czwartek, 18 sierpnia 2016

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 13. NOWE PRZYGODY)


[ Powyższa mapa stworzona na potrzeby powieści jest bardzo podobna do tej z końca rozdziału 12, dlatego nie mam zamiaru powielać historycznych informacji, które umieściłem w kwadratowych nawiasach w poprzednich rozdziałach. Jestem wam jednak winny kilka słów wyjaśnień, które pomogą zrozumieć problemowe kwestie. Po pierwsze w poprzednim rozdziale fabuła powieści mocno przyspieszyła, skoczyła na chwilę do roku 1225 i wielkiej uczty, na której Konrad mazowiecki podjął decyzję o poproszeniu o pomoc Krzyżaków. Potem akcja toczyła się już w roku 1227. Zrobiłem tak, ponieważ nie dysponujemy zbyt wieloma informacjami historycznymi z tego okresu. Z historycznego punktu widzenia dopiero w latach 30-tych XIII wieku coś znowu zacznie się dziać. Zwróćcie uwagą na lewą stronę powyższej mapy. W lewym dolnym roku znajduje się biała tarcza z czarnym krzyżem, która symbolizuje Zakon krzyżacki.

Warto wiedzieć, że dopiero w 1228 r. na Mazowsze przybyli dwaj Krzyżacy Filip von Halle i Henryk Böhme oraz rycerz nie należący do Zakonu o imieniu Konrad. Ciekawe jest to, że realne działania zbrojne Zakon krzyżacki rozpoczął dopiero ok roku 1230.  Najpierw (zgodnie z legendą) siedmiu rycerzy Zakonu osiedliło się w Nieszawie – po lewej stronie Drwęcy. Na powyższej mapie pokazałem kierunek ich początkowej ekspansji (wszystko zaczyna się przy białej tarczy z czarnym krzyżem w lewym dolnym rogu mapy).
W 1230 r. Krzyżacy musieli odbić z rąk pogan Ziemię Chełmińską, co oznacza, że chrześcijanie zostali z niej wyparci w poprzednich latach (1223-1230). Ziemia Lubawska też zapewne upadła, a biskup Chrystian musiał schronić się w Płocku lub Zantyrze.

Tak więc mamy krucjatę z 1223 r. którą wplotłem do fabuły powieści i potem jest okres upadku chrześcijaństwa na Ziemi Chełmińskiej i Ziemi Lubawskiej. Dopiero w 1230 r. chrześcijanie, a precyzyjniej Krzyżacy podejmują realne i skuteczne działania zbrojne. Najpierw z Nieszawy przeprawiają się przez Wisłę, zajmują pogański gród i nadają mu nazwę Toruń oraz prawa miejskie. To samo robią z Chełmnem, które odbijają z rąk pogan nadają prawa miejskie i budują silne fortyfikacje (tak jak pokazałem na mapce i opisałem w kwadratowych nawiasach w poprzednim rozdziale).


Musicie mieć to wszystko na uwadze czytając moją powieść. I nie zapominajcie, że lubię wplatać do fabuły elementy fantastyczne i magiczne w istnienie, których wierzyli zarówno Słowianie jak i Prusowie. ]


Rok 1227. Gdzieś na terenie Nadrowii.
(Kontynuacja fabuły przerwanej w poprzednim rozdziale)

Divan siedział pod drzewem i zapisywał swoje wspomnienia w dzienniku. Witra stał niedaleko i skubał trawę machając ogonem. To był chłodny wrześniowy dzień. Lenistwo pochłonęło go zupełnie, a słowa zapisywane w dzienniku skłoniły do rozmyślania nad przeszłością.
- To niesamowite jak szybko płynie czas, kiedy nie ma jej blisko mnie. Pamiętam jak dziś ten wyjątkowy dzień sprzed pięciu lat. To było lato 1222 r. to właśnie wówczas po zdobyciu Pikowej Góry poznałem Mojmirę.  Nasze relacje były różne, najpierw była moją niewolnicą, z czasem stała się jednak najważniejszą dla mnie osobą. Straciłem ją rok po naszym poznaniu, to był 17 lipca 1223 r. Została wówczas podstępem uprowadzona przez ludzi Wielkiego Kapłana Kriwe. W tym samym dniu zaatakowano Lubawę. Od tamtego dnia minęły cztery lata… Cholera cztery przeklęte lata od ataku na Lubawę, cztery cholerne lata od dnia, w którym ją straciłem! – Myśli wręcz buzowały w jego głowie.
Najbardziej bolała go bezsilność, fakt, że w ciągu czterech lat nie udało mu się odszukać siedziby Kriwe. Pamiętał ostrzeżenia starej kapłanki, która tłumaczyła mu, że Romowe jest chronione przez silną magię.

Były kasztelan nagle odłożył pióro zaniepokojony odgłosami pękających gałęzi. Chwycił za rękojeść swego miecza, którym dwa dni temu zabił kilku Prusów z plemienia Natangów i ruszył między drzewa. Instynkt podpowiadał mu, że ktoś się zbliża i na pewno nie jest to zwierzę. Było ich trzech, a raczej troje, dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Rozdzielili się, co było ich pierwszym błędem. Divan schował miecz z powrotem do pochwy i wyjął sztylet przywiązany do pasa pod płaszczem. Najpierw zaczaił się za mężczyzną z toporem, miał może ze trzydzieści lat, był więc jego rówieśnikiem.  Postanowił, że nie będzie ich zabijał. Pierwszego z mężczyzn podszedł od tyłu i bez problemu ogłuszył uderzając w tył głowy rękojeścią sztyletu. Później bez problemu pozbawił przytomności kolejnego z napastników, który miał jakieś czterdzieści lat i długą czarną brodę. Pozostała mu już tylko dziewczyna. Znalazł ją w miejscu, w którym jeszcze chwilę temu leżał i spisywał swoje wspomnienia w dzienniku. Postanowił przez chwilę obserwować ją z ukrycia. Zauważył, że dziewczyna tak jak Mojmira ma długie czarne włosy, nawet jest w podobnym wieku.

- Minęły cztery lata, więc Mojmira ma teraz dwadzieścia pięć lat. – Pomyślał ze smutkiem.
Szybko uświadomił sobie, że dziewczyna jest nieszkodliwa i raczej mało rozgarnięta. Zamiast trzymać gardę i szukać swojej ofiary podeszła do Witry i zaczęła przeszukiwać torbę przyczepioną do siodła. Witra się nie spłoszył, co oznaczało, że nie wyczuł od niej żadnego zagrożenia. Divan wiedział, że jego koń nigdy nie daje się dotykać złym ludziom.
- Ma na imię Witra, dziwię się, że dał ci się pogłaskać. – Powiedział wychodząc z krzaków kilka metrów za plecami dziewczyny.
Nieznajoma odwróciła się błyskawicznie wyjmując z pochwy swój miecz.
- Nie jestem tu sama, lepiej się poddaj - powiedziała robiąc groźną minę.

W jej oczach nie dostrzegł nienawiści, co tylko spotęgowało jego ciekawość.

