poniedziałek, 20 lipca 2015

Ziemia Lubawska zmierzch starych Bogów (ROZDZIAŁ 2 SPOTKANIE)

Poniższa mapka stanowi wprowadzenie do rozdziału drugiego, który rozpoczyna się podczas oblężenia grodu zwanego Pikową Górą. Jest to gród, który istniał naprawdę. Jego pozostałości (zwane grodziskiem) znajdują się w Nowym Dworze Bratiańskim, małej wsi położonej w granicach historycznej Ziemi Lubawskiej (w czasach pogańskich zwanej Ziemią Sasinów).  Na początku tego rozdziału pada nazwa Dreuanza, oczywiście dotyczy ona rzeki Drwęcy.

Jako ciekawostkę warto podać, że nazwa Drwęca w źródłach pisanych pojawiła się po raz pierwszy w 1222 roku i brzmiała właśnie Dreuanza. Wiemy, że takim określeniem posługiwali się zarówno Słowianie, Prusowie, jak i przedstawiciele innych ludów wielokrotnie odwiedzających te malownicze tereny. Mieczysław Łydziński twierdzi, że etymologia (pochodzenie) nazwy wiąże się z wedyjskim słowem dreva, łacińskim Dreuentia, germańskim druhen lub staropruskim dreoso – słowa te w tłumaczeniu na język polski znaczą: bieg rzeki.

Święty Gaj, o którym jest mowa na początku rozdziału w XIII wieku znajdował się w Łąkach Bratiańskich (mniej więcej tam gdzie dziś są ruiny klasztoru).


P.s. tym którzy nie czytali rozdziału pierwszego przypominam, że powieść jest wzbogacona o dopiski historyczne, czyli fakty, legendy, podania, które rozpoczynają się i kończą kwadratowymi nawiasami: 
[ ].






ROZDZIAŁ 2
SPOTKANIE

            Oblężenie trwa już od siedmiu dni. Niedaleko przepływa rzeka Dreuanza, a przy niej znajduje się lipowy Święty Gaj, z dębem i wiecznym ogniem. Lokalni Prusowie, podobnie jak jeszcze niektórzy w okolicach Lubawy, cały czas oddają w nim cześć Pani Pergurbii, zwanej też Majumą oraz bogini Kurke. Dusze matek i sióstr tutejszej ludności mieszkają tam w świętych lipach. Wiem to od naszych jeńców, których schwytaliśmy na początku oblężenia. Ludzie ci dalej wierzą w starych bogów. Ja jednak jestem inny, tak jak Surwabuno, władca Lubawy, od siedmiu lat jestem chrześcijaninem. Surwabuno nawrócił się na nową wiarę w roku 1215, a rok później zabrał mnie, swojego wiernego sługę do Rzymu - tam nauczyłem się pisać i czytać. Te niesamowite budynki, większe od naszych grodów, zbudowane z kamienia i tworzywa twardszego niż drewno - zwanego cegłą. Uzbrojenie tamtejszych wojów i ogromne bogactwo. To, co ujrzały moje oczy przekonało mnie, że Bóg chrześcijan jest silniejszy od naszych bogów. Oj! Gdyby ci jeńcy i załoga grodu widzieli to, co ja widziałem! Wtedy by się tak kurczowo nie trzymali dawnej wiary, nie stawialiby oporu i nie atakowali nas, dlatego, że odeszliśmy od wierzeń przodków. Dziś musimy to zakończyć i zdobyć gród. Ale co ze Świętym Gajem? Czy będziemy musieli tam wkroczyć i ściąć drzewa? Słyszałem takie plotki. Mimo przyjęcia nowej religii boję się gniewu starych bogów, mam nadzieję, że biskup Chrystian nie wyda nam takich rozkazów. Skoro gaj przy Lubawie biskup oszczędził, z szacunku dla starych bóstw, albo ze strachu przed buntem, to zapewne oszczędzi też tutejsze święte miejsca, w których starzy bogowie objawiają swoją moc.
            Muszę przerwać pisanie i odłożyć pergamin, ponieważ rijkas Surwabuno, właśnie kazał nam wznowić oblężenie.
- Divan, członek drużyny rijkasa z Lubawy, siódmy dzień oblężenia Pikowej Góry. Rok 1222.


           Surwabuno tradycyjnie został wybrany na wodza wyprawy, której zadaniem było nawrócenie ostatnich w tej części Ziemi Sasinów opierających się chrześcijaństwu niepokornych Prusów. Rijkas z Lubawy, był dzielnym wojownikiem, który właśnie próbował namówić obleganych do poddania grodu. Przemówił do nich w języku pruskim tymi oto słowami: "dzielni wojownicy, którzy nie chcecie odstąpić od religii przodków, przyjmijcie chrzest, a w zamian oszczędzimy wasze kamienie ofiarne i gaje. Nie skrzywdzimy wajdelotów i kapłanek, nie zgasimy świętego ognia w waszym gaju. Tylko przyjmijcie chrzest i nade wszystko przysięgnijcie, że nie będziecie najeżdżać ziem naszych, biskupa Chrystiana i chrześcijan z Mazowsza. Pan nasz Chrystian obiecał uszanować wasze tradycje, jeśli przyjmiecie chrzest i oddacie swoje grody pod jego władanie. Czy liczne wyprawy chrześcijan z Mazowsza, które po moim chrzcie, przybywały, aby ochronić nas, nowo nawróconych neofitów niczego was nie nauczyły?". 

- Divanie, mój przyjacielu, powiedziałem to, tak jak mi doradziłeś, jednak czy nie byłoby lepiej gdybyśmy podpalili gród?

