Poniższy tekst
jest fragmentem mojej książki o OSP w Gwiździnach, która niebawem ukaże się
drukiem.
Na wstępie warto
wspomnieć, że najstarsze wzmianki dotyczące gaszenia pożarów i ochrony przeciwpożarowej
na terenie Polski pochodzą z XVI wieku. Wyszły one spod pióra urodzonego w
Wolborzu[1]
Andrzeja Frycza Modrzewskiego, wybitnego
polskiego uczonego, absolwenta założonej w 1364 roku Akademii
Krakowskiej[2]
i zwolennika reform w Rzeczypospolitej. W 1551 roku napisał swoje słynne
dzieło, które zatytułował "Rozważań
o poprawie Rzeczypospolitej ksiąg pięć". Frycz Modrzewski zatytułował księgę drugą "O prawach, to jest o ustawach
statutowych", w księdze tej z kolei cały rozdział XIII "O uwarowaniu pożogi i o gaszeniu"
poświęcił gaszeniu pożarów i profilaktyce ogniowej, aby się przed pożarami
uchronić. Całość jest spisana w języku staropolskim, dlatego znaczenie
niezrozumiałych ludziom współczesnym słów wyjaśniam w przypisach. Na początku
warto przyjrzeć się poglądowi renesansowego pisarza na profilaktykę pożarową w
czasach mu współczesnych, czyli w XVI wieku: "(...)
lenistwo i niedbalstwo nie tylko pospolitego ludu, ale też i zacnych ludzi,
około przestrzegania i gaszenia pożogi[3].
A dlatego też rzadko się u nas ogień okaże, którym by cała ulica, a czasem i
całe miasto nie ogorzało [spłonęło]"[4].
Cytowany fragment z książki Andrzeja Frycza Modrzewskiego
i jego ostre stwierdzenie o lenistwie i niedbalstwie nie powinny dziwić. W
tamtych czasach, szczególnie na wsiach domy i zabudowania gospodarcze były
drewniane, kryte łatwopalną strzechą. W razie wybuchu pożaru ofiarą płomieni
padało wszystko warsztaty pracy, domy mieszkalne, stodoły, zwierzyna, a nawet
zamki i klasztory. Często zdarzało się, że pożar pochłaniał całą wieś albo całe
miasto.
Warto przyjrzeć się bliżej polskim wsiom, w których
pożary były w średniowieczu i czasach późniejszych najstraszniejszą plagą.
Jedną z przyczyn szybkiego rozprzestrzeniania się ognia, obok drewnianej
zabudowy i słomy (strzechy) okrywającej dach, był brak kominów. W niektórych
polskich wsiach kominy pojawiły się dopiero w okresie zaborów w wieku XIX. Brak
kominów na wsiach był przyczyną wielu pożarów, bez komina dym z paleniska
roznosił się po całej chacie i znajdował ujście oknami oraz nieszczelnym
drewnianym dachem. Andrzej Frycz Modrzewski już w XVI wieku pisał o kominach i
zabezpieczeniu przed pożarami na wsiach, a oto kilka z jego spostrzeżeń i
propozycji:
"Aby budowanie nie podejmowało szkody od ognia,
każdy niech się stara o to, aby piece, kominy, ogniska i wszystkie miejsca, do
palenia ognia uczynione, były gliną i inszymi rzeczami dobrze obwarowane (...)
Kominy niech będą nad wierzch domów wyżej wywiedzione, aby iskry z nich
wylatujące dachom nie szkodziły (...) Siano, słoma i takie paździerze[5] aby w mieście blisko tych miejsc, gdzie ognie
czynią, a zwłaszcza na piętrach wysokich nie były chowane. Skoro się gdzie dom
żazże [zapali],
gospodarz albo który domownik niech wnet z domu wybieże a ogień obwoływa. Jeśli tego nie uczyni, gardłem niech będzie
karan (...) Każdy gospodarz u domu swego niech ma drabinę i osękę albo
hak na długim drągu do rozrywania domu (...) Niech ma prześcieradło albo chustkę
na długiej tyce, którą by rozmoczywszy ogień gaszono; ktemu niech ma siekierę, wiadro i fasy[6]
lub stawnice przed domem pełne wody".
Poza
tym Frycz Modrzewski zalecał powołanie w miastach obowiązkowych straży
ogniowych. Jak dobrze wiemy pierwsze takie straże pojawiły się na świecie
dopiero 300 lat później w XIX wieku, co oznacza, że polski pisarz i absolwent
Akademii Krakowskiej swą mądrością wyprzedził ludzi swojej epoki.
