie była nimi jednak zainteresowana. Zresztą i tak nie miała przy sobie żadnych
pieniędzy. Podziękowała grzecznie kupcowi, który przywiózł ją na miejsce i
zaczęła szukać miejsca, w którym handlowano niewolnikami. W końcu je znalazła.
Kilkoro dzieci i dziewcząt było zamkniętych w stojących na ziemi klatkach. Akurat
licytowano mężczyznę przywiązanego do pala na podwyższeniu. Zaraz za nim czekał
już kupiec z młodą, około szesnastoletnią pruską niewolnicą, która na rękach i
nogach miała założone kajdany. Rozglądała się dookoła, ale wśród kupowanych i
sprzedawanych niewolników nie dostrzegła swojej małej siostrzyczki. Po kilku
godzinach udała się w stronę Chełmna kolejnego grodu, w którym handlowano
niewolnikami.
- Więc w Chełmnie też cię nie było
siostrzyczko – Drogis czuła się jak trzcina złamana na wietrze, była
wystraszona i bezbronna. - Czy jeszcze kiedyś się zobaczymy? Gdzie teraz
jesteś? Czy dobrze cię traktują? – Pytała samą siebie.
Właśnie szła ścieżką przez las w stronę
grodu Radzyń. Minęły już trzy dni, od kiedy wyruszyła na poszukiwania. Spała najczęściej
w lesie wdrapując się na drzewa, żywiła się tym, co znalazła lub upolowała.
Myła się w rzekach i jeziorach. Niestety na targu niewolników w Radzyniu
[Chełmińskim] również nie było jej siostry. Kiedy już wyszła z grodu szła kilometr
traktem, a potem skręciła w las, usiadła na jednym z kamieni leżących przy
płynącym strumyku i zaczęła płakać.
- Bogowie, co mam zrobić? Rodzice i
bracia nie żyją, siostra uprowadzona w niewolę. Boże mój Perkunsie, bogini
Kurke, boże Patrīmpusie.
Ze
łzami w oczach patrzyła na wodę płynącą w strumyku.
-
Boże Patrīmpusie, czyż twoim symbolem nie jest woda płynąca w rzekach i
strumieniach? Ty jesteś bogiem zdrowia i bogactwa. Jednak nie o zdrowie, nie o
bogactwo, nie o urodę, ale o odnalezienie siostry chcę Cię boże prosić. Nie mam
nic, co mogłabym Ci złożyć w ofierze.
Kiedy
modliła się do swojego boga siedząc nad strumieniem usłyszała szelest
dochodzący z pobliskich zarośli. Wyjęła z pochwy sztylet i podeszła bliżej. To
była owca, która zaplątała się w zaroślach. Aż dziw, że nie zjadł jej żaden
wilk. Drogis wnet pojęła, że jest to znak od boga Patrīmpusa, dlatego zabiła
owcę i ułożyła nad brzegiem strumienia. Z głodu burczało jej w brzuchu, ale
wiedziała, że nie może jej zjeść, ponieważ jest to ofiara przeznaczona dla
boga. Długo męczyła się z rozpaleniem ognia, ale w końcu jej się udało.
Spalając owcę wznosiła modły do Patrīmpusa, a potem zasnęła.
Obudził ją dziwny dźwięk. To były słowa
wypowiadanej głośno modlitwy. Jednak nie były to modły wznoszone do żadnego z
pruskich bogów. Drogis po chwili uświadomiła sobie, że są to modlitwy, które
słyszała z ust chrześcijańskich misjonarzy, którzy często razem z kupcami
przybywali do jej lauksu.
- Grzechy
nasze i całego świata odpuść Panie. Grzechy tych, którzy mieczem wojują odpuść
Panie. Przebacz panie nam grzesznym. Przebacz tym, którzy do pogańskich bogów
się modlą. Przebacz tym, którzy zamiast do Ciebie Stwórcy do Twego stworzenia
drzew, rzek i kamieni się modlą. Przebacz nam nasze grzechy…
Drogis ruszyła w stronę traktu, z
którego do jej uszu dolatywały słowa modlitwy. Ostrożnie wychyliła swoją
śliczną buzię z krzaków i spojrzała piwnymi oczami w kierunku
kilkunastoosobowej grupki osób. Postanowiła, że będzie obserwowała ich z
ukrycia póki nie upewni się, że są dla niej niegroźni.
- O bogowie! O Mateczko Ziemio! Cóż to
za cudaki po Tobie boso stąpają? – Zastanawiała się w myślach. – Czy to są
biczownicy, o których opowiadali mi kiedyś kupcy? Są w połowie nadzy i okładają
się nawzajem biczami, wykrzykują przy tym ekstatyczne modlitwy. Ich włosy są
splątane i przetłuszczone, a skóra na plecach i piersi poraniona od ciosów,
które sobie cały czas zadają. Idą, modlą się i zadają ból swemu ciału
przepraszając chrześcijańskiego boga za grzechy swoje i innych ludzi.
Osiemnastoletnia poganka była tak bardzo
zapatrzona na biczowników, za którymi się skradała, że przestała zwracać uwagę na
to, co dzieje się dookoła niej. Po kilku minutach przypłaciła to siniakiem.
Lekkie uderzenie ręką w głowę było zaskakujące. Odwróciła się i spojrzała w
górę na twarz wysokiego staruszka w białym habicie, z czarnym i szerokim płatem
materiału, który miał otwór na głowę i zakrywał pierś oraz barki i plecy
staruszka.
- Dziecko zainteresowali cię
biczownicy? Nie musisz się za nimi skradać, ponieważ oni brzydzą się walki i
nikomu nie robią krzywdy.
- Jesteś cystersem? – Zapytała.
- Dziecko widzę, że już miałaś do
czynienia z braćmi z mojego zakonu.
- Kilka razy was widziałam. Wiem, że
jesteście kapłanami Chrystusa, którzy zawsze są przyodziani w biel i czerń.
Staruszek się roześmiał.
- Owszem kapłani też są wśród nas, ale
ja jestem zwykłym zakonnikiem. Pochodzę z klasztoru cystersów w Oliwie. To w
okolicy Gdańska.
- A dlaczego idziesz razem z
biczownikami? I czemu oni sobie robią taką krzywdę? Ranią swoją skórę, krew
cały czas leci z ich pleców. Jaki jest sens w takim zadawaniu sobie bólu?
- Wiem, że oni wyglądają strasznie.
Ludzie, którzy ich widzą często patrzą na nich z obrzydzeniem. Ich wygląd może
przyprawić o dreszcze. To fakt. Jednak wiedz dziecko, że biczownicy są ludźmi
wielkiej wiary. Oni całymi dniami biczują się w pokucie za grzechy swoje i
świata.
- Nie rozumiem. – Odpowiedziała Drogis.
- Czy bogów nie powinno się przebłagać
za grzechy ofiarami z pokarmów?
- Bogów powiadasz? Więc jesteś poganką?
- Pochodzę z Pomezanii rycerze wierzący
w twojego Boga jesienią zabili całą moją rodzinę.
- Więc jesteś poganką, która wiele
przeszła – staruszek się uśmiechnął. – Teraz pewnie nienawidzisz nas
chrześcijan?
- Ja nie potrafię nienawidzić ojczulku.
Pomezanie wiele razy najeżdżali wasze ziemie. Co prawda nikt z mojej rodziny,
nawet powiem więcej, żaden z mieszkańców całego naszego lauksu, nigdy nie brał
udziału w najazdach na Ziemię Chełmińską. No, ale jak chrześcijańscy rycerze
wpadli do Pomezanii to każdego traktowali jak wroga. Ja nawet to rozumiem
ojczulku. Tak już jest świat urządzony. Mogę was nienawidzić, ale ta nienawiść
zniszczy mnie, a nie was.
- Taka
młoda, wierzy w fałszywych bogów, a mimo tego zbliżyła się bliżej Prawdy niż
niejeden ochrzczony. – Pomyślał cysters, a potem odpowiedział: - Dziecko,
jakie masz plany? Chcesz iść z nami? Prowadzę biczowników do Lubawy, na ziemie
księcia Surwabuno i biskupa Chrystiana. Idziemy z pielgrzymką do miejsca
objawień.
- Objawień?
- Tak dziecko. Matka naszego Pana
Jezusa Chrystusa. My Ją nazywamy Matką Boską, objawiła się w gaju za Lubawą.
Dała nam tym samym pozwolenie na zniszczenie pogańskiego miejsca kultu. Nie
godzi się, aby Maryja była czczona obok pogańskich ogni, kamieni, i drzew.
- Więc nawet nasze Święte Gaje są dla was
niczym? Chcecie zniszczyć wszystkie nasze święte miejsca. Pragniecie, aby każdy
został ochrzczony i oddawał cześć waszym bogom?
- Dziecko, my mamy tylko jednego Boga.
Z czasem zrozumiesz, że błądzisz i modlisz się do demonów. Prawdziwa religia
jest tylko jedna i jest nią chrześcijaństwo. To, co mówi Kościół katolicki ustami
Ojca Świętego jest prawdą. Reszta to pogaństwo i fałsz. Chodź z nami dziecko.
Może w Lubawie otworzą się twoje oczy.
- Ojczulku, czy w Lubawie jest targ
niewolników?
- W samym mieście jest zwykły targ.
Niewolników sprzedają za miastem. Szukasz kogoś, kogo uprowadzono w niewolę?
- Siostry. Rycerze zamordowali moich
rodziców i braci. Zanim zemdlałam pamiętam, że brali w niewolę moją małą
siostrzyczkę. Ona ma dopiero dziewięć lat, takie dzieci podczas licytacji
zyskują wysoką cenę na targach.
- Dziecko podziwiam twój zapał, ale
lepiej daj sobie spokój. Twoja siostrzyczka może już być daleko na Półwyspie
Sambijskim, na pogańskiej Litwie albo gdzieś jeszcze dalej. Ludzie uprowadzeni
w niewolę rzadko wracają do swoich bliskich.
- Dziękuję ci ojczulku za troskę, ale
ja wierzę, że moi bogowie pozwolą mi odszukać siostrzyczkę.
- Musisz mieć przy sobie dużo pieniędzy
skoro chcesz wykupić siostrę z niewoli.
Dziewczyna zrobiła smutną minę.
- Niestety nie mam przy sobie ani
grosza ojczulku.
- Więc jak chcesz uwolnić swoją
siostrę?
- Z pomocą bogów dam radę, coś wymyślę,
jakoś ją uratuję. Nie martw się ojczulku, przecież dla ciebie i tak jestem
robakiem, poganką niewartą uwagi.
- Masz cięty język, ale ta cecha nie
pomoże ci w uratowaniu siostry. – Stwierdził cysters.
- Nie tylko
język ojczulku. Pod płaszczem noszę dość duży sztylet, którym całkiem zgrabnie
władam.
- Jedna
młoda dziewczyna, choćby nawet była mistrzynią w walce sztyletem, nie da rady
uwolnić żadnego niewolnika. Świat, w którym żyjemy jest bardzo brutalny. Dziecko,
jeśli będziesz podróżowała sama to prędzej, czy później natrafisz na bandytów,
których jest wielu w tej puszczy. Nie masz pieniędzy, więc zadowolą się twoim
ciałem, a potem i tak cię zabiją.
- A gdybym
miała pieniądze?
- Wówczas
najpierw by cię okradli, a dopiero później zgwałcili i zabili.
- Tak czyś
jak bym marnie skończyła.
- Dlatego,
powinnaś odpuścić. Znajdź schronienie w Lubawie i…
- Nie! Ja
nigdy nie przestanę jej szukać! Siostrzyczka jest jedyną, która mi pozostała! Straciłam
rodziców i braci, ale jej nie stracę!
- Już ją
straciłaś!
- Nie! Nie!
Nie!
- Jesteś uparta. To paskudna cecha,
która może zaprowadzić cię na tamten świat. Jak ma na imię twoja siostrzyczka?
- Geniks.
- Drogis i Geniks. Trzcina i Dzięcioł
tak brzmią wasze imiona w języku polskim.
- Znasz język Prusów ojczulku?
- Często podróżowałem po północnej
Pomezanii, pływałem z kupcami z Gdańska na ziemie plemiona Sambów, wiele razy
byłem też tam, gdzie właśnie zmierzamy, czyli w Lubawie na Ziemi Sasinów. Życie
zmusiło mnie do nauczenia się waszej mowy.
- Tak samo jak mieszkańcy naszego,
przygranicznego lauksu, musieli nauczyć się mowy Polan. - Stwierdziła - A ty
ojczulku jak masz na imię?
- Grzegorz,
ojciec Grzegorz z zakonu cystersów w Oliwie.
- Więc tam,
gdzie zmierzamy nie ma już Świętych Gajów? Chrześcijanie opanowali wszystkie
luksy?
- Są tam
jeszcze, co najmniej dwa takie gaje. Jeden zwany Lobnic blisko chrześcijańskiej
kasztelanii.
