czwartek, 11 lutego 2016

Kilka słów o historii pożarnictwa

 Poniższy tekst jest fragmentem mojej książki o OSP w Gwiździnach, która niebawem ukaże się drukiem.

Na wstępie warto wspomnieć, że najstarsze wzmianki dotyczące gaszenia pożarów i ochrony przeciwpożarowej na terenie Polski pochodzą z XVI wieku. Wyszły one spod pióra urodzonego w Wolborzu[1] Andrzeja Frycza Modrzewskiego, wybitnego  polskiego uczonego, absolwenta założonej w 1364 roku Akademii Krakowskiej[2] i zwolennika reform w Rzeczypospolitej. W 1551 roku napisał swoje słynne dzieło, które zatytułował "Rozważań o poprawie Rzeczypospolitej ksiąg pięć".  Frycz Modrzewski zatytułował księgę drugą "O prawach, to jest o ustawach statutowych", w księdze tej z kolei cały rozdział XIII "O uwarowaniu pożogi i o gaszeniu" poświęcił gaszeniu pożarów i profilaktyce ogniowej, aby się przed pożarami uchronić. Całość jest spisana w języku staropolskim, dlatego znaczenie niezrozumiałych ludziom współczesnym słów wyjaśniam w przypisach. Na początku warto przyjrzeć się poglądowi renesansowego pisarza na profilaktykę pożarową w czasach mu współczesnych, czyli w XVI wieku: "(...) lenistwo i niedbalstwo nie tylko pospolitego ludu, ale też i zacnych ludzi, około przestrzegania i gaszenia pożogi[3]. A dlatego też rzadko się u nas ogień okaże, którym by cała ulica, a czasem i całe miasto nie ogorzało [spłonęło]"[4].
            Cytowany fragment z książki Andrzeja Frycza Modrzewskiego i jego ostre stwierdzenie o lenistwie i niedbalstwie nie powinny dziwić. W tamtych czasach, szczególnie na wsiach domy i zabudowania gospodarcze były drewniane, kryte łatwopalną strzechą. W razie wybuchu pożaru ofiarą płomieni padało wszystko warsztaty pracy, domy mieszkalne, stodoły, zwierzyna, a nawet zamki i klasztory. Często zdarzało się, że pożar pochłaniał całą wieś albo całe miasto.

            Warto przyjrzeć się bliżej polskim wsiom, w których pożary były w średniowieczu i czasach późniejszych najstraszniejszą plagą. Jedną z przyczyn szybkiego rozprzestrzeniania się ognia, obok drewnianej zabudowy i słomy (strzechy) okrywającej dach, był brak kominów. W niektórych polskich wsiach kominy pojawiły się dopiero w okresie zaborów w wieku XIX. Brak kominów na wsiach był przyczyną wielu pożarów, bez komina dym z paleniska roznosił się po całej chacie i znajdował ujście oknami oraz nieszczelnym drewnianym dachem. Andrzej Frycz Modrzewski już w XVI wieku pisał o kominach i zabezpieczeniu przed pożarami na wsiach, a oto kilka z jego spostrzeżeń i propozycji:

"Aby budowanie nie podejmowało szkody od ognia, każdy niech się stara o to, aby piece, kominy, ogniska i wszystkie miejsca, do palenia ognia uczynione, były gliną i inszymi rzeczami dobrze obwarowane (...) Kominy niech będą nad wierzch domów wyżej wywiedzione, aby iskry z nich wylatujące dachom nie szkodziły (...) Siano, słoma i takie paździerze[5] aby w mieście blisko tych miejsc, gdzie ognie czynią, a zwłaszcza na piętrach wysokich nie były chowane. Skoro się gdzie dom żazże  [zapali], gospodarz albo który domownik niech wnet z domu wybieże a ogień obwoływa. Jeśli tego nie uczyni, gardłem niech będzie karan (...) Każdy gospodarz u domu swego niech ma drabinę i osękę albo hak na długim drągu do rozrywania domu (...) Niech ma prześcieradło albo chustkę na długiej tyce, którą by rozmoczywszy ogień gaszono; ktemu niech ma siekierę, wiadro i fasy[6] lub stawnice przed domem pełne wody".