- Panie, wiem, że oni twardo stoją przy wierze przodków, nie chcą nawet słyszeć o odejściu od swojej religii. W okolicy Pikowej Góry mieszka wiele kapłanek i kapłanów, wiara przodków zawsze była tu silna. Wierzę jednak, że z czasem nawet oni przyjmą chrzest. Lepiej jest ich przekonać, aby do nas dołączyli. Im więcej osób przyrzeka ci wierność, tym lepiej dla ciebie. Divan zbliżył się do rijkasa i szeptem dodał: lepiej niech przyrzekają wierność tobie, niż biskupowi. On i tak ma się za Pana tych ziem, ale prawda jest taka, że gdyby nie twoje poparcie to nikt biskupa by nie słuchał. Gdybyś ty nie przyjął chrztu to nikt w okolicy Lubawy by tego nie zrobił, a przynajmniej większość z nich by się nie dała ochrzcić. Oni tak naprawdę idą za tobą Surwabuno. Jak myślisz, dlaczego po twoim, naszym chrzcie, biskup Chrystian sprowadził do Lubawy tylu chrześcijańskich rycerzy? Zapytał Divan i po chwili sam odpowiedział: bo biskup bał się, że my nowo nawróceni poganie, neofici powrócimy do starych wierzeń i zaatakujemy chrześcijan.

- Ale dlaczego mają mi przyrzekać wierność? Dopytywał Surwabuno. Przecież ja nie jestem żadnym księciem ani władcą.

- Teraz musimy wybrać sobie władcę, czasy wolności, w których powoływaliśmy rijkasa tylko podczas wojen odeszły. Po przyjęciu chrześcijaństwa wielu się od nas odwróciło, oskarżyli nas o zdradę starych bogów. Biskup Chrystian został mianowany przez papieża biskupem całych Prus. Stał się władcą wszystkich pruskich plemion aż po Sambię i Nadrowię. Potrzebujemy kogoś, kto byłby naszym pruskim księciem, za którym będziemy mogli iść. Widziałeś Rzym? Papież jest władcą Kościoła, biskupi są władcami w diecezjach, na ziemiach Polan są wojewodowie i książęta. A u nas? U nas każdy żyje jak chce i to nas zgubi. Plemiona Pomezan, Pogezan, Warmowie, Natangowie i pozostałe pruskie plemiona próbują żyć po staremu i zachowują się tak jakby chrześcijanie nie istnieli. U nas nie ma króla, który by mógł zjednoczyć przeciwko chrześcijanom wszystkich Prusów. Musimy żyć zgodnie z zasadami nowej wiary, jeśli chcemy przetrwać. Potrzebujemy silnego przywódcy. Za biskupem Chrystianem do Prus zaczęło przybywać wielu chrześcijan, lokują tu swoje wsie, a my Prusowie tak jak dawniej mieszkamy w lasach i budujemy grody, w których chowamy się tylko w razie niespodziewanego ataku. Tak dalej być nie może, potrzebujemy władcy, który będzie nas reprezentował wobec biskupa i przybywających z Zachodu rycerzy. Nie zapominaj tego, co biskup opowiedział o księciu Polan, Mieszkiem zwanym...
            - A wracając do pomysłu podpalenia grodu - Divan zmienił temat ponieważ wiedział, że to nie jest dobry moment na kolejną rozmowę o Mieszku. -  Masz waleczne serce ale czasem zapominasz o okazywaniu litości, którego uczy nowa religia.
            - Litości? Przyjacielu, co masz na myśli?
            - Tak litości. Kiedy byliśmy w Rzymie, ty przebywałeś cały czas z biskupem Chrystianem, a ja pobierałem nauki od pewnego duchownego. Zrozumiałem wówczas, że warto okazywać litość, że zabijanie, czy składanie ofiar z ludzi nie jest niczym chwalebnym. Kiedyś po każdej wygranej bitwie składaliśmy w ofierze bogom jednego z jeńców, a w okresie wojen zabijaliśmy dziewczynki wierząc, że odrodzą się, jako nasi krewni i będzie im lepiej. Ale czy mieliśmy do tego prawo? Albo, czy ma sens spalanie pokarmów i złowionych ryb na kamieniach, jako ofiary dla bogów? Nowa wiara uwalnia nas od wielu zbędnych rytuałów, wystarczy tylko chodzić na mszę do kościoła i słuchać nauk duchownych, którzy przybyli z biskupem Chrystianem. Uczestnictwo we mszy jest jedyną ofiarą, jaką każą nam składać. Dzięki nowej wierze zrozumiałem, że wolę zabijać tylko tych, którzy mnie atakują, a jeśli sam muszę zaatakować to tylko w ostateczności, kiedy mam pewność, że atakuję w słusznej sprawie. Poza tym, jeśli okażesz im litość to pozostali mogą to docenić i tak jak my przyjąć chrzest. Jeśli jednak będziesz bezlitosny to oni wszyscy utwierdzą się w starych wierzeniach i będą naszymi wrogami.
            Surwabuno chwilę zastanawiał się nad słowami swojego przyjaciela. Ostatecznie po raz kolejny utwierdził się w tym, że nowe wierzenia są lepsze. Rozmyślałby dalej, gdyby nie strzała wystrzelona z łuku i przelatująca tuż nad jego lewym uchem. Załoga grodu widocznie nie zgadzała się z wcześniejszymi słowami Surwabuno i postanowiła dziś pierwsza zaatakować.



[ Rijkas słowo to było znane każdemu Prusowi. Oznaczało władcę, wodza, naczelnika. Rijkasa powoływano tylko podczas wojen, organizowania łupieżczej wyprawy na ziemie chrześcijan lub na ziemie innych plemion pruskich. W życiu codziennym, w okresie pokoju, Prusowie nie potrzebowali wodzów, władców, książąt i królów. Tak samo było u Słowian aż do przyjęcia w 966 roku chrześcijaństwa przez Mieszka I. Prusowie z Ziemi Sasinów na terenie, której zbudowano Lubawę również przez tysiące lat żyli, jako ludzie wolni, bez władzy centralnej, bez podatków z rijkasami wybieranymi tylko w czasach wojen. Sprawa skomplikowała się dopiero w pierwszej połowie XIII wieku z powodu chrześcijaństwa zapuszczającego korzenie w Lubawie i okolicach. ]