- A drugi?
- Trzeba brodem przekroczyć rzekę
Drwęcę, aby do niego trafić. Sasini nazywają go Ciemnikiem. Zresztą niedługo
sama się przekonasz. Już widać puszczę, od tej strony jest mocno przetrzebiona.
Kiedy jesienią udało się schrystianizować lauks nad Jeziorem Łąkorz od razu
przystąpiono do wycinki drzew, aby jak najszybciej stworzyć trakt
[ścieżką/drogę handlową] do Ziemi Chełmińskiej. Trakt ten prowadzi w stronę
ziem kasztelana Ścibora, a potem przez ziemie kasztelana Gryźlina dotrzemy do
Lubawy.
Izbor tak jak każdego ranka biegał
traktem od wsi Chrośle w stronę kasztelanii Gryźlina. To był jeden z porannych
treningów, które mu nakazał mistrz Ścibor. Bieganie, walka na miecze oraz praca
przy zwierzętach. To wszystko było częścią jego treningów. Kiedy zawrócił i
biegł w stronę Chrośla zatrzymał się obserwując grupę dziwnych ludzi. Półnagich,
odmawiających ekstatyczne modlitwy i – to było najbardziej szokujące – biczami
okładających swoje zakrwawione i pełne strupów plecy i piersi. Nagle biczownik,
który szedł z przodu zbliżył się do niego i zapytał:
- Chłopcze, czy do Lubawy prowadzi ta
wąska ścieżka?
- Nie dobry panie – tamtędy nie idźcie,
bo dojdziecie do Lobnic pogańskiego gaju. Udajcie się dalej drogą, którą
przybiegłem. – Wskazał im rękę właściwy kierunek.
Kiedy giermek wspomniał o pogańskim
gaju biczownicy zaczęli jeszcze głośniej się modlić i mocniej biczami okładać. Krzyczeli
przy tym:
- Boże
odpuść tym poganom, bo nie wiedzą, co czynią.
Izbor przyglądał się im przez chwilę z
ciekawością. Widywał już różnych odmieńców, na przykład trędowatych, którzy
mieli zabandażowane ciała i dźwiękiem dzwoneczków ostrzegali wszystkich, że się
zbliżają. Po objawieniach maryjnych wielu z nich pielgrzymowało do Lubawy
wierząc, że Matka Boska ich z trądu wyleczy. Jednak po raz pierwszy miał do
czynienia z biczownikami, ludźmi, którzy zadają sobie ból i czerpią z tego
radość. Po chwili biczownicy ruszyli dalej traktem, a Izbor dostrzegł idącego
za nimi cystersa z jakąś zakapturzoną osobą.
- Bracie cystersie podróżujecie razem z
biczownikami?
Ojciec Grzegorz spojrzał w dół na
giermka i się do niego uśmiechnął.
- Pielgrzymujemy do Lubawy, chłopcze.
Biczownicy pragną się pomodlić przy cudownej figurce. Synku, kim jesteś?
- Oj wybacz mi ojcze. Mam na imię Izbor
i jestem giermkiem rycerza Ścibora. Znajdujecie się w granicach jego
kasztelanii.
- Jesteś, więc giermkiem kasztelana? –
Zapytał ojciec Grzegorz.
- Tak, mój pan jest kasztelanem i
mieszka na swoim dworzysku we wsi Chrośle. Będziecie ją zaraz mijać. Później
idźcie dalej traktem na ziemie Gryźlina. Kręci się tam sporo pielgrzymów, kupcy
i chłopi z wozami ciągniętymi przez woły lub konie. Z powodu objawień do Lubawy
ściągają całe rzesze pielgrzymów i osadników.
Izbor wpatrywał się w kaptur osoby
stojącej przy cystersie.
- Ojcze, kto to jest?
Giermek wskazał ręką na Drogis, której
twarz była ukryta pod kapturem płaszcza.
Drogis już chciała się odezwać, ale
cysters ją uprzedził.
- To chrześcijanka, która razem z nami
pielgrzymuje do Lubawy. Jest pierwszy raz w tej puszczy, właśnie się
dowiedziała, że w pobliżu znajduje się pogański gaj, więc ze strachu skryła
twarz pod kapturem.
- Niby
taki pobożny, a kłamie – pomyślała i zarazem cieszyła się, że nie zaczął
opowiadać o tym, że jest poganką i szuka siostry wziętej do niewoli.
- Nie bójcie się, pani. – Odpowiedział
giermek. – Tutejsi poganie są pokojowo nastawieni. Jeszcze po tamtej stronie
Drwęcy zostało kilka pogańskich lauksów, których mieszkańcy z nami handlują i
utrzymują przyjazne stosunki. My w zamian trzymamy się z daleka od ich gajów i
innych świętych miejsc. Jeśli pani pójdziesz tym traktem to trafisz do Lubawy.
Tu w granicach kasztelanii kręci się wielu zbrojnych, więc jest bezpiecznie.
- Giermku Ściborze. Dziękuję ci. –
Odpowiedziała.
- Musi
być młoda. W każdym razie nie ma głosu staruszki. – Pomyślał.
Nagle do uszu giermka dotarł głos
burczenia w brzuchu.
- Od
wczoraj nic nie jadłam. – Pomyślała zawstydzona i szczęśliwa, że nikt nie
widzi jej czerwonych ze wstydu policzków skrytych głęboko pod kapturem.
- Pani oraz ty ojcze cystersie, jeśli jesteście
głodni to zapraszam do dworzyska, posilicie się, odpoczniecie, weźmiecie kąpiel
i ruszycie w dalszą drogę.
- Dziękuję za zaproszenie, giermku Izborze.
Zaiste po chrześcijańsku postąpiłeś podróżnikom strawę i odpoczynek proponując.
Muszę jednak odmówić. Kazano mi odprowadzić jak najszybciej biczowników do Lubawy
i nie mogę odpocząć póki nie wypełnię swego zadania. Jednak uważam, że ta dziewczyna
powinna przyjąć twoje zaproszenie.
Drogis zrobiła duże oczy, w jej spojrzeniu
cysters szybko dostrzegł niepewność, dlatego przeprosił Izbora i wziął dziewczyną
na bok, aby z nią porozmawiać w cztery oczy.
- O co chodzi ojczulku?
- Drogis posłuchaj…
- Po
raz pierwszy powiedział do mnie po imieniu. – Pomyślała.
- W Lubawie dużo się o nich mówi. Kiedy
byłem tu ostatni raz, krótko przed nastaniem zimy, plotki o rycerzu Ściborze,
który został kasztelanem lotem błyskawicy obiegły całe miasto i okoliczne wsie.
To dzielny rycerz, który przywędrował tu z daleka, a ten chłopiec jest jego
giermkiem. Skorzystaj z zaproszenia, jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć o
swojej siostrze to wiedz, że w ich dworzysku, w Chroślu, znajduje się wielu
niewolników. Tak Przynajmniej ludzie powiadają.
- Ojczulku przerażasz mnie. Jeszcze
przed chwilą mówiłeś, że mam sobie odpuścić, a teraz mi pomagasz. Skąd taka
zmiana?
- Widzę, że jesteś uparta i nie
zrezygnujesz, więc wolę ci pomóc żebyś miała jakieś szanse. Dzięki temu będę
miał czyste sumienie.
- Przynajmniej jesteś szczery.
Cysters nagle sięgnął za swój pas i
wyjął z kieszonki kilka monet.
- Weź je i schowaj.
- Ojczulku nie mogę wziąć od ciebie
pieniędzy. Nie będę miała ci, z czego oddać.
Nie słuchając wcisnął monety w jej
dłonie i powiedział:
- Udaj się z tym giermkiem na rycerskie
dworzysko. Tam cię nakarmią. Postaraj się dowiedzieć jak najwięcej, a później
wyrusz w stronę Lubawy. Wejdź do miasta przez wschodnią bramę. Powiedz do strażnika
miejskiego, że przysyła cię ojciec Grzegorz, cysters z Oliwy do pomocy przy
chorych. Strażnik powinien cię przepuścić bez płacenia. Następnie przejdź przez
bramę i idź prosto uliczką. Miniesz miejskie dyby, dwa gąsiory i browar, za
którym skręcisz w lewo. Następnie, po prawej stronie będzie kuźnia, a za nią
kramy kupieckie. Musisz przejść obok nich, idź prosto póki nie dojdziesz do
gospody zwanej „Lubawska”. Taka nazwa widnieje na szyldzie w języku polskim.
Umiesz pisać i czytać po polsku?
- Słabo, ale wiem jak się wygląda „L” i
„a”. Znam jeszcze kilka innych liter, więc powinnam sobie poradzić. Zawsze mogę
kogoś zapytać.
- Tylko bądź ostrożna, nie przyznawaj
się, że jesteś poganką. Najlepiej w ogóle nie wspominaj o religii.
- Dlaczego?
- To proste. W Lubawie mieszkają
zarówno chrześcijanie, jak i poganie. Od czasu objawień sytuacja jest bardzo
napięta. Choć przed objawieniami też dochodziło do konfliktów. Poganie czasem
atakują chrześcijan, a wyznawcy Chrystusa nie pozostają im dłużni. Spory i
kłótnie dotyczące religii są dość częstym zjawiskiem. Monety, które ci dałem
powinny wystarczyć, co najmniej na siedem dni. Kiedy tam wjedziesz podejdź do
grubego karczmarza z brodą i szerokim skórzanym pasem. Łatwo go rozpoznasz.
Powiedz mu coś w stylu: „ojciec Grzegorz,
cysters mówił mi, że można u was wypić lokalne piwo zwane Lubawskie. Podobno
jest doskonałe”. Karczmarz zrozumie, że mnie znasz. Wynajmij pokój, jedz
tylko w tej gospodzie i nasłuchuj. Wieczorami schodzą się tam handlarze
niewolników, kasztelani, rycerze, mieszczanie, kmiecie i wielu innych. Nie
wypytuj ich o swoją siostrę, bo ściągniesz na siebie podejrzenia. Wystarczy, że
będziesz słuchała. Ludzie, którzy piją wieczorami w karczmach często mówią
rzeczy, których na trzeźwo nigdy by nie zdradzili. To już wszystko, co mogę dla
ciebie zrobić. Ruszaj dziecko.
- Dziękuję ojczulku Grzegorze. Jeszcze
żaden chrześcijanin nie był dla mnie tak miły.
Cysters uśmiechnął się do niej, zrobił
znak krzyża i ruszył za biczownikami w dalszą drogę. Dziewczyna natomiast dała się
porwać Izborowi do dworzyska.
- Peile, Lickte
podajcie piwo i jakieś żarełko. Mamy gościa. Gdzie jest kasztelan?
- Pojechał
do Lubawy. Mówił, że wróci późno. – Odpowiedziała Peile.
- Wziął
kogoś ze sobą?
- Sam pognał
na swoim rumaku. – Tym razem na jego pytanie odpowiedzi udzieliła Lickte.
- Pewnie
znowu pije w jednej z lubawskich karczm?
- A jak
myślisz?
- Myślę, że
pewnie teraz umila sobie czas w Gęsiej Szyi albo w karczmie Rozbrykany Kogucik.
– Słowa Peile wywołały u wszystkich śmiech.
Drogis
przyglądała się z ciekawością uśmiechniętym twarzom giermka i dwóch dziewcząt.
Jedna z nich nagle do niej podeszła i z uśmiechem na twarzy zdjęła jej z głowy
kaptur. Dziewczyna nie zdążyła zareagować. Nie spodziewała się takiego
zachowania.
- Ładna. Ma
piwne oczy. Gdzie ją znalazłeś?
- Peile
wystraszyłaś mojego gościa. No już uśmiechnij się do niej ładnie, bo dziewczyna
ma minę jakby ją miał za chwilę kat toporem ściąć.
-
Przepraszam cię nieznajoma podróżniczko. Tu zawsze jest tak wesoło, więc się
nie bój, siadaj i jedz. Mam na imię Peile, a ta mała ruda piękność to Lickte.
Jeśli zaś chodzi o tego giermka to on zawsze się tu rządzi jak nie ma
kasztelana. Jego imię brzmi Izbor, co Polacy tłumaczą, jako walczący, sławny, czy jakoś tak.
- Peile
takie piękne zaprezentowanie mojej skromnej osoby mogłaś sobie darować.
Drogis
myślała, że Izbor się obrazi na służącą. On jednak mówi to wszystko z uśmiechem
na twarzy.
- Wyglądasz
na głodną. Kiedy ostatni raz jadłaś? – Zapytała Lickte.
- No już
nie wstydź się. Nikt ci tu krzywdy nie zrobi. – Powiedziała Peile delikatnie
łapiąc ją za ramiona i pchając w stronę krzesła przy zastawionym stole.
- Dlaczego to dla mnie robicie? Przecież mnie
nie znacie.