            Poza tym Frycz Modrzewski zalecał powołanie w miastach obowiązkowych straży ogniowych. Jak dobrze wiemy pierwsze takie straże pojawiły się na świecie dopiero 300 lat później w XIX wieku, co oznacza, że polski pisarz i absolwent Akademii Krakowskiej swą mądrością wyprzedził ludzi swojej epoki.

            Warto jeszcze dodać, że od czasów najdawniejszych w każdej wsi i mieście funkcjonowały tzw. straże przymusowe, a gaszenie pożarów było obowiązkiem, od którego mieszkańcy nie mieli prawa się uchylać. Straże przymusowe istniały na długo przed utworzeniem Ochotniczych Straży Ogniowych i w przeciwieństwie do nich nie były jednostkami zorganizowanymi. Pod pojęciem straż przymusowa powinno się więc rozumieć obowiązek mobilizacji osób w wieku od 16 do 60 lat, które podczas pożaru miały się stawić na miejscu i podjąć interwencję. W drugiej połowie XIX wieku w miejscowościach, w których utworzono Ochotnicze Straże Ogniowe straże przymusowe były likwidowane lub istniały dalej, ale były podporządkowane strażakom ochotnikom, którzy wykorzystywali zmobilizowane osoby do donoszenia wody, pompowania dźwigniami drewnianej sikawki, czynienie przecinki dojazdowej itp[7].


·       Geneza straży ogniowych w zaborze pruskim
Od 1772 do 1920 roku Gwiździny oraz cała Ziemia Lubawska znajdowały się w granicach zaboru pruskiego. W 1793 roku, dokładnie 7 kwietnia król pruski Wilhelm II wydał rozporządzenie (patent) pożarnicze, którego treść dotyczyła zarówno wsi jak i miast: „My, Fryderyk Wilhelm, z Bożej łaski Król Polski, miłościwie postanowiliśmy w dotąd do Korony Polskiej posiadłych, lecz teraz do nas w posesję wziętych terenach porządki ogniowe w miastach i na lądzie płaskim [wsiach – przypis autora] przekazujem policji dla ich ułożenia i ustanowienia. Dla większej wagi patent ten własną ręką podpisujem, królewską pieczęć przyłożyć nakazujem i w niemieckim i polskim języku ma być do druku podany i wszędzie opublikowany”[8].  Spośród wszystkich punktów cesarskiego pakietu warto przytoczyć jeden, który odnosi się bezpośrednio do wsi: „W razie pożaru stróż nocny czyni hałas, budzi sołtysa, szkólnika i kościelnego, aby ten dzwonił w dzwon, a szkólnik ocucił i zwołał gminę”[9].

Do drugiej połowy XIX wieku nie istniały instytucje takie jak straż pożarna, a przytoczone przepisy dotyczyły wszystkich mieszkańców danej miejscowości. Warto podkreślić, że w każdej wsi policja wyznaczała konkretnych mieszkańców z zaprzęgami konnymi, którzy byli zobowiązani do dostarczenia sprzętu gaśniczego na miejsce pożaru. Osoby takie nazywano strażakami przymusowymi. W różnych rozporządzeniach do gaszenia pożaru byli, co prawda zobowiązani wszyscy mieszkańcy wsi, ale jednak najczęściej w chwili krytycznej większość wpadała w panikę. Często, kiedy pojawiał się ogień ludzie ograniczali się do roli gapiów, modlili się lub wierzyli w zabobony, które mówiły, że np.: „Pożar od pioruna był zrządzeniem bożym, musiał zniszczyć, co Bóg mu nakazał, więc grzechem byłoby sprzeciwiać się Jego woli”[10].