Warto
jeszcze dodać, że od czasów najdawniejszych w każdej wsi i mieście funkcjonowały
tzw. straże
przymusowe, a gaszenie pożarów było obowiązkiem, od którego mieszkańcy
nie mieli prawa się uchylać. Straże
przymusowe istniały na długo przed utworzeniem Ochotniczych Straży
Ogniowych i w przeciwieństwie do nich nie były jednostkami zorganizowanymi. Pod
pojęciem straż przymusowa powinno się
więc rozumieć obowiązek mobilizacji osób w wieku od 16 do 60 lat, które podczas
pożaru miały się stawić na miejscu i podjąć interwencję. W drugiej połowie XIX
wieku w miejscowościach, w których utworzono Ochotnicze Straże Ogniowe straże
przymusowe były likwidowane lub istniały dalej, ale były podporządkowane
strażakom ochotnikom, którzy wykorzystywali zmobilizowane osoby do donoszenia
wody, pompowania dźwigniami drewnianej sikawki, czynienie przecinki dojazdowej
itp[7].
· Geneza straży
ogniowych w zaborze pruskim
Od 1772 do 1920
roku Gwiździny oraz cała Ziemia Lubawska znajdowały się w granicach zaboru
pruskiego. W 1793 roku, dokładnie 7 kwietnia król pruski Wilhelm II wydał
rozporządzenie (patent) pożarnicze, którego treść dotyczyła zarówno wsi jak i
miast: „My, Fryderyk Wilhelm, z Bożej
łaski Król Polski, miłościwie postanowiliśmy w dotąd do Korony Polskiej
posiadłych, lecz teraz do nas w posesję wziętych terenach porządki ogniowe w
miastach i na lądzie płaskim [wsiach – przypis autora] przekazujem policji dla ich ułożenia i ustanowienia. Dla większej wagi
patent ten własną ręką podpisujem, królewską pieczęć przyłożyć nakazujem i w
niemieckim i polskim języku ma być do druku podany i wszędzie opublikowany”[8]. Spośród wszystkich punktów cesarskiego
pakietu warto przytoczyć jeden, który odnosi się bezpośrednio do wsi: „W razie pożaru stróż nocny czyni hałas,
budzi sołtysa, szkólnika i kościelnego, aby ten dzwonił w dzwon, a szkólnik
ocucił i zwołał gminę”[9].
Do drugiej
połowy XIX wieku nie istniały instytucje takie jak straż pożarna, a przytoczone
przepisy dotyczyły wszystkich mieszkańców danej miejscowości. Warto podkreślić,
że w każdej wsi policja wyznaczała konkretnych mieszkańców z zaprzęgami
konnymi, którzy byli zobowiązani do dostarczenia sprzętu gaśniczego na miejsce
pożaru. Osoby takie nazywano strażakami przymusowymi. W różnych
rozporządzeniach do gaszenia pożaru byli, co prawda zobowiązani wszyscy
mieszkańcy wsi, ale jednak najczęściej w chwili krytycznej większość wpadała w
panikę. Często, kiedy pojawiał się ogień ludzie ograniczali się do roli gapiów,
modlili się lub wierzyli w zabobony, które mówiły, że np.: „Pożar od pioruna był zrządzeniem bożym, musiał zniszczyć, co Bóg mu
nakazał, więc grzechem byłoby sprzeciwiać się Jego woli”[10].
Takie
nastawienie mieszkańców, głównie na wsi zmusiło władze do wytypowania konkretnych
ludzi, którzy tworzyli wspomnianą straż przymusową. Ich członkowie mobilizowali
się tylko podczas pożarów i z nielicznymi wyjątkami nie prowadzili szkoleń oraz
ćwiczeń ze sprzętem gaśniczym[11].
Do przełomowych
zmian doszło w drugiej połowie XIX wieku. W zaborze pruskim zaczęły się wówczas
rozwijać placówki profesjonalnej straży pożarnej (tzw. straże obowiązkowe,
państwowe), które podlegały urzędnikom samorządowym. Równocześnie ze strażami
obowiązkowymi rozwijały się ochotnicze straże ogniowe, które przyjmowały na
siebie obowiązki gminne i po spełnieniu wszystkich wymagań otrzymywały środki
finansowe od władz gminnych. W miejscowościach, w których funkcjonowały
ochotnicze straże, straże obowiązkowe zawsze w razie interwencji pełniły
funkcje pomocnicze i formalnie podlegały naczelnikom. W większości przypadków
zarząd straży obowiązkowych tworzonych w pruskich miastach tworzyli Niemcy.