            Dzień upłynął na wzajemnym ostrzale. Ostatecznie nie zdecydowano się na próbę podpalenia grodu i spalenia żywcem wszystkich obrońców oraz mieszkańców. Widocznie, rijkas Surwabuno uwierzył, że uda mu się zdobyć gród i dołączyć go do ziem rządzonych przez chrześcijan. Pomiędzy Lubawą i Pikową Górą udało się pokonać wielu pruskich buntowników, niektórzy zginęli, a inni przysięgli wierność biskupowi Chrystianowi oraz księciu z Lubawy (coraz więcej osób tak nazywało Surwabunę, książę z Lubawy, książę Prusów albo władca Prusów tak brzmiały najpopularniejsze z tytułów, które zaczęto do niego "przyszywać" po przyjęciu w Rzymie chrztu). W każdym z podbitych miejsc zbudowano drewniany kościółek i uczono pruskich Sasinów o nowej religii. Oczywiście pospólstwo i niewolnicy musieli przyjąć chrzest i ustnie zobowiązać się, że odstąpią od religii przodków. Największy problem stanowili wajdeloci, pruscy kapłani dalej wyznający wiarę w wielu bogów oraz osoby najstarsze, które nawet nie chciały słyszeć o zmianie wyznawanej religii.
            Wzajemny ostrzał, podobnie jak podczas poprzednich dni oblężenia, nie odniósł większego skutku. Nikt się nie spodziewał tego, że tej nocy wszystko się zakończy w sposób o wiele bardziej krwawy niż by sobie tego życzył Divan.
            Tymczasem Surwabuno zauważył, że budowniczy sprowadzony przez biskupa Chrystiana właśnie się zbliża.
            - Panie dziś przed zmrokiem skończymy budowę, a jutro o świcie będziemy mogli zaatakować. Gdybym był na miejscu od pierwszych dni oblężenia to ten gród zamieszkiwany przez plugawych pogan już dawno byłby nasz.
            - Mistrzu Jarosławie, powiedz mi więcej o tych machinach, czy naprawdę są one tak skuteczne?
            - Książę Surwabuno, dwa duże trebusze, które zbudowaliśmy z okolicznych drzew w zupełności wystarczą. Wystarczy o świcie zmylić obrońców i podciągnąć je pod obwarowania grodu.
            - A jak one działają? Dopytywał Surwabuno, który nie mógł się nadziwić licznym wynalazkom sprowadzonym na jego ziemie przez chrześcijan.
            - Książę musisz...
            - Jestem pruskim rijkasem, nie musisz mnie nazywać księciem.
            - Wybacz książę, ale Jego Świątobliwość, Chrystian biskup Prus twierdzi, że jesteś księciem z Lubawy. Poza tym właśnie tak nazywają Cię zachodni rycerze, mówią o Tobie książę Prusów nawrócony na chrześcijaństwo i pasowany na rycerza przez biskupa oraz ochrzczony przez samego papieża Innocentego III.
             Surwabuno chwilami miał problemy z zaakceptowaniem i przyzwyczajeniem się do tylu zmian, które nastąpiły po przyjęciu chrześcijaństwa. Mimo tego milczał i cierpliwie słuchał wywodu mistrza Jarosława.
            - musisz Panie wyznaczyć wojowników, którzy będą miotaczami. Ich zadaniem będzie uzbrajanie trebuszy w wielkie kamienie, które będą miotane w stronę grodu. W tym samym czasie łucznicy będą ostrzeliwali gród, a kolejna machina zwana taranem zostanie podepchnięta pod bramę. Zapewniam Cię, że drewniana brama długo nie wytrzyma uderzeń tarana.
            - Jutro zrobimy tak jak powiedziałeś mistrzu Jarosławie. Jeśli dzięki twoim machinom zdobędziemy Pikową Górę to nagroda cię nie ominie.
            - Mistrz Jarosław słysząc te słowa uśmiechnął się, a następnie pokłonił księciu i oddalił.