Takie nastawienie mieszkańców, głównie na wsi zmusiło władze do wytypowania konkretnych ludzi, którzy tworzyli wspomnianą straż przymusową. Ich członkowie mobilizowali się tylko podczas pożarów i z nielicznymi wyjątkami nie prowadzili szkoleń oraz ćwiczeń ze sprzętem gaśniczym[11].

Do przełomowych zmian doszło w drugiej połowie XIX wieku. W zaborze pruskim zaczęły się wówczas rozwijać placówki profesjonalnej straży pożarnej (tzw. straże obowiązkowe, państwowe), które podlegały urzędnikom samorządowym. Równocześnie ze strażami obowiązkowymi rozwijały się ochotnicze straże ogniowe, które przyjmowały na siebie obowiązki gminne i po spełnieniu wszystkich wymagań otrzymywały środki finansowe od władz gminnych. W miejscowościach, w których funkcjonowały ochotnicze straże, straże obowiązkowe zawsze w razie interwencji pełniły funkcje pomocnicze i formalnie podlegały naczelnikom. W większości przypadków zarząd straży obowiązkowych tworzonych w pruskich miastach tworzyli Niemcy. Władze zaborcze, prowadzące germanizację były niechętne Polakom na kierowniczych stanowiskach. Inaczej było w wiejskich ochotniczych strażach ogniowych, a później w OSP, które często miały w swoich szeregach wielu członków z polskimi korzeniami[12].

W tym miejscu należy wyjaśnić, że zagadnienie obecności Polaków w strażach pożarnych na Pomorzu w okresie zaborów jest przedmiotem dyskusji wielu historyków. Część z nich twierdzi, że we wszystkich placówkach ogniowych na terenie Prus dominowali Niemcy, a inni wręcz przeciwnie uważają, że OSP (przynajmniej te na wsiach) były ostoją polskości. W przypadku Gwiździn w sporze tym decydujące znaczenie powinien mieć fakt, że omawiana wieś znajduje się w granicach historycznej Ziemi Lubawskiej, zaledwie kilka kilometrów od Nowego Miasta Lubawskiego. Według Jana Falkowskiego Ziemia Lubawska mimo silnej akcji germanizacyjnej była ostoją polskości, a dobry tego przykład przytacza Józef Śliwiński pisząc, że w 1844 roku w Lubawie na 1800 osób, które przystępowały do komunii, tylko 10 osób mówiło po niemiecku. Według niego świadczy to o tym, że dotychczasowa germanizacja nie osiągnęła większych postępów, a miejscowa ludność w dalszym ciągu myślała i mówiła po polsku. Podobnego zdania był ks. Józef Dembieński redaktor naczelny gazety Drwęca wydawanej w Nowym Mieście Lubawskim w okresie międzywojennym, który w swoim pamiętniku bardzo często pisze o dużym patriotyzmie, przeważającej roli Kościoła katolickiego i przywiązaniu do polskiej tradycji mieszkańców całego powiatu lubawskiego, a w szerszym rozumieniu całej Ziemi Lubawskiej z Nowym Miastem Lubawskim, Lubawą, Lidzbarkiem Welskim oraz wszystkimi okolicznymi wsiami[13].

Warto wspomnieć o jeszcze jednym fakcie przemawiającym za polskością Ochotniczej Straży Ogniowej w Gwiździnach. W 1908 roku władze pruskie uchwaliły ustawę o stowarzyszeniach, która dopuszczała na posługiwanie się podczas publicznych zebrań innym językiem niż niemiecki tylko w tych powiatach, w których 60% mieszkańców mówiło w języku „nie niemieckim”. Ostatecznie tylko w sześciu na dwadzieścia jeden pomorskich powiatów zezwolono na używanie języka polskiego. Powiat lubawski oczywiście znalazł się w „szóstce” zdominowanej przez ludność polskojęzyczną[14].