- Kim oni są i dlaczego na mnie polują? – Pomyślał.
- Tak jak powiedzieli nam rolnicy w jednym z lauksów. Poszedłeś na południe, w poszukiwaniu jakiegoś nieistniejącego pogańskiego kapłana.
- Pogańskiego, powiadasz? Skoro Kriwe jest dla ciebie poganinem to oznacza, że ty jesteś chrześcijanką? – Zapytał z ciekawością.
- Takich jak ja nie interesuje żadna religia. Pracujemy dla tego, kto zapłaci więcej. – Wykrzyczała atakując go mieczem.
 Divan z łatwością uchylił się przed jej ciosem, miecz i sztylet cały czas miał schowane w pochwach przy pasie.
- Włosy i waleczność są podobne, ale kolor oczu ma inny. – Pomyślał z uśmiechem nie spuszczając z oczu atakującej go dziewczyny.

- Jesteś poszukiwany żywy lub martwy. Nagroda za twoją głowę na liście gończym jest ogromna. Już nie będę musiała żyć w biedzie! – Słowa, które wykrzyczała bardzo go zaskoczyły. Postanowił, że szybko zakończy potyczkę. Dziewczyna nie miała wprawy w posługiwaniu się mieczem. Dlatego kiedy nieporadnie szykowała się do zadania kolejnego ciosu Divan błyskawicznie dobył swój miecz z wygrawerowanym na rękojeści jednorożcem i wytrącił broń z ręki dziewczyny. Stała osłupiała i przerażona, strasznie się trzęsła. Divan również stał z wyciągniętą ręką, w której trzymał miecz z ostrzem przyłożonym do szyi dziewczyny.
- Nie licz na pomoc. Tamci dwaj leżą w krzakach. – Kiedy wypowiedział te słowa dziewczyna zbladła jeszcze bardziej, z trudem powstrzymywała łzy.
- Proszę zabij mnie szybko - powiedziała.
- Wspominałaś o liście gończym, o co ci dokładnie chodziło?
Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę.
- Listy gończe z twoim wizerunkiem wiszą we wszystkich nadmorskich osadach i lauksach w Sambii i w Nadrowii. Wyznaczono nagrodę za twoją głowę w denarach, ogromną nagrodę. Nie udawaj, że o tym nie wiesz. – Powiedziała patrząc mu prosto w oczy. Divan zauważył, że jest gotowa na śmierć, dlatego bardzo go rozbawiła jej zdziwiona mina, kiedy schował miecz do pochwy. 
- Masz przy sobie jeden z tych listów gończych? – Zapytał spokojnym głosem, z lekkim uśmiechem.
- Mam jeden w wewnętrznej kieszeni kaftana. – Odpowiedziała po chwili ze zdziwioną miną.

Kiedy Divan szedł w jej stronę czuł, że dziewczyna czegoś spróbuje, dlatego nie zdziwił się kiedy z wewnętrznej kieszeni zamiast listu gończego wyjęła sztylet, którym go zaatakowała. Była młoda, ładna i do tego tak bardzo podobna do Mojmiry, że nie chciał zrobić jej krzywdy. Ograniczył się do wykręcenia dziewczynie nadgarstka sprawiając tym samym, że wypuściła sztylet z ręki. Następnie gwizdnął w stronę konia. Witra podszedł natychmiast do swojego pana. Divan wyciągnął z torby powieszonej przy siodle sznurek, którym związał jej ręce za plecami oraz nogi tak żeby już nie była w stanie wywinąć mu żadnego numeru. Następnie przyciągnął w to samo miejsce dwóch jej nieprzytomnych towarzyszy. Każdego z nich związał tak samo jak ją. Obszukał dokładnie całą trójkę zabierając im całą broń. Okazało się, że dziewczyna mówiła prawdę, faktycznie miała w kieszeni kaftana złożony list gończy z narysowanym wizerunkiem Divana. Były kasztelan nie mógł się nadziwić jak bardzo rysunek jest podobny do jego wyglądu. Rysowanie tak dużej ilości listów gończych z jego podobizną i rozwieszanie ich w różnych karczmach i na tablicach z ogłoszeniami musiało być czasochłonne. Na pewno stała za tym więcej niż jedna osoba.
            - Faktycznie wysoka nagroda – stwierdził zerkając na siedzącą na ziemi związaną dziewczynę – nawet jak byście to podzielili na trzy osoby to by wam starczyło na długo, bardzo długo…
- Jest tu też napisane, że nagrodę dostanie ten, kto przyprowadzi mnie żywego z mieczem albo przyniesie moją głowę razem z moim mieczem do Świętego Gaju Rethow lub Cathow. Wiem, że oba gaje znajdują się tu w Nadrowii, to jedne z większych pogańskich miejsc kultu. – Powiedział.
- Dziewczyno, czy coś cię łączy z tymi dwoma? – Skinął głową na dwóch nieprzytomnych mężczyzn.
- Nie znam ich za dobrze. Spotkaliśmy się w jednej z karczm i postanowiliśmy, że połączymy siły w schwytaniu ciebie – Odrzekła zrezygnowanym głosem.
- Po co zadajesz mi tyle pytań skoro masz zamiar mnie zabić? – Dodała po chwili.
- Nie mam zamiaru nikogo wysyłać na tamten świat, te dwa głąby za klika godzin powinny się ocknąć, związałem ich słabo, jak szczęście im dopisze to w tym czasie żadne zwierzęta ich nie rozszarpią. Ty natomiast pojedziesz ze mną do Świętego Gaju Rethow i odbierzesz nagrodę za to, że schwytałaś mnie żywego.

Diwan rozwiązał nogi zdziwionej, nic nie rozumiejącej dziewczynie i ze skrępowanymi za plecami rękoma wsadził ją na grzbiet konia. Potem usiadł za nią i chwycił wodze obejmując dziewczynę rękoma. Następnie włożył nogi w strzemiona i ruszył w stronę Świętego Gaju.
Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że rozesłano za nim listy gończe. Jednego był pewny, że za tym wszystkim stoi Kriwe, tajemniczy przywódca pogańskich wajdelotów.

- Dziewczyno jak masz na imię?
- Jestem Żywia – odrzekła niepewnym i jeszcze wciąż wystraszonym głosem. Divan zauważył, że przynajmniej przestała się trząść ze strachu.
- Żywia, to imię, które pochodzi od Żywii słowiańskiej bogini życia. – Powiedział jej szeptem do ucha obserwując z rozbawieniem jej reakcję.

- Pomyśleć, że ja ochrzczony Prus trafiłem na kogoś z takim imieniem – pomyślał – przypominając sobie słowa starej kapłanki o tym, że wszystko co dzieje się dookoła Mojmiry i Skarbmiry jest grą bogów. Może to, że dziś został zaatakowany i trafił na nowy trop też zostało zaplanowane przez pogańskich bogów? Jeśli tak jest to, czy bóg chrześcijan w imię którego zostałem ochrzczony też ma zamiar jakoś się wmieszać w tę grę? W tej samej chwili poczuł jakby dostąpił olśnienia, uświadomił sobie, że Chrystus od początku jest po jego stronie, a dowodem na to jest miecz z tajemniczymi zdobieniami i wygrawerowanym jednorożcem, który otrzymał w 1216 roku w Rzymie od ojca Tomasza. Miecz przepełniony mocą, dzięki któremu pięć lat temu na targu niewolników ocalił małą Skarbmirę. Dlatego na listach gończych jest napisane, że nagrodę otrzyma ten, kto przyprowadzi go żywego z mieczem albo przyniesie jego głowę razem z mieczem do Świętego Gaju Rethow lub Cathow.
- Więc Wielkiemu Kapłanowi Kriwe zależy nie tylko na mojej śmierci. On pragnie zdobyć miecz z jednorożcem. – Uświadomiwszy sobie ten fakt dostał gęsiej skórki.  