            Dzień chylił się ku końcowi. Słońce już zachodziło za nieboskłonem. Zakończono wzajemny ostrzał, więc Divan wrócił na swoje legowisko. Czekał tam na niego WÎTRA, tak miał na imię jego koń, który parsknął i zaczął machać ogonem widząc jak Prus się do niego zbliża. Samo słowo, Witra, w języku Sasinów oznaczało wiatr. Divan nadał mu je, ponieważ w chwili jego narodzin faktycznie wiało bardzo mocno.
            Pruski wojownik, chwycił za swoje płaty płótna, na których zapisywał wszystko to, co się działo dookoła niego. Umiejętność pisania piórem gęsim na płótnie, czyli zwierzęcej skórze, nabył jeszcze w Rzymie. Pisanie było umiejętnością, która w Prusach podobnie jak u Polan była znana tylko wąskiemu gronu ludzi wykształconych. Przed przybyciem biskupa Chrystiana, tylko nieliczni kupcy docierali poprzez puszcze i bagna do Ziemi Sasinów. Divan pamięta jak niektórzy z nich piórem rysowali coś na pergaminach. Wówczas jednak nie miał pojęcia, co oni robią, czym są litery, nie pojmował jak przydatne może być opanowanie sztuki pisania i czytania.
            - Cieszę się, że w Rzymie, kierowany ciekawością, pomyślał Divan, zapytałem jednego z duchownych: dlaczego rysujesz piórem po zwierzęcej skórze? Czy tworzysz jakieś znaki, takie jak my Prusowie rysujemy na kamieniach granicznych?
            - Duchowny, o imieniu Tomasz, odpowiedział: jesteś jednym z Prusów przyprowadzonych przez Chrystiana, którego nasz Ojciec Święty mianował biskupem całej ziemi pruskiej. Chodź ze mną, wyjaśnię ci, co robię.
            - Przeszliśmy przez kilka rzymskich uliczek do małego kościółka, przy którym ojciec Tomasz miał swoją pracownię. Pierwszy raz w życiu widziałem tyle zwierzęcych skór pokrytych dziwnymi znakami! Było w tym coś magicznego, coś podobnego do znaków tworzonych na kamieniach przez wajdelotów, naszych pruskich kapłanów starej wiary. Obudziła się wówczas we mnie ciekawość. Bardzo chciałem zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
            - Widzę, że zaciekawiły cię te płótna. Wiesz, co na nich jest?
            - Jakieś magiczne znaki? Odpowiedział Divan.
            -Tomasz roześmiał się głośno i odpowiedział, że nie ma w tym nic magicznego. Każdy może się tego nauczyć. Ty również, oczywiście, jeśli tego chcesz?
            -  Chcę.
            - Więc słuchaj uważnie. Pismo jest systemem znaków, dzięki którym utrwalamy na płótnach i drewnianych tabliczkach język mówiony. Przyjmujemy umownie, że dane znaki oznaczają to i to. Pojedynczy znak nazywamy literą, a kilka znaków połączonych razem tworzy wyraz...
            - Czułem jak jego słowa przeszywają mnie całego. To tak jakbym za życia doświadczył kontaktu z bogami. Czułem się niesamowicie, chciałem coraz więcej i więcej. Cieszyłem się, że mój Pan, Surwabuno zabrał mnie ze sobą do tego pięknego miasta. Każdego dnia odwiedzałem Tomasza, który uczył mnie pisać i czytać, czułem, wówczas, że coś się we mnie zmienia, że już nigdy nie będę taki jak kiedyś. Był to dla mnie kolejny znak, znak, który pchał mnie ku nowej, potężniejszej wierze. Mój kontakt ze starymi bogami był coraz słabszy...
            Nagle jego rozmyślanie o przeszłości przerwały odgłosy walki. Wyszedł zza drzewa, przy którym leżał, było już ciemno, wszędzie biegali ludzie z pochodniami. Od razu uświadomił sobie, co się stało. Zapasy jedzenia w grodzie musiały się skończyć, dlatego oblegani postanowili zaatakować pod osłoną ciemności. Woleli honorową śmierć w walce od powolnego odchodzenia w zaświaty z powodu głodu.
            Surwabuno pospiesznie wydawał rozkazy. Walka była krwawa, jednak z góry było wiadomo, że liczniejsza armia oblężnicza ma przewagę nad tymi, którzy zdołali się schronić w grodzie. Przy boku rijkasa z Lubawy natychmiast pojawili się członkowie jego drużyny: potężny Graude władający ogromnym toporem, waleczny Gudicus ze swoim mieczem wykonanym, zgodnie ze sztuką przodków, przez starego pruskiego kowala. Po chwili obok Surwabuny stanął również wierny przyjaciel Divan, władający swoim tajemniczym mieczem oraz pozostali: Ruzgas, Wymój, Stenke, Wope, Gryźlin [bohater powieści mieszkający w laukssie na północ od Pikowej Góry - obecnie jezioro i wieś Gryźliny] oraz dzielny Rayde, który natychmiast zaatakował wojownika nacierającego na Surwabuno.

             Wszystko działo się szybko. Potężny Prus, należący do obrońców grodu, rzucił we władcę Lubawy swoją włócznią jednak metalowe ostrze napotkało przeszkodę w postaci pawęża Raydego. Włócznia wbiła się w tarczę nie dała jednak rady przejść przez nią na wylot. Rayde próbował ją wyjąć, co było błędem, ponieważ wróg właśnie wyciągnął z pochwy przytwierdzonej do pasa miecz, którym błyskawicznie zaatakował. Surwabuno w ostatniej chwili ochronił głowę Raydego swoją migdałową tarczą. Po sparowaniu ciosu wymierzył uderzenie mieczem - rijkas zawsze w walce korzystał z miecza i tarczy - którym odciął napastnikowi rękę. Krew zaczęła tryskać, jednak z gardła Prusa z Pikowej Góry nie wydobył się żaden dźwięk. Próbował jeszcze zaatakować znienawidzonego Surwabuno lewą ręką, kiedy Rayde podbiegłszy zadał mu śmiertelny cios włócznią wyjętą przed chwilą z tarczy. Włócznia przebiła dzielnemu obrońcy Pikowej Góry krtań, jego głowa praktycznie zwisała na strzępach mięśni, które pozostały z szyi.
            Po chwili zwłoki leżały już na ziemi, a obok kolejne. Teren był usłany dziesiątkami ciał obrońców drewnianej warowni. Jedne bez głowy, inne bez ręki, nogi i innych kończyn. Zdarzały się też ciała, których głowy były rozgniecione przez końskie kopyta. Byli tez tacy, którzy spłonęli żywcem.  Przy wejściu do grodu walczył jeszcze jakiś zamożny Prus mający przy boku kilku wojowników. Był to zapewne rijkas, czyli przywódca wyznaczony do obrony Pikowej Góry.
            - Odejdźcie od niego, nie atakujcie go! Słowa Surwabuna wywołały u wszystkich zdziwienie, jednak wojownicy natychmiast zaprzestali walki.
            - Surwabuno widząc go zadał pytanie: jak ci na imię dzielny wojowniku?
            - Jestem Wyndeko, zarządzam tym grodem i bronię dostępu do Świętego Gaju Pani Kurke.
            - Zaiste wojowniku dzielnie wywiązujesz się ze swoich obowiązków wobec rodu i bogów. Jednak rozejrzyj się dookoła. Zostałeś tylko ty i kilku twoich przybocznych, reszta odradza się już, jako przodkowie, lub ich dusze znalazły się w drzewach świętych dębów. Możliwe, że kilku z nich się nie odrodzi, ponieważ dostąpili zaszczytu przejścia przez dziewięć bram do podziemnego raju, którym władają bogowie.
            - Mówisz tak jak nasi kapłani, odparł Wyndeko. Tylko, że oni mówili o tobie rzeczy straszne. Odstąpiłeś od wiary przodków, w Świętym Gaju przy Lubawie kręci się wielu chrześcijan, zbudowałeś liczne drewniane kościoły, ścinając pod ich budowę drzewa. Dlaczego więc teraz opowiadasz mi o religii przodków, skoro od niej odstąpiłeś?
            - Mówię tak, ponieważ misjonarze, których sprowadził Pan nasz Chrystian nikogo siłą nie zmuszają do odstąpienia od dawnych wierzeń. Jednak, jeśli przyjmiesz chrzest i dowiesz się więcej o nowej religii sam dostrzeżesz, że starzy bogowie są słabsi, a moc Boga Jedynego chrześcijan jest potężniejsza.
            - Łżesz! Krzyknął ze złością Wyndeko i ruszył na Surwabuna. Ten gestem ręki nakazał, aby inni się nie wtrącali do walki.
            Starcie było bardzo zacięte, okazało się, że Wyndego biegle włada mieczem i nie ustępuje kroku Prusowi z Lubawy.
            Nagle Wyndeko, powiedział:
            - wajdelota, zawsze po obrzędach w Świętym Gaju ostrzegał nas przed tobą. Pobierasz nauki u chrześcijan, przeciągasz wszystkich na swoją stronę, a potem powoli sprawiasz, że wszyscy zaczynają odchodzić od starych wierzeń. Powiadają, że Święty Gaj za Lubawą jest już zdominowany przez chrześcijan, że chcecie ściąć święty dąb i zgasić wieczny ogień. Nie składacie już ofiar i mówicie, że dusze się nie odradzają.
            - Wyndeko, dzielny z ciebie wojownik, ale krótkowzroczny. Ci, którzy nie przyjmą nowej religii zginą, a z czasem pamięć o nich zaniknie. Nie byłeś w Rzymie u papieża, tak chrześcijanie nazywają swojego króla, nie widziałeś tego, co ja...
            Kolejny cios Surwabuna zakończył walkę.
            Nieruchome ciało Wyndeka osunęło się na ziemię, a krew wyleciała z rany na brzuchu. Obserwujący pojedynek, nieliczni żyjący jeszcze obrońcy grodu widząc to poddali się.
            Divan obserwował walkę, a kiedy było już po wszystkim powrócił do swoich notatek pozostawionych za drzewem. Pozostali członkowie drużyny oraz Surwabuno poszli szukać skarbów we wnętrzu grodu, jednak poza grupą niewolników, wśród których były młode dziewczęta zapewne porwane podczas wyprawy na ziemie chrześcijan, nie znaleźli zbyt wiele. Trochę łuków, mieczy i tarcz. Pusty spichlerz, w którym nie było jedzenia oraz narzędzia i rozbite gliniane naczynia. Nadzorca grodu nie posiadał płótna ani drewnianych tabliczek, zapewne nie potrafił pisać ani tym bardziej czytać. A co za tym idzie nie posiadał skarbów, które by mogły zainteresować Divana.