W XIX i na początku XX wieku na Pomorzu, do którego zaliczamy całą Ziemię Lubawską, a co za tym idzie również Gwiździny, straże ochotnicze były jednymi z nielicznych legalnych organizacji, które obok Towarzystw Czytelni Ludowych oraz Towarzystw Gimnastycznych „Sokół”[15] były ostoją polskości. Bardzo ciekawy tekst dotyczący pierwszych ochotniczych straży znajduje się w czasopiśmie Strażak, jego treść jest następująca: „Choć kierownictwo straży ogniowych najczęściej sprawowali osadnicy i koloniści niemieccy, to jednak podstawowy trzon oddziałów bojowych rekrutował się z Polaków i oni nadawali strażom w swej istocie charakter”[16]. Możemy śmiało stwierdzić, że OSP tworzone pod zaborami były organizacjami służby publicznej. Szczególnie na wsi organizacje tego typu swoją działalnością dawały przykład mieszkańcom, kultywowały i rozwijały uczucie troski o dobro innych oraz zdjęły z mieszkańców obowiązek stawiania się w miejscu pożaru. Wiejscy oraz miejscy strażacy ochotnicy przyczynili się do rozwoju wiedzy o zwalczaniu pożarów, tłumaczyli mieszkańcom jak powinni się zachowywać w kryzysowych sytuacjach, stanowili coś w rodzaju elity ochraniającej wiejską gromadę oraz mieszkańców miast przed ogniem i klęskami żywiołowymi.

Najlepszym przykładem tego jak nieskutecznie przebiegały akcje gaśnicze w okresie, w którym nie funkcjonowały zarejestrowane, posiadające własny status i odpowiednio przeszkolonych ludzi straże ogniowe jest pożar klasztoru w Łąkach Bratiańskich, który wybuchł 5 maja 1882 roku, trzy lata przed utworzeniem Ochotniczej Straży Ogniowej w sąsiednim Nowym Mieście Lubawskim. Relacje z pożaru klasztoru, w którym znajdował się cudowny obraz Matki Boskiej Łąkowskiej znamy doskonale dzięki ówczesnej prasie, a dokładnie czasopismu Pielgrzym, który na swoich stronach w następujący sposób opisuje ówczesną tragedię: „Podczas wielkiej burzy, która wybuchła o północy z dnia 5-go na 6-go b. m. (z piątku na sobotę), o 1. godzinie w nocy piorun uderzył w małą wieżę w tyle za głównym ołtarzem i ją zapalił. Gdyby rychła pomoc była na miejscu, byłoby się zapewne udało ogień na ognisko swoje ograniczyć i dalszemu rozszerzeniu się zapobiedz. Ale ponieważ, jak wiadomo, klasztor Łąkowski w skutek kulturkampfu [walki Niemców z polską kulturą] jest zamknięty, przeto ogień bez żadnej przeszkody rozszerzył się na cały dach i zniszczył całe wiązanie dachowe razem z obiema wieżami. Inni twierdzą, że piorun uderzył w główną wieżę. Bądź co bądź, główna część się spaliła, tylko wnętrze kościoła ocalało, chociaż zostało przy ratowaniu trochę uszkodzone. Obrazy, książki i inne cenne przybory kościelne wyniesiono zaraz na początku. To wszystko, prócz cudownego obrazu, który przeniesiono do kościoła nowomiejskiego, wniesiono znowu w sobotę, sadząc, że już nie ma niebezpieczeństwa. Atoli w nocy ze soboty na niedzielę wybuchł znowu pożar. Wnętrze kościoła się zapaliło. Główny ołtarz i mniejsze ołtarze, chór, obrazy i inne sprzęty, znowu do kościoła wniesione, zgorzały. Kościół od czasu wydalenia zakonników [przez władze pruskie 27 września 1875 roku] nie był zabezpieczony. Tak więc owa piękna świątynia Pańska, w której tyle milionów ludzi się modliło i odzyskało zdrowie duszy, a wielu też zdrowie ciała, leży teraz w gruzach. Nie wątpimy, że ta wieść żałosnym tonem obrzmiewać będzie przez długi czas w sercach ludu naszego nie tylko w naszych stronach, ale het daleko aż za morzem, gdzie się znajdują nasi rodacy w rozproszeniu”[17]. Gdyby w okolicznym Nowym Mieście Lubawskim lub Bratianie funkcjonowała w tamtych czasach Ochotnicza Straż Ogniowa z odpowiednim sprzętem, sikawką i zaprzęgiem konnym, to możliwe, że klasztor by uratowano.