Władze zaborcze, prowadzące germanizację były niechętne Polakom na kierowniczych
stanowiskach. Inaczej było w wiejskich ochotniczych strażach ogniowych, a
później w OSP, które często miały w swoich szeregach wielu członków z polskimi
korzeniami[12].
W tym miejscu
należy wyjaśnić, że zagadnienie obecności Polaków w strażach pożarnych na Pomorzu
w okresie zaborów jest przedmiotem dyskusji wielu historyków. Część z nich
twierdzi, że we wszystkich placówkach ogniowych na terenie Prus dominowali
Niemcy, a inni wręcz przeciwnie uważają, że OSP (przynajmniej te na wsiach)
były ostoją polskości. W przypadku Gwiździn w sporze tym decydujące znaczenie
powinien mieć fakt, że omawiana wieś znajduje się w granicach historycznej Ziemi
Lubawskiej, zaledwie kilka kilometrów od Nowego Miasta Lubawskiego. Według Jana
Falkowskiego Ziemia Lubawska mimo silnej akcji germanizacyjnej była ostoją
polskości, a dobry tego przykład przytacza Józef Śliwiński pisząc, że w 1844
roku w Lubawie na 1800 osób, które przystępowały do komunii, tylko 10 osób
mówiło po niemiecku. Według niego świadczy to o tym, że dotychczasowa
germanizacja nie osiągnęła większych postępów, a miejscowa ludność w dalszym
ciągu myślała i mówiła po polsku. Podobnego zdania był ks. Józef Dembieński
redaktor naczelny gazety Drwęca wydawanej w Nowym Mieście Lubawskim w okresie
międzywojennym, który w swoim pamiętniku bardzo często pisze o dużym
patriotyzmie, przeważającej roli Kościoła katolickiego i przywiązaniu do
polskiej tradycji mieszkańców całego powiatu lubawskiego, a w szerszym
rozumieniu całej Ziemi Lubawskiej z Nowym Miastem Lubawskim, Lubawą,
Lidzbarkiem Welskim oraz wszystkimi okolicznymi wsiami[13].
Warto wspomnieć
o jeszcze jednym fakcie przemawiającym za polskością Ochotniczej Straży
Ogniowej w Gwiździnach. W 1908 roku władze pruskie uchwaliły ustawę o
stowarzyszeniach, która dopuszczała na posługiwanie się podczas publicznych
zebrań innym językiem niż niemiecki tylko w tych powiatach, w których 60% mieszkańców
mówiło w języku „nie niemieckim”. Ostatecznie tylko w sześciu na dwadzieścia
jeden pomorskich powiatów zezwolono na używanie języka polskiego. Powiat
lubawski oczywiście znalazł się w „szóstce” zdominowanej przez ludność
polskojęzyczną[14].
W XIX i na
początku XX wieku na Pomorzu, do którego zaliczamy całą Ziemię Lubawską, a co
za tym idzie również Gwiździny, straże ochotnicze były jednymi z nielicznych
legalnych organizacji, które obok Towarzystw Czytelni Ludowych oraz Towarzystw
Gimnastycznych „Sokół”[15]
były ostoją polskości. Bardzo ciekawy tekst dotyczący pierwszych ochotniczych
straży znajduje się w czasopiśmie Strażak, jego treść jest następująca: „Choć kierownictwo straży ogniowych
najczęściej sprawowali osadnicy i koloniści niemieccy, to jednak podstawowy
trzon oddziałów bojowych rekrutował się z Polaków i oni nadawali strażom w swej
istocie charakter”[16].
Możemy śmiało stwierdzić, że OSP tworzone pod zaborami były organizacjami
służby publicznej. Szczególnie na wsi organizacje tego typu swoją działalnością
dawały przykład mieszkańcom, kultywowały i rozwijały uczucie troski o dobro
innych oraz zdjęły z mieszkańców obowiązek stawiania się w miejscu pożaru.
Wiejscy oraz miejscy strażacy ochotnicy przyczynili się do rozwoju wiedzy o
zwalczaniu pożarów, tłumaczyli mieszkańcom jak powinni się zachowywać w
kryzysowych sytuacjach, stanowili coś w rodzaju elity ochraniającej wiejską
gromadę oraz mieszkańców miast przed ogniem i klęskami żywiołowymi.