             Pochodnie płonęły dając wystarczające oświetlenie. Jak rozpocząć opisywanie tego, co się właśnie stało? Zastanawiał się Divan. Gdyby poczekali jeszcze trochę aż wykorzystamy machiny oblężnicze. Wtedy opis byłby o wiele ciekawszy. Ani się obejrzał jak słonce zaczęło wschodzić pokonując noc i rozświetlając ciemności. Już zasypiał przy swoich notatkach, kiedy nagle usłyszał trzask pękających gałęzi. W jego stronę zbliżał się Rayde.
            - Dlaczego nie wszedłeś z nami do grodu?
            - Jakoś nie miałem ochoty.
            - Wiesz Divan, nie rozumiem cię, od kiedy wróciliśmy z Rzymu nie robisz nic innego tylko zapisujesz te dziwne znaki piórem na płótnie. Nasz Pan, biskup Chrystian wspominał, że to, co robisz jest ważne, ja jednak nie rozumiem, co w tym takiego wyjątkowego?
            - Wiesz, Rayde, pamiętasz jak krótko po moim powrocie z Rzymu walczyliśmy z Sasinami ze wschodu, którzy zaatakowali nas za to, że razem z Surwabuno przyjęliśmy nową wiarę? Pamiętasz to?
            - Stoczyliśmy tyle walk. - Odpowiedział Rayde. -  Odkąd przyjęliśmy chrzest atakowano nas dziesiątki razy, często my organizowaliśmy też wyprawy na Sasinów ze wschodu i na Pomezan z północy.
            - O widzisz! Nie pamiętasz tej jednej konkretnej bitwy. Zapamiętać je wszystkie jest ciężko, ale nie musisz tego robić. Pokarzę ci:
            Divan wstał podszedł do swojego konia i wyjął z worka kilka zwierzęcych skór mających po lewej stronie dwie dziurki, przez które przechodził mały sznurek. Przekręcił kilka stronic i zaczął czytać:


"...przygotowywaliśmy się do święta plonów, kiedy nagle do grodu w Lubawie wpadł konno Wymój wysłany kilka tygodni wcześniej na wschód do grodu granicznego na Górze Dylewskiej. Wymój zaalarmował nas, że nasz gród Sassenpils jest oblegany przez Sasinów przybyłych ze wschodu. Natychmiast wyruszyliśmy z odsieczą i obroniliśmy wschodnie granice ziem Surwabuny i biskupa Chrystiana...".


            - Mam tu opisaną całą historię, nie muszę pamiętać szczegółów. Wystarczy, że wiem, jakim słowom odpowiadają te znaki...
            - Dla mnie to zbyt skomplikowane, odparł Rayde. Może Surwabuno zechce się tego nauczyć?
            - Może. Coś mi się wydaje, że nie przyszedłeś do mnie rozmawiać o nauce pisania. Prawda, Rayde?
            - A no prawda! Podczas przeszukiwania grodu...
            - Rayde nie musisz się ze mną niczym dzielić - uciął rozmowę Divan -  moje ziemie, domostwo oraz możliwość walki u boku Surwabuno. To mi wystarczy.
            - Wiedziałem, że to powiesz. Jednak ta niewolnica jest wyjątkowa.
            - Jaka niewolnica? Mam już wielu niewolników.
            - Ta niewolnica jest wyjątkowa, odparł Rayde. Mówi w języku podobnym do mowy Polan i jest bardzo agresywna.
            - Do mowy Polan?
            - Tak, ale mówi bardziej jak kupcy, nie tak jak osadnicy z Mazowsza, których poznaliśmy w Lubawie.
            - Więc przyprowadź mi ją.
            - Ona już tu jest, dodał pospiesznie Rayde.
- Po tych słowach podniosłem głowę i przestałem patrzeć w swoje zapiski. Dopiero teraz spostrzegłem, że Rayde w prawej ręce trzyma sznurek na końcu, którego stoi, przewiązana nim w pasie, młoda dziewczyna. Jej ręce były mocno związane za plecami innym, krótszym sznurkiem. W ustach miała knebel zrobiony ze skrawka materiału, zawiązany na supeł z tyłu głowy. Faktycznie musiała być agresywna - pomyślałem. Rayde pospiesznie dał mi długi sznurek i oddalił się. Sprawiał wrażenie człowieka uwolnionego od solidnego ciężaru. Dziewczyna miała długie, rozpuszczone, czarne włosy oraz zielone oczy, którymi się we mnie wpatrywała. Jej spojrzenie było pełne pewności siebie i agresji, jednak od razu zauważyłem, że jest to tylko maska, a dziewczyna jest po prostu przerażona.