Kolejne informacje na temat pożaru w Łąkach Brtaiańskich pojawiły się w Pielgrzymie z 16 maja 1882 roku: „Łąki nad Drwęcą. O pożarze tutejszym podajemy jeszcze niektóre szczegóły. Ludu do ratowania domu Bożego zebrała się wielka liczba, co świadczy o wielkim przywiązaniu do miejsca świętego. Z niecierpliwością domagano się otworzenia kościoła, aby można czem prędzej cudowny obraz wynieść. Ale żandarm, odwołujący się na rozkaz landrata, wzbraniał się dać klucze. Już niektórzy z niecierpliwych zabierali się do rozbijania drzwi kościelnych, gdy nadszedł sam landrat z Nowegomiasta pan Grabs von Haugsdorff i rozkazał drzwi kluczem otworzyć. Lud, po części bez należytej ostrożności, wynosił sprzęty kościelne, przy czem wiele cennych rzeczy się połamało. Dopiero gdy sklepienie się mocno rozpaliło i groziło zapadnięciem, p 7 godz. rano rozkazał p. landrat wynieść też obraz cudami słynący. Stało się to pod kierownictwem byłych prowincjałów reformackich O. Rogiera Bińkowskiego i sędziwego Onufrego Laskowskiego, którzy nadbiegli z Nowegomiasta na pierwszą wieść o pożarze. Obraz cudowny cały zasłonięty na wozie przewieziono do kościoła parafialnego w Nowemmieście. Przy wnoszeniu obrazu do kościoła, prowincyał staruszek, który prawie całe życie swoje w klasztorze łąkowskim spędził, z żałości nad spustoszeniem kościoła omdlał ale wkrótce odzyskał znowu przytomność. Powtórny ogień w kościele łąkowskim spostrzeżono dopiero w niedzielę przed południem, a więc około 24 godzin po upatrzeniu pierwszego ognia. Ludu znowu zebrała się wielka siła ale nie mając ona narzędzi do gaszenia, mało co czynić mogli. Prawie wszystko we wnętrzu kościoła się spaliło; dzwony stopiły się, tylko paramenta ocalone i złożone w hotelu Habanda. I po ugaszeniu drugiego pożaru przybywało wiele ludu aby oglądać spustoszenia na miejscu świętym”[18].

W drugiej połowie XIX wieku, dzięki rozwojowi technicznemu zaczął pojawiać się coraz bardziej profesjonalny sprzęt przeznaczony do walki z ogniem. Członkowie państwowych i ochotniczych straży ogniowych w zaborze pruskim, w bogatszych wsiach i miastach mieli do dyspozycji m.in. sikawki pomostowe i kołowe, jedno- i dwuosiowe[19]. Poza tym bardzo dużą popularnością w zaborze pruskim cieszyły się sikawki konne niemieckiej produkcji Gustava Evalda z Kostrzynia nad Odrą, które były wykorzystywane przez strażaków jeszcze po II wojnie światowej[20].