- Wyglądasz
na głodną. Izbor cię tu przyprowadził. Dlaczego mamy nie być dla ciebie miłe?
- Poza tym
tak głośno burczy ci w brzuchu, że nakarmienie cię wydaje się być jedynym
sposobem, aby uciszyć ten hałas. – Stwierdziła Lickte rozbawiając wszystkich.
Drogis nie wytrzymała i również zaczęła się śmiać.
- Najpierw ten cysters, a teraz Izbor, Peile i
Lickte. Dobrzy ludzie jednak jeszcze są na świecie. – Pomyślała.
Dziewczyny
poznosiły na stół wiele dań. To była pora obiadu. Drogis już nie pamiętała,
kiedy ostatni raz jadła normalny posiłek. Takich rarytasów jak na dworze
kasztelana nie jadła chyba nigdy. Izbor zastrzegł, że jej nie puści póki nie
będzie pełna.
- Więc
pielgrzymujesz do Lubawy? – Nagle zapytał.
- Tak.
Słyszałam o objawieniach i chcę zobaczyć to na własne oczy. – Skłamała, chociaż
nie do końca, bo nawet ją, pogankę, zainteresowała opowieść ojca Grzegorza o
objawieniach chrześcijańskiej bogini.
- Skąd
pochodzisz? – Zapytała Lickte, która mówiła z pełnymi ustami. Właśnie jadła
udko kacze, które zapijała piwem.
- Pochodzę
z małej wsi pod Grudziądzem. – Ponownie skłamała.
- A teraz
najważniejsze pytanie. – Izbor wypowiadał te słowa patrząc jej prosto w oczy. W
sali nastała cisza. – Powiesz nam w końcu jak masz na imię?
Dziewczyna
popatrzyła na niego, potem spojrzała na Lickte i Peile. Jej twarz zrobiła się
czerwona – Faktycznie do tej pory się im
nie przedstawiłam. – Wiecie, mam na imię Drogis. To pruskie imię. W języku
polskim tłumaczy się je, jako Trzcina.
- Bardzo
ładne imię. Więc jesteś Prusinką, która mieszkała w jednej z chrześcijańskich
wsi w okolicy Grudziądza? – Zapytał Izbor.
- Nie pochodzisz
czasem z Pomezanii? – Zapytała Peile.
- No, ale
skoro nie jesteś Polką to, dlaczego mieszkałaś po chrześcijańskiej stronie
rzeki Osy? Cała twoja rodzina mieszkała w tej wsi na Ziemi Chełmińskiej? – Zapytała
z kolei Lickte.
- Kurcze spaliłam to. Teraz moja historia
nie brzmi prawdziwie. Mogłam im podać jakieś zmyślone, polskie imię. – W
myślach zastanawiała się jak z tego wybrnąć.
- Nie
przejmuj się tak, Drogis. Nie musisz nam zdradzać swoich sekretów.
Słowa
Izbora ją uspokoiły. W trakcie dalszej rozmowy dowiedziała się, że giermek jest
od niej młodszy o cztery lata. Nie mogła uwierzyć, że ten młodzieniec ma
dopiero czternaście lat i przez całe życie był bezdomnym żebrakiem w Płocku.
Dopiero kilka miesięcy temu został giermkiem rycerza Ścibora, którego książę Surwabuno
mianował kasztelanem.
Było już
późne popołudnie, więc Drogis postanowiła się pożegnać ze swoimi nowymi
znajomymi. Giermek odprowadził ją do bramy strzeżonej przez zbrojnych.
- Zawsze
możesz tu przenocować i ruszyć nad ranem.
- Nie. Jak
wróci kasztelan to może być zły, że pozwalasz obcym nocować w jego dworzysku.
- Nie
przejmuj się tak. Ścibor to dobry człowiek, prawy rycerz.
- Mimo
wszystko, grzecznie odmawiam. Izborze długo stąd idzie się do Lubawy?
- Teraz,
kiedy wycięto spory kawałek puszczy i utworzono szeroką drogę dotrzesz tam
zanim zrobi się zupełnie ciemno. Tylko nie kręć się sama, w nocy po mieście.
- Dlaczego?
- Nocą
miasto bywa bardziej niebezpieczne niż puszcza. Kręcą się tam różne rodzaje
handlarzy niewolników, w tym Żydzi. Ci są najgorsi, bo lubią sprzedawać ludzi
muzułmanom. Tu i tam czają się też żebracy i bandyci, którzy po zmroku
pozwalają sobie na więcej niż za dnia. Drogis, uważaj na siebie.
Izbor
przyglądał się odchodzącej dziewczynie, która już zdążyła założyć na siebie
kaptur. Nie dało jej się nie lubić.
- Po jej oczach było widać, że wiele w życiu
wycierpiała. Ręce miała poranione, była wygłodzona. Dobrze, że pozwoliłem jej
wziąć kąpiel i się najeść. – Pomyślał. – Poza tym skrywa jakąś tajemnicę. Jestem też pewny, że kilka razy nas
okłamała.
Nagle
gestem ręki przywołał do siebie jednego ze zbrojnych.
- Weź dwóch
ludzi, osiodłajcie konie i dyskretnie jedźcie za nią. Dopilnujcie żeby
szczęśliwie dotarła do Lubawy. Chcę wiedzieć, gdzie się zatrzymała na noc.
Kiedy już się upewnicie, że jest bezpieczna przeszukajcie karczmy i odnajdźcie
naszego kasztelana. Lepiej żeby po nocy nie wracał sam.
Kiedy
trzech zbrojnych wyruszyło Izbor wrócił do dworu.
- Co o niej
myślisz? – Pytanie zadane przez Peile wyrwało go z zamyślenia.
- Miła,
prawda? – Teraz z kolei pytała rudowłosa Lickte.
- Miła,
ładna i tajemnicza. – Odpowiedział.
Obie się
uśmiechnęły.
- Więc
potwierdzasz, że jest ładna. Giermku naszego kasztelana, mimo, że jest starsza
by się nadawała na twoją żonę.
-
Czternastoletni Izbor się zaczerwienił. O czym wy obie mówicie? Jaką żonę?
- No taką
zwyczajną, która by ci dzieci rodziła. – Odpowiedziała Peile, a Lickte
potakująco kiwała głową.
- Przecież
niektóre dziewczynki, zwłaszcza na dworach książęcych, już w wieku dwunastu lat
biorą ślub. Ludzie powiadają, że najlepszy wiek do żeniaczki dla dziewczyny to
piętnaście lat. Drogis mówiła, że ma już
osiemnaście wiosen. To, moim zdaniem, idealny wiek na założenie rodziny. –
Stwierdziła Peile.
- Poza tym
na początku była taka smutna. Wyglądała jakby dźwigała jakiś wielki ciężar. –
Dodała Lickte.
- Lickte,
też się o nią martwię, dlatego kazałem twojemu mężowi zabrać dwóch zbrojnych i
ją śledzić aż do Lubawy. Przy okazji przypilnują żeby nasz kasztelan
bezpiecznie wrócił do domu.
Lickte
zrobiła duże oczy.
- Wysłałeś za nią mojego męża? Chociaż,
z drugiej strony, to nie był zły pomysł. Będziemy wiedzieli, czy bezpiecznie
doszła do Lubawy.
- Otóż to
moje piękne Panie. Otóż to.
Nie
spodziewałam się, że Lubawa jest taka duża. Słyszałam plotki o tym, że biskup
na Ziemi Sasinów buduje miasto, jednak to, co ludzie gadają, a rzeczywistość to
dwa różne światy.
- Dobra jak
to było? – Drapała się pod nosem i próbowała przypomnieć to, co jej mówił
staruszek z zakonu cystersów. Już się
ściemnia, przy bramach płoną pochodnie. Najpierw powinnam wejść przez wschodnią
bramę.
Szła i z
zaciekawieniem rozglądała się dookoła. Przed miejską fosą i palisadą znajdowały
się dość duże przedmieścia składające się z wielu drewnianych chat. Na szczycie
palisady okalającej miasto było widać zbrojnych z pochodniami, którzy
obserwowali teren. Poza tym kilkanaście osób uzbrojonych w miecze patrolowało
przedmieścia. Żaden z nich jednak nie zwracał na nią uwagi. Dopiero, kiedy
dotarła w okolice wschodniej bramy i weszła na opuszczony most zwodzony
strażnicy miejscy zaczęli się jej przyglądać. Szła po drewnianych deskach,
które trzeszczały, kiedy na nie stawała, co stanowiło swojego rodzaju
ostrzeżenie, że ktoś właśnie przechodzi nad fosą.
- Zdejmij
ten kaptur i gadaj, kim jesteś? Dlaczego chcesz wejść do miasta?
Słowa te
wypowiedział jeden ze strażników, był uzbrojony w miecz i okrągłą drewnianą
tarczę wiszącą na plecach. Ustał przed nią uniemożliwiając wejście do Lubawy.
Kiedy dziewczyna zdjęła z głowy kaptur i pokazała swoją młodą twarz zbrojny
wyraźnie spuścił z tonu i się wyluzował.
- Widocznie stwierdził, że taka drobna
dziewczyna nie stanowi dla niego zagrożenia. – Pomyślała.
-
Dziewczynko, jeśli chcesz wejść do miasta to musisz zapłacić podatek tak jak
wszyscy.
Drogis
podniosła głowę w górę, aby spojrzeć mu w oczy. W jej oczach zaczęły pojawiać
się małe łezki.
- Tylko mi
tu nie zaczynaj ryczeć! Każdy musi zapłacić, aby wejść do miasta. No już nie
rycz.
- No, ale
ojciec Grzegorz, cysters kazał mi pomóc w opiece nad chorymi. Nic nie wspominał
o podatku. Co ja mam teraz zrobić? Tam ludzie umierają, bo jest za mało rąk do
opieki nad nimi. Strażniku Boga w sercu nie macie?
- Ojciec
Grzegorz powiadasz? Ta niska chłopina z łysą głową?
- Nie
strażniku! Wysoki staruszek z brodą i włosami! Chyba ma włosy, bo ciągle w
kapturze chodzi! Dziś przybył tu razem z biczownikami. Ja zostałam w tyle.
- No dobra
skoro chodzi o opiekę nad chorymi to możesz wejść. Idź, bo się rozmyślę.
Dziewczyna
pobiegła szczęśliwa i wmieszała się między ludzi chodzących po miejskich
ulicach.
Drugi ze
strażników stał oparty o ścianę. Miał czapkę nasuniętą na oczy i się śmiał.
- Stajesz
się miękki. Zobaczyłeś ładną buzię i ją przepuściłeś.
- Wiesz jak
to jest z Grzegorzem. Musiał mieć jakiś powód skoro zdradził jej jak dostać się
do miasta. Gdyby próbowała wejść przez główną, albo zachodnią bramę to łzy i
powoływanie się na cystersa by nic nie dały. A jednak wiedziała, że ma przyjść
do nas pod małą wschodnią bramę i zacząć gadać o tym staruszku.
- Jeszcze
rok temu każdy, bez podatków mógł wchodzić i wychodzić. No, ale to dawne czasy,
zanim biskup wprowadził nowe zasady. Zresztą ta dziewczynka nie była
skrytobójcą. Mordercę wyczułbym od razu. Nie przejmuj się kimkolwiek ona jest
nie stanowi zagrożenia dla miasta i ekscelencji Chrystiana.
Drogis w końcu znalazła szyld z napisem
„Karczma Lubawska”. Bez wahania złapała za klamkę i weszła do środka. Przy większości stołów siedzieli ludzie
należący do różnych stanów i profesji, byli to między innymi zbrojni, rycerze,
mieszczanie, Żydzi i duchowni. Przez chwilę przyglądała się wszystkim uważnie. Stojący
za barem, około czterdziestoletni karczmarz z dużym brzuchem i blizną na twarzy
również skierował swój wzrok na nieznajomą postać w kapturze. Przyjrzał się jej
dokładnie, a następnie przeniósł swoje spojrzenie na kolejne osoby wchodzące do
karczmy. Było to dwóch mężczyzn z mieczami w pochwach przypiętych do pasów,
którzy zajęli jeden z wolnych stolików zamawiając piwo i golonkę. Dziewczyny chodziły po sali przyjmując
zamówienia. W rogu jakiś grajek usiłował nieskutecznie zainteresować kogoś
swoim śpiewem, piwo, miód i kumys lały się strumieniami. Drogis póki co, nie
zdejmowała z głowy kaptura, niewiele osób zwracało na nią uwagę, każdy był
pogrążony rozmową, piciem i jadłem. W końcu dotarła do baru, za którym stał
gruby karczmarz.
- Głośno tu, panie.
- A no głośno. Moja karczma popularna
jest. Czego panienka sobie życzy?
- Znajomy. Ojciec Grzegorz powiadał mi
kiedyś, że warzycie w piwniczce własne piwo. Podobno jego smak jest ceniony w
całym mieście.