Najlepszym
przykładem tego jak nieskutecznie przebiegały akcje gaśnicze w okresie, w którym
nie funkcjonowały zarejestrowane, posiadające własny status i odpowiednio przeszkolonych
ludzi straże ogniowe jest pożar klasztoru w Łąkach Bratiańskich, który wybuchł
5 maja 1882 roku, trzy lata przed utworzeniem Ochotniczej Straży Ogniowej w
sąsiednim Nowym Mieście Lubawskim. Relacje z pożaru klasztoru, w którym
znajdował się cudowny obraz Matki Boskiej Łąkowskiej znamy doskonale dzięki
ówczesnej prasie, a dokładnie czasopismu Pielgrzym,
który na swoich stronach w następujący sposób opisuje ówczesną tragedię: „Podczas wielkiej burzy, która wybuchła o
północy z dnia 5-go na 6-go b. m. (z piątku na sobotę), o 1. godzinie w nocy
piorun uderzył w małą wieżę w tyle za głównym ołtarzem i ją zapalił. Gdyby
rychła pomoc była na miejscu, byłoby się zapewne udało ogień na ognisko swoje
ograniczyć i dalszemu rozszerzeniu się zapobiedz. Ale ponieważ, jak wiadomo,
klasztor Łąkowski w skutek kulturkampfu [walki Niemców z polską kulturą] jest zamknięty, przeto ogień bez żadnej
przeszkody rozszerzył się na cały dach i zniszczył całe wiązanie dachowe razem
z obiema wieżami. Inni twierdzą, że piorun uderzył w główną wieżę. Bądź co bądź,
główna część się spaliła, tylko wnętrze kościoła ocalało, chociaż zostało przy
ratowaniu trochę uszkodzone. Obrazy, książki i inne cenne przybory kościelne
wyniesiono zaraz na początku. To wszystko, prócz cudownego obrazu, który
przeniesiono do kościoła nowomiejskiego, wniesiono znowu w sobotę, sadząc, że
już nie ma niebezpieczeństwa. Atoli w nocy ze soboty na niedzielę wybuchł znowu
pożar. Wnętrze kościoła się zapaliło. Główny ołtarz i mniejsze ołtarze, chór,
obrazy i inne sprzęty, znowu do kościoła wniesione, zgorzały. Kościół od czasu
wydalenia zakonników [przez władze pruskie 27 września 1875 roku] nie był zabezpieczony. Tak więc owa piękna
świątynia Pańska, w której tyle milionów ludzi się modliło i odzyskało zdrowie
duszy, a wielu też zdrowie ciała, leży teraz w gruzach. Nie wątpimy, że ta
wieść żałosnym tonem obrzmiewać będzie przez długi czas w sercach ludu naszego
nie tylko w naszych stronach, ale het daleko aż za morzem, gdzie się znajdują
nasi rodacy w rozproszeniu”[17].
Gdyby w okolicznym Nowym Mieście Lubawskim lub Bratianie funkcjonowała w
tamtych czasach Ochotnicza Straż Ogniowa z odpowiednim sprzętem, sikawką i
zaprzęgiem konnym, to możliwe, że klasztor by uratowano.
Kolejne
informacje na temat pożaru w Łąkach Brtaiańskich pojawiły się w Pielgrzymie z
16 maja 1882 roku: „Łąki nad Drwęcą. O
pożarze tutejszym podajemy jeszcze niektóre szczegóły. Ludu do ratowania domu
Bożego zebrała się wielka liczba, co świadczy o wielkim przywiązaniu do miejsca
świętego. Z niecierpliwością domagano się otworzenia kościoła, aby można czem
prędzej cudowny obraz wynieść. Ale żandarm, odwołujący się na rozkaz landrata,
wzbraniał się dać klucze. Już niektórzy z niecierpliwych zabierali się do
rozbijania drzwi kościelnych, gdy nadszedł sam landrat z Nowegomiasta pan Grabs
von Haugsdorff i rozkazał drzwi kluczem otworzyć. Lud, po części bez należytej
ostrożności, wynosił sprzęty kościelne, przy czem wiele cennych rzeczy się
połamało. Dopiero gdy sklepienie się mocno rozpaliło i groziło zapadnięciem, p
7 godz. rano rozkazał p. landrat wynieść też obraz cudami słynący. Stało się to
pod kierownictwem byłych prowincjałów reformackich O. Rogiera Bińkowskiego i
sędziwego Onufrego Laskowskiego, którzy nadbiegli z Nowegomiasta na pierwszą
wieść o pożarze. Obraz cudowny cały zasłonięty na wozie przewieziono do
kościoła parafialnego w Nowemmieście. Przy wnoszeniu obrazu do kościoła,
prowincyał staruszek, który prawie całe życie swoje w klasztorze łąkowskim
spędził, z żałości nad spustoszeniem kościoła omdlał ale wkrótce odzyskał znowu
przytomność. Powtórny ogień w kościele łąkowskim spostrzeżono dopiero w
niedzielę przed południem, a więc około 24 godzin po upatrzeniu pierwszego
ognia. Ludu znowu zebrała się wielka siła ale nie mając ona narzędzi do
gaszenia, mało co czynić mogli. Prawie wszystko we wnętrzu kościoła się
spaliło; dzwony stopiły się, tylko paramenta ocalone i złożone w hotelu
Habanda. I po ugaszeniu drugiego pożaru przybywało wiele ludu aby oglądać
spustoszenia na miejscu świętym”[18].