           
W tym samym czasie w Płocku:
           Liczący już czterdzieści wiosen rycerz Ścibor pił kolejne piwo w jednej z płockich karczm i rozmyślał o przeszłości. Wszystko zapowiadało się tak pięknie został kasztelanem na Ziemi Lubawskiej, zdobył uznanie biskupa Chrystiana i księcia Surwabuno, zaprzyjaźnił się z Divanem. Wszystko zmieniło się po feralnej nocy z 17 na 18 lipca cztery lata temu, czyli w roku 1223. Owszem dzięki czujności jego giermka, Izbora udało mu się odeprzeć buntowników z Lobnic, ba nawet biskup Chrystian zdążył powrócić z armią krzyżowców i ocalić Lubawę, a potem zgładzić buntowników. Sukces był jednak połowiczny. W kolejnych miesiącach ataki pogańskich Pomezan, Pogezan i innych pruskich plemion były tak częste, że chrześcijanie zostali wyparci z Ziemi Chełmińskiej i Ziemi Lubawskiej. Ledwo co udało się ocalić Cudowną Figurkę Matki Boskiej Lipskiej, która teraz stała w płockiej katedrze.
            - Wszystko przepadło, chłopi z mojej kasztelanii zostali pomordowani, a ci, którzy zdołali uciec rozbiegli się po świecie.
- Mistrzu robiłeś, co mogłeś, Peile i Lickte udało ci się uratować, nawet znalazłeś dla nich pracę w Płocku. Ja ocalałem, tak samo Drogis i Skarbmira… - Izbor dolewał rycerzowi piwo i pocieszał go jak tylko potrafił.
            - Boli mnie tylko los księżniczki Lulki, jej matka Iws zginęła podczas oblężenia grodu cztery lata temu. Losy księcia Surwabuno są nieznane. Czy wysyłanie jej do klasztoru było konieczne? – Izbor nie mógł się pogodzić z tym, że małą księżniczkę dwa dni temu musieli pożegnać, możliwe, że na zawsze.

Klasztory żeńskie są rzadkością w księstwach piastowskich, znalazłem jednak taki na Śląsku. Klasztor cysterek w Trzebnicy, tam mała Lulki będzie bezpieczna i zdobędzie odpowiednie wykształcenie. Ciężko było ją umieścić za murami klasztoru, musiałem pociągnąć za wiele sznurków, ale dzięki Bogu się udało. Książę Henryk zwany brodatym ufundował ten klasztor na swoich ziemiach, aby zostały mu odpuszczone wszystkie grzechy, dlatego nawet on, prawdopodobnie żaden z Piastów nie ośmieli się zamordować księżniczki Lulki w klasztornych murach.
- Mieliby ją zamordować, bo nie uznają jej jako księżniczki? – Zapytał Izbor.
- Zamachy organizowane między dworami to coś normalnego mój giermku – Ścibor roześmiał się, popił łyk piwa i mówił dalej – ziemie pogańskich Prusów są łakomym kąskiem dla wielu wpływowych osób. Biskup Chrystian, Konrad Mazowiecki, Henryk brodaty, Świętopełk II Wielki będący namiestnikiem Pomorza Gdańskiego, a nawet Ryga albo niektóre miasta niemieckie, te wszystkie siły pragną zdobyć władzę nad ziemiami zajmowanymi przez pogańskie plemiona Prusów. No i są jeszcze zupełnie nowi gracze na szachownicy. – Ścibor znowu zaczął pić z kufla złocisty trunek zerkając na swego giermka.
- Masz na myśli Krzyżaków, zakon sprowadzony przez księcia Mazowsza z Ziemi Świętej. – Powiedział Izbor, dumny z tego, że z informacjami jest na bieżąco.

- Jesteś bystry mój giermku, tak Krzyżacy są kolejną siłą, która będzie chciała opanować ziemie pogan. No i małą Lulki niestety te wszystkie siły traktują, jako wroga, który w przyszłości może stanąć im na drodze. Dlatego cały czas ją ochraniałem i starałem się umieścić w bezpiecznym miejscu. Dałem zresztą do zrozumienia wielu wpływowym ludziom, że jeśli jej włos z głowy spadnie to poświęcę resztę życia na znalezienie i zabicie zarówno tego, kto zabił, jak i tego, kto kazał ją zabić.
- No ale Zakon krzyżacki jest powołany tylko do walki z poganami. Mistrzu nie rozumiem.
- Nie tylko ty mój giermku tego nie pojmujesz. Książę Konrad mazowiecki też tego nie rozumie, on myśli, że wykorzysta Krzyżaków do pokonania pogan i potem wszystkie pogańskie ziemie będą tylko jego. Ten głupiec naiwnie wierzy, że Krzyżacy będą go słuchać i ochraniać tak samo jak Bracia dobrzyńscy [Pruscy Rycerze Chrystusowi] służą biskupowi Chrystianowi. Zobaczysz Izborze najbliższe lata będą bardzo ciekawe, mam już czterdzieści lat, ale chciałbym żyć jeszcze długo żeby zobaczyć to, co ten Zakon zacznie tu wyrabiać.

Było już późno, Izbor wypił kilka piw, ale to i tak było nic w porównaniu do ilości kufli opróżnionych przez jego mistrza. Mieli tej nocy wynajęte dwa pokoje, obok siebie na pierwszym piętrze karczmy. Giermek pomógł pijanemu mistrzowi wejść po schodach, a potem się rozstali każdy wszedł w swoje drzwi.  Dziewczyny, Drogis i Skarbmira już dawno spały w swoim pokoju. Obie trzymały się blisko nich niepewne swojej przyszłości, bardzo przeżyły rozstanie z małą Lulki, z płaczem ją żegnały jak odjeżdżała na Śląsk do klasztoru cysterek w Trzebnicy. Drogis cierpiała podwójnie do dnia dzisiejszego nie odnalazła swojej siostry uprowadzonej ponad cztery lata temu w niewolę i teraz dwa dni temu musiała rozstać się, może na zawsze, z Lulki.

Izbor wszedł do swego pokoju, zamknął drzwi na klucz i w ubraniach rzucił się na łóżko. Leżał na plecach i rozmyślał. Wiedział, że kolejny rozdział ich życia się zamyka. Kiedy cztery lata temu musieli uciekać z Ziemi Lubawskiej nawet przez myśl mu nie przeszło, że już nie dadzą rady tam powrócić. Potem tak długo starali się zapewnić bezpieczeństwo księżniczce Lulki, dopiero teraz mieli wolną rękę i mogli wyruszyć na poszukiwanie Divana. Każdemu na tym zależało, zwłaszcza Ścibor, jego mistrz był ciekawy, dlaczego Divan opuścił swoją kasztelanię tragicznego dnia 17 lipca, tuż przed atakiem. Posiadali śladowe informacje. Podobno tego dnia ktoś porwał Mojmirę, Divan był widziany jak pędzi w okolice Gdańska. Ostatecznie Ściborowi udało się ustalić, że popłynął w stronę Sambii. Dlaczego udał się z Gdańska na ziemie pruskiego plemienia Sambów? No i co się stało z Mojmirą? Wszyscy ich lubili, każdemu zależało na tym żeby odszukać oboje, no i Drogis jeszcze bardzo zależy na odnalezieniu Geniks, jej małej siostrzyczki, która w dniu uprowadzenia miała tylko dziewięć lat.
- Teraz Geniks ma czternaście lat. Czy Drogis ją rozpozna? Czy to możliwe, że ona żyje? Divan, Mojmira, Geniks, czy ktokolwiek z nich kroczy jeszcze po tym świecie? Czy mamy szansę ich odnaleźć? – Izbor zasnął z umysłem przepełnionym myślami i wątpliwościami.