- A no ten stary benedyktyn dobrze
panience opowiadał. Ceniony owszem ceniony i przez wielu chwalony jest to
trunek.
- Cysters karczmarzu. Grzegorz należy
do zakonu cystersów.
- Widzę, że panienka naprawdę go zna.
- Sprawdzał
mnie, skubany! Myślał, że kłamię! – Pomyślała.
- Co jeszcze powiadał on o mojej
karczmie?
- A no, że nocleg u was pewny i piwo
dobre. Pierwszy raz jestem w Lubawie, doradził mi, że „Karczma Lubawska” jest
najlepsza.
- A no dobrze doradził. Bardzo dobrze.
Zakonnicy tacy jak on wiedzą, gdzie można wypić najlepszy alkohol i skosztować
innych atrakcji…
Mówiąc to lekko się uśmiechnął i
zapytał:
- Rozumiem, że mam podać kufel Lubawskiego?
- Obowiązkowo karczmarzu! Nie mogę się
doczekać skosztowania piwa, którego smak chwalą nawet cystersi z Oliwy.
Karczmarz zrobił szeroki uśmiech i
odkręcił kranik w drewnianej beczce, z którego do kufla poleciał złocisty
trunek.
- Piwo
dobrze mi zrobi. – Pomyślała i zaczęła się dyskretnie rozglądać. Osiem
krzeseł przy barze, w tym jedno, na którym siedziała, było zajętych. Dwa
krzesła z jej lewej strony zajmowały grube kobiety z chustami na głowach, które
wyglądały na mieszczanki, piły piwo i były pogrążone w rozmowie przeplatanej
głośnymi wybuchami śmiechu. Po prawej stronie siedział, a właściwie spał
przechylony na barze jakiś pijany mężczyzna. Przynajmniej wyglądał jakby spał.
Drogis zdjęła z głowy kaptur, długie brązowe
włosy miała rozpuszczone i schowane pod płaszczem, ale nikt raczej nie zwracał
na to uwagi. Tylko karczmarz przez chwilę zapatrzył się na jej jasną cerę i
oczy koloru piwnego. Pierwszy kontakt z piwem Lubawskie był dla niej niezwykle miłym doświadczeniem. Delikatny
smak goryczki, chmiel, jak zapewnił ją karczmarz, uprawiany na polach pod
Lubawą oraz fakt, że jest warzone osobiście przez niego i jego żonę oraz córki
sprawiały, że ten złocisty trunek piło się z niezwykłą radością. Piwa w gospodach,
zwłaszcza wiejskich, bywały straszne. Jednak smak Lubawskiego można było zaliczyć w poczet trunków godnych książąt.
Wyprostowała się próbując usłyszeć, o
czym rozmawiają mężczyźni siedzący przy stoliku około półtorej metra za jej
plecami. Niestety w karczmie panował duży gwar. Śmiechy i słowa przeplatały się
ze sobą. Nagle uwagę dziewczyny przykuła rozmowa karczmarza z mężczyzną
siedzącym przy barze z jej prawej strony, ale nie obok niej, lecz dalej za tym
jegomościem, który spał pijany.
- Powiadam ci karczmarzu nie jest
wesoło. Wczoraj za wszczynanie burd przeciwko chrześcijanom jakiegoś Prusa
przykuto do pręgierza i skazano na dwadzieścia batów. Poza tym w mieście
pojawili się biczownicy, którzy budzą podziw wśród chrześcijan i obrzydzenie
między poganami. Musimy wytępić pogaństwo! Wtedy napięcie opadnie i wszyscy się
uspokoją! Nikt nie będzie nikogo atakował. Wszyscy będą się modlić do
prawdziwego Boga.
- No, ale żeby ich zaraz zabijać? –
Odpowiedział karczmarz. – Można ich przecież wyłapać i sprzedać na targu
niewolników. Niech ich wywiozą gdzieś daleko za morze i będzie spokój.
- Karczmarzu można i tak! Dolej mi
jeszcze wina.
- A może jednak skusisz się na nasze piwo?
- Nie. Ja jestem wierny winu.
- Już się robi. Zaraz naleję ci winka.
- Straszne.
– Pomyślała Drogis. – Czy wszystkich
wyznawców naszej religii czeka zagłada?
- Mówię ci Divan w Ponętnym Jabłuszku
są ładne dziewczyny i dobry miód.
- Ścibor! Już zapomniałeś, że w
Ponętnym Jabłuszku ostatnio tak się nawaliłeś, że zacząłeś się dostawiać do
żony karczmarza? Do teraz tam na nas krzywo patrzą!
- A Gęsia Szyja?
- Piwo tam mają paskudne, zamawiane z
miejskiego browaru.
- No to znowu do Lubawskiej?
- Do Lubawskiej, przyjacielu. Tam mają
swój wyszynk, własnoręcznie robione piwo. My kasztelani powinniśmy się trzymać
razem, wojować razem i upijać się razem!
- Otóż to Ściborze, otóż to.
Gwar było słychać już z oddali, co
oznaczało, że karczma Lubawska jest pełna. Im bardziej się do niej zbliżali,
tym głośniejsze śmiechy i śpiewy docierały do ich uszu. W środku tak jak się
spodziewali było wesoło. Obaj zaczęli się rozglądać za wolnym stolikiem. W
końcu zdecydowali się podejść do baru.
- Karczmarzu nie masz wolnych stolików?
- Panowie kasztelani, Ściborze i
Divanie zaraz coś znajdziemy. Nie godzi się żeby tacy szacowni goście stali
albo siedzieli przy barze.
Divan nagle spostrzegł, że młoda
dziewczyna siedząca przy barze się w niego wpatruje. To była Drogis, która
usłyszawszy imię Ścibor spojrzała w ich stronę zastanawiając się, który z nich
jest kasztelanem Ściborem, mistrzem Izbora, który ją tak mile ugościł na
dworzysku w Chroślu. Divan się do niej uśmiechnął, a dziewczyna zrobiła się
czerwona na twarzy i natychmiast odwróciła głowę. On tymczasem dalej rozglądał
się za wolnym stolikiem. Nagle ktoś od tyłu zarzucił mu się na szyję. Na początku
Divan myślał, że to atak jakiegoś pijaczka jednak szybko spostrzegł, że to
kobiece dłonie.
- Długo się nie widzieliśmy, Divanie.
Głos wydawał mu się znajomy. Gdy się
odwrócił spojrzał w jej zielone oczy. To była Mojmira, dziewczyna prawie tak
wysoka jak on.
- Mojmiro to ty. Nie sądziłem, że cię
tu spotkam.
- Myślałeś, że cały czas siedzę w
grodzie i przebywam z księżniczką Lulki? Surwabuno od pewnego czasu daje nam
dużą swobodę. W wolnym czasie możemy robić, co tylko chcemy. Często tu
przychodzę. To moja ulubiona karczma.
- Jesteś tu sama?
- Dwie służące z grodu i zarazem moje
przyjaciółki są ze mną. Jeśli ze Ściborem szukacie wolnego stolika to się do
nas dosiądźcie. Towarzystwo dwóch kasztelanów będzie dla nas zaszczytem.
Dziewczyny będą zachwycone.
- Jest taka ładna. Zarzuciła się na
szyję jednemu z kasztelanów. Ciekawe, czy coś ich łączy? – Drogis zastanawiała
się w myślach i zerkała w stronę stolika, do którego dosiedli się obaj
kasztelani. Tylko dalej nic mi to nie daje. Piję już czwarte piwo i nie
usłyszałam jeszcze żadnych wartościowych plotek dotyczących niewolników z Pomezanii.
W takim tempie nigdy nie odnajdę swojej siostrzyczki. Geniks, gdzie teraz
jesteś? – Zastanawiała się i popijała piwo ze smutną miną.
- Barman proszę kufelek Lubawskiego. –
Głos nieznajomego mężczyzny, który dosiadł się do baru na krześle po jej lewej
stronie wyrwał ją z zamyślenia. Prędzej zerkała na kasztelanów, a potem się
zamyśliła. Nawet nie zauważyła, kiedy dwie kobiety, które prędzej siedziały po
jej lewej stronie sobie poszły. Teraz zaczęła zerkać na nieznajomego mężczyznę,
ubranego w skórzane czarne spodnie oraz czarny skórzany kaftan. Jego strój
wyglądał na drogi, a sam mężczyzna swoim wyglądem budził zaufanie.
- Panienko, dlaczego się tak smucisz?
Piwo ci nie smakuje?
- Piwo jest doskonałe. Smucę się z
innego powodu, ale to prywatna sprawa.
- Nie warto dusić w sobie problemów.
Czasem rozmowa potrafi uleczyć bolącą duszę.
- Panie, mówisz jak jakiś duchowny albo
inny uczony. Ja jestem tylko prostą dziewczyną, która szuka swojej
siostrzyczki.
- Siostrzyczki?
- Kurcze
to przez alkohol gadam za dużo. – W myślach zastanawiała się jak wybrnąć z
zaistniałej sytuacji. Po chwili mówiła dalej:
- To długa i nudna historia. Nie będę
ci panie zawracała głowy moimi rodzinnymi sprawami. Zresztą jest już późno, a
ja robię się senna.
- Mówiłaś o siostrzyczce. Widziałem
małe dziewczynki w stajni za karczmą. Jakiś handlarz niewolników zostawił je
tam związane pod strażą. Tak mi się skojarzyło, biedactwa. Przepraszam, że ci
czymś tak okrutnym psuję humor.
- Panie, czy są tam dziewczynki
wyglądające na dziesięcio, dziewięcio-letnie? – Zapytała Drogis, którą
zaciekawiły słowa nieznajomego.
- O tak są takie, młodsze i starsze.
Jest ich tam dość dużo.
- A czy można podejść i się im z bliska
przyjrzeć?
- Można, ale straż, co zrozumiałe, nie
pozwala ich dotykać. Panienko masz zamiar kupić niewolnika? Jeśli chcesz to
zaprowadzę cię do tej stajni.
- Byłabym wdzięczna. – Odpowiedziała. –
Siostrzyczko nareszcie bogowie
odpowiedzieli na moje modlitwy. Czuję, że tam cię znajdę. Wiedziałam, że ta
podróż nie pójdzie na marne. – Myśli o tym jak odnajduje swoją małą
siostrzyczkę Geniks właśnie wypełniały jej głowę.
- Ścibor, ej Ścibor! Kim jest ten
facet?
- Który?
- No tamten. Siedzi przy barze obok tej
młodej dziewczyny. Widzisz?
- Nie wiem Divanie. Poważnie, nigdy go
nie widziałem. Ale wygląda na paskudnego typa.
- Paskudnego typa? – Zapytała zdziwiona
Mojmira. Jest przecież elegancko ubrany, nosi drogie stroje…
- Mojmiro podczas wypraw krzyżowych do
Ziemi Świętej nauczyłem się odróżniać szumowiny od prawych ludzi. Zaufaj mi. Dla tego mężczyzny zabić kobietę z
dzieckiem, albo staruszkę nie stanowi żadnego problemu. Czuć od niego krew,
chęć mordu i zysku. – Powiedział Ścibor, którego Divan kiedyś już poznał z Mojmirą.
- To łowca niewolników. – Odpowiedziała
jedna z siedzących przy ich stoliku dziewcząt, które towarzyszyły Mojmirze.
- Powiedz wszystko, co o nim wiesz. –
Powiedział Divan.
- Nikt nie zna jego imienia. Wszyscy
zawsze nazywają go handlarzem niewolników. Tylko tyle wiem. Trudni się handlem
ludźmi.
- Wychodzą. Wychodzi gdzieś razem z
dziewczyną, która na ciebie zerkała Divanie.
- Mojmiro, więc zauważyłaś? - Divan mówiąc to się lekko uśmiechnął.
- Oczywiście, że zauważyłam.
- Co teraz zrobimy? – Zapytał Divan.
- A co według ciebie powinniśmy zrobić?
– Zapytał Ścibor.
Do ich stolika właśnie podeszło trzech
zbrojnych, których kasztelan Ścibor od razu rozpoznał.
- Co tu robicie? Mówcie. Przed
przyjaciółmi nie mam tajemnic.
- Twój giermek, Izbor nas przysłał.
Szliśmy za tamtą dziewczyną, mieliśmy dopilnować żeby bezpiecznie dotarła do
Lubawy i dowiedzieć się, gdzie będzie nocowała.
- A po jaką cholerę Izbor kazał wam
łazić za obcą dziewczyną?
Wszyscy przy stoliku zamilkli i z ciekawością
słuchali wymiany zdań kasztelana i jego trzech zbrojnych.
- Izbor przyprowadził ją do dworzyska,
kazał przygotować kąpiel i nakarmić. Dziewczyna była głodna i brudna, ponieważ
pielgrzymowała z daleka razem z jakimś cystersem i biczownikami. Zaprzyjaźniła
się z twoim giermkiem oraz z Peile i Lickte. Dyskretnie pilnowaliśmy jej aż do
tej chwili.