Strażacy z OSP od pierwszych dni swojego istnienia do odzyskania niepodległości, która dotarła na teren Gwiździn i całej Ziemi Lubawskiej w styczniu 1920 roku, wspomagali nielegalnie działające organizacje patriotyczne. Większość ochotniczych straży poza uczeniem młodzieży ze swojego terenu zasad walki z ogniem starało się krzewić w młodych ludziach wartości patriotyczne, tak, aby w przyszłości zachęcić ich do walki o odzyskanie przez Polskę niepodległości. Należy wspomnieć, że pod koniec pierwszej wojny światowej polscy strażacy z miast oraz wsi, ze wszystkich zaborów pomagali rozbrajać wojska okupantów, a po odzyskaniu niepodległości wielu z nich pełniło służbę porządkową w policji ludowej[21].

Ochotnicza Straż Pożarna w Gwiździnach oraz wszystkie pozostałe straże z zaboru pruskiego od początku swego istnienia należały do utworzonego w 1863 roku Związku Towarzystw Pożarniczych i Ratunkowych. Poza tym w 1880 roku powstał Pomorski Związek Straży Pożarnych z siedzibą w Grudziądzu, do którego należała utworzona prawdopodobnie w 1910 r. Ochotnicza Straż Pożarna w Gwiździnach[22].

 

Przedwojenne zdjęcie z członkami Ochotniczej Straży Ogniowej w Gwiździnach przy nieistniejącej już remizie, która znajdowała się obok kuźni za szkołą. Po wojnie oba budynki należały do kowala Władysława Jabłońskiego. Niestety tożsamość większości z tych osób pozostaje dla nas tajemnicą. Wiemy tylko, że w przedostatnim rzędzie od prawej stoi Dąbrowski, obok niego Konstanty Kopański (Kostek); czwarty od prawej w tym samym rzędzie to Leonard Domżalski, sołtys wsi, któremu w kwietniu 1939 roku spłonął dom kryty strzechą. W pierwszym siedzącym rzędzie (na krzesełkach)  po lewej stronie tajemniczej postaci w kapeluszu (nauczyciela? Wójta?) w czapce, bez munduru siedzi Jan Cegielski – w jego domu, w latach 1934 – 1937, znajdowała się opisana prędzej kaplica, w której odprawiano Mszę św. (fot. Krzysztof Kliniewski).



Zdjęcie strażaków z Gwiździn, które zdobyłem pod koniec 2014 roku od Pani Edyty Tochy wnuczki Jana Domżalskiego.

Zdjęcie strażaków z Gwiździn, które zdobyłem pod koniec 2014 roku od Pani Edyty Tochy wnuczki Jana Domżalskiego.
OSP Gwiździny w okresie międzywojennym (fot. Krzysztof Kliniewski)

OSP Gwiździny w okresie międzywojennym (fot. Krzysztof Kliniewski)

OSP Gwiździny po II wojnie światowej. Uroczyste wręczenie jednostce motopompy (fot. Krzysztof Kliniewski)


Sprzęt strażacki w okresie zaborów
W drugiej połowie XIX wieku, dzięki rozwojowi technicznemu zaczął pojawiać się coraz bardziej profesjonalny sprzęt przeznaczony do walki z ogniem. Członkowie państwowych i ochotniczych straży ogniowych w zaborze pruskim, w bogatszych wsiach i miastach mieli do dyspozycji m.in. sikawki pomostowe i kołowe, jedno- i dwuosiowe. Poza tym bardzo dużą popularnością w zaborze pruskim cieszyły się sikawki konne niemieckiej produkcji Gustava Evalda z Kostrzynia nad Odrą, które były wykorzystywane przez strażaków jeszcze po II wojnie światowej.