            - Oni mnie zabiją, złożą swoim bogom w ofierze. Nie chcę tu zginąć. Najpierw nas napadli, spalili wieś, zabili ojca, a mnie pojmali. Teraz moich porywaczy zabili inni Prusowie. Co się ze mną stanie?
            - Kiedy w jej głowie myśli szalały Prus o większej posturze oddał sznurek którym była przewiązana w pasie mniejszemu towarzyszowi. Nie znała ich języka, nie rozumiała więc, o czym rozmawiali. Teraz liczyło się tylko to, że została sama z jednym barbarzyńcą (tak w Płocku ludzie nazywali Prusów), który był tylko trochę od niej wyższy. Musiała szybko coś wymyślić.



            - Divan z ciekawością zbliżył się do dziewczyny. Ich pierwsze spotkanie rozpoczął od wyjęcia jej z ust knebla...
            Wszystko potoczyło się lotem błyskawicy. Jej ślina trafiająca w oczy Divana i cios kolanem w krocze. Już uciekała z rękoma związanymi na plecach, udałoby się jej, gdyby nie fakt, że zapomniała o sznurku, którym była przewiązana w pasie. Prus pociągnął za niego, a dziewczyna upadła na ziemię.
            - O bogowie, pomyślał Divan. Ogień, a nie kobieta! Po czym rozejrzał się dookoła, czy nikt nie widział całego zajścia. Gdyby rozniosła się plotka, że powaliła go kobieta, na dodatek ze związanymi rękoma, to inni wojowie nie dali by mu żyć przez wiele lat (bądź w ich rozumieniu przez wiele okresów od jednych plonów do drugich). Byłby długo pośmiewiskiem.


           Była przerażona. Myślała, że uda jej się uciec.
            - Ten barbarzyńca teraz mnie zgwałci i zabije - pomyślała ze strachem. 
        Leżąc słyszała jego kroki, po chwili stał tuż obok. Nagle zaczął coś do niej mówić w mowie Prusów, nic nie rozumiała - to była jej pierwsza "wizyta" na ziemiach pruskich. Wyciągnął ręce i zaczął ją dotykać, myślała, że to już koniec, ale on tylko pomógł jej wstać. Nagle odezwała się do niego:
            - Daj mi spokój barbarzyńco! Odejdź!
            - Nagle ogarnęło ją wielkie zdziwienie. Prus odezwał się do niej w mowie, która nie była jej obca - zna naszą mowę, tak samo jak zakapturzony w Płocku, pomyślała.
            - Twój język. Pochodzisz z Mazowsza, czy z Małopolski? Twoja mowa jest podobna do mowy mieszkańców tych krain.
            - Na to zdumiona dziewczyna odparła: wiele razy podróżowałam do miasta założonego przez króla Kraka...
            - Masz na myśli Kraków? Dodał pospiesznie Prus, co tylko pogłębiło jej zdziwienie.
            - Tak Kraków, bywałam też w Sandomierzu, Gnieźnie i w Płocku. Mój ojciec był kupcem, od kiedy tylko sięgam pamięcią jeździłam z nim na wozie z towarami. W wielu miastach kraju Polan sprzedawaliśmy swoje produkty. Wszędzie mowa była różna, dlatego moje słowa mogą ci się wydawać niezrozumiałe, to przez...
            - Ależ ja to wszystko rozumiem! Odparł Prus. Podróżowałem z moim Panem Surwabuno aż do Rzymu. Byliśmy u papieża Innocentego. Mój Pan siedem lat temu przyjął wiarę w jednego Boga. W Rzymie przebywaliśmy przez wiele miesięcy, a w drodze powrotnej, razem z biskupem Chrystianem zatrzymywaliśmy się na kilka dni, a czasem tygodni w wielu polskich miastach. Znam waszą mowę, nawet poznałem w Rzymie trochę łaciny i nauczyłem się sztuki pisania oraz czytania.
            - Jestem jego niewolnicą, pobiłam go, a on rozmawia ze mną tak jakbym była jego siostrą. Człowiek znający naszą mowę, oraz potrafiący pisać. Może śmierć nie jest mi jeszcze pisana? Potok myśli w jej głowie był ogromny, a strach toczył wojnę ze zdziwieniem, a następnie oboje ustępowali miejsca fascynacji nad postacią tajemniczego Prusa. Później pierwsze skrzypce znów zaczynało odkrywać uczucie strachu i tak cały czas...
            - Nie bój się. Powiedział nagle, tak jakby czytał w jej myślach.
            - Nic mi nie zrobisz?
            - Nie.
            - Więc wypuścisz mnie?
            - Nie wypuszczę. Sama zdana tylko na siebie zginiesz w puszczach Sasinii. Jest tu jeszcze wielu, którzy wyznają starą wiarę i mogliby Cię złożyć bogom w ofierze, wziąć w niewolę albo zgwałcić i zabić lub zgwałcić i skazać na los służącej. Jest wiele możliwości - mówił to uśmiechając się jakby do siebie. Zabiorę Cię ze sobą do mojego lauksu.
            - Co to jest lauks?
            - My Prusowie tak nazywamy pole, to taki obszar, na którym jest rozsianych wiele domów, ale nie tak jak u was jeden przy drugim. Wy budujecie domy blisko siebie i nazywacie takie miejsca wsiami. My Prusowie mamy pola i grody. Domy na polach stoją daleko od siebie, a w chwilach zagrożenia wszyscy szukamy schronienia w najbliższym grodzie. Mój gród posiada wieżę obserwacyjną i podgrodzie, na którym mieszkam. Właśnie tam cię zabieram - skłamał, naprawdę miał zamiar sprzedać dziewczynę w Lubawie na targu niewolników, kłamstwo miało ją uspokoić.
            - Jak masz na imię, zapytała?
            - Divan, a ty?
            - Mnie nazywają Mojmirą.
            - Mojmira w języku Słowian oznacza "mój skarb" - dodał Divan, po czym się roześmiał i powiedział. Mojmiro teraz jesteś moim skarbem, zabieram cię ze sobą.
            - W jej umyśle ponownie zaczęło wygrywać uczucie strachu. Więc jednak mnie nie wypuści.