- Więc pilnujcie jej dalej. Ona właśnie
wychodzi, z jakim podejrzanym handlarzem niewolnikami. Idźcie za nimi.
Zbrojni spojrzeli na siebie i wykonali
polecenie kasztelana. Ścibor po chwili wstał i powiedział:
- Też muszę tam iść. Jeśli temu
zbrojnemu coś się stanie to Lickte mnie zabije. Wstał od stolika i poszedł za
nimi.
- Divanie, kim jest Lickte? – Zapytała
Mojmira.
- Lickte jest jedną z jego służących, a
ten wysoki zbrojny to jej mąż.
- I kasztelan tak się martwi o zwykłego
zbrojnego i służącą?
- On martwi się o wszystkich
mieszkańców swojej kasztelanii. A ja martwię się, że jak po tylu piwach chwyci
za miecz to nic go nie powstrzyma. Kiedy Ścibor walczy pod wpływem alkoholu to
nawet ja się go boję. Dlatego też pójdę. Dziewczyny zostańcie tu. Po chwili już
go nie było. Mojmira i jej dwie przyjaciółki siedziały same przy stoliku.
- Mojmiro, co robimy?
- Ty jeszcze pytasz? Idziemy za nimi.
Tak oto stolik został zwolniony i
czekał na kolejnych gości.
Drogis była podekscytowana. Kiedy
wyszli z karczmy skierowali się do pierwszej bocznej uliczki prowadzącej na jej
tyły. Po chwili dotarli do znajdującej się tam stajni.
- To tam.
Nieznajomy wskazał ręką na duże
drewniane drzwi stajni. W środku Drogis dostrzegła cztery dziewczyny, które
miały związane nogi oraz ręce za plecami. Wszystkie były zakneblowane i leżały
na słomie. Trzy spały, a jedna miała otwarte oczy i na widok Drogis wchodzącej
do stajni z nieznajomym zaczęła się dziwnie zachowywać, próbowała krzyczeć
jednak knebel jej to uniemożliwiał.
- Mówiłeś, że tu będą dziewczynki
wzięte w niewolę. Tymczasem te dziewczyny są w moim wieku. O co tu chodzi?
Nieznajomy się uśmiechną. Obok nich po
chwili pojawiło się więcej obcych osób. Drogis naliczyła dziesięciu mężczyzn.
- Kim oni są?
Nieznajomy patrzył na nią i śmiał się z
jej naiwności. Dziewczyna próbowała się wydostać ze stajni jednak jeden z
obcych zastawił jej drogę.
- I pomyśleć, że w tym mieście jest tak
wiele głupiutkich dziewczyn. – Powiedział jeden ze zbójów.
- Ta będzie piąta. Na targu niewolników
dużo monet za nie dostaniemy. – Stwierdził kolejny śmiejąc się szeroko.
- Tę ślicznotkę przyprowadziłem tu z
karczmy Lubawska.
Drogis wyjęła sztylet schowany pod
płaszczem i zaatakowała mężczyznę, który stał najbliżej niej. Ten jednak szybko
się uchylił przed jej ciosem. Pozostali zaczęli się śmiać jeszcze głośniej, szybko
ją obezwładnili, odebrali sztylet oraz zabrali pieniądze, które otrzymała od
ojca Grzegorza.
- Noc jeszcze długa panowie. Zanim je
sprzedamy proponuję się zabawić.
Bandyci zaakceptowali słowa swojego
przywódcy ze śmiechem. Jeden z nich trzymał od tyłu Drogis, która próbowała się
wyrwać z jego uścisku. Drugi podszedł i ściągnął niej płaszcz, skurzane spodnie
oraz koszulę. Po chwili dziewczyna była naga. Związali sznurem jej ręce za
plecami i zakneblowali usta. Dziewczyna była przerażona i bezbronna, płakała,
próbowała krzyczeć, ale to nic nie dawało. Knebel i więzy były solidne.
- No panowie, który pierwszy ją bierze?
Próbowała się szarpać, więc bandyta,
który podszedł pierwszy, aby ją zgwałcić najpierw uderzył pięścią w jej w
brzuch. Dziewczyna upadła, zaczęła się krztusić.
- Tak lepiej. Leż i nie próbuj się
opierać. Teraz jesteś naszą niewolnicą, żyjesz po to, aby zaspokajać nasze
potrzeby.
Mężczyzna zaczął rozpinać sprzączkę
swojego pasa.
- To
już koniec. Zgwałcą mnie wszyscy, a potem sprzedadzą na targu niewolników.
Bogowie, dlaczego mnie opuściliście? – To była jej ostatnia myśl, powieki
jej się zamykały, powoli traciła przytomność. Ostatnie, co zapamiętała to
krzyki mężczyzn, odgłosy walki, potem… - zemdlała.
- Muszę się pospieszyć. Gdzie oni
poszli? – Divan pędził, co sił w nogach na tyły karczmy – to stamtąd dochodziły
krzyki i odgłosy walki.
Kiedy wpadł do stodoły nie wierzył
własnym oczom. U stóp Ścibora leżała naga, związana dziewczyna, którą widział w
karczmie. Dalej na słomie leżały cztery zakneblowane dziewczyny ze związanymi
za plecami rękoma i skrępowanymi sznurami nogami. Wszystkie miały szeroko
otwarte oczy, patrzyły ze strachem tak jakby właśnie ujrzały potwora
wyłaniającego się z puszczy. Ścibor był cały we krwi, podobnie jego miecz ociekał
krwią. Obok niego stało trzech zbrojnych z jego kasztelanii. Dookoła nich leżało
siedem ciał bandytów. Wszystkie mocno zmasakrowane, niektóre z odciętymi
kończynami. Trzech bandytów, którzy pozostali przy życiu leżało rozbrojonych.
Byli tak przerażeni, że się nie ruszali ze strachu przed Ściborem. Wśród tych,
którzy przeżyli znajdował się też ich przywódca, ten, który podstępem wybawił
Drogis z karczmy.
- Nie potrafiłem się powstrzymać
Divanie. To nie byli ludzie, to były raczej zwierzęta. Rozebrali ją, bili i
próbowali zgwałcić. Kiedy tu wpadłem trzech moich zbrojnych odważnie próbowało
walczyć z całą dziesiątką w obronie tej biednej dziewczyny. Aż się boję
pomyśleć, co prędzej musieli robić z tamtymi czterema biedactwami. Czułem się
jak w transie. Siekałem jednego po drugim.
Nagle do stodoły wpadła Mojmira razem z
dwiema przyjaciółkami.
- Co tak stoicie?! Trzeba rozwiązać te
biedne dziewczyny i opatrzyć ich rany. Divan wezwij strażników miejskich. Ty –
spojrzała na jednego z ludzi Ścibora - ruszaj po cyrulika!
- Ściborze
jak ja się cieszę, że mam cię po swojej stronie. Swoją drogą Mojmira stała się
bardzo pewna siebie. Coraz bardziej mi się podoba. - Pomyślał Divan biegnąc
po miejskich strażników.
Mojmira rozwiązała ręce nieprzytomnej
Drogis, wyjęła knebel z jej ust i szukała oznak życia. Dziewczyna miała słaby
oddech.
-
Ma siny, obity brzuch, to ślad po mocnym uderzeniu, było tak silne, że straciła
przytomność. – Powiedziała sama do siebie.
Po chwili do stajni wpadli zbrojni razem
z cyrulikiem i jego uczniem.
- Cyruliku tamte dziewczyny są
przytomne, najpierw zajmij się nią.
Mojmira wskazała gestem ręki na
nieprzytomną Drogis.
- Jest źle, bardzo źle. Natychmiast
musimy ją zabrać do łóżka. Co z tamtymi dziewczynami?
Uczeń cyrulika podszedł do swojego
nauczyciela, Mojmiry i nieprzytomnej dziewczyny.
- Mistrzu cała czwórka ma krwawe ślady
na kostkach i nadgarstkach po linach oraz jest mocno pobita, mają sińce na całym
ciele, ale oddychają normalnie, nie krwawią są przytomne. Po wszystkich widać,
że gwałcili je i bili wiele razy.
- Wszystkie musimy zabrać do łóżek.
Pozostaje nam tylko przytułek dla chorych przy kościele. – Stwierdził cyrulik.
- Najlepiej by było zabrać je do grodu.
Tam mamy dużo łóżek i własnego cyrulika. Ale co na to powie książę Surwabuno? –
Mojmira pytała samą siebie.
- Nie martw się Mojmiro my kasztelani
mu to wszystko wyjaśnimy. – Powiedział Divan.
Surwabuno, książę Ziemi Sasinów był
wściekły, ale nie na Divana, nie gniewał się też na Ścibora i Mojmirę. Ich obu szanował
i się z nimi przyjaźnił, a jej z kolei był wdzięczny za naukę i opiekę nad córeczką,
księżniczką Lulki. Lubił ją do tego stopnia, że nigdy się na nią nie gniewał,
nawet jak znosiła do grodu różne zwierzęta albo przyprowadzała obce osoby. Wściekał
się na to, że mimo tak solidnej ochrony w mieście i w grodzie do Lubawy udało
się przeniknąć grupie tak niebezpiecznych zbójów.
- Żeby porywać mieszkańców mojego
księstwa, z karczmy podstępem dziewczyny wywabiać i je do niewoli brać! To
niewybaczalne! Strażnik do mnie!
- Słucham cię książę.
- Czy tych trzech bandytów, którzy
przeżyli powiedziało coś na swoją obronę?
- Nic konkretnego książę chcieli się
zabawić z dziewczynami i je sprzedać na targu niewolników.
- Jutro, o świcie całej trójce kat ma
ściąć głowy na środku lubawskiego rynku. Wszystkich skazuję na śmierć. Ich
głowy i ciała wrzucić do bagien. Takie robaki nie zasługują na chrześcijańskich
pochówek.
- Książę wszyscy się z tobą zgadzamy.
Sam z radością mogę ich zabić. Wydaj tylko rozkaz.
- Nie. Niech ich zetnie kat ku uciesze
gawiedzi. Chcę żeby wszyscy widzieli jak w moim księstwie kończą porywacze i
gwałciciele.
W Świętym Gaju
Lobnic,
kwiecień 1223
rok:
Kiedy ustąpiły mrozy
zimy, roztopiły się pokrywy lodowe na wodnych akwenach, kiedy Matka Ziemia,
bóstwo nad bóstwami, noszące wiele imion Żeminele,
Kurche, Zeminna została zapłodniona promieniami słonecznymi przez bóstwo
nieba zwane Pergrūbria (Pergrūbris) powstało nowe życie, otworzyły
się pączki brzozy i ukazały pierwsze rośliny. Były to znaki świadczące o
zakończeniu zimy - nazywanej przez Prusów semo.
Początek wiosny, czyli zapłodnienie panny młodej, którą była Matka Ziemia przez
boga Pergrūbrisa
nazywano niebiańskim ślubem. Pan młody był wiosenną inkarnacją Dēiwsa Ukapirmasa (stworzyciela świata, boga
czasu, ojca Saūli i Perkūnsa).
Prusowie rozróżniali tylko dwie pory
roku dagis (lato) i semo (zimę). Lato rozpoczynało się w
chwili odejścia mrozów, roztopienia śniegu oraz pokryw lodowych na jeziorach.
Prusowie z wytęsknieniem oczekiwali końca mroźnej, srogiej zimy i nadejścia
ciepłego lata, w którym przyroda budzi się do życia. Lato było sezonem religijnych,
tradycyjnych i ludowych obrzędów, które często odprawiano nocą.
Jednakże najważniejszy był pierwszy
z letnich obrzędów. Radosny obchodzony z okazji odejścia zimy i niebiańskich zaślubin
Ziemi z Niebem. Zaślubiny takie odbywały się, co roku wraz z końcem zimy i
początkiem lata. Cykl obrzędów trwał nieustannie, poczucie czasu było
cykliczne, ściśle związane z rytmem przyrody.
O
świcie, w Świętym Gaju w Lobnic nad rzeką
Dreuanzą, nazywaną
przez niektórych Drwęcą, stawili się wszyscy wojownicy, którzy pragnęli
pozostać przy religii przodków. Obecni byli między innymi wojownicy tacy jak: Nags
z Krzemieniewa, Gwizd z Gwiździn oraz Doroth, rijkas z grodu znajdującego na
wysokiej górze przy innym Świętym Gaju zwanym Ciemnikiem [dziś Kurzętnik]. Przybył on z całą swoją drużyną, byli
to dzielni wojownicy, znani z licznych wypraw na chrześcijan. Bogactwo ich i
łupy były znaczne, a w społeczeństwie pruskim nie ziemia, nie uroda, a właśnie
bogactwo i ilość posiadanych łupów oraz niewolników było wyznacznikiem wysokiej
pozycji. Im większy wojownik, tym większą sławą się cieszył. Poza nimi licznie
przybyli zarządcy okolicznych grodów oraz wielu z pospólstwa. Niewolnicy,
którzy od lat mieszkali wśród tutejszych i już właściwie byli Prusami też
zjawili się na uroczystości. Obecne były również kobiety, nie tylko pruskie
kapłanki, ale też zwykłe żony, córki i niewolnice.