Górny rysunek przedstawia XIX wieczny beczkowóz dwukołowy, jednokonny o pojemności ok. 500 l. Na rysunku dolnym widzimy wyprodukowaną w drugiej połowie XIX wieku sikawka dwucylindrowa o podwoziu jednoosiowym doczepiana do wozu rekwizytowego (fot. Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego…, s. 415)





[1] Wolbórz - miasto położone w województwie łódzkim.
[2] Dziś Uniwersytet Jagielloński.
[3] Pożoga - w języku staropolskim oznacza pożar.
[4] Andrzej Frycz Modrzewski, O poprawie Rzeczypospolitej, tłumaczenie Cyprian Bazylik, wersja online dostępna na stronie http://wolnelektury.pl/.
[5] Paździerze - oddzielone od włókien części suchych łodyg konopi lub lnu.
[6] Fasa  - dawniej drewniane naczynie.
[7] Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego od XIX wieku do 1939 roku, Włocławek 2003, 27.
[8] Kieniewicz Stefan, Mencel Tadeusz, Rostocki Władysław, Wybór tekstów źródłowych z historii Polski w latach 1795 – 1864, Warszawa 1956, s. 16 – 17.
[9] Ibidem.
[10] Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego od XIX wieku do 1939 roku, Włocławek 2003, 24.
[11] Ibidem, s. 26.
[12] Kuta Stanisław, Ochotnicze Straże Pożarne w Polsce Ludowej 1944 – 1975. Zarys dziejów i działalność, Warszawa 1987, s. 29; Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego…, s. 27.
[13] Śliwiński Józef, Studia z dziejów Lubawy i okolic do 1939 roku, Olsztyn 1996, s. 127; Śliwiński Józef, Lubawa. Z dziejów miasta i okolic, Olsztyn 1982, s. 118 – 119; Falkowski Jan, Ziemia lubawska, Toruń 2006, s. 118; Ruczyński Teofil, Opowiadania z pogranicza, Łódź 1973, s. 55.
[14] Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego…, s. 44.
[15] Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”. Organizacja ta ma ogromne zasługi w obronie polskości na ziemi lubawskiej. W latach 1893 – 1939  „Sokół” wychowywał m.in. lubawską młodzież, „wpajał” jej hasła niepodległościowe oraz dbał o jej zdrowie i rozwój fizyczny. W czasach zaboru pruskiego był nie tylko organizacją gimnastyczną, ale także ogólnospołeczną, promującą wartości patriotyczne. Przez wiele lat była to jedyna pod zaborem pruskim i w Rzeszy Niemieckiej organizacja polska krzewiącą kulturę fizyczną. Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” wypracowało własny system gimnastyczny oraz stworzyło podstawy ruchu sportowego na Pomorzu. Poza zajęciami sportowymi „Sokół” prowadził, wśród młodzieży, akcję oświatową w duchu narodowym, a w latach poprzedzających wybuch pierwszej wojny światowej rozpoczął szkolenia paramilitarne, które miały przygotować młodzież do walki o niepodległość Polski.  Poza tym członkowie „Sokoła” uczestniczyli czynnie w działaniach zbrojnych w latach 1918 – 1921, szkolili przyszłe kadry administracji państwowej, policji i wojska. Sokola idea, hasła i praca wychowawczo - sportowa w okresie międzywojennym przyciągnęła szerokie rzesze polskiej młodzieży. Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” działało w zaborze pruskim i na ziemi lubawskiej do wybuchu drugiej wojny światowej w 1939 roku.
[16] Giziński S., Porządki ogniowe Pomorza Nadwiślańskiego, Strażak, nr 10, 1981, s. 18.
[17] Pożar w Łąkach , Pielgrzym, nr 53 z 11 maja 1882, s. 2 – 3. Elektroniczna wersja dostępna w Kujawsko Pomorskiej Bibliotece Cyfrowej - http://kpbc.umk.pl/dlibra/publication?id=37840&tab=3
[18] Łąki nad Drwęcą , Pielgrzym, nr 55 z 16 maja 1882, s. 3 – 4.
[19] Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego…, s. 26.
[20] Ibidem, s. 37.
[21] Kuta Stanisław, Ochotnicze Straże Pożarne…, s. 31.
[22] Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza Nadwiślańskiego…, s. 37.



Autor: Tomasz Chełkowski




Kontakt: 
ziemialubawska@protonmail.com






Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)