            Tak oto wyglądała ostatnia bitwa stoczona przez obrońców Pikowej Góry. Po zwycięskim oblężeniu spalono drewniany gród. Przez pierwsze miesiące pozostawały po nim zgliszcza, po latach były widoczne szczątkowe ślady. Kiedy upływały kolejne dziesiątki lat i pomarli ludzie biorący udział w bitwie pozostały już tylko opowieści, w których jedne twierdziły, że gród się obronił, a inne, że został zdobyty i spalony. Mijały setki lat, opowieści zmieniły się w legendę o oblężeniu Pikowej Góry w Nowym Dworze Bratiańskim.




[ Z czasem samo grodzisko zaczęto nazywać szwedzkim szańcem, myśląc, że jest to pozostałość po umocnieniach szwedzkich z XVII wieku. W drugiej połowie XX wieku znajomość legendy była tak mała, że grodzisko zaczęto dewastować i wydobywać z niego żwir. Dopiero w XXI wieku pojawił się archeolog z Brodnicy, który przerwał dewastację i zaczął badać historię Pikowej Góry, ale to już inna historia.

            Czytelniku w tym miejscu chciałbym przerwać na chwilę naszą opowieść i przedstawić kilka faktów historycznych, które pomogą Ci zrozumieć przeszłe i przyszłe wydarzenia. Wiedz, że Prusowie poza religią zupełnie odmienną od chrześcijaństwa, mieli również zupełnie inny "podział administracyjny". Największym obszarem "administracyjnym" były opisane przez kronikarza Piotra z Dusburga tzw. terry - krainy (Sasinia, Galindia, Pomezania, Pogezania, Warmia, Natangia, Sambia, Barcja, Nadrowia, Skalowia, Jaćwingowie). Od ich nazw pochodzą też nazwy pruskich plemion.

            Nazwa każdej terry pochodzi od nazwy zamieszkującego ją pruskiego plemienia. Terry składały się z kilku mniejszych ziem zwanych terrulami, które z kolei dzieliły się na lauksy. Niestety nie wiemy na ile terulli i lauksów była podzielona Ziemia Sasinów. Wiemy natomiast, że terulle były tworami autonomicznymi. Mieszkańcy konkretnej terulli, wedle własnego uznania decydowali o wzięciu udziału w wojnie prowadzonej przez inną terrulę (mieli pełną swobodę decyzji). Czasem dochodziło do wojen między Prusami, np. Prusowie z plemienia Sasinów zamieszkujących jedną terrulę mogli walczyć z przedstawicielami tego samego plemienia zamieszkującymi sąsiednie terrule. Dochodziło też do starć między terrami, czyli plemionami. Oczywiście prowadzono też najazdy (tzw. rajdy) na ziemie nawróconych w 966 roku na chrześcijaństwo Polaków (Słowian, Polan). Słowianie, głównie z Mazowsza i Ziemi Chełmińskiej również urządzali liczne wyprawy wojenne na ziemie zamieszkiwane przez Prusów.

            W społeczeństwie pruskim funkcjonowały różne warstwy społeczne. Kiedyś niektórzy historycy (a wśród nich ja) uważali, że Prusowie byli ludem hierarchicznym. Mylnie twierdzono, że najwyżej hierarchii stał nobil niżej pospólstwo, a na samym końcu niewolnicy. Ponad to uważano, że nobil był władcą zarządzającym jednym lub kilkoma terrulami bądź lauksami. Za najbardziej znanych nobilów z Ziemi Sasinów uważano Surwabuno (władcę grodu Lubawa). Dziś wiemy, że Prusowie raczej nie mieli władców "nobilów", książąt, królów itp. Wśród Prusów i prawdopodobnie również u Słowian (Polan) w czasach pogańskich ludzie żyli bez władców. Jedynie podczas wojen wybierano rijkasów, którzy byli dowódcami danego lauksu albo terruli. Skoro wśród Prusów nie było władzy centralnej nie wykształtowała się potrzeba zbierania podatków. Nam ludziom XXI wieku to może wydawać się dziwne ale Prusowie faktycznie żyli bez podatków, nawet gdyby chcieli je płacić to i tak nie mieli komu ponieważ nie funkcjonowała u nich żadna zwierzchnia władza. Czyż to nie jest niesamowite?

            Oczywiście we wszystkich pruskich plemionach np. u Sasinów, Pomezan, Pogezan, Warmów i innych istnieli ludzie szanowani bardziej od innych. Niewątpliwie powszechnym szacunkiem cieszyli się kapłani (wajdeloci) i kapłanki oraz starszyzna. Kapłani potrafili czytać z ruchu gwiazd, organizowali wiec i prowadzili religijne obrzędy. Natomiast kapłanki były pośredniczkami między wiernymi i żeńskimi boginiami takimi jak np. bogini Kurke. Dużo ciekawych informacji na ten temat znajduje się w traktacie dzierzgońskim z 1249 roku, oto dwa ciekawe fragmenty: „składają doroczne ofiary z owoców ziemi składanych bóstwu, które nazywają Kurche albo wszystkim innym bóstwom (...)". Korzystają "z wyroczni wróżbitów nazywanych tulissones i ligossones (...) Oni zło nazywają dobrem, bo na pogrzebach sławią zmarłych za ich grzeszne czyny, takie jak napady i morderstwa. Ci wróżbici do góry wznoszą głownie i wołają, że widzą zmarłego na koniu pośrodku nieba, przy odzianego w lśniącą zbroję w orszaku innych rycerzy".