W drugiej
połowie XIX wieku, dzięki rozwojowi technicznemu zaczął pojawiać się coraz
bardziej profesjonalny sprzęt przeznaczony do walki z ogniem. Członkowie
państwowych i ochotniczych straży ogniowych w zaborze pruskim, w bogatszych
wsiach i miastach mieli do dyspozycji m.in. sikawki pomostowe i kołowe, jedno-
i dwuosiowe[19].
Poza tym bardzo dużą popularnością w zaborze pruskim cieszyły się sikawki konne
niemieckiej produkcji Gustava Evalda z Kostrzynia nad Odrą, które były
wykorzystywane przez strażaków jeszcze po II wojnie światowej[20].
Strażacy z OSP
od pierwszych dni swojego istnienia do odzyskania niepodległości, która dotarła
na teren Gwiździn i całej Ziemi Lubawskiej w styczniu 1920 roku, wspomagali
nielegalnie działające organizacje patriotyczne. Większość ochotniczych straży
poza uczeniem młodzieży ze swojego terenu zasad walki z ogniem starało się
krzewić w młodych ludziach wartości patriotyczne, tak, aby w przyszłości
zachęcić ich do walki o odzyskanie przez Polskę niepodległości. Należy
wspomnieć, że pod koniec pierwszej wojny światowej polscy strażacy z miast oraz
wsi, ze wszystkich zaborów pomagali rozbrajać wojska okupantów, a po odzyskaniu
niepodległości wielu z nich pełniło służbę porządkową w policji ludowej[21].
Ochotnicza
Straż Pożarna w Gwiździnach oraz wszystkie pozostałe straże z zaboru pruskiego
od początku swego istnienia należały do utworzonego w 1863 roku Związku
Towarzystw Pożarniczych i Ratunkowych. Poza tym w 1880 roku powstał Pomorski
Związek Straży Pożarnych z siedzibą w Grudziądzu, do którego należała utworzona
prawdopodobnie w 1910 r. Ochotnicza Straż Pożarna w Gwiździnach[22].
Przedwojenne zdjęcie z członkami Ochotniczej Straży Ogniowej w Gwiździnach przy nieistniejącej już remizie, która znajdowała się obok kuźni za szkołą. Po wojnie oba budynki należały do kowala Władysława Jabłońskiego. Niestety tożsamość większości z tych osób pozostaje dla nas tajemnicą. Wiemy tylko, że w przedostatnim rzędzie od prawej stoi Dąbrowski, obok niego Konstanty Kopański (Kostek); czwarty od prawej w tym samym rzędzie to Leonard Domżalski, sołtys wsi, któremu w kwietniu 1939 roku spłonął dom kryty strzechą. W pierwszym siedzącym rzędzie (na krzesełkach) po lewej stronie tajemniczej postaci w kapeluszu (nauczyciela? Wójta?) w czapce, bez munduru siedzi Jan Cegielski – w jego domu, w latach 1934 – 1937, znajdowała się opisana prędzej kaplica, w której odprawiano Mszę św. (fot. Krzysztof Kliniewski).
Zdjęcie strażaków z Gwiździn, które zdobyłem pod koniec 2014 roku od Pani Edyty Tochy wnuczki Jana Domżalskiego. |
Zdjęcie strażaków z Gwiździn, które zdobyłem pod koniec 2014 roku od Pani Edyty Tochy wnuczki Jana Domżalskiego. |
OSP Gwiździny w okresie międzywojennym (fot. Krzysztof Kliniewski) |
OSP Gwiździny w okresie międzywojennym (fot. Krzysztof Kliniewski) |
[1] Wolbórz - miasto położone w
województwie łódzkim.