Tymczasem w swoim pokoju pijany Ścibor przebierał się do snu, był sam, a przynajmniej tak pomyślałaby większość ludzi. Od kiedy zginął Surwabuno cztery lata temu Ścibor natychmiast wziął pod ochronę jego córkę. Szybko uświadomił sobie, że dziewczynka jest śledzona przez zabójców. Ich rządzę mordu wyczuwał z daleka. Byli dobrze wyszkoleni, jego giermek ani razu nie uświadomił sobie, że są w pobliżu, tak samo wszystkie inne osoby towarzyszące księżniczce Lulki.
- Może dziś spróbujecie mnie zabić? Okiennica jest otwarta, wiem, że tam stoicie. A raczej stoisz. Dziś przysłano tylko ciebie? – Powiedział przebierając się i patrząc w stronę otwartego okna.
- Wiem, że nosicie maski zwierząt, czułem waszą obecność na Ziemi Lubawskiej i wyczuwam ją tu. Ktokolwiek za wami stoi nie wybaczę mu jeśli skrzywdzi księżniczkę Lulki, albo kogokolwiek innego moich bliskich. Będę was mordował jednego po drugim aż dotrę na sam szczyt. Pewnie i tak mi nie odpowiesz. – Powiedział cicho i wszedł pod pierzynę.
Ścibor leżał na plecach z otwartymi oczami i nasłuchiwał.
- Kiedyś myślałam, że jestem najlepsza, aż do chwili, w której cię ujrzałam, to było pięć lat temu. Widziałam wówczas jak przy grodzie księcia Surwabuno ocaliłeś jego córkę przed zabójcami. Twój styl walki, był… jest niesamowity. – Postać w czarnym jak noc płaszczu i masce kruka, ptaka symbolizującego śmierć i wojnę siedziała na dachu, blisko otwartej okiennicy. To była najlepsza z członkiń Ludzi Mroku, zabójców służących Konradowi mazowieckiemu i jego żonie Agafii Światosławównie.
- Pamiętam, przypadkiem zawędrowałem wówczas pod gród i miałem okazję ją ocalić. Podejrzewam, że to nie twój Pan dał wtedy zlecenie zabójstwa księżniczki? – Ścibor zadał pytanie cały czas leżąc na łóżku.
- To był rijkas o imieniu Scillinga, który kiedyś dowodził obroną grodu na Jeziorze Skarlińskim, kazał swoim ludziom zamordować księżniczkę Lulki, aby ukarać jej ojca za odejście od wiary w starych bogów – mówiła siedząca cały czas na dachu zabójczyni – nie martw się zabiłam go i podpaliłam gród.
- Więc to dlatego gród już płonął kiedy nasza armia krzyżowców dotarła na miejsce. – Odparł Ścibor.

Rycerz leżący na łóżku zamknął oczy zupełnie lekceważąc w ten sposób zabójczynię.

Atak był błyskawiczny. Dziewczyna w płaszczu o kolorze nocy i masce kruka zaatakowała nie wydając żadnego dźwięku. Jeszcze nigdy nie starała się tak bardzo jak tej nocy, wiedziała, że jeśli jej się uda to jej Pan nagrodzi ją za to. Rycerz Ścibor był zbyt niebezpieczny, teraz osłabiony alkoholem będzie łatwym celem, tak przynajmniej myślała. Sztylet, który trzymała w prawej ręce opuściła na głowę leżącej postaci, ale ku jej zdziwieniu ostrze wbiło się w poduszkę. Kiedy uświadomiła sobie, w jakiej sytuacji się znalazła było już za późno. Cios, który otrzymała w tył głowy był potężny, straciła przytomność i padła na łóżko.
- Masz szczęście, że wyjawiłaś mi prawdę. Za to, że wtedy zabiłaś tego, kto wysłał zabójców na małą Lulki ja dziś oszczędzę twoje życie. – Powiedział rycerz patrząc na nieprzytomną morderczynię w masce wyglądem przypominającej kruka.

            Kiedy obudziła się nad ranem jego już nie było w mieście. Później dowiedziała się, że gdzieś wyruszył razem ze swoim giermkiem i pozostałymi towarzyszami. Najpierw ze zdziwieniem sprawdziła całe swoje ciało, nigdzie nie była ranna, nawet maska cały czas znajdowała się na swoim miejscu.
            - Nie rozebrał mnie, nie zgwałcił, nie zranił. On naprawdę jest potężny pokonał mnie bez użycia broni i okazał litość. Przecież mógł bez problemu odebrać mi życie! Co za upokorzenie, dobrze, że nikt tego nie widział. Gdyby książę Konrad się o tym dowiedział to pewnie kazałby mnie zabić za taką hańbę – pomyślała ze złością leżąc na łóżku Ścibora.

[ Zamaskowani zabójcy służący księciu Konradowi mazowieckiemu zwani Ludźmi Mroku pojawili się po raz pierwszy w rozdziale 6. W tym samym rozdziale opisałem próbę zabójstwa księżniczki Lulki. Natomiast zabójstwo rijkasa o imieniu Scillinga z grodu na Jeziorze Skarlińskim znajdziecie w rozdziale 8 ]


            W Płocku w tym samym czasie przebywała też pogańska kapłanka Meldi i jej wierni towarzysze Asis oraz Arellis, który przez ostatnie cztery lata nie ustawał w próbach zdobycia serca Drogis. Jego konkurentem na tym polu był Izbor. Kapłanka i dwaj bracia pochodzili z Galindii, przed czterema laty brali udział w oblężeniu grodu księcia Surwabuno. Ich losy związały się wówczas z losami księżniczki Lulki, która powstrzymała chrześcijańskich rycerzy przed ich zabiciem. Meldi, Asis i Arellis w ramach wdzięczności ochraniali księżniczkę przez ostatnie burzliwe cztery lata. Teraz jednak Lulki pojechała na Śląsk, a oni zastanawiali się, co robić dalej. Właśnie siedzieli w jednej z płockich gospód, pili piwo i jedli podpłomyki. Był środek nocy, nawet nie podejrzewali, że w innej części miasta Ścibor właśnie obezwładnia groźną morderczynię.

            - Ja wracam do naszego lauksu w Galindii – mówił z przekonaniem Asis – nic mnie tu nie trzyma, a w domu wszyscy pewnie myślą, że zginęliśmy podczas walk z chrześcijanami.
            - Skoro tak ci podpowiada twoje serce Asisie to ja nie mam nic przeciwko – stwierdziła Meldi.
            - Arellis zapewne uda się tam gdzie Drogis – dodała po chwili obserwując rumieniec na twarzy młodego wojownika.
            - Masz rację, nie pozwolę żeby Izbor przebywał blisko niej – Arellis już nawet nie ukrywał swoich uczuć do Drogis.
            - Ja, Arellisie wyruszę razem z tobą, czuję, że twoja Drogis uda się tam gdzie Skarbmira.
            Arellis słysząc jak Meldi podkreśla słowo twoja zrobił zakłopotaną minę.
            - Skarbmira była wtedy w twojej wizji, prawda? – Zapytał Asis.
            - Skarbmira, Lulki i Mojmira, ta trzecia dziewczyna to musiała być ona. Nigdy nie poznałam Mojmiry, ale domyślam się, że to była ona. Lulki jest już poza moim zasięgiem, dlatego udam się za Drogis. Bogowie cztery lata temu musieli mieć powód umieszczając je w mojej wizji.
            Następnego dnia Asis ruszył szlakiem w stronę pogańskiej Ziemi Lubawskiej i dalej do Galindii, a Meldi i Arellis udali się razem ze Ściborem, Izborem, Drogis i Skarbmirą do Gdańska, a potem śladem Divana statkiem popłynęli w stronę Sambii.