Święty Gaj nad Drwęcą był miejscem
wyjątkowym, ponieważ odwiedzali go czasem Słowianie, którzy dawno temu, za
księcia Mieszka przyjęli chrześcijaństwo. Było wśród nich wielu odczuwających
tęsknotę za dawnymi wierzeniami, dlatego przybywali, co jakiś czas z kupcami i
prosili wajdelotę o możliwość złożenia ofiary. Pruską Pergrūbrię
nazywali oni Majumą. Często opowiadali o tym, że w kraju Polan, na Mazowszu i
dalej zostało niewiele Świętych Gajów, przetrwali nieliczni z dawnych kapłanów.
Ci, którzy przybywali tu pierwszy raz byli pod wrażeniem wysokiego ogrodzenia
oddzielającego miejsce święte od pozostałych terenów. Nikt obcy, bez pozwolenia
wajdeloty, opiekuna wiecznego ognia i świętego drzewa nie miał tu prawa wstępu.
Kiedyś do Świętego Gaju daleko poza granicami Ziemi Sasinów wszedł jeden
misjonarz, chrześcijanie nazywali go Wojciechem. Uczynił to bez pozwolenia,
zhańbił swoją obecnością święte miejsce, więc tamtejszy wajdelota kazał go
zabić.
Gaj był miejscem najświętszym dla
okolicznych mieszkańców. Ani jedna roślina, drzewo, żadem kamień położony w
jego granicach, strumyk przez niego przepływający nie mogły zostać w żaden
sposób naruszone. Bezprawne wejście na jego teren, polowanie, łowienie ryb było
karane śmiercią. Prusowie wierzyli, że duch znajdujący się w drzewie (w lipach
żyły dusze kobiet, a w dębach dusze mężczyzn) po ułamaniu gałęzi lub nacięciu
kory odczuwa ten sam ból, co człowiek i każda rana drzewa może doprowadzić do
śmierci duszy, która nie zdąży się odrodzić, jako jeden z przodków.
Każdy ze Świętych Gajów miał swojego
opiekuna, wybieranego spośród najmądrzejszych starców. Były to osoby darzone
wielkim szacunkiem, podobnie jak biskupi u chrześcijan. Opiekun tutejszego gaju
zwanego Lobnic właśnie się zbliża...
- Rozmowy wśród zebranych w gaju
nagle ustały. Oczy wszystkich skierowały się w stronę wejściowej bramy, w
której stanęła postać ubrana w skórzany płaszcz.
Był to kapłan, wajdelotą zwany - w
języku pruskim słowo wajdelota brzmiało: KRIWAÎTIS.
- Nagle odezwał się on do licznych
zebranych: widzę, że wielu z was odpowiedziało na moje wezwanie. Chodźmy, zatem
pod święte drzewo.
Staruszek, z długą siwą brodą
przeszedł obok nich i zaprowadził na miejsce. Nikt nie śmiał iść szybciej od
niego. Po dotarciu do palącego się cały czas ognia staruszek rozpoczął rytuał.
Najpierw napełnił tajemniczym płynem drewnianą miseczkę. Następnie chwycił ją lewą
ręką, wzniósł w górę, w stronę niebios i rozpoczął modły: O Panie Boże nasz Pergrūbrio! Dziękuję ci za odwrócenie zimy, a
sprowadzenie miłej wiosny, bo przez ciebie i pola i osady się zielenią, przez
ciebie gaje i lasy się odświeżają (...) bogini nasza Żeminele, ty precz zimę przykrą odganiasz, a raczysz zioła, kwiatki i
trawy po wszystkiej ziemi rozmnażać, my teraz ciebie prosimy, żebyś zboże nasze
zasiane i które siać mamy raczyła hojnie rozmnożyć, aby kłosisto rosło, a
wszystek kąkol racz sama podeptać.
Wyrecytowawszy wszystkie słowa modlitwy,
odmówionej przy świętym drzewie, kamieniu i posągu bóstwa wajdelota wziął w zęby
talerzyk i bez dotykania go rękoma wypił całą jego zawartość. Następnie nie
dotykając talerzyka rękami rzucił go przez głowę za siebie.
Wszyscy zebrani oglądali religijne
obrzędy w absolutnej ciszy i skupieniu. Po ich zakończeniu wajdelota przemówił
do zebranych:
-
Spotykałem się z wami w tym Świętym Gaju wiele razy, stoi tu nasze święte
drzewo, w którym mieszkają dusze zmarłych. Jest tu też posąg przedstawiający
Najwyższego i kamień ofiarny, na którym składamy Mu ofiary. Nasz gaj, jak dobrze
wiecie, cały jest ogrodzony, ogrodzenie to podkreśla, że ten obszar jest dla
nas wyjątkowy. Tu płonie nasz wieczny ogień, tu się modlimy. To właśnie tu
bogowie do nas przemawiają. Niestety pojawili się ludzie, którzy chcą zniszczyć
nasze święte miejsce, ścinają oni drzewa, nie boją się gniewu bogów i budują
duże skupiska domów, które nazywają wsiami i miastami. Zanim bogowie zesłali
ochłodzenie i śnieg ledwo się obroniliśmy przed oblężeniem chrześcijan. Strach
pomyśleć, do jakiego świętokradztwa mogłoby dojść, gdyby nasi bracia z
Pomezanii ich nie odciągnęli.
Ostatnie słowa wywołały szmery, zebrani
patrzyli na siebie pamiętając krwawe oblężenie, którym dowodził ich wróg biskup
Chrystian. Niektórzy uważali, że powinno się przyjąć chrzest, aby ratować życie
swoje i rodziny. Inni opowiadali plotki o tym jak w gaju nieopodal Lubawy nie
oddaje się już czci bogom, inni mówili, że każdy, kto odważył się ściąć drzewo
w gaju zostanie ukarany przez bogów.
- Cisza! - Krzyknął wajdelota, a
zebrani od razu przestali szemrać.
-
Jak dobrze wiecie chrześcijanie rozpowiadają plotki, że niby w okolicy Lubawy
objawiła się ich bogini. Jednak nasze kapłanki dzięki mocy magicznej
dowiedziały się, że jest to kłamstwo wymyślone przez biskupa Chrystiana. Objawienie
było pretekstem do ścięcia świętego drzewa! Mało tego Surwabuno rozkazał zgasić
wieczny ogień palony ku czci Perkunsa i wypędził naszych kapłanów oraz
kapłanki. Na teren gaju weszli obcy, niezwiązani z naszą religią, którzy zbudowali
tam kapliczkę dla figurki z wizerunkiem chrześcijańskiej bogini. Obcy z
krzyżami na szyjach, licznie przybywają do Lubawy, miasto się rozrasta, dookoła
powstają dziesiątki wsi. Poza tym… - wajdelota na chwilę przestał mówić
podsycając w ten sposób emocje zebranych – poza tym zamordowano Dangsa, który
był kapłanem w lipowym Świętym Gaju za Lubawą. Jego ciało znaleźliśmy,
jeszcze przed nastaniem zimy, wiszące na drzewie. Pochowałem go godnie, mimo że
ciało jego zostało zbezczeszczone przez chrześcijan. Ci, którzy giną przez
powieszenie nie znajdują uznania wśród bogów.
- Doroth, słysząc to wszystko zabrał
głos: o wielki wajdeloto kasztelan Ścibor zapewnił mnie, że weźmie w obronę
nasze luksy i Lobnic. On twierdzi, że chce żyć z nami w pokoju i powstrzyma
radykalne odłamy chrześcijan, które dążą do naszego wymordowania.
- Nie ufam mu. Nawet, jeśli on jest
człekiem prawym to i tak musi słuchać rozkazów Surwabuno i biskupa, a oni nie
spoczną póki wszystkich nas nie nawrócą na wiarę w tego Chrysta wiszącego na
krzyżu – stwierdził wajdelota - nasz Święty Gaj oraz Ciemnik i grody po tamtej
stronie Drwęcy są zagrożone. Wszystkie lauksy,
których mieszkańcy, tak jak my, nie przyjęli nowej wiary są w
niebezpieczeństwie.
-
Musimy się zjednoczyć i walczyć, w przeciwnym razie, co z nami będzie? – Stwierdził
Gwizd z Gwiździn.
- Odbijmy lauks nad Jeziorem Łąkorz,
a potem zaatakujmy kasztelanię Ścibora. Ratujmy naszą wiarę i puszczę! - Zawołał
ktoś z tłumu.
- Dobrze prawi! Zaatakujmy
chrześcijan! – Krzyczeli zebrani.
- Słysząc zapał wiernych serce
wajdeloty się rozradowało. Z wiarą i miłością do bogów przemawiacie. - Odrzekł.
- Lecz otwarty atak na kasztelanię Ścibora zapewne sprawi, że ruszą na nas w
odwecie chrześcijanie z Lubawy, Ziemi Chełmińskiej, a może i z Mazowsza.
Podczas uczty wytłumaczę wam dokładnie, jakie kroki należy podjąć, aby ochronić
wiarę naszą i naszych przodków. Jednak zanim zaczniemy ucztę udajmy się jeszcze
do Lelum-Polelum.
Wajdelota wiedział, że mimo
ciężkiego okresu zwyczaje trzeba podtrzymać. Dlatego, jak co roku przygotowano
przy Lelum-Polelum mnóstwo jadła, aby wszyscy mogli bawić się, tańczyć,
śpiewać, jeść i pić do świtu. A potem udać się do pracy w polu. Narodziny lata
wiązały się z rozpoczęciem wielu prac polowych. Na uczcie nie brakowało kumysu, czyli trunku alkoholowego przyrządzanego
z kobylego mleka. Pod dostatkiem było lubianego przez tutejszą ludność mięsa.
Stoły przyniesione do Świętego Gaju uginały się pod ciężarem koniny, owiec i
kóz. Uczta była wspaniała nie zabrakło żadnych z pruskich potraw. Suris (sery) i auctan (masło), poadamynan
(surowe mleko), ructan-dadan (kwaśne
mleko kobyle). Na stole pojawiła się nawet iuse,
czyli zupa przyrządzana w glinianych garnkach, której głównym składnikiem były
sproszkowane kawałki ususzonego mięsa.
- Radość przenika moje serce słysząc
z tylu gardeł głosy pragnące bronić religii naszych przodków. - Powiedział do zgromadzonych wajdelota.
Wszyscy
zebrali się przy Lelum-Polelum, wzniesieniu, na którym stał posąg Deiws.
- Odprawmy nabożeństwo - mówił kapłan - aby bogowie
sprzyjali nam podczas nadchodzących dni.
- Doroth, rijkas z grodu położonego na wzgórzu przy dolinie Drwęcy
[obecnie w tej dolinie u podnóża góry zwanej zamkową znajduje się wieś
Kurzętnik], blisko innego Świętego Gaju zwanego Ciemnikiem z uwagą
słuchał przemowy wajdeloty stojącego na wzniesieniu przy posągu Deiws.
- Czy to faktycznie jest możliwe?
Czy chrześcijanie zniszczą nas i naszą religię? - Myśli kłębiły się w jego
głowie.
Doroth
sam nie wiedział, co ma o tym myśleć, przecież jego drewniany gród jest
potężny, zbudowany na wysokim wzgórzu, do którego dostęp jest tylko od
południa.
- Mogę sam wystawić trzystu
uzbrojonych wojowników. - Powiedział głośno, sprawiając, że wszyscy, razem z
wajdelotą zamilkli.
- Doroth, dzielny z ciebie wojownik,
wsławiłeś się wieloma zwycięskimi wyprawami na ziemie chrześcijan, napadałeś na
nich i przyprowadzałeś ze sobą wielu niewolników oraz liczne skarby. Po każdej
wyprawie, tak jak nakazują bogowie, składałeś w ofierze jednego z niewolników.
Doroth, stał dumnie słysząc pochwały
od świętego mędrca.
- Jednak to za mało. - Dodał
wajdelota.
Twarz rijkasa spochmurniała.
- Pruski kapłan kontynuował swój
wywód: sam Surwabuno może zmobilizować wielu dzielnych wojowników, poza tym jego
kasztelani mają pod rozkazami wielu zbrojnych. Niektórzy są bardzo potężni i
potrafią zgromadzić setki wojowników.
- Co więc nam pozostaje? Czy mamy
szanse na zwycięstwo? – Zapytał rijkas Doroth.
