wtorek, 26 stycznia 2010

Obóz dla dzieci w Lubawie


Przez cały okres okupacji hitlerowskiej istniał w Lubawie, na ul. Grunwaldzkiej, naprzeciw szpitala obóz dla dzieci, w którym dochodziło do przerażających scen, tortur i mordów na polskich dzieciach. Opisy naocznych świadków, którzy przeżyli tą gehennę są wstrząsające i pokazują w całej okazałości sens rasowej filozofii nazistów. Otto Kluge – Grunau, komendant obozu, przez młodych więźniów zwany laggerkomandantem „pierwszym po Bogu” dzielił jeńców na trzy kategorie. Do pierwszej zaliczano dzieci zdrowe, słabo przywiązane do polskości takie, które można wywieźć do Rzeszy i zgermanizować. Drugą kategorię stanowiły dzieci zdolne do pracy, a trzecią takie, które powinno się jak najszybciej zlikwidować. Chodzi tu głównie o dzieci inteligencji i członków AK. Komendant Kluge przez pięć lat swojej pracy zarejestrował w obozowych kartotekach ok. 10 tys. młodych więźniów w wieku od 10 do 17 lat. W obozie przebywali głównie polscy chłopcy, ale w 1943 roku przez krótki okres czasu znalazły się tam również dziewczęta, które później przewieziono do Lidzbarka Welskiego.

Komendant obozu i jego zastępy w sadystyczny sposób znęcali się nad młodocianymi więźniami. Każdy nowy „mieszkaniec” obozu musiał przejść chrzest bojowy, który często był najokrutniejszym doświadczeniem w życiu tak młodego człowieka. Pierwszym etapem było przywitanie przez komendanta, który bił nowicjusza gumową pałką, a potem zadawał mu pytanie: Alles In Ordnung? Osoby przebywające dłużej w obozie wiedziały, że na takie pytanie należy odpowiedzieć: Jawohl, Herr Lagerkommandant. Alles In Ordnung. Nowicjusz niestety nie mógł tego wiedzieć dlatego najczęściej milczał za co otrzymywał kolejne ciosy gumową pałką. Po rozmowie wstępnej obolałe dziecko musiało się rozebrać i ubrać w obozową koszulę, w której było umieszczane na siedem dni w specjalnej celi dla nowicjuszy, która latem była do zniesienia ale zimą często kończyła żywot młodego człowieka, który po prostu zamarzał.

Obozowa codzienność również nie należała do przyjemnych. Więźniowie musieli wstawać o 5 rano i przygotować się do ciężkiego dnia. O godzinie 7 podawano śniadanie, przez pięć lat codziennie takie same składające się z kromki chleba i kubka kawy bez cukru, na obiad dzieci dostawały litr wodnistej zupy gotowanej najczęściej z buraków, a na kolację ponownie kromkę chleba i czarną kawę. Mali więźniowie byli podzieleni na komanda liczące 15 osób, które zmuszano do ciężkiej pracy w lubawskim tartaku, fabryce Niemca Wolframa Kreutzlina, w której wykonywały podpinki do hełmów wojskowych, przy ulicy Dworcowej gdzie budowały basen przeciwpożarowy i wszędzie tam gdzie trzeba było wykonać jakąś ciężką pracę. Naoczni świadkowie wspominają, że małe dzieci wykorzystywano nawet podczas kopania rowów kanalizacyjnych na ulicy Gdańskiej oraz do prac rolnych w okolicznych gospodarstwach niemieckich.

Czesław Czubak jeden z pierwszych więźniów w obozie, który spędził w nim pięć lat swojego życia w książce „Alles In Ordnung? Listy do Lagerkommandanta” opisuje wiele wstrząsających faktów ze swojej niewoli. W jednym z listów Czubak opisuje jak w marcu 1944 roku u dwóch członków komando znaleziono po jednym prażonym ziemniaku. Komendant ukarał ich w następujący sposób: „(…) dwaj „przemytnicy” (…) musieli stać do rana na baczność. Nago. Ale to jeszcze nie wszystko. Następnego dnia podczas apelu kazał pan przynieść dwa kozły do piłowania drewna. Wybrał pan czterech z tego samego komanda i kazał pan Tych dwóch „gówniarzy” (pańskie słowa) przywiązać do kozłów. Potem wręczył pan każdemu z owych czterech pejcze zakończone żelazną czy ołowianą kulką i kazał bić Na razie po piętnaście razów [po jakimś czasie] na moment któryś z chłopców [nie mogąc znieść krzyków] przestał bić. Wyrwał mu pan pejcz i najpierw wymierzył nim kilka razów, gdzie padło, a potem dokończył pan dzieła na owych dwóch nieszczęśnikach. Następnie kazał pan ich zawlec do karceru. W dwa dni później jeden z nich zmarł. Nazywał się Raszeja. Drugi jakoś wylizał się z tej potwornej przygody”. Przytoczony przykład sadyzmu jest jednym z wielu, które na stałe zamieszkały we wspomnieniach Czubaka oraz pozostałych więźniów obozu.

Kolejna przerażająca informacja pochodzi od siostry Antoniny Szneider, szarytki, która podczas hitlerowskiej okupacji była administratorką jedynego lubawskiego szpitala. Siostrze udało się zdobyć zaufanie gestapowca, który miał nadzór nad szpitalnymi majątkami Kupnerówką i Grabowo. Przychodził on do szpitala na dietetyczne obiady i opowiadał o dzieciach przetrzymywanych w obozie. Gestapowiec nigdy nie jadał ryb, a kiedy siostra Antonina zapytała go dlaczego odpowiedział, że zwłoki chłopców, którzy zginęli podczas próby ucieczki i tych, których zamordowano z innego powodu wywozi się nad jezioro w Ostródzie i tam topi.




Autor: Tomek Chełkowski

Kontakt: 
ziemialubawska@protonmail.com






Wszelkie prawa zastrzeżone!
Jeśli chcesz skorzystać z moich materiałów najpierw zapytaj mnie o zgodę ;)