Nadrowia – niezmiennie rok 1227:

            - Nie bój się, nie pozwolę ci zginąć. To dobry plan – stwierdził z dumą Divan.
            - Jesteś dziwny.
            - Dlaczego?
            - Próbowałam cię zabić dla nagrody, a ty mnie związałeś i porwałeś – powiedziała Żywia jedząc suszone mięso i ser.
            Siedzieli przy ognisku, dziewczyna miała związane nogi i ręce z przodu tak żeby mogła jeść.
            - Wielu próbowało wysłać mnie na tamten świat – roześmiał się -, ale list gończy to faktycznie dla mnie nowość. Posłuchaj dziewczyno ja nie żartuję. Pojedziemy do Świętego Gaju Rethow, przekażesz mnie im i weźmiesz swoją nagrodę. Dzięki temu będę mógł dowiedzieć się więcej o tym, który dał na mnie zlecenie. To prawdopodobnie ten sam człowiek, który…
            - Człowiek, który co ci zrobił? - Nagle obudziła się w niej ciekawość.
            - No cóż – chyba mogę jej powiedzieć – człowiek ten porwał moją ukochaną, dziewczynę, która posiada w sobie jakąś dziwną, magiczną moc, moc której nie pojmuję. Porwali ją cztery lata temu i wywieźli do Nadrowii. Podobno za jej uprowadzeniem stoi niejaki Kriwe zwany Wielkim Kapłanem Prusów (…) - Divan ku swemu zdziwieniu zupełnie się otworzył przed Żywią, wyrzucił z siebie to co w nim tkwiło, opowiedział jej wszystko od początku, od dnia w którym spotkał Mojmirę do dnia, w którym ją stracił.

            Dziewczyna siedziała z szeroko otwartą buzią zaszokowana niesamowitą historią, którą usłyszała.
            - To jeszcze nie koniec – mówił dalej – mój miecz nie jest zwyczajną bronią, też posiada w sobie moc, której do końca nie pojmuję. Zauważyłem, że ten, który chce mnie dopaść kazał zapisać na listach gończych, że mam być dostarczony razem z bronią. Mówiąc inaczej ten człowiek wie, że mój oręż jest wyjątkowy – w tym momencie wyjął z pochwy miecz z wygrawerowanym jednorożcem i trzymał przed sobą, tak żeby dziewczyna mogła mu się przyjrzeć.
            - Nigdy nie widziałam takiej broni, no z wyjątkiem tego momentu jak mnie obezwładniłeś, ale wówczas tak się bałam, że nie przyjrzałam się mu dokładnie. Jest piękny, nie tylko jednorożec wygrawerowany na rękojeści, ale też te ornamenty i dziwne znaczki. – Żywia była wyraźnie podekscytowana.
            - Dowiedziałem się, że te znaczki są nazywane runami.
            - Runami? A co to takiego?
            - Runy to pismo, którego w dawnych czasach używali Germanie, po przyjęciu chrześcijaństwa zaczęto ich uczyć łaciny, a pismo runiczne popadło w zapomnienie. Podobno za pomocą run można korzystać z magii.
            - W jaki sposób te znaczki mogą umożliwić korzystanie z magii? – Zapytała z nieukrywaną ciekawością i fascynacją.
            - Nie mam pojęcia, ale wiem, że tak jest – odparł prosto z mostu nie wstydząc się swojej niewiedzy.
            - Najlepsze w tym wszystkim jest to, że ja nigdy nie uczyłem się korzystania z magii, jestem Prusem, który w 1216 roku nawrócił się na chrześcijaństwo – powiedział patrząc jej w oczy.
            - Dlaczego?
            - Co dlaczego?
            - Dlaczego mi o tym wszystkim powiedziałeś? Nie boisz się, że komuś zdradzę twoje sekrety? A może już spisałeś mnie na straty, bo wiesz, że zginę jak dojedziemy do Świętego Gaju?
            - Już ci mówiłem, że mój plan jest dobry. Cokolwiek się wydarzy obiecuję ci, że nic ci nie zrobią.
            - No ale ja jestem dla ciebie nikim! Nie znasz mnie i do tego próbowałam cię zabić dla pieniędzy!
            - Śpij i się nie przejmuj przeszłością. Jutro dotrzemy do Rethow i odbierzemy nagrodę za moją głowę – po wypowiedzeniu tych słów Divan położył się przy ognisku i zasnął. Żywia ze związanymi nogami i rękoma z przodu po chwili uczyniła to samo, długo leżała rozmyślając zanim udało jej się zapaść w sen.

            Obudziła się zlana potem, nie pamiętała co jej się śniło ale podejrzewała, że był to jakiś koszmar. Serce waliło jej jak szalone. Przetarła ręką pot z czoła i w tym momencie uświadomiła sobie, że jej kończyny są wolne.
- Więzy zniknęły. Dlaczego mnie rozwiązał? – To była jej pierwsza myśl.
Divan stał blisko Witry i zakładał mu siodło. Po chwili odezwał się, jakby odgadując jej myśli.
- Dziś dotrzemy do celu. W Rethow dostaniesz nagrodę za to, że mnie złapałaś, czyż nie taki był twój cel?
- Nie rozumiem cię człowieku! Przecież ty sam chcesz się oddać w ręce wroga!
- Jeśli moje przewidywania są słuszne to jeszcze dziś zrozumiesz. A jeśli się mylę to dostaniesz swoją nagrodę, a ja stracę głowę.

            Divan na prawej ręce umieścił mały wysuwany sztylet, który schował pod rękawem. Był to ciekawy przedmiot, który kupił jakiś rok temu od jednego z wędrownych kupców i woził w swojej torbie. Tym razem postanowił go założyć, był to ważny element jego planu. Całość sięgała prawie do łokcia i była zapinana na dwa skórzane pasy. Założył go tak żeby ostrze sztyletu wysunęło się od wewnętrznej strony dłoni. Problemem było tylko to, że aby sztylet się wysunął konieczne było naciśnięcie przycisku. Normalnie uczyniłby to drugą, wolną ręką jednak tym razem nie będzie miał takiej możliwości, dlatego na wszelki wypadek zacisnął w lewej pięści malutki nożyk wielkości palca. Teraz wszystko musiał postawić na jedną kartę, czyli na to jak zachowa się Żywia.
            - Musisz związać mi ręce za plecami – powiedział spokojnie jak już skończył siodłać konia.
            Dziewczyna patrzyła na niego nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
            - Inaczej mój plan się nie uda. Przecież masz udawać, że mnie złapałaś i przyjechałaś odebrać nagrodę – dodał po chwili, wiedział, że podejmuje duże ryzyko, ta dziewczyna nie była pewną kartą. Zapewne spróbuje go oszukać, a on chciał to rozegrać tak żeby przez niego nie zginęła.