- Doroth, to, co nam wydaje się
niemożliwe dla bogów jest wykonalne. – Mówił wajdelota. – Oni ochronią nasze
święte miejsca i rodziny. Zanim pozwolę wam usiąść za stołami i ucztować
nakazuję, aby wszyscy dokładnie mnie wysłuchali: zabraniam wam od tej pory
organizowania jakichkolwiek ataków na chrześcijan…
Zebrani zaczęli szemrać.
- CISZA! – Krzyknął wajdelota. –
Dobrze mnie słyszeliście macie przestrzegać traktatu pokojowego, który
zawarliśmy z kasztelanem Ściborem. Jeśli chrześcijanie w granicach naszych
lauksów będą chcieli budować swoje kościoły macie się zgodzić. Byleby nie
wchodzili do naszych świętych miejsc. Wszyscy musicie być dla nich mili, niech
sam biskup uwierzy, że zaczynamy się skłaniać ku chrześcijaństwu. Tylko dzięki
tak podstępnej strategii nasza religia ma szansę przetrwać.
- Zanim
zasiądziemy za stołami – kontynuował swój wywód wajdelota - i omówimy szczegóły
tego jak macie postępować wobec chrześcijan powiem wam o rzeczy podstawowej. Otóż
musicie wiedzieć, że dla wyznawców Chrystusa najważniejszy jest chrzest, na który
od tej pory macie się zgadzać. Później nakazuję wam potajemnie przybywać do mnie
tu, do Świętego Gaju, a ja, razem z naszymi kapłankami, mocą naszych bogów będę
dokonywał na was i na waszych dzieciach obrzędu zmycia chrztu. Dzięki temu wy będziecie
potajemnie wierzyli dalej w naszych bogów, a chrześcijanie będą myśleli, że jesteście
po stronie ich Chrystusa. A teraz bracia i siostry zasiądźmy za stołami… a to, co kim ty jesteś!
Niespodziewane
słowa wajdeloty zaskoczyły wszystkich zgromadzonych w Lobnic.
-
Zbrojni chwycili za swoje włócznie, miecze i proce. Wielu stojących w oddali podbiegło
bliżej. Natychmiast zasłonięto pawężami wajdelotę oraz kapłanki. Wszyscy
patrzyli na zakapturzonego przybysza, który po chwili przemówił: Przysyła mnie do was Kriwe, wielki wajdelota
z Romowe. Ten, który jest uznawany za największego kapłana, ten, który strzeże
Świętego Dębu, na którym spoczywają wizerunki naszych bogów: Pikulsa [lub Patollusa]
boga śmierci, Patrīmpusa
boga magii i Perkūnsa boga
błyskawic. Kriwe miał wizję, bogowie
objawili mu, że chrześcijanie zagrażają nie tylko wam, ale wszystkim plemionom
pruskim. Dlatego Kriwe kazał wam
przekazać, że w tej walce wasze lauksy nie będą osamotnione. W głębi Prus wiele
plemion niedługo rozpocznie przygotowania do ataku na chrześcijan. Jednak na razie
postępujcie tak jak nakazał wam przed chwilą wasz wajdelota. Zwódźcie i oszukujcie
chrześcijan. Niech myślą, że jesteście ich przyjaciółmi, a kiedy nadejdzie czas
wbijecie im nóż w plecy i w niewolę weźmiecie ich kobiety. Kiedy bogowie dadzą Kriwe
znak w stronę Lubawy wyruszą setki wojowników z Sambii, Nadrowii, Natangii,
Warmii i Pomezanii oraz Pogezanii. Wszyscy się sprzymierzą, aby pokonać
chrześcijan.
- Jak długo będziemy musieli czekać na znak, który bogowie
dadzą Kriwe, najwyższemu z kapłanów? – Zapytał zakapturzonego przybysza tutejszy
wajdelota.
- Szlachetny starcze, odpowiedź na twoje pytanie znają
tylko bogowie. Kiedy to nastąpi zostaniecie poinformowani, a teraz czekajcie i nie
ważcie się atakować chrześcijan póki Kriwe, wielki wajdelota z Romowe wam
nie pozwoli.
Zakapturzony zniknął tak samo niespodziewanie
jak się pojawił. Niektórzy myśleli, że to była zjawa, nikt jednak nie ważył się
podważyć jego słów.
Wajdelota z Lobnic stał oszołomiony.
Po chwili jednak ogarnęła go euforia. Wszak Kriwe jest najwyższym z pruskich kapłanów
i właśnie się dowiedzieli, że pomoże im pokonać chrześcijan.
-
Bogowie są po naszej stronie, najwyższy kapłan jest po naszej stronie. Bracia i
siostry ucztujmy, chwalmy bogów i dziękujmy Im za Ich łaski! - Powiedział do wszystkich
wiernych.
Słysząc te słowa wierni siedli za
stołami jedli, pili, a kiedy alkohol zaczął uderzać im do głowy ruszyli do
tańca z żonami, córkami i niewolnicami. Tańczyli i pili aż do świtu. A potem
ruszyli pracować na swoich polach, gotowi w każdej chwili pozostawić pracę na
barkach kobiet i ruszyć do walki.
Kiedy kolejnego dnia, po uczcie
wszyscy opuścili Święty Gaj wajdelota podszedł, do wiecznego ognia. Blisko niego stało święte
drzewo, posąg najwyższego i kamień ofiarny. Wajdelota patrzył na ogień i
zastanawiał się, czy zbliża się koniec?
- Ogień, który palił się przed moim
urodzeniem i przed narodzinami mojego ojca. Nikt nie pamięta, kiedy po raz
pierwszy zapłonął w Świętym Gaju tu w Lobnic. Czy teraz zostanie zgaszony? Czy
nadchodzi zmierzch bogów i upadek naszych wierzeń? Czy po mnie nie będzie już
nikogo, kto by dbał o ogień i drzewa? Co nam przyniesie przyszłość? Musimy wygrać
dla nas, naszej religii i przyszłości naszych dzieci.
[
Jego obawy były uzasadnione. Gdyby tylko wiedział to, co my, ludzie żyjący w
XXI wieku. Nawet mieszkańcy wsi Łąki Bratiańskie często nie mają pojęcia o
istniejącym tu kiedyś Świętym Gaju. Widzą tylko ruiny, lecz nie są to
pozostałości po gaju, ale resztki murów chrześcijańskiego klasztoru zbudowanego
w XVII wieku, mniej więcej w tym samym miejscu, w którym znajdował się pogański
Święty Gaj.
Wajdelota zapewne nie zdawał sobie
sprawy, że jego najgorsze sny już wkrótce się spełnią. Wiedział, co prawda, o objawieniach
"chrześcijańskiej bogini" w Lipach za Lubawą. Nie zdawał sobie jednak
sprawy, że w przyszłości w jego Świętym Gaju nad Drwęcą (w Łąkach Bratiańskich zwanych
w średniowieczu Lobnic) również dojdzie do objawień Matki Boskiej Łąkowskiej. W
XVII wieku legendę o objawieniach wykorzystał Jan Paweł Działyński i sprowadził
do Łąk Bratiańskich ojców Franciszkanów, którym zbudował murowany klasztor.
Klasztor spłonął w 1882 roku i pozostały po nim resztki murów. O historii klasztoru
wiemy wiele, o objawieniach maryjnych w Łąkach Bratiańskich bardzo dużo mówią
legendy oraz źródła historyczne. Natomiast o Świętym Gaju Sasinów zwanym Lobnic,
na miejscu, którego zbudowano w XVII wieku klasztor nie wiemy za dużo, co
jednak nie oznacza, że nie wiemy nic.
Więc co wiemy? Wiemy, że gaj i
Lelum-Polelum istniały naprawdę! A to już coś. Dobrym dowodem jest między
innymi sprawozdanie z wizytacji biskupa chełmińskiego A. Olszewskiego z lat
1667 – 1672, w którym duchowny zanotował, że w Łąkach, koło Bratiana znajdował się
kiedyś Święty Gaj. Sasini oddawali w nim cześć bogini Pergrūbrii (przez
Słowian nazywanej Majumą). W dalszej
części biskup pisze o drugim Świętym Gaju w Lipach koło Lubawy.
Sprawozdanie biskupa pochodzi z
drugiej połowy XVII wieku, co oznacza, że niektórzy mieszkańcy mimo przyjęcia
chrztu nadal czcili skrycie swych dawnych bogów. Było to zjawiskiem powszechnym
na chrystianizowanych terenach. Gaj zwany Lobnic w Łąkach Bratiańskich
zniszczono prawdopodobnie w pierwszej połowie XIII wieku – podobno został on „(…) ścięty i zniszczony na
zarządzenie biskupa Chrystiana”.
Poza tym do naszych czasów zachowało
się trochę informacji dotyczących wzniesienia zwanego Lelum-Polelum. Otóż
najstarsi mieszkańcy opowiadają, że jeszcze w latach 90-tych XX wieku, za
resztkami murów zakonu braci franciszkanów w Łąkach Bratiańskich, był usypany
pagórek, na którym kiedyś stał posąg pruskiego boga. Według podań ustnych miejscowa ludność nazywała go „Lelum – Polelum”. Jest nawet legenda, która następująco
opisuje zniszczenie tego miejsca: „(…) Tu zbierali się potajemnie jeszcze w
pierwszych wiekach chrześcijaństwa starzy zagorzali poganie, aby odprawić w
skrytości swoje nabożeństwa. Opowiadają, że po zburzeniu bóstwa pogańskiego
przez chrześcijan oraz po skasowaniu nabożeństw na jego cześć, które były
raczej igrzyskami i dzikiemi orgiami, połączonemi z pijaństwem, z obżarstwem i
z rozpustą, zagościły na owym pagórku złe duchy, które pod osłoną ciemnych nocy
wyprawiały harce piekielne, podobne do tych, jakie tu niegdyś czynili poganie.
Owe złe duchy stały się postrachem dla ówczesnych okolicznych mieszkańców. Aby
się ich pozbyć, wybudowano na tym pagórku kapliczkę. Od tego czasu złe duchy
Lelum – Polelum opuściły”.]
WAJDELOTA KRIWE Z ROMOWE
Kwiecień 1223 rok
[ Istnieją u Długosza i Piotra z Dusburga wzmianki o pewnym wajdelocie,
który zyskał szacunek wśród wszystkich pruskich plemion. Niektórzy nazywają go
papieżem Prusów. Zakapturzony wysłannik, który przybył do Świętego Gaju w Lobnic
mówił właśnie o nim. Jego Święty Gaj znajdował się w Nadrowi, w miejscowości
Romowe, na północ od Jeziora Mamry. Wszyscy nazywali go Kriwe, czy było to jego imię? A może przezwisko od używanej przez
niego wysokiej laski zwanej kriwule?
Tego nie wiemy. Wajdelota z Romowe słynął z mocy nadprzyrodzonych, widział
dusze zmarłych, przepowiadał przyszłość i potrafił władać magią, której bogiem
był Patrīmpus.
Jego Święty Gaj, tak jak wszystkie takie miejsca, był otoczony wysokim
ogrodzeniem. W centrum stał ogromny dąb, a z jego pnia wyrastały trzy
ogromne gałęzie o niesamowitym kształcie. Do każdej gałęzi było przyczepione
wyobrażenie jednego z trzech pruskich bogów: Pikulsa lub Patollusa
(boga śmierci, kapłanów i magii), Patrīmpusa
(boga walki, płodności, zdrowia i bogactwa) i Perkūnsa
(boga błyskawic). Była to tzw. trójca z
Romowe.
Pod tym świętym dębem Kriwe
wypełniał swoje kapłańskie obowiązki, przyjmował ofiary w postaci jednej
trzeciej łupów wojennych i rzucał je w płonący stos. Kriwe składał też bogom
ofiary z pojmanych jeńców. ]
-Pewnego razu w Romowe papież Prusów szedł
właśnie do swojego Świętego Gaju, kiedy nagle podszedł do niego zakapturzony
mężczyzna.
- Więc powróciłeś. - Raczej stwierdził,
niż zadał pytanie.
- Tak wielki kapłanie, Kriwe
powróciłem z ziem chrześcijan.
- I jak się sprawy mają?
- Gród położony na wschód od rzeki
Dreuanzy [Drwęcy], miejscowi nazywają go Lubawą, rozrasta się. Powstaje tam
miasto, podobne do tych, które widziałem na ziemiach chrześcijan zwanych Mazowszem.
W Świętym Gaju położonym niedaleko Lubawy wycięto wszystkie drzewa, powiadają,
że objawiła się tam chrześcijańska bogini.
- Bogini?
- Tak, Kirwe. Powiadają, że bogini.
Po jej objawieniu Chrystian, wielki kapłan chrześcijan nazywany przez nich biskupem
rozkazał w gaju zniszczyć wszelkie przejawy naszej religii. Zgasił też wieczny
ogień. Widziałem jak budowali drewniany kościół w miejscu świętego dębu.
