Aldous Huxley, autor słynnej powieści pt. "Nowy
wspaniały świat", który swoim geniuszem dorównał Orwellowi, napisał kiedyś
genialne słowa:
"Kto umie
czytać,
posiadł klucz
do wielkich czynów,
do
nieprzeczuwanych możliwości,
do upajająco
pięknego,
udanego i
sensownego życia".
Piękne,
mądre i prawdziwe są to słowa. Każdy, kto posiadł umiejętność czytania i
korzysta z niej na co dzień rozwija i wzbogaca się wewnętrznie. Ja niedawno
przeczytałem bardzo ciekawą książkę Janusza Pawłowskiego pt. "Mój
zegar niesłoneczny". Książka wspaniała ponieważ autor opisał w
niej swoje wspomnienia, w których Ziemia Lubawska gra pierwsze skrzypce.
Książka ta
pokazuje jak wyglądało zwyczajne, codzienne życie w Kurzętniku i Nowym Mieście
Lubawskim w okresie międzywojennym, podczas II wojny światowej (1939-1945) oraz
w czasach powojennych. Bardzo się cieszę, że mogłem przeczytać wspomnienia pana Pawłowskiego ponieważ odnalazłem w nich coś cennego, opowieści naocznego
świadka wielu interesujących wydarzeń. Oby jak najwięcej osób tak jak ja
sięgnęło po "Mój zegar niesłoneczny".
Zacznijmy
od początku. Dziadek Pana Pawłowskiego, autora książki był burmistrzem w Dębicy
(województwo podkarpackie) i w latach 1918-1919 walczył w obronie Lwowa, ba za
życia chwalił się nawet dyplomem podpisanym przez gen. Tadeusza Rozwadowskiego.
Różne koleje losu sprawiły, że rodzice autora sprowadzili się do Mikołajek, wsi
położonej w obecnym powiecie nowomiejskim. Ojciec autora otworzył we wsi sklep
spożywczy (tzw. kolonialkę). W 1938 roku rodzice autora przenieśli się z
Mikołajek do Nowego Miasta Lubawskiego, gdzie założyli kolejny interes w
postaci większej kolonialki (większego sklepu). Sklep ten znajdował się na ul.
3 Maja w budynku, który obecnie nie istnieje. W jego miejscu stoi dziś
restauracja Tiffany. Jednak w okresie międzywojennym znajdował się w tym
miejscu ładny hotel, którego właścicielką była Niemka, niejaka Bona. Niestety
budynek ten został spalony przez Rosjan w roku 1945. Tak więc przed wybuchem
wojny, od 1938 roku, rodzice autora wynajmowali u Bony lokal, w którym
prowadzili swoją kolonialkę. W tym samym budynku mieszkali lekarze,
przedsiębiorcy, przyjmowali doktorzy Piotrowski i Werner. Autor pisze, że przy
tej samej ulicy znajdowało się więzienie. Poza tym odnotował on o obecnej ul. 3
Maja takie oto słowa: "Pamiętam też
przez mgłę nowomiejskie pochody bezrobotnych, odbywały się na obecnej ulicy 3
maja, a wtedy - jeśli mnie pamięć nie myli - Różanej, bo była obsadzona
różanymi drzewkami, w dodatku między nimi rozlokowano girlandy bluszczu, które
rozciągały się od drzewka do drzewka. Była to taka nowomiejska promenada".
Poniżej umieściłem zdjęcia ulicy 3 Maja z okresu II wojny światowej (1939-1945).
Widać na nich nieistniejący dziś budynek, który należał do Niemki Bony.
(Fot. Ryszard Zawadzki) |
(Fot. Ryszard Zawadzki) |
Książka
Pawłowskiego jest prawdziwą skarbnicą wiedzy. Wystarczy wyjść na ulicę i
zapytać młode osoby co oznacza robienie zakupów "na borg"? Starsze osoby jeszcze pamiętają, że "na borg" oznacza "na kredyt" (na zeszyt).
A teraz
zagadka na poniższym zdjęciu widać procesję Bożego Ciała na rynku w Nowym
Mieście Lubawskim. Na środku widzimy częściowo zasłonięty napis sklepu: "BŁAWAT" B. Gęstwicki. Czy
wiecie co się znajdowało w tym lokalu? Otóż był to sklep bławatny. Niestety ta ładna
kamienica już nie istnieje ponieważ spalili ją Rosjanie w 1945 roku. Obecnie w tym
miejscu znajduje się apteka "Pod Orłem". No dobra ale co to znaczy sklep
bławatny? Autor pisze, że w XXI wieku sklepy bławatne są rzadkością ponieważ obecnie
większość Polaków kupuje gotowe ubrania. W sklepach bławatnych klient dostarczał,
krawcowi-rzemieślnikowi materiał z metra, na przykład na ubranie. Klienci dostarczali
materiał, a w zamian po jakimś czasie otrzymywali zamówiony strój. Sklep bławatny
w Nowym Mieście Lubawskim prowadził miejscowy Żyd, który często stawał przed sklepem
i nawoływał przechodniów, kłaniał się im i zachęcał do skorzystania ze swoich usług.
Żyd ten "wysoki, szczupły, z charakterystyczną
twarzą i specyficznym ubiorem, budził moją sympatię. Takie postępowanie to był ówczesny
marketing. Polscy kupcy tak nie robili, więc i obroty mieli mniejsze".
(fot. Krzysztof Kliniewski) |
(fot. Krzysztof Kliniewski) |
Książka "Mój zegar niesłoneczny" jest wspaniałą
skarbnicą wiedzy o nauczycielach z Kurzętnika i Nowego Miasta Lubawskiego. I tak
np. w okresie powojennym w NML nauczycielką historii była profesor Wnęk, o której
autor pisze bardzo pozytywnie. Prof. Wnęk była absolwentką Uniwersytetu Lwowskiego.
Prof. Grzebień i prof. Kołpacki uczyli języka polskiego. Prof. Grzebień zmarł w
1951 roku. W Nowomiejskim gimnazjum było jeszcze wielu wspaniałych nauczycieli, matematyki
uczył najpierw prof. Krajewski, a potem. prof. Chmieliński. Natomiast języka francuskiego
uczyła profesor Witkowska, a łaciny najpierw prof. Krajewski, a potem prof. Grzebień,
który był ojcem znanego toruńskiego ortopedy. Nauczycielem gimnastyki był profesor
Wierzbicki, którego dzieci nazywały Felek. "Wyróżniającą
się postacią był profesor Eryk Buchwald. Uczył wielu przedmiotów, zajęć praktycznych,
fizyki, śpiewu, prowadził chór szkolny. Bardzo mu psociliśmy, ale po zakończeniu
nauki uznał nas za morową klasę".
W powojennej
szkole w Nowym Mieście Lubawskim działało wiele organizacji społecznych, które w
swojej książce Pawłowski wymienia. Były to PCK, kółka zainteresowań,
klub sportowy "Zgoda", Liga Lotnicza, Liga Przyjaciół Żołnierza i wie
innych. Okoliczna młodzież miała w tamtym okresie swoje sukcesy. Najlepszymi biegaczami
na sto i dwieście metrów byli Henio Pański, Miecio Marcinkowski i Zbigniew Mroczyński,
który zakwalifikował się do kadry narodowej. Do klasy z autorem chodziła Stefania
Krajnik, która w późniejszym czasie została żoną Renesława Czapnika. Poza tym do
tej samej klasy chodził jeden z konstruktorów
urządzeń programu Apollo Alfons Rachwalski. W tej samej klasie byli też przyszły minister środowiska Ludwik Ochocki oraz profesor Zyta Gilowska. Te nazwiska najlepiej
pokazują jak wysoki był poziom szkoły w Nowym Mieście Lubawskim.
We wspomnieniach
autora natkniemy się też na postać Jana Jedy, który po wojnie założył Polską Organizację
Młodzieży Katolickiej. Znajdziemy również ciekawy opis pożaru miasta w 1945 roku.
W tym miejscu
chciałbym poświęcić kilka słów Ludwikowi Ochockiemu, absolwentowi nowomiejskiej
szkoły, który chodził do klasy razem z Januszem Pawłowskim. Otóż został on ministrem
środowiska, a w Nowym Mieście Lubawskim mieszkał na ul. Kościelnej obok organistówki
(naprzeciw bramy wjazdowej na teren plebanii). Ojciec ministra był przedwojennym
nowomiejskim kupcem. Jego sklep znajdował się obok sklepu bławatnego i jest widoczny
na powyższych zdjęciach. Po wojnie kupiec Ochocki został czołowym działaczem Spółdzielni Spożywców
"Społem". Urodzony w NML Ludwik Ochocki w latach 1972-1981 był ministrem
środowiska, ukończył studia na Wydziale Transportu Wyższej Szkoły Ekonomicznej w
Szczecinie, gdzie uzyskał tytuł doktora nauk ekonomicznych.
Na zakończenie
chciałbym poruszyć wydarzenia, które wzbudziły moje zainteresowanie. Otóż napisałem
kiedyś artykuł pt. "Obozy w których mordowano Żydówki. Poznaj czarne karty z historii Ziemi Lubawskiej".
W artykule tym opisałem obozy dla żydowskich kobiet w Gwiździnach, Naguszewie, Gutowie,
Krzemieniewie i Brzoziu Lubawskim. Niemcy latem 1944 roku zwozili do tych obozów
żydowskie kobiety, których zadaniem była budowa umocnień. Od wschodu zbliżała się
Armia Czerwona, a umocnienia miały ją powstrzymać. Zapewne w 1944 roku Niemcy jeszcze
wierzyli, że będą walczyć na tych terenach z Rosjanami. Ostatecznie w styczniu 1945
roku Rosjanie wkroczyli na Ziemię Lubawską, a Niemcy bez walki uciekli na zachód.
Wspominam o tym artykule ponieważ Janusz Pawłowski w swojej książce fajnie opisuje
wspomnienia z tamtego okresu: "Latem
1944 roku Niemcy zarządzili akcję kopania rowów strzeleckich i dołów przeciwczołgowych
na okolicznych polach. Wszyscy młodzi ludzie, mężczyźni i kobiety zostali zmuszeni
do stawienia się z łopatami w wyznaczonym miejscu i pod kierunkiem nadzorców i majstrów
budowali transzeje. Rowy te ciągnęły się kilometrami po stokach okolicznych wzgórz.
Umacniano ich boczne ściany faszyną przytrzymywaną przez kołki sosnowe. Poszczególne
stanowiska dowodzenia łączono kablem telefonicznym wkopywanym w ziemię. Po wojnie
kable te wydobywano, bo nadawały się do użytku. takie okopy budowano na całym Pomorzu.
Podobnie i rowy przeciwczołgowe. I ja, mimo, że miałem tylko dwanaście lat, byłem
zmuszony do tej pracy. Długo po wojnie rowy te straszyły na okolicznych stokach
wzgórz i stanowiły miejsce zabaw dziecięcych. To samo doły przeciwczołgowe. Po latach
zapadły się bądź zostały zasypane".
Autor: Tomek
Kontakt:
ziemialubawska@protonmail.com
Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)