            Żywia w końcu wstała i niepewnym krokiem podeszła do niego. Nie mogła uwierzyć kiedy sam złożył ręce za plecami, pięści miał zaciśnięte jednak zdziwiona dziewczyna nie zwróciła na to uwagi. Chwyciła niepewnie za sznur.

            - Nie za mocno - powiedział spokojnie. Divan czuł, że dziewczyna się boi i nie wie co powinna o tym wszystkim myśleć.
            Witra patrzył na nich zaniepokojonym wzrokiem, tak jakby w każdej chwili był gotowy strzelić kopytami dziewczynę zagrażającą jego panu.  Odpuścił dopiero kiedy Divan spojrzał na niego i powiedział kilka uspokajających słów.
            - Weź mój miecz razem z pochwą i przywiąż do swojego pasa. Następnie przewiąż mnie sznurkiem w pasie i przywiąż koniec do siodła. Będę szedł za koniem. Ty dosiądziesz Witrę.
            Dziewczyna wykonała wszystkie jego polecenia. Tak jak Divan podejrzewał Żywii zależało przede wszystkim na wzbogaceniu się. Zauważył, że dziewczyna stała się bardziej pewna siebie, wydawało się jej, że znalazła się w pozycji dominującej Teraz poczuła się pewniej, w końcu dosiadała konia i prowadziła za sobą osobę poszukiwaną, za którą otrzyma bardzo dużą nagrodę.
            - Tylko nie próbuj zmusić Witry do kłusu albo galopu. On nie zrobi nic, co mogłoby mi zaszkodzić. Tak na wszelki wypadek cię uprzedzam, gdyby ci przyszło do głowy pogalopować i mnie w ten sposób mnie zabić – specjalnie jej to powiedział, aby zbić jej pewność siebie, a po chwili dodał:
            - I jeszcze jedno. Mówiłem ci, że mój miecz jest nasycony magiczną mocą. Każdy, kto poza mną go dotknął choć raz zostaje obłożony klątwą, która go zabije po kilku dniach. Nie powinnaś się jednak martwić, jak już będzie po wszystkim to mi go oddasz, a ja pokażę ci jak się pozbyć klątwy.

            Divan wiedział, że ta dziewczyna nie jest zbyt rozgarnięta, nie wiedział jednak czy da się nabrać na tego typu kłamstwo. Nic nie odpowiedziała, ale zauważył, że z całych sił zacisnęła wodze i zmusiła Witrę do powolnego marszu. Divan szedł związany za koniem i przyglądał się plecom dziewczyny. Miała w sobie coś wyjątkowego, tak jak prędzej zauważył była podobna do Mojmiry, ale w przeciwieństwie do niej chodziła w spodniach. Pewnie ubierając się jak mężczyźni chciała sprawiać wrażenie groźnej łowczyni nagród.

            Po kilu godzinach podróży przez gęstą pruską puszczę, wąskim szlakiem, który jeśli wierzyć drewnianym znakom prowadził do grodu i lauksu Rethow zaczęli spotykać podróżujących rolników i kupców. Żywia włożyła kaptur na głowę, dzięki któremu każdy patrząc na nią i zwisający u jej pasa miecz myślał, że ma do czynienia z mężczyzną, który prowadzi za sobą jakiegoś jeńca bądź niewolnika. Taki widok nie należał do rzadkości. Im bliżej grodu byli, tym częściej spotykali kogoś, kto prowadził za sobą niewolnika lub niewolnicę. Divana to nie zdziwiło, wiedział, że Rethov jest dużym lauksem, wręcz osadą, której bezpieczeństwa strzeże ogromny gród. W takich miejscach na terenie wszystkich pruskich krain zawsze znajdowały się targi niewolników. Kobiety albo mężczyźni zakuci w łańcuchy lub związani sznurem i prowadzeni przez swoich nowych właścicieli byli widokiem absolutnie normalnym. Było to coś naturalnego.

            Mijali jedno ufortyfikowane gospodarstwo za drugim aż w końcu dotarli do otoczonego fosą grodu zbudowanego na wzniesieniu. U jego podnóża znajdowało się wiele domów oraz targ przepełniony ludźmi, na którym sprzedawano różne wyroby rzemieślnicze, broń oraz niewolników obu płci i w różnym wieku. Jedni byli zamknięci w klatkach, a inni stali lub siedzieli, jedni byli związani sznurem, a inni skuci łańcuchami. Po rysach twarzy dało się stwierdzić, że zarówno wśród niewolników jak i kupujących znajdują się mieszkańcy nie tylko Nadrowii i innych pruskich krain, ale też Litwini oraz ludzie przybyli z Jaćwieży, czyli krainy zamieszkiwanej przez bałtyjskie plemię Jaćwingów. Tu, w głębi pruskiej puszczy chrześcijanie znajdowali się tylko w gronie niewolników. Nawet jeśli wśród wędrowców lub kupców ktoś był wyznawcą Chrystusa to się z tym nie obnosił. W tych stronach pełnię władzy mieli pogańscy bogowie, w wielu miejscach stały większe i mniejsze posągi różnych bóstw, takich jak Kurche, Perkūns, Patrīmpus, Pergrūbris i wiele innych, wszystkich nie sposób wymienić.

            Kiedy podjechali pod opuszczony most zwodzony prowadzący do grodu Żywia zeskoczyła z grzbietu Witry i podeszła do jednego z uzbrojonych strażników stojących przy drewnianej bramie. Divan stał za daleko żeby słyszeć o czym rozmawiają, strażnik w pewnym momencie zrobił zdziwioną minę i spojrzał w jego stronę kiedy dziewczyna pokazała mu rysunek wykonany gęsim piórem na liście gończym. W każdym razie po wymianie zdań między nimi zbrojny kazał dziewczynie zabrać więźnia do lasu za grodem, lasu, który prowadził do tutejszego Świętego Gaju. Już sam ten fakt wydawał się być dla Divana podejrzany, niestety Żywia myślała tylko o tym, na co wyda denary, które otrzyma za schwytanego wojownika.
            - Strażnik powiedział, że w lesie za grodem znajduje się drewniana chata, w której mieszka wajdelota. On wypłaci mi za ciebie nagrodę. Wiesz nie sądziłam, że sam się oddasz w moje ręce, a te twoje straszenie klątwą to pewnie jakieś bajki – stwierdziła z szerokim uśmiechem na twarzy.