- Ilu rijkasów na Ziemi Sasinów dalej
trwa przy starych bogach? - Zapytał nagle najwyższy z wajdelotów.
- Zakapturzony odparł: Doroth,
którego gród znajduje się na wysokim wzgórzu niedaleko Ciemnika wraz z całym lauksem,
Cropolin z Nielbarka, Nags z Krzemieniewa i Gwizd z Gwiździn. Jeszcze niedaleko
Świętej Góry Dylewskiej mieszkają kapłanki naszej wiary.
- Cztery grody, czterech rijkasów, cztery
luksy. - Odparł Kriwe. Czy skontaktowałeś się z nimi?
- Tak kapłanie. Powiedziałem im żeby
utrzymywali pokojowe stosunki z chrześcijanami póki nie damy im znaku.
-
Słusznie uczyniłeś. Jak bogowie do mnie przemówią to wymordujemy chrześcijan, a
ich biskupa Chrystiana oraz Surwabuno złożymy w ofierze naszej trójcy z Romowe.
-
A teraz odejdź.
Kriwe uderzył w ziemię swoją laską i
już się odwracał, kiedy nagle "zakapturzony" dodał:
-
W mieście chrześcijan zwanym Płock widziałem dziewczynę z ludu Polan.
- A jakie znaczenie ma jedna
dziewczyna? - Odparł Kriwe.
- Jej oczy były zielone, czułem jak
emanuje od niej moc, podobna do tej, jaką masz ty o wielki kapłanie.
-Ja jestem wybrańcem bogów! Nikt nie
włada mocami takimi jak ja! Opowiedz mi więcej o tej dziewczynie!
- Widziałem ją tylko przez chwilę.
Ona chyba nie zdaje sobie z niczego sprawy, jest chrześcijanką. Kiedy na targu w
Płocku z nią rozmawiałem wizje jeszcze jej nie nawiedzały. Jednak jej aura aż tryskała
mocą, nieuporządkowaną, chaotyczną mocą.
- Kapłanki i kapłani władający mocą,
potrafią uzdrawiać przy świętych kamieniach, rozmawiają też z bogami.
- Wybacz mi śmiałość, o wielki wajdeloto,
ale jej moc była ogromna, o wiele większa od magii, którą władają zwykłe kapłanki
i kapłani.
-
Skoro jest tak potężna to musimy ją przeciągnąć na naszą stronę albo zgładzić. Nie
można pozwolić żeby ktoś taki chodził po świecie i mi nie służył. Ona powinna
oddawać cześć bogini Kurche, zgłębiać
nauki magiczne najmłodszego boga z naszej Trójcy, boga wojny i magii Patrīmpusa, a nie jakiemuś
chrześcijańskiemu demonicznemu pomiotowi, jakiemuś martwemu Chrystowi na
krzyżu. Wypowiadając te słowa Kriwe splunął z obrzydzeniem. Nawróci się na naszą
religię lub zginie. – Dodał po chwili.
- Ona jest w Lubawie, widziałem ją. –
Powiedział zakapturzony.
Jego słowa wyraźnie zainteresowały najwyższego
kapłana.
-
Mów! Niczego przede mną nie ukrywaj!
- W Lubawie widziałem jak
przyjechała z jeźdźcem. Razem z Surwabuno wracali spod Pikowej Góry.
- Była niewolnicą? - Dopytywał
Kriwe.
- Nie prowadzono jej za końmi tak
jak innych niewolników. Jakiś Prus jechał razem z nią na swoim koniu, ale na
jej nadgarstkach dostrzegłem więzy.
- Kriwe zamyśli się: może on chcę ją
mieć dla siebie? Zrobi z niej swoją żonę.
- Widziałem coś jeszcze czcigodny
kapłanie.
- Słucham cię, mów wszystko.
- Zabrał ją na targ niewolników. Na
początku myślałem, że chce ją sprzedać. Już byłem gotowy, aby kupić dla ciebie
zielonooką. Ale wydarzyło się coś, czego się nie spodziewałem. Ta dziewczyna,
zielonooka obserwowała inną niewolnicę zamkniętą w klatce, nad którą po chwili
zaczął się znęcać jej właściciel, wiking z północy. Ten sam Prus ruszył i
ocalił dziewczynkę. Pokonał wikinga swoim mieczem, a potem zabrał gdzieś zielonooką
i dziewczynkę. Kapłanie, gdybyś widział jak on walczy. Na pochwie i rękojeści jego
miecza był wygrawerowany jednorożec i...
- Na wzmiankę o jednorożcu Kriwe się
wyraźnie ożywił. Po czym rzekł: Wieki
temu na nasze pruskie ziemie przybyli, Bruteno i Waidewut. Ten drugi został
wybrany na króla całych Prus, wówczas nie było podziału na plemiona, wszyscy
byliśmy zjednoczeni. Bruteno natomiast został wybrany na wielkiego kapłana,
który otrzymał przydomek Kriwe, co znaczy „Nasz Pan najbliższy Bogów”. Ja
jestem jego bezpośrednim następcą, najważniejszym wajdelotą w całych Prusach.
Święty Gaj, w którym się znajdujemy jest najważniejszym ze wszystkich, tu w
Romowe znajdują się wizerunki naszej boskiej trójcy. Gaj ten i wizerunki
powstały dzięki wizji Bruteno. Jego wizje zawsze się sprawdzały, bogowie przez
całe życie byli mu przychylni.
-
Kriwe kontynuował swój wywód: Bruteno często miał prorocze sny. Jeden z tych
snów był wyjątkowy, ponieważ przedstawiał krzyż i idącego przed nim jednorożca,
zwierzę mityczne, które ukazuje się tylko ludziom o czystych sercach.
Jednorożec ma moc uzdrawiania, potrafi oczyścić ciało z choroby i duszę z grzechów.
Dotknięcie jego rogu daje nieśmiertelność. Jednorożec jest podobny do konia,
ale ma jeden róg na czole. Zastanawiam się, dlaczego on ma miecz z jednorożcem?
Kriwe
nie potrafił tego pojąć. Po chwili mówił dalej:
- W tym śnie jednorożec walczył z bogiem Perkūnsem. Bóg Perkūns zaatakował go błyskawicą jednak jednorożec szedł
dalej.
-
Bóg Perkūns
nie potrafił pokonać jednorożca? - Dopytywał zakapturzony.
-
Kriwe uśmiechną się i rzekł. Najwyższemu i pierwszemu kapłanowi Bruteno śnił
się ten sen wiele razy i często miał inne zakończenie. Jednak dwa zakończenia
powtarzały się najczęściej. W jednym bóg Perkūns pokonuje
jednorożca, a na świecie zapanowuje pokój. Drzewa i puszcze pokrywają ziemie
nasze i ziemie Polan. Ludzie żyją w zgodzie z bogami i naturą, nie chorują i są
szczęśliwi. Niebo i wody są czyste, a miejsca mocy w lasach emanują
uzdrawiającą energią.
-
A drugie zakończenie? Wielki kapłanie.
-
Kriwe zasmucił się i odrzekł. Faktycznie jest jeszcze inne często się
powtarzające zakończenie, w którym bogowie Perkūns, Patrīmpus, Pikuls, bogini Kurche,
nawet Medinis i Święte Gaje zostają zniszczeni, a znaczenie miejsc mocy i
świętych kamieni zostają zapomniane. Nigdzie już nie płonie wieczny i święty
ogień. Zamiast tego wszędzie stoją świątynie chrześcijan z krzyżami. Puszcze
zniknęły. Ludzie zaczęli chorować, zapomnieli o leczniczej mocy ziół, stali się
głupi, nie potrafiący dostrzec mocy Matki Ziemi. Reszta snu wydaje się być
zamazana, nie potrafiliśmy jej w pełni zrozumieć. Bruteno opowiadał o chorobach
wyniszczających chrześcijan, o tym, że wody i niebo były brudne,
zanieczyszczone, a ludzie chorowali. Opowiadał, że jest to odległa przyszłość,
ale mimo zwycięstwa nie było w niej jednorożca. Kapłani chrześcijan głosili
jego nauki, ale później, po wyjściu z kościołów sami często tych nauk nie
przestrzegali.
-
Chrześcijańscy kapłani lekceważyli nauki swego boga? - Dopytywał z niedowierzaniem zakapturzony.
-
Nauki chrześcijan, a ich zachowanie to często dwa różne światy. Zarówno kapłani,
jak i wierni często nie stosują się do nauk swego Chrystusa. Dlatego ich religia
jest fałszywa i musi upaść. Poza tym dla chrześcijan przyroda, puszcza, jeziora
wydają się nie mieć żadnego znaczenia. Zamiast tego interesują ich tylko nasze
skarby, bursztyn, broń i nasze kobiety. Okrutni są to ludzie...
-
Jest jeszcze coś, co nie daje mi spokoju.
-
Co takiego wielki kapłanie?
- Powiem
ci, ale nie możesz tego nikomu powtórzyć. Jeśli to uczynisz to ześlesz na
siebie gniew bogów. Istnieje przepowiednia, którą Bruteno opowiedział swojemu
następcy na krótko przed śmiercią na ofiarnym stosie.
-
Obiecuję, że dochowam tajemnicy wielki kapłanie. Przyrzekam na swe życie oraz
życie moich dzieci.
-
Skoro przyrzekłeś to teraz zamilcz i słuchaj uważnie słów swego kapłana:
Narodzi
się dziecię, w którym będzie krążyła stara i nowa krew.
Dziecię
dwóch religii to będzie.
Zrodzona
w pruskiej puszczy.
Ojcem
jej mężczyzna z daleka, nad którym krzyż widnieje.
Dziecię
to będzie mocą przepełnione, przez puszczę kochane i przez krzyż chronione.
Od
dziecięcia tego losy pruskiej puszczy zależeć będą.
Dziecię
podejmie decyzję do zagłady krzyż doprowadzi i puszczę ocali albo furię krzyża
podsyci i stare wierzenia zniszczy.
-
To już koniec odrzekł Krwie. Ni mniej, ni więcej, tylko tyle, bądź aż tyle,
wiemy. Jeśli teraz jeszcze raz pomyślę o tym, co mi mówiłeś to dochodzę do wniosku,
że powinieneś odszukać zielonooką dziewczynę, o której mówiłeś i przyprowadzić
przed me oblicze. Nie możemy jej zabić póki się nie upewnimy, że nie jest dzieckiem
z przepowiedni. Jak ta dziewczyna ma na imię? Co jeszcze o niej wiesz?
- O
wielki wajdeloto jej imię jest słowiańskie i brzmi Mojmira. W Płocku sprzedawała
towary swego ojca na targu. Jest, więc córką kupca. Potem dostała się do niewoli
i trafiła do Lubawy. To, co wiem ci powiedziałem.
- Ruszaj
natychmiast. Musisz ją odszukać, od tej chwili ta Mojmira jest najważniejsza. Po
tych słowach Kriwe kazał odejść zakapturzonemu i pogrążył się w rozmyślaniach.
[
Bruteno i Waidewut są postaciami legendarnymi. Pisałem o nich oraz o ich
śmierci na stosie ofiarnym w artykule pt.: „Legendarne dzieje Prusów” - http://www.ziemialubawska.blogspot.com/2015/01/legendarne-dzieje-prusow-czesc-i.html ]
Spis Treści. Moja powieść i przerywniki z nią związane:
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 3 DROGA DO LUBAWY)
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 4 W LUBAWIE)
Dnia 5 sierpnia Roku Pańskiego 1222 biskup Chrystian otrzymał Ziemię Chełmińską
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 6 BISKUP CHRYSTIAN I OBJAWIENIE MATKI BOSKIEJ W LIPACH ZA LUBAWĄ)
Dziś kilka słów o biskupie Chrystianie z Oliwy.
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 7 LAUKS DIVANA NAD JEZIOREM ZWINIARZ POCZĄTEK KRUCJATY 1222 ROK)
Ziemia Lubawska zmierzch starych bogów (ROZDZIAŁ 8 POŁOWICZNY „SUKCES” KRUCJATY PAŹDZIERNIK 1222 ROK)
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 7 LAUKS DIVANA NAD JEZIOREM ZWINIARZ POCZĄTEK KRUCJATY 1222 ROK)
Ziemia Lubawska zmierzch starych bogów (ROZDZIAŁ 8 POŁOWICZNY „SUKCES” KRUCJATY PAŹDZIERNIK 1222 ROK)
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 11 Rok 1223. Oblężenie Lubawy i kolejna wyprawa krzyżowa)
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 13. NOWE PRZYGODY)
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 14. SEKRETY WATYKANU I ŚWIĘTA TRÓJCA Z ROMOWE)
(Niektórzy z licznych bohaterów powieści)
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 15 KRWAWA ŁAŹNIA W GĄSAWIE)
Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 15 KRWAWA ŁAŹNIA W GĄSAWIE)
Autor: Tomek
Kontakt:
ziemialubawska@protonmail.com
Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)