czwartek, 8 kwietnia 2010

Mordy na Polakach z Ziemi Lubawskiej

Rynek w Nowym Mieście Lubawskim, II wojna światowa (fot. Krzysztof Kliniewski)


Często zastanawiam się dlaczego podczas wojny na terenie mojego miasta doszło do tylu okrucieństw. Jak wytłumaczyć fakt, że ludzie żyjący przez wiele lat w przyjaźni we wrześniu 1939 roku przyjęli tak różne role: jedni stali się katami, a drudzy ofiarami. Nic przecież nie zapowiadało takiego przebiegu zdarzeń. Im bardziej zagłębiam się w lokalną historię z czasów okupacji tym większe przerażenie mnie ogarnia.

Życie w Nowym Mieście Lubawskim przed 1939 rokiem było niezwykle barwne. Polacy, Niemcy i Żydzi żyli obok siebie, a ich dzieci często się wspólnie bawiły. Ewangelicy wypili niejedno piwo razem z katolikami rozmawiając o polityce i błahostkach. Ulubionym miejscem mniejszości niemieckiej była kawiarnia u Rogowskiego. Tam nasi „Polscy Niemcy” bawili się i załatwiali swoje interesy. Najbardziej wpływowymi z nich byli: Hauptmann von Kluscher z Ostrowitego, doktor Geiger z majątku Mortęgi oraz Richardt z Czachówka, który często częstował polskich urzędników papierosami ze złotej antycznej szkatuły. Kolejnymi szanowanymi Niemcami był Henryk Modrow z Gwiździn, Richter z Bagna oraz czterej bracia Ortovius i wielu innych o których wspomnę później.

Mieszkańcy ziemi lubawskiej żyli z Niemcami w przyjaźni, byli dla nich uprzejmi i życzliwi. W latach trzydziestych XX wieku (przed wybuchem wojny) mordercy i pomordowani wspólnie cieszyli się życiem. Jedni z największych morderców Schneiderowie, właściciele dużego młyna i ziemi w Bratianie robili interesy z dwoma największymi kupcami zbożowymi Modrzejewskim oraz Nowaczykiem. Ich przyjacielem był Mieczysław Bork dyrektor Banku Ludowego w Nowym Mieście Lubawskim, który wpuszczał Schneiderów do swego gabinetu poza kolejką, a po załatwieniu interesów rozmawiał z nimi o sprawach codziennych. Poza tym mieszkańcy często w celu podkreślenia swojego szacunku dla narodowości swoich sąsiadów zwracali się do nich po niemiecku. Jak widzimy do 1939 roku w Nowym Mieście Lubawskim Niemcy i Polacy żyli w zgodzie, a nawet w przyjaźni. Dlaczego więc na początku okupacji doszło do takiej tragedii ? (poczytaj o mordach na okolicznej ludności)

To czego ogół opinii publicznej zaczął dowiadywać się po wojnie wstrząsnęło wszystkimi. Finałem przerażających wydarzeń z Nowego Miasta Lubawskiego i okolic był proces w Fuldzie. Na ławie oskarżonych zasiedli wówczas bracia Erwin i Gotfried Achilliusowie oraz bracia Georg i Herbert Schneiderowie. Oskarżono ich o dokonanie kilkuset morderstw na dawnych znajomych i przyjaciołach (takich jak Mieczysław Bork). Niestety wielu innych niemieckich morderców zdołało zbiec, dzięki czemu uniknęli procesu.

Opisy zbrodni dokonane przez okolicznych Niemców (najczęściej członków Selbstschutzu) są bardzo drastyczne. Mnie osobiście bardzo zszokowała historia Władysława Mówki, właściciela jedynej taksówki w Nowym Mieście Lubawskim. Pan Mówka w 1936 roku poszedł na 3 – miesięczne szkolenie wojskowe i na ten czas zatrudnił Erwina Achilliusa Niemca, który miał odpowiednie uprawnienia do prowadzenia pojazdu i godnie go zastępował. Taksówkarz wyjeżdżając do wojska powiedział do swojej żony: „Masz mu dawać dobrze jeść, żeby nas nie obgadał przed ludźmi”. Pani Mówka miała o nowym pracowniku dobrą opinię, a oto jej własne słowa: „Erwin jadł to samo co my. Powodziło się nam nieźle. Erwin był zażenowany, prosił mnie: - Niech Pani nie daje takich smakołyków, nie potrzeba. – Sypiał u nas. Byłam z niego zadowolona. Po kolacji chodził zawsze na spacery. Był uczciwy, z zarobionych pieniędzy rozliczał się sumiennie”.

Wrzesień 1939 roku dokonał wielkich zmian w ludzkich sercach, a wspomniany Erwin razem z bratem zabijał Polaków nie oszczędzając taksówkarza. Dlaczego?

Oto słowa żony Władysława Mówki wypowiedziane już po śmierci męża:
"- Uprzedzali mnie znajomi Niemcy: „Jak mąż pani wróci z wojny, to niech się szybko ubiera i wyjeźdźa stąd” Powtórzyłam mu to. Oburzył się: „Ja się nie boję, nikomu nic złego nie zrobiłem, mam czyste sumienie”.
2 listopada wieczorem mąż leżał na kozetce i bawił się z sześcioletnią córeczką. Stęsknił się za nią, bo w domu był dopiero kilka dni. Baraszkowali. Małą śmiałą się i ściskała go za szyję. Nagle zaświecił ktoś latarką w okno. Pukanie do drzwi. Weszli Danger i Papst (Niemcy). „Czy tu mieszka Mówka?” Ubierać się. Pójdzie pan z nami!” Mąż pożegnał się ze mną i z dzieckiem. Więcej go nie widziałam. Na drugi dzień poszłam do Selbstschutzu. W wejściu spotkałam Achilliusa, brata tego, który u nas pracował przed wojną „Wczoraj wieczorem mego męża aresztowano. Chciałą się dowiedzieć, czy będzie wywieziony, czy pozostanie tutaj”. Zmierzył mnie wzrokiem i powiedział: „On tyle dostał, że już w życiu nic więcej nie będzie potrzebował”.
W kilka dni potem dowiedziałam się, że dwaj członkowie Selbstschutzu opowiadali sobie w restauracji o tym, jak katowali mojego męża. Podobno najpierw szarpał go pies, a potem rozebrali go i nagiego posadzili na rozpalonym piecyku. Jeszcze tej samej nocy wlekli go przywiązanego za samochodem do bratiańskiego lasku albo do Nawry, gdzie chowali pomordowanych”
.



Autor: Tomasz Chełkowski

Kontakt: 
ziemialubawska@protonmail.com






Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)