poniedziałek, 16 marca 2015

Pamiętajcie o tych, którzy ginęli za Ojczyznę




W piątek 13 marca 2015 roku w Mszanowie odbyło się spotkanie poświęcone pamięci Żołnierzy Wyklętych. Dzieci z Jamielnika zafundowały nam prawdziwe katharsis, za które im serdecznie dziękuję. Oby jak najwięcej tak utalentowanych i wspaniałych młodych ludzi kształciło się w polskich szkołach. Pani z Instytutu Pamięci Narodowej również zrobiła na mnie duże wrażenie opowiadając m.in. o pierwszych latach po zakończeniu II wojny światowej, które były bardzo trudne dla naszej ojczyzny. Jedną z głównych atrakcji spotkania była prezentacja nowej książki weterana Armii Krajowej, polskiego bohatera i patrioty Pana Józefa Zbigniewa Polaka pt.: "Impresje o Żołnierzach Wyklętych".

            W zaprezentowanej książce zamieszczono obok każdej impresji ciekawe i wartościowe z patriotycznego punktu widzenia opisy historyczne miejsc związanych z Żołnierzami Wyklętymi i ich tragicznym losem po II wojnie światowej. Znajdziecie tu pomniki, kaplice, budynki, zabytki itp. lokacje pamiętające ich chwałę i cierpienie, pot i łzy. Z naszego regionu  wybrano m.in. Siedzibę Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) na ul. Grunwaldzkiej w Nowym Mieście Lubawskim (obecnie PZU) oraz Dom Józefa Rydla we wsi Otręba, w którym znajdowała się baza Marcjana Sarnowskiego ps "Cichy". Z terenów położonych poza granicami Ziemi Lubawskiej warto zwrócić uwagę np. na celę Danuty Siedzikówny ps "Inka" w Gdańsku. "Inka" była sanitariuszką w 5 Wileńskiej Brygadzie AK, którą dowodził mjr Zygmunt Szendzielarz ps "Łupaszka".


Siedziba Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) na ul. Grunwaldzkiej w Nowym Mieście Lubawskim (obecnie PZU). W tym miejscu w sposób bestialski po II wojnie światowej torturowano polskich żołnierzy.


            Dlaczego powojenne lata w naszym kraju były tak trudne? Dlaczego mimo rozwiązania Armii Krajowej i zakończenia II wojny światowej w 1945 roku tak wielu polskich żołnierzy postanowiło walczyć dalej, tym razem z okupantem sowieckim (z ZSRR)? Postaram się wam to wyjaśnić. Otóż okupacja hitlerowska Ziemi Lubawskiej zakończyła się w styczniu 1945 roku, wraz z wkroczeniem wojsk sowieckich, które według oficjalnej propagandy wyzwalały Polskę, a naprawdę mordowały i kradły co się dało. No i oczywiście wprowadzały w naszym kraju komunizm niszcząc wszelkie przejawy demokracji. Oto kilka przykładów, które pokazują ogrom bestialstwa żołnierzy Armii Czerwonej:


·       Sowieci po wkroczeniu na Ziemię Lubawską strzelali na oślep pociskami zapalającymi, wzniecając w ten sposób liczne pożary. W Lidzbarku Welskim okradli większość mieszkańców, dla zabawy podpalili wiele domów oraz zastrzelili kilkanaście osób. Wśród ofiar znaleźli się Ci którzy próbowali się buntować widząc poczynania „wyzwolicieli”. Najmniejszy ślad niezadowolenia najczęściej powodował wywleczenie na ulicę i rozstrzelanie na oczach mieszkańców. W taki sposób Rosjanie zamordowali rodzinę szewca, który mieszkał na lidzbarskim rynku. Ciała szewca, jego żony, córki i synka przez kilka dni leżały na podwórku za domem. Wszystkim zabrano buty, które Rosjanie traktowali jako najcenniejszą wojenną zdobycz. Tak wyglądało wyswobodzenie Lidzbarka Welskiego przez Armię Czerwoną.

·       w Nowym Mieście Lubawskim w wyniku działań żołnierzy ZSRR spłonęło 56 domów, co stanowiło 20% ówczesnych zabudowań. Żołnierze rosyjscy grabili prywatne i społeczne mienie oraz okradali ludzi ze wszystkiego, czego nie zdążyli zabrać im uciekający Niemcy. Pod koniec stycznia NKWD rozpoczęło aresztowania i wywózki w głąb Rosji osób zdolnych do pracy. Większość z 319 mieszkańców wywiezionych z terenów Ziemi Lubawskiej trafiła do łagrów w Donbasie i na Uralu.

·       Rosjanie tak samo jak Niemcy dopuszczali się mordów na okolicznych mieszkańcach. Dnia 21 stycznia 1945 roku z zimną krwią zamordowali we własnym gospodarstwie Bernarda i Walerię Bartkowskich z Marzęcic oraz nieznaną z nazwiska dziewczynę z Łąk Bratiańskich, która przebywała w tym czasie w Marzęcicach. Do jednego z najbardziej wstrząsających mordów doszło w wigilię Bożego Narodzenia, 24 grudnia 1945 roku. Dwóch rosyjskich żołnierzy napadło wówczas na dom rolnika Stanisława Ciołka ze wsi Szwarcenowo, którego zastrzelili na oczach dzieci ozdabiających choinkę.


               To tylko kilka z tysięcy przykładów obrazujących okrucieństwo żołnierzy Armii Czerwonej. Czy wiedząc to wszystko kogoś jeszcze dziwi, że w 1945 roku wielu naszych żołnierzy postanowiło chronić polskie społeczeństwo przed tymi bandytami? Propaganda komunistyczna z nich szydziła, przez cały okres PRL-u nazywano ich bandytami, ohydnymi karłami reakcji, zdrajcami. A oni tak naprawdę byli polskimi bohaterami, wiernymi rządowi polskiemu, a nie komunistom.

            W XXI wieku Polacy wydają się być coraz mniej zainteresowani historią. Często w towarzystwie osoby próbujące poruszyć jakieś zagadnienie np. z historii Polski spotykają się z dezaprobatą. Mamy wąskie grupy historyków i pasjonatów, które są świadome tego jak ważna jest wiedza o przeszłości oraz masy, które nierzadko wręcz podkreślają, że ich takie tematy nie interesują. Książki o bohaterach m.in. z Armii Krajowej i Ruchu Oporu Armii Krajowej (ROAK) walczących za Polskę wydają się przegrywać z tandetną i popularną dziś literaturą masową. Nieraz słyszałem opinie mówiące o tym, że patriotyzm, ojczyzna, honor, naród są hasłami nieaktualnymi, wręcz nie pasującymi do naszych czasów. Nawet w szkołach ogranicza się lekcje historii zapominając o tym, że "z nieznajomości czasów minionych wypływa nieuchronnie niezrozumienie teraźniejszości. Ale również daremne będą zapewne próby zrozumienia przeszłości, jeżeli się nie wie nic o dniu dzisiejszym" Marc Bloch wypowiedział te słowa jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. Jakże aktualne one są w dniu dzisiejszym.
            W tych trudnych dla naszej ojczyzny czasach musimy jeszcze głośniej mówić o polskich bohaterach, którzy na stałe zapisali się na kartach historii. Może poniższy fragment wspomnień niemieckiego żołnierza z września 1939 roku uświadomi wam dlaczego Polaków walczących za swój kraj nazywamy bohaterami:



            "To był pierwszy polski żołnierz, którego ujrzały moje oczy. Na progu granicznej zagrody leżał we krwi z ziemistą twarzą, skurczony z bólu, kolana przy piersiach. Z jego zaciśniętych warg wyrwał się ledwo dosłyszalny szept. "Wody". Napojony skonał z uśmiechem. Spoczywa teraz na miejscu, na którym padł, pod prostym drewnianym krzyżem, ozdobionym jedynie polskim hełmem i napisem: "10 polskich żołnierzy".

            Ten polski piechur zginął jak prawdziwy żołnierz. Bronił nakazanego stanowiska do końca. Jego ładownice były puste, a w magazynku karabinu znajdowały się tylko dwa naboje w chwili, gdy trafił go śmiertelny strzał.

            Bronił swego stanowiska do ostatka, choć wiedział, że to śmierć. A obok przy oknach zagrody, zamienionych w strzelnice, we wnękach strzeleckich, wykopanych w ogrodzie, hen gdzieś na granicy, śniło w tym momencie już swój wieczny sen 9 jego towarzyszy piechurów. Drużyna, którą tworzyli, zajmowała stanowisko w zagrodzie, o kilkaset metrów od granicy. Tu 10 ludzi z jednym ręcznym karabinem maszynowym i 10 karabinami oczekiwało niemieckiego natarcia. Nie mieli za sobą innych silniejszych oddziałów. Wojska polskie koncentrowały się o kilkadziesiąt kilometrów w głąb. By spełnić swe zadanie straży granic Rzeczypospolitej i zasygnalizować ich przekroczenie przez wroga musieli decydować się na śmierć lub niewolę, albo gwałtowny odwrót po kilku strzałach, odwrót tak podobny w oczach nieprzyjaciela do ucieczki.

            Żołnierze ci rozumieli swój los, który musiał się spełnić, w chwili gdy armia niemiecka poważnymi siłami przekroczy granicę. Wiedzieli, że opór ich może zatrzymać, nieprzyjaciela tylko przez kilka godzin najwyżej, a może nawet minut. Jasnym było dla nich, że potem przewaga sił nieprzyjacielskich ich zmiażdży.

            Tych 10 nie myślało jednak o odwrocie. Nie przyszło im do głowy wsiąść na stojące w pogotowiu na tyłach zagrody rowery. Zostali w zagrodzie trwając w pogotowiu.
            A gdy o mglistym świcie dnia 1 września 1939 r. świsnęła od strony niemieckiej pierwsza kula, złożyli się ze swych karabinów, odpowiadając strzałem na strzał.
            Monotonnie terkotał karabin maszynowy i każdy pełnił swą służbę tak, jak na mustrze w koszarach.
            Ani jeden z nich nie opuścił żywy zagrody na granicy, powierzonej ich straży.

            Takim był żołnierz polski, wytrwały i rozjuszony, a jednocześnie skromny i niewymagający pod względem zaopatrzenia, gdziekolwiek spotykaliśmy go, choćby w najmniejszej jednostce, o ile ta zachowała swą spójnię wewnętrzną. Czy to były grupy rozbitków, które w rozległych lasach i błotach trzymały się jeszcze całymi dniami bez żywności i uzupełnienia amunicji, odcięte od swoich pułków, bez jednolitego dowództwa, które przyprawiały nas często o ciężkie straty, napadały na kolumny zaopatrzeniowe i jeszcze długo niepokoiły obszar leżący za naszym frontem. Czy to były oddziały kawalerii polskiej, przebijające się często z odwagą szaleńczą po otoczeniu, czy to byli prości piechurzy, którzy okopawszy się przed jakąś wsią, bronili stanowiska, aż każdy z kolei rażony kulą w swym wnęku strzeleckim kończył walkę wraz z życiem.

            Niezapomniany będzie dla mnie obraz takich okopów. Poprzez bastion z ciężkimi karabinami maszynowymi wysunięte w szachownicę rowy strzeleckie, głębokie na człowieka i w każdym z nich, jak we własnoręcznie wykopanym grobie, opadła ku ziemi postać strzelca o woskowym obliczu, skrwawionym mundurze i dłoniach, które częstokroć jeszcze po śmierci nie wypuściły karabinu...".



Powyższy zacytowany fragment pochodzi z książki pt: "Kampania wrześniowa w oświetleniu niemieckim", opracował płk Alojzy Horak, wydawnictwo "Polonia Militaris", Warszawa 2005, s. 5-6.








Autor: Tomek

Kontakt: 
ziemialubawska@protonmail.com




Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)