            Najważniejsze decyzje najstarsi i najbardziej doświadczeni Prusowie podejmowali wspólnie na wiecach, jako ludzie równi sobie. Tylko podczas wojen wybierali rijkasa, czyli kogoś, kogo człowiek XXI wieku nazwałby dyktatorem powoływanym na czas wojny. Czy w starożytnej republice rzymskiej nie czyniono podobnie? Kto wie może Prusowie handlujący od czasów starożytnych z wieloma cywilizacjami przejęli od nich niektóre zwyczaje. A może tamte cywilizacje przejęły coś od Prusów? Pytania te pozostawiam otwarte.

            Warto zapamiętać jeden podstawowy fakt. W każdej terulli, a niekiedy w każdym lauksie znajdował się przynajmniej jeden warowny gród. Kiedyś myślano, że w takich grodach mieszkali lokalni władcy. Dziś panuje przekonanie, że grody Prusowie z okolicy utrzymywali wspólnie, budowali w nich spichlerze, kopali studnię i trzymali zwierzynę. W każdym grodzie znajdowała się wysoka wieża obserwacyjna, w której pełniono warty. W chwili zagrożenia wartownicy ogłaszali alarm. Jeśli ktoś nie zdążył w porę się schronić w grodzie pozostawała mu ucieczka do lasu albo próba obrony na swoim gospodarstwie. W tym miejscu warto dodać, ze gospodarstwo każdego Prusa było ufortyfikowane.  Gród nie był miastem, bardziej możemy go porównać do małego zamku z drewna.

            Samo pruskie słowo lauks oznacza pole. Wyobrażajcie je sobie, jako kilku, kilkunasto kilometrowy obszar, na którym są rozsiane pojedyncze drewniane, kryte słomianą strzechą chaty o kamiennych fundamentach. Lauks w niczym nie przypominał wsi,  budowanych w krainie Polan (Słowian) np. na sąsiednim Mazowszu. Chrześcijańskie wsie charakteryzowały się zwartą zabudową, a w pruskich lauksach zabudowa była rozproszona.

              Gospodarstwa pruskie stanowiły organizm autonomiczny, każdy Prus miał gospodarstwo i sam na siebie pracował. Poza tym były one rozsiane po całym lauksie. Najczęściej lokowano je na wzniesieniach, pośród jezior, rozlewisk oraz trudnych do przebycia bagien. Dzięki takiej lokalizacji, w razie odcięcia drogi do grodu, podczas niespodziewanego najazdu, rodzina zamieszkująca gospodarstwo miała większe szanse odparcia wrogich Prusów z innego lauksu albo z innej krainy np. Pomezanii lub odparcia ataków chrześcijan z np. z Mazowsza.

            Wiemy już, że najważniejsze były lauksy, słowo to w języku Prusów oznacza pole. Większe podziały, o których wspomniałem, czyli na trerry i terulle miały mniejsze, wręcz marginalne znaczenie. Analizując najmniejsze obszary, lauksy, musimy wziąć pod uwagę przyrost demograficzny ludności pruskiej oraz spełnianie potrzeb codziennego życia. Ciężko jest uwierzyć, że na początku XIII wieku na każdym lauksie stał gród i w bardzo dużej odległości od siebie, pochowane między drzewami i bagnami były rozrzucone pojedyncze chatki. Samo określenie chatki jest nieprecyzyjne, to były raczej gospodarstwa (kaym) rozsiane po całym polu (lauksie).

            Na każdy kaym składało się kilka, a czasem kilkanaście mniejszych i większych drewnianych domów. Całość była ogrodzona drewniano-ziemnymi wałami i cały czas gotowa do obrony. Na takie gospodarstwo składały się: chata w której mieszkała głowa rodu razem z żonami (często wieloma) oraz ich dzieci, dom dla niewolników, spichlerz na ziarno, stodoła, stajnia, suszarnia na zboże, studnia i łaźnie. Gospodarstwa takie były rozsiane po całym lauksie.
            Puszcze zamieszkiwane przez Prusów były bogate w zwierzynę łowną (między innymi dzikie konie i tury), liczne jeziora obfitujące w ryby oraz roślinność nadającą się, jako pokarm dla zwierząt hodowlanych takich jak: konie, bydło i trzoda.
            Warto odnotować jeszcze kilka słów o pruskich łaźniach, chociażby z tego powodu, aby rozwiać jeden z mitów, który mówi, że ludzie w średniowieczu się nie myli. Otóż myli się, łaźnie stały we wsiach i miastach Polan oraz w pruskich gospodarstwach (kaym). U Prusów w każdej łaźni znajdował się piec z polnych kamieni, na które po podgrzaniu lano wodę. Było to coś w rodzaju sauny. Prusowie lubili dbać o swoją higienę i myli się często.



            Można powiedzieć, że puszcza była przyjaciółką Prusów, oni oddawali jej cześć, a ona karmiła hodowane przez nich zwierzęta, dawała im zwierzynę, z której mogli pozyskać mięso i futra, oferowała, pszczoły dające miód oraz dzikie rośliny służące za pokarm podczas nieurodzajów, srogich zim i wojen. Dziewicza puszcza dawała Prusom schronienie oraz torfowiska bogate w rudę darniową, z której w piecach dymarkowych (hutniczych) i warsztatach Prusowie wytwarzali swoją broń. Jako ciekawostkę warto przytoczyć, że ruda darniowa stanowiła naturalny piorunochron średniowiecznych budynków, działo się tak z powodu jej budowy - obiekty przy wznoszeniu, których wykorzystywano rudę, były zawsze suche, budulec ten posiada właściwości wentylacyjne i estetyczne. ]