[2] Dziś Uniwersytet Jagielloński.
[3] Pożoga - w języku staropolskim
oznacza pożar.
[4] Andrzej Frycz Modrzewski, O poprawie Rzeczypospolitej, tłumaczenie
Cyprian Bazylik, wersja online dostępna na stronie http://wolnelektury.pl/.
[5] Paździerze - oddzielone od
włókien części suchych łodyg konopi lub lnu.
[6] Fasa - dawniej
drewniane naczynie.
[7] Giziński Stanisław, Pożarnictwo
Pomorza Nadwiślańskiego od XIX wieku do 1939 roku, Włocławek 2003, 27.
[8]
Kieniewicz Stefan, Mencel Tadeusz, Rostocki Władysław, Wybór tekstów źródłowych z historii Polski w latach 1795 – 1864,
Warszawa 1956, s. 16 – 17.
[9]
Ibidem.
[10]
Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza
Nadwiślańskiego od XIX wieku do 1939 roku, Włocławek 2003, 24.
[11]
Ibidem, s. 26.
[12]
Kuta Stanisław, Ochotnicze Straże Pożarne
w Polsce Ludowej 1944 – 1975. Zarys dziejów i działalność, Warszawa 1987,
s. 29; Giziński Stanisław, Pożarnictwo
Pomorza Nadwiślańskiego…, s. 27.
[13]
Śliwiński Józef, Studia z dziejów Lubawy
i okolic do 1939 roku, Olsztyn 1996, s. 127; Śliwiński Józef, Lubawa. Z dziejów miasta i okolic,
Olsztyn 1982, s. 118 – 119; Falkowski Jan, Ziemia
lubawska, Toruń 2006, s. 118; Ruczyński Teofil, Opowiadania z pogranicza, Łódź 1973, s. 55.
[14]
Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza
Nadwiślańskiego…, s. 44.
[15]
Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”. Organizacja ta ma ogromne zasługi w obronie
polskości na ziemi lubawskiej. W latach 1893 – 1939 „Sokół” wychowywał m.in. lubawską młodzież,
„wpajał” jej hasła niepodległościowe oraz dbał o jej zdrowie i rozwój fizyczny.
W czasach zaboru pruskiego był nie tylko organizacją gimnastyczną, ale także
ogólnospołeczną, promującą wartości patriotyczne. Przez wiele lat była to
jedyna pod zaborem pruskim i w Rzeszy Niemieckiej organizacja polska krzewiącą
kulturę fizyczną. Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” wypracowało własny system
gimnastyczny oraz stworzyło podstawy ruchu sportowego na Pomorzu. Poza
zajęciami sportowymi „Sokół” prowadził, wśród młodzieży, akcję oświatową w
duchu narodowym, a w latach poprzedzających wybuch pierwszej wojny światowej
rozpoczął szkolenia paramilitarne, które miały przygotować młodzież do walki o
niepodległość Polski. Poza tym
członkowie „Sokoła” uczestniczyli czynnie w działaniach zbrojnych w latach 1918
– 1921, szkolili przyszłe kadry administracji państwowej, policji i wojska. Sokola
idea, hasła i praca wychowawczo - sportowa w okresie międzywojennym
przyciągnęła szerokie rzesze polskiej młodzieży. Towarzystwo Gimnastyczne
„Sokół” działało w zaborze pruskim i na ziemi lubawskiej do wybuchu drugiej
wojny światowej w 1939 roku.
[16]
Giziński S., Porządki ogniowe Pomorza Nadwiślańskiego, Strażak, nr 10, 1981, s. 18.
[17] Pożar w Łąkach , Pielgrzym, nr 53 z 11 maja 1882, s. 2 – 3.
Elektroniczna wersja dostępna w Kujawsko Pomorskiej Bibliotece Cyfrowej -
http://kpbc.umk.pl/dlibra/publication?id=37840&tab=3
[18] Łąki nad Drwęcą , Pielgrzym, nr 55 z 16 maja 1882, s. 3 – 4.
[19]
Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza
Nadwiślańskiego…, s. 26.
[20]
Ibidem, s. 37.
[21]
Kuta Stanisław, Ochotnicze Straże Pożarne…,
s. 31.
[22]
Giziński Stanisław, Pożarnictwo Pomorza
Nadwiślańskiego…, s. 37.
Autor: Tomasz Chełkowski
Kontakt:
ziemialubawska@protonmail.com
Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)