            Divan zagryzł wargę ze złości. Okazało się, że dziewczyna nie jest tak naiwna jak sądził. Minęli kilka chat i warsztatów w milczeniu, okrążyli gród i szli kilkadziesiąt metrów w głąb lasu, Żywia trzymała wodze Witry, za którym kroczył związany Divan. Po drodze natknęli się na kamień ofiarny, na którym jakaś staruszka spalała pokarmy dla jednego z pogańskich bóstw. Nie zwrócili jednak na to uwagi, ponieważ w tych stronach był to widok powszechny. W końcu dotarli do miejsca, o którym mówił strażnik. Była to mała drewniana chata kryta strzechą z kamiennym fundamentem. Przed wejściem stały dwa liczące półtorej metra kamienne posągi bóstw, przy których ustawiono naczynia wypełnione pokarmami ofiarnymi. Na drzwiach wisiała mała rzeźba przedstawiająca boga Perkūnsa. Dziewczyna podeszła i pociągnęła za kołatkę kilka razy. Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich zakapturzony, stary, zgrabiony kapłan w szarym płaszczu.
            - Czego tu? Zajęty jestem! – Burknął nieprzyjemnym głosem.
            - Więźnia ci przyprowadziłam! Zapłać mi! – Odburknęła dziewczyna machając mu przed nosem płótnem z wizerunkiem Divana.
            - Kobieto! Jakiego więźnia?! Pokaż mi to!
            Popatrzył chwile na narysowaną podobiznę, a potem przeniósł wzrok na Divana wytrzeszczając ze zdziwienia oczy.
            - Pokaż mi jego miecz – powiedział już o wiele spokojniejszym głosem i z większym szacunkiem do dziewczyny. Musiał wszak uznać jej umiejętności walki skoro schwytała kogoś takiego. Dziewczyna nie wiedziała, że starzec, z którym rozmawia jest jednym z zaufanych ludzi Wielkiego Kapłana Kriwe z Romowe. To właśnie on z ukrycia pociągał za sznurki, i kazał swoim ludziom tworzyć na płótnach listy gończe z wizerunkiem Divana, następnie wysłał swych najbardziej zaufanych kapłanów i wojowników do Rethow i Cathow, aby oczekiwali aż ktoś skuszony nagrodą doprowadzi go w jedno z tych miejsc.
            Żywia nie wiedziała, w jakie bagno się wpakowała. Na listach gończych znajdowała się tylko informacja o nagrodzie i o tym żeby miecz oraz martwego lub żywego Divana dostarczyć do pruskich kapłanów w Rethow lub Cathow. Dziewczynie nawet przez myśl nie przeszło, że ten, kto za tym stoi może nie mieć zamiaru nagradzać kogokolwiek.

            Stary kapłan wezwał po chwili jednego ze swoich niewolników i coś mu powiedział na ucho. Młodzieniec pobiegł szybko ścieżką prowadzącą na zachód od chaty.
            - My Prusowie jesteśmy zwyczajni wymieniać towar za towar. W przeciwieństwie do chrześcijan nie posługujemy się za często pieniędzmi. Chłopiec pobiegł po tego, kto wypłaci ci nagrodę. Idź tą ścieżką to spotkasz  tego kto ci zapłaci. – Po tych słowach wszedł do chaty i zamknął za sobą drzwi.
            Żywia podeszła do Witry i chwyciła za wodze prowadząc za sobą konia i Divana. Szli tak kilka minut, las był w tym miejscu bardzo gęsty, nigdzie nie było żadnych chat.
            - Ta ścieżka pewnie prowadzi do Świętego Gaju. Niedługo będę bogata, koniec życia w biedzie i ciągłej walki o przetrwanie – pomyślała z nieukrywaną radością.

Divan w przeciwieństwie do niej czuł coraz większy niepokój. Były kasztelan podszedł bliżej konia i uderzył ręką o jego ciało dzięki czemu uruchomił się mechanizm, który prędzej założył na rękę. Ostrze wysunęło się z rękawa, ale nie przecięło od razu wszystkich więzów na nadgarstkach. Coraz bardziej niespokojnie poruszał nadgarstkami, skaleczył się kilka razy aż w końcu poczuł, że sznur spadł na ziemię, był wolny. Został tylko sznur, którego jeden koniec miał przewiązany w pasie, a drugi był przywiązany do siodła. Żywia idąca z przodu nawet nie zauważyła, że się uwolnił, a on nie miał zamiaru jej uświadamiać, dlatego cały czas szedł za koniem mając ręce założone za plecami. Po kilku kolejnych minutach zauważyli pięciu uzbrojonych mężczyzn, wszyscy mieli długie włosy i brody.  Trzech z nich było uzbrojonych w miecze, a dwóch w pawęże i włócznie. Po chwili nadszedł szósty mężczyzna ubrany w długi ciemny płaszcz. Jego twarz zakrywał głęboki kaptur.
- Nareszcie przyniosę twoją głowę i ten przeklęty miecz mojemu panu – jego głos sprawił, że Żywia dostała gęsiej skórki. Mimo strachu wypaliła patrząc na zakapturzonego:
- Najpierw zapłać, bez denarów ci go nie oddam!
Zakapturzony zaczął się śmiać.
- Zabijcie jego i tę głupią dziewuchę. Taka jest Wola Wielkiego Kapłana z Romowe.
Pięciu zbrojnych słysząc te słowa natychmiast ruszyło w stronę Żywii i Divana. Dziewczyna złapała za rękojeść miecza z wygrawerowanym jednorożcem i wyjęła go z pochwy. Ręce jej się trzęsły, a cały świat zawalił w jednej chwili. Była przerażona. Jeden z pruskich wojów wziął zamach i rzucił włócznią w stronę dziewczyny. Divan musiał myśleć szybko, ręce na szczęście miał już wolne.
- Żywia skacz w prawo, pod nogi konia! – Krzyknął głosem nie uznającym sprzeciwu, a dziewczyna – sama nie wiedziała dlaczego, zapewne był to odruch, impuls – go posłuchała i rzuciła się między nogi Witry upuszczając miecz.
Prus, który rzucił włócznią zagryzł wargi ze złości widząc, że chybił. Dwóch kolejnych z mieczami zaczęło biec w stronę leżącej dziewczyny. Divan natychmiast ruszył w stronę swojego miecza leżącego na ziemi, w tym samym czasie dał znak Witrze, który stanął na tylnych nogach i kopnął Prusa, który był najbliżej. Trafił go w głowę wybijając mu dwa zęby, dwie jedynki z przodu. Wojownik zaczął pluć krwią. Żywia cały czas leżała przerażona na ziemi.
- Rzucacie się na bezbronną kobietę jak tchórze. Czy tak walczą słudzy tego robaka z Romowe? Tchórze służący tchórzowi – Divan chciał ich sprowokować i udało mu się. Pięciu wojów wyglądało jakby wstąpił w nich czart, bies, licho albo jakiś inny demon. Jeden z nich podniósł swoją włócznię z ziemi, teraz cała piątka zaczynała go okrążać, koń i dziewczyna byli bezpieczni, a on skupił całą uwagę na sobie.

            Były kasztelan przyjął postawę obronną, a od ostrza jego miecza nagle zaczęły się odbijać promienie słoneczne. Widok ten bardzo zdziwił Żywię, która była pewna, że jeszcze chwilę temu niebo było pochmurne. Walczył jak w transie, tak jak przed laty z wikingiem, kiedy na targu niewolników w Lubawie ratował małą Skarbmirę.

            Dziewczyna i zakapturzona postać patrzyli nie wierząc własnym oczom. Po chwili obok Divana leżało pięć zmasakrowanych ciał. Jeden miał rozpłatane gardło, inny rozcięty brzuch i wnętrzności na zewnątrz, kolejny miał rozciętą twarz od ust do czoła. Śmiertelne rany pozostałej dwójki były równie straszne.
            - Teraz twoja kolej - powiedział Divan patrząc na zakapturzoną postać. Z ostrza jego miecza ściekała krew. Kroczył ostrożnie w stronę zakapturzonego, instynktownie wyczuł, że ma do czynienia z kimś potężnym.
            - Zaiste jesteś silny, tak jak mówił mój mistrz. Stanowisz zbyt duże zagrożenie, dlatego dziś odbiorę ci życie.
            Mężczyzna podniósł prawą rękę w powietrze wypowiadając niezrozumiałe dla Divana i Żywii słowa. Jego inkantacja była bardzo szybka, piorun niespodziewanie uderzył z nieba i prawie trafił byłego kasztelana, który odskoczył w ostatniej chwili.
            - To magia – pomyślał cofając się.
            Zakapturzony cały czas ponawiał słowa inkantacji przysyłając z nieba kolejne pioruny. Wszystkie celowały w Divana, który cofał się, robił uniki, ledwo uchodził z życiem.
            - Zaufaj mocy miecza, nie bez powodu go otrzymałeś. Z nim oprzesz się mocy fałszywych bogów – męski głos, który usłyszał w swej głowie bardzo go zaskoczył. Nie potrafił wyjaśnić, kto wypowiedział te słowa. W każdym razie Divan postanowił mu zaufać. Nagle przestał uciekać przed błyskawicami ciskanymi z nieba za pomocą magii, ustał w miejscu zamykając oczy.
            - Widzę, że dostrzegłeś jak duża różnica mocy jest między nami – powiedział zakapturzony pogardliwym głosem ponawiając inkantację.

            Pioruny ciskały z nieba jeden, za drugim, Divan wiedziony wiarą podniósł miecz trzymany w prawej ręce do góry. Wszystkie błyskawice zaczęły lecieć ku ostrzu zatapiając się w nim zupełnie, tak jakby miecz pochłaniał całą magię.
            Zakapturzony sługa Wielkiego Kapłana z Romowe nie wierzył w to, co widzi, tak potężna magia została zniwelowana. Natychmiast zaczął wypowiadać słowa kolejnego zaklęcia, tym razem wyciągnął prawą rękę przed siebie kreśląc pentagram w powietrzu. Z miejsca, w którym zakreślił ów magiczny znak wystrzeliła ognista kula, która poleciała w stronę przeciwnika. Ten jednak przeciął kulę ognia swym mieczem na dwie części, które poleciały za jego plecy powodując potężną eksplozję. Wybuch wstrząsnął grodem położonym w pobliżu wywołując panikę, wajdelota wyszedł ze swej chaty przerażony wykrzykiwał, że to gniew bogów. Drzewa zaczęły płonąć, ogień szybko zbliżał się do grodu i innych drewnianych zabudowań.  Ludzie z przerażeniem biegali z wiadrami pobierając wodę ze studni i z okolicznego strumienia. Próbowali gasić swoje gospodarstwa oraz warsztaty. Wielu niewolników skutych łańcuchami nie mając możliwości ucieczki spłonęło żywcem, jeszcze inni wykorzystali okazję żeby uciec.

            Tymczasem Divan i zakapturzony walczyli dalej. Pogański czarodziej próbował różnych pruskich zaklęć jednak jego przeciwnik swoim mieczem niwelował lub odbijał je wszystkie. Były kasztelan starał się nie zranić Witry i dziewczyny. Teren dookoła walczących zmienił się nie do poznania, w wielu miejscach drzewa były połamane, dziury w ziemi po odbitych zaklęciach nie należały do rzadkości. Poza tym znaczna część puszczy łącznie z grodem była trawiona przez ciągle rozprzestrzeniający się ogień.
            - Od wielu lat nie walczyłem z tak silnym przeciwnikiem – krzyknął zakapturzony, który dobył swój miecz i zaatakował bezpośrednio.
            - Jesteś silny, przyznaję. Ale znam silniejszych od ciebie - odpowiedział z uśmiechem na twarzy Divan nie zdradzając przeciwnikowi, że ma na myśli rycerza Ścibora.
            Ich miecze ciągle zderzały się ze sobą. Wzrok przyglądającej się im Żywii nie nadążał na szybkością ich ruchów.
            - I pomyśleć, że ja głupia chciałam go pokonać – wymamrotała pod nosem obserwując walkę. 
            - Chrześcijaninie, zdrajco naszej wiary to niemożliwe żebyś miał taką moc. – Sługa Wielkiego Kapłana był coraz bardziej zirytowany przedłużającą się walką.
            - Im żarliwsza wiara w bogów tym większą mocą dysponuję. Tu w Nadrowii, sąsiedniej Sambii i w większości pruskich krain powinienem go pokonać bez problemu. Przecież nasi bogowie mają nieograniczoną moc tam gdzie przeważają ich wyznawcy. Więc dlaczego? Dlaczego moja magia nie może go dosięgnąć? – Zakapturzony nie potrafił zrozumieć skąd Divan czerpie swoją moc aż w końcu uświadomił sobie, że to nie tyle jego zasługa, co miecza z jednorożcem.
            - To miecz prawda? Bez niego byś się nie obronił przed magią moich bogów!
            - Prawdopodobnie masz rację – odparł Divan spokojnym głosem, po czym ruszył do przodu. Wziął zamach starając się trafić przeciwnika, ostrza ich mieczy ponownie wydawały dźwięki uderzeń. W końcu Divan chwycił swój miecz w jedną rękę i ponownie zaatakował. Przeciwnik zablokował cios, a on tymczasem trafił go w brzuch ostrzem z wysuwanego sztyletu, który miał cały czas przyczepiony do drugiej ręki.
            - Umrzesz od rany zadanej zwykłym sztyletem – odparł spokojnym głosem patrząc w oczy plującego krwią przeciwnika. Kiedy wyciągnął ostrze z jego brzucha ten osunął się na niego.
            - To była piękna walka. Jak cię zwą?
            Poganin spojrzał na Divana i plując krwią powiedział:
          - Wiesz, kiedy ją porwałem ona też w pewnym momencie zapytała mnie o imię. Odpowiedziałem wtedy Mojmirze, że moje imię od dawna jest martwe i zna je tylko Wielki Kapłan, ale mimo tego zdradziłem je jej, zdradzę je i tobie. Wūrs, tak mnie kiedyś nazywano, tak nazywała mnie Saūli, matka Mojmiry.

            Divan zrobił wielkie oczy ze zdziwienia.
            - To byłeś ty, porwałeś ją wtedy w Lubawie w dzień, przed nocnym atakiem! Gdzie ona jest? Powiedz mi!
          - W Romowe, tam ją trzyma w swoim grodzie. Ale nie dostaniesz się do Romowe bez jego woli. Tylko on potrafi otwierać magiczne przejścia. Nie tylko tamtejszy gród, ale cała osada są chronione przez magię Wielkiej Trójcy bogów Perkunsa, Patrīmpusa i Patollusa. Magia ta sprawia, ze zwykli podróżni nigdy nie docierają do Romowe, magia uniemożliwia też każdemu opuszczanie osady. Tylko Kriwe może kogoś wypuścić albo wpuścić do środka.
            - Jak więc mogę ją ocalić? Jak dostać się do Romowe? Jest jakiś sposób?!
            Diwan nie dawał za wygraną, choć widział, że mężczyzna już prawie umarł mu na rękach.
           - Jednym ze sposobów jest zabicie wszystkich Prusów i zniszczenie naszej religii, wtedy bogowie utracą swoją magiczną moc. Ale tego nie jesteś w stanie dokonać – mówił już ledwo słyszalnym głosem – a drugim sposobem jest pokonanie Żmija.
            - Żmija? – Powtórzył zdziwiony Divan.
         - Istnieje stara legenda, która mówi, że jeśli śmiałek zabije Żmija to bóg Weles spełni jedno jego życzenie, ale to tylko legenda… - powiedział i wyzionął ducha.

            Divan położył ciało na ziemi i zamknął mu oczy.
        - Dziękuję. Nie wiem dlaczego na łożu śmierci zdecydowałeś się pomóc mi w odnalezieniu Mojmiry, ale dziękuję – powiedział stojąc nad ciałem pokonanego przeciwnika.