wtorek, 18 listopada 2014

Janusz Pawłowski, Mój zegar niesłoneczny



Aldous Huxley, autor słynnej powieści pt. "Nowy wspaniały świat", który swoim geniuszem dorównał Orwellowi, napisał kiedyś genialne słowa:

"Kto umie czytać,

posiadł klucz do wielkich czynów,

do nieprzeczuwanych możliwości,

do upajająco pięknego,

udanego i sensownego życia".


            Piękne, mądre i prawdziwe są to słowa. Każdy, kto posiadł umiejętność czytania i korzysta z niej na co dzień rozwija i wzbogaca się wewnętrznie. Ja niedawno przeczytałem bardzo ciekawą książkę Janusza Pawłowskiego pt. "Mój zegar niesłoneczny". Książka wspaniała ponieważ autor opisał w niej swoje wspomnienia, w których Ziemia Lubawska gra pierwsze skrzypce.

            Książka ta pokazuje jak wyglądało zwyczajne, codzienne życie w Kurzętniku i Nowym Mieście Lubawskim w okresie międzywojennym, podczas II wojny światowej (1939-1945) oraz w czasach powojennych. Bardzo się cieszę, że mogłem przeczytać wspomnienia pana Pawłowskiego ponieważ odnalazłem w nich coś cennego, opowieści naocznego świadka wielu interesujących wydarzeń. Oby jak najwięcej osób tak jak ja sięgnęło po "Mój zegar niesłoneczny".
           
            Zacznijmy od początku. Dziadek Pana Pawłowskiego, autora książki był burmistrzem w Dębicy (województwo podkarpackie) i w latach 1918-1919 walczył w obronie Lwowa, ba za życia chwalił się nawet dyplomem podpisanym przez gen. Tadeusza Rozwadowskiego. Różne koleje losu sprawiły, że rodzice autora sprowadzili się do Mikołajek, wsi położonej w obecnym powiecie nowomiejskim. Ojciec autora otworzył we wsi sklep spożywczy (tzw. kolonialkę). W 1938 roku rodzice autora przenieśli się z Mikołajek do Nowego Miasta Lubawskiego, gdzie założyli kolejny interes w postaci większej kolonialki (większego sklepu). Sklep ten znajdował się na ul. 3 Maja w budynku, który obecnie nie istnieje. W jego miejscu stoi dziś restauracja Tiffany. Jednak w okresie międzywojennym znajdował się w tym miejscu ładny hotel, którego właścicielką była Niemka, niejaka Bona. Niestety budynek ten został spalony przez Rosjan w roku 1945. Tak więc przed wybuchem wojny, od 1938 roku, rodzice autora wynajmowali u Bony lokal, w którym prowadzili swoją kolonialkę. W tym samym budynku mieszkali lekarze, przedsiębiorcy, przyjmowali doktorzy Piotrowski i Werner. Autor pisze, że przy tej samej ulicy znajdowało się więzienie. Poza tym odnotował on o obecnej ul. 3 Maja takie oto słowa: "Pamiętam też przez mgłę nowomiejskie pochody bezrobotnych, odbywały się na obecnej ulicy 3 maja, a wtedy - jeśli mnie pamięć nie myli - Różanej, bo była obsadzona różanymi drzewkami, w dodatku między nimi rozlokowano girlandy bluszczu, które rozciągały się od drzewka do drzewka. Była to taka nowomiejska promenada". Poniżej umieściłem zdjęcia ulicy 3 Maja z okresu II wojny światowej (1939-1945). Widać na nich nieistniejący dziś budynek, który należał do Niemki Bony.


(Fot. Ryszard Zawadzki)


(Fot. Ryszard Zawadzki)


 
   
            Książka Pawłowskiego jest prawdziwą skarbnicą wiedzy. Wystarczy wyjść na ulicę i zapytać młode osoby co oznacza robienie zakupów "na borg"? Starsze osoby jeszcze pamiętają, że "na borg" oznacza "na kredyt" (na zeszyt).
            A teraz zagadka na poniższym zdjęciu widać procesję Bożego Ciała na rynku w Nowym Mieście Lubawskim. Na środku widzimy częściowo zasłonięty napis sklepu: "BŁAWAT" B. Gęstwicki. Czy wiecie co się znajdowało w tym lokalu? Otóż był to sklep bławatny. Niestety ta ładna kamienica już nie istnieje ponieważ spalili ją Rosjanie w 1945 roku. Obecnie w tym miejscu znajduje się apteka "Pod Orłem". No dobra ale co to znaczy sklep bławatny? Autor pisze, że w XXI wieku sklepy bławatne są rzadkością ponieważ obecnie większość Polaków kupuje gotowe ubrania. W sklepach bławatnych klient dostarczał, krawcowi-rzemieślnikowi materiał z metra, na przykład na ubranie. Klienci dostarczali materiał, a w zamian po jakimś czasie otrzymywali zamówiony strój. Sklep bławatny w Nowym Mieście Lubawskim prowadził miejscowy Żyd, który często stawał przed sklepem i nawoływał przechodniów, kłaniał się im i zachęcał do skorzystania ze swoich usług. Żyd ten "wysoki, szczupły, z charakterystyczną twarzą i specyficznym ubiorem, budził moją sympatię. Takie postępowanie to był ówczesny marketing. Polscy kupcy tak nie robili, więc i obroty mieli mniejsze".

(fot. Krzysztof Kliniewski)

(fot. Krzysztof Kliniewski)





            Książka "Mój zegar niesłoneczny" jest wspaniałą skarbnicą wiedzy o nauczycielach z Kurzętnika i Nowego Miasta Lubawskiego. I tak np. w okresie powojennym w NML nauczycielką historii była profesor Wnęk, o której autor pisze bardzo pozytywnie. Prof. Wnęk była absolwentką Uniwersytetu Lwowskiego. Prof. Grzebień i prof. Kołpacki uczyli języka polskiego. Prof. Grzebień zmarł w 1951 roku. W Nowomiejskim gimnazjum było jeszcze wielu wspaniałych nauczycieli, matematyki uczył najpierw prof. Krajewski, a potem. prof. Chmieliński. Natomiast języka francuskiego uczyła profesor Witkowska, a łaciny najpierw prof. Krajewski, a potem prof. Grzebień, który był ojcem znanego toruńskiego ortopedy. Nauczycielem gimnastyki był profesor Wierzbicki, którego dzieci nazywały Felek. "Wyróżniającą się postacią był profesor Eryk Buchwald. Uczył wielu przedmiotów, zajęć praktycznych, fizyki, śpiewu, prowadził chór szkolny. Bardzo mu psociliśmy, ale po zakończeniu nauki uznał nas za morową klasę".
           
            W powojennej szkole w Nowym Mieście Lubawskim działało wiele organizacji społecznych, które w swojej książce Pawłowski wymienia. Były to PCK, kółka zainteresowań, klub sportowy "Zgoda", Liga Lotnicza, Liga Przyjaciół Żołnierza i wie innych. Okoliczna młodzież miała w tamtym okresie swoje sukcesy. Najlepszymi biegaczami na sto i dwieście metrów byli Henio Pański, Miecio Marcinkowski i Zbigniew Mroczyński, który zakwalifikował się do kadry narodowej. Do klasy z autorem chodziła Stefania Krajnik, która w późniejszym czasie została żoną Renesława Czapnika. Poza tym do tej samej klasy chodził jeden z konstruktorów urządzeń programu Apollo Alfons Rachwalski. W tej samej klasie byli też przyszły minister środowiska Ludwik Ochocki oraz profesor Zyta Gilowska. Te nazwiska najlepiej pokazują jak wysoki był poziom szkoły w Nowym Mieście Lubawskim.

            We wspomnieniach autora natkniemy się też na postać Jana Jedy, który po wojnie założył Polską Organizację Młodzieży Katolickiej. Znajdziemy również ciekawy opis pożaru miasta w 1945 roku. 

            W tym miejscu chciałbym poświęcić kilka słów Ludwikowi Ochockiemu, absolwentowi nowomiejskiej szkoły, który chodził do klasy razem z Januszem Pawłowskim. Otóż został on ministrem środowiska, a w Nowym Mieście Lubawskim mieszkał na ul. Kościelnej obok organistówki (naprzeciw bramy wjazdowej na teren plebanii). Ojciec ministra był przedwojennym nowomiejskim kupcem. Jego sklep znajdował się obok sklepu bławatnego i jest widoczny na powyższych zdjęciach. Po wojnie kupiec Ochocki został czołowym działaczem Spółdzielni Spożywców "Społem". Urodzony w NML Ludwik Ochocki w latach 1972-1981 był ministrem środowiska, ukończył studia na Wydziale Transportu Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Szczecinie, gdzie uzyskał tytuł doktora nauk ekonomicznych.

            Na zakończenie chciałbym poruszyć wydarzenia, które wzbudziły moje zainteresowanie. Otóż napisałem kiedyś artykuł pt. "Obozy w których mordowano Żydówki. Poznaj czarne karty z historii Ziemi Lubawskiej".  W artykule tym opisałem obozy dla żydowskich kobiet w Gwiździnach, Naguszewie, Gutowie, Krzemieniewie i Brzoziu Lubawskim. Niemcy latem 1944 roku zwozili do tych obozów żydowskie kobiety, których zadaniem była budowa umocnień. Od wschodu zbliżała się Armia Czerwona, a umocnienia miały ją powstrzymać. Zapewne w 1944 roku Niemcy jeszcze wierzyli, że będą walczyć na tych terenach z Rosjanami. Ostatecznie w styczniu 1945 roku Rosjanie wkroczyli na Ziemię Lubawską, a Niemcy bez walki uciekli na zachód. Wspominam o tym artykule ponieważ Janusz Pawłowski w swojej książce fajnie opisuje wspomnienia z tamtego okresu: "Latem 1944 roku Niemcy zarządzili akcję kopania rowów strzeleckich i dołów przeciwczołgowych na okolicznych polach. Wszyscy młodzi ludzie, mężczyźni i kobiety zostali zmuszeni do stawienia się z łopatami w wyznaczonym miejscu i pod kierunkiem nadzorców i majstrów budowali transzeje. Rowy te ciągnęły się kilometrami po stokach okolicznych wzgórz. Umacniano ich boczne ściany faszyną przytrzymywaną przez kołki sosnowe. Poszczególne stanowiska dowodzenia łączono kablem telefonicznym wkopywanym w ziemię. Po wojnie kable te wydobywano, bo nadawały się do użytku. takie okopy budowano na całym Pomorzu. Podobnie i rowy przeciwczołgowe. I ja, mimo, że miałem tylko dwanaście lat, byłem zmuszony do tej pracy. Długo po wojnie rowy te straszyły na okolicznych stokach wzgórz i stanowiły miejsce zabaw dziecięcych. To samo doły przeciwczołgowe. Po latach zapadły się bądź zostały zasypane"




Autor: Tomek

Kontakt: 
ziemialubawska@protonmail